Do tej pory kojarzony z seriali, teraz to najbardziej rozpoznawalny dyrektor teatru w Polsce. Głównie z transparentów i protestów, a teraz z raportu NIK, który alarmuje: scena popada w finansową ruinę, aktorom odcięto ciepłą wodę i ogrzewanie, a dyrektor Cezary Morawski sam sobie wypłaca horrendalnie wysokie stawki i nielegalnie opłaca apartament z tarasem.
Dyrektorska pensja to tutaj około 12 tysięcy złotych brutto miesięcznie. Ale Cezary Morawski w zarządzanej przez siebie placówce jest też scenografem, reżyserem i aktorem na specjalnych warunkach, a także jedyną osobą decyzyjną, bo do czasu kontroli NIK (objęła lata 2015-2017, opublikowano ją miesiąc temu) nie miał żadnych zastępców (teraz jest nim Kazimierz Budzanowski).
Do ról, które zagrał w reżyserowanych przez siebie spektaklach, Cezary Morawski wybierał sam siebie. Nie musiał wygrywać castingów, bo jako reżyser ich nie organizował. Jako strażnik finansów placówki negocjował stawki sam ze sobą – pracownikiem zatrudnianym do projektów artystycznych.
A kiedy samorząd, który finansuje działalność teatru, nie wyraził zgody na podpisywanie umów między Cezarym Morawskim (aktorem) a Cezarym Morawskim (dyrektorem), obszedł zakaz i zatrudnił agencję artystyczną, która zaczęła pośredniczyć między nim a nim.
Cezary Morawski idzie do Cezarego Morawskiego
I tak Cezary Morawski, jako jedyny aktor w Teatrze Polskim we Wrocławiu, wynegocjował z dyrektorem Cezarym Morawskim wynagrodzenie za przygotowanie się do roli. Kiedy inni aktorzy Teatru Polskiego robili to w ramach pensji, Cezary Morawski wystawił Cezaremu Morawskiemu rachunek na 22 tysiące złotych za każdą kreację, a przygotował dwie: Cavaliere di Ripafratta w "Mirandolinie" i Kordiana Starego w "Kordianie, czyli panoptikum strachów polskich”, czyli łącznie 44 tysiące złotych brutto.
Cezary Morawski, jako jedyny aktor w Teatrze Polskim we Wrocławiu, wynegocjował też z dyrektorem Cezarym Morawskim dodatkowe pieniądze za udział w próbach do spektakli – 1,3 tysiąca złotych za każde spotkanie.
Dostawał też - już nie jako jedyny - pieniądze za każdy spektakl, w którym zagrał. Zgodnie z regulaminem wewnętrznym artysta grający główną rolę dostaje za każde przedstawienie 400 złotych, a grający rolę pierwszoplanową - 300 złotych. Aktor Cezary Morawski wynegocjował jednak z dyrektorem Cezarym Morawskim dziewięć razy wyższą stawkę. Za każde wyjście na scenę inkasował 2,7 tysiąca złotych. Na scenę w ciągu roku wyszedł 21 razy, co oznacza, że wystawił teatrowi fakturę na 58 tysięcy złotych.
Łącznie – jak podliczyli w raporcie inspektorzy NIK – Cezary Morawski dorobił do pensji ponad 180 tysięcy złotych w czasie, jaki obejmowała kontrola.
N jak niegospodarność
Ale to nie wszystko. Kasa sceny finansowała dyrektorowi również mieszkanie. Nielegalnie - jak zaznaczają inspektorzy – z budżetu placówki zostało wypłacone 10 tysięcy złotych kaucji, a potem na konto właściciela stumetrowego apartamentu z tarasem wpływało co miesiąc 3,9 tysiąca złotych. Cezary Morawski z własnej kieszeni dopłacał do czynszu zaledwie 1,6 tysiąca.
Teatr zapłacił w sumie w rok za mieszkanie dyrektora 60 tys. 700 zł.
Ile więc Cezary Morawski miesięcznie kosztował Teatr Polski? Kiedy przemnożymy jego pensję przez dwanaście miesięcy, dodamy do tego 186 960 złotych z dodatkowych umów i 60 700 zł kosztów mieszkania, a następnie podzielimy przez dwanaście, otrzymamy 32 638 zł brutto.
W tym samym czasie aktor pracujący w Teatrze Polskim dostawał średnio wypłatę w wysokości 2856,6 złotych brutto.
Razem z dodatkiem za każdy spektakl średnio miesięcznie zarabiał 3323,9 złotych brutto.
Inspektorzy liczą dalej
Kondycja finansowa teatru leciała w tym czasie na łeb na szyję. Firma Fortum zakręciła teatrowi kurki z ogrzewaniem i ciepłą wodą, bo dług za nie sięgnął 50 tys. zł.
Teatr nie płacił też firmie zatrudnionej do sprzątania obiektu.
Dług teatru wynosi obecnie 1,3 mln złotych, mimo że samorząd przelał na konto placówki pod koniec 2016 roku dodatkowo 1,9 mln złotych, co umożliwiło wówczas - jak wynika z dokumentów, do których dotarliśmy - "całkowite oddłużenie".
Gdzie jest dyrektor?
Próbujemy skontaktować się z Cezarym Morawskim. Gdy pojawiamy się w teatrze w godzinach pracy jego administracji, drogę tarasuje nam ochrona, uniemożliwiając wizytę w gabinecie dyrektora.
Ale to nic, bo Morawskiego i tak tam nie ma. Według rzecznika prasowego teatru Marka Perzyńskiego dyrektor przebywa "w delegacji". Jakiej? W jakim celu? Do kiedy? Na te pytania rzecznik nie odpowiada.
Perzyński staje jednak przed kamerą, a my pytamy o komentarz w sprawie ponadmilionowego zadłużenia. - Wałkujemy cały czas w kółko to samo, wiecznie odpowiadam na te same pytania. Teatr pracuje normalnie, przygotowujemy się do wyjazdu do Rosji, a tu wracamy ciągle do tego samego. To odgrzewane kotlety, ja wiem, państwo musicie zrobić temat – kwituje Perzyński.
Pytany, ile zarabiała aktorka Anna Zagórska, prywatnie żona Cezarego Morawskiego, która gościnnie pojawiła się na deskach Teatru Polskiego w spektaklu "Ryszard III" jako królowa Elżbieta, Perzyński odpowiada, że nie zna tych stawek.
Kolejne nasze pytanie dotyczy wysokości stawek, jakie były wypłacane Cezaremu Morawskiemu jako aktorowi, reżyserowi i scenografowi. Inspektorzy NIK nazwali je "niegospodarnymi". - Nie rozumiem pytania, jest skomplikowane, zawiłe, to jest jakiś bełkot - odpowiada rzecznik.
Potem z uśmiechem rozkłada ręce. Kiedy więc próbujemy to samo pytanie zadać w prostszy sposób, zasłania się problemem ze słuchem. - Nie słyszę, pociąg jedzie - mówi.
Pociąg rzeczywiście jedzie, bowiem rzecznik przyjmuje dziennikarzy przed wejściem do budynku. Kiedy próbujemy dostać się do środka, by zapukać do drzwi dyrektora, znów zatrzymuje nas ochrona.
Jedzie pociąg z daleka
Cezarego Morawskiego nie zastajemy także w kolejnych dniach, mimo że administracja placówki pracuje i pracować powinien dyrektor, który pobiera za to wynagrodzenie. W takiej samej sytuacji są dziennikarze z innych redakcji.
Inspektorzy NIK piszą wyraźnie: Próby do spektakli, w których grał role, odbywały się w czasie pracy dyrektora. Skoro nie można być w dwóch miejscach na raz, oczywistym jest więc to, że Cezarego Morawskiego nie mogło być albo w gabinecie dyrektora, albo na próbie (za które to próby miał dodatek do wypłaty).
A przecież mógł w spektaklach zagrać rolę, którą wybrał sobie Morawski, ktoś inny, ktoś z ponad czterdziestoosobowego zespołu aktorów, w którym artyści są na etacie, więc nie pobiorą dodatku do pensji, nie spowodują zwiększenia wydatków z kasy coraz bardziej zadłużonego Teatru Polskiego.
Ale Cezary Morawski mógł być też dużo dalej niż w sali prób. Przez cały rok łączył bowiem z próbami i obowiązkami dyrektora wykładanie na oddalonej o 500 kilometrów i przynajmniej pięć godzin jazdy autem Akademii Muzycznej im. Stanisława Moniuszki w Gdańsku. Studenci wydziału wokalno-aktorskiego spotykali się regularnie nie tylko z starszym wykładowcą magistrem Cezarym Morawskim, ale i z jego żoną, adiunkt doktor Anną Zagórską, którzy uczyli ich aktorstwa i techniki mowy. On sam pojawił się na uczelni 33 razy w ciągu roku (zjazdy odbywały się dwa, czasem trzy razy w miesiącu).
Cezary Morawski jest niedostępny
Jak pogodzić tyle obowiązków i to jeszcze w tak odległych miejscach? Kiedy regularne wycieczki do teatru i telefony do rzecznika prasowego nie zdają egzaminu, udaje nam się skontaktować telefonicznie z Cezarym Morawskim. Prosimy o możliwość spotkania i komentarz w sprawie sytuacji w Teatrze Polskim.
- Ale ja jestem teraz niedostępny – mówi dyrektor publicznej placówki. Pamiętamy o delegacji, pamiętamy, że jesień, sezon chorobowy, a w teatrze jeszcze niedawno było wyłączone ogrzewanie. Pytamy więc, czym powodowana jest niedostępność. Urlop? Zwolnienie lekarskie?
- Proszę zrozumieć, jestem niedostępny – odpowiada Cezary Morawski.
- Ale z jakiego powodu ta niedostępność? – dopytujemy.
- Jestem niedostępny, rozumiemy się? – ucina. A my nadal nie rozumiemy, czemu nie możemy poznać powodu nieobecności szefa publicznej placówki w pracy.
Aktor Cezary Morawski
Skoro więc nie możemy porozmawiać z Cezarym Morawskim, dyrektorem, próbujemy się więc skontaktować z Cezarym Morawskim, aktorem. Za pośrednictwem agencji artystycznej, która reprezentuje w kontaktach i negocjacjach stawek za pracę artystyczną Cezarego Morawskiego, aktora, z Cezarym Morawskim, dyrektorem.
- Nie mam podstaw, żeby udzielać informacji - mówi kobieta pracująca w impresariacie Towarzystwa Teatralnego Pod Górkę i rzuca słuchawką po pytaniu o Cezarego Morawskiego. Później ani razu nie odbierze już telefonu.
Wojewoda miał na względzie przede wszystkim treść opinii ministra kultury i dziedzictwa narodowego, w której ten, powołując się na argumenty prawne, negatywnie ocenił zamiar odwołania dyrektora .
biuro prasowe Pawła Hreniaka, wojewody dolnośląskiego
Towarzystwo Teatralne Pod Górkę należy do aktora Stanisława Górki. W wyborach samorządowych pomagał w kampanii Tadeuszowi Samborskiemu, działaczowi PSL, który dziś zasiada w zarządzie województwa. Wystąpił w spocie reklamowym wicemarszałka, w którym zachwalał go jako samorządowca, mówiąc: Znam doktora Tadeusza Samborskiego od wielu lat. Jestem pełen podziwu dla tego, co on robi na Dolnym Śląsku, co robi dla Polski. Jest to niezwykły człowiek, ogarnięty misją społecznikowską. Składa i składał na to dowody przez wiele, wiele lat ciężkiej pracy. Głosujcie na Tadeusza Samborskiego.
Filmu jednak nie da się już nigdzie obejrzeć. - Skasowaliśmy go, kiedy okazało się, że Towarzystwo Teatralne Pod Górkę kooperuje z Cezarym Morawskim, dyrektorem Teatru Polskiego - tłumaczy Tadeusz Samborski.
- Dowiedzieliśmy się o tej kooperacji z dokumentów Najwyższej Izby Kontroli, wcześniej nic o tym nie wiedzieliśmy. Wydawało nam się to nieeleganckie, niezbyt w porządku, Stanisław Górka mógłby nam wcześniej powiedzieć o tej współpracy - dodaje Samborski.
Stanisław Górka nie odpisał na zadane przez nas pytania o współpracę z Teatrem Polskim.
Kooperacja na szczeblach
Stanisław Górka zapewniał w wyborczym spocie, że zna Tadeusza Samborskiego od lat, co jest prawdą. Obu panów wielokrotnie można było zobaczyć razem na organizowanych wspólnie wydarzeniach lub tych pod patronatem województwa i samego Samborskiego.
Stanisław Górka musiał znać też Cezarego Morawskiego. Studiowali razem na Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie, w tym samym roku zaczęli też pracę w Teatrze Współczesnym w Warszawie.
Tadeusz Samborski z kolei, kiedy Cezary Morawski w 2016 roku stawał przed komisją jako jeden z kandydatów na dyrektora Teatru Polskiego, lobbował właśnie za nim. I to nie tylko we Wrocławiu, ale też w Warszawie, w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego, kiedy dyrektorem Teatru Polskiego we Wrocławiu jeszcze był Krzysztof Mieszkowski. Wprost mówiła o tym ówczesna minister Małgorzata Omilanowska, która nie zgodziła się na zmianę dyrektora na Cezarego Morawskiego, tłumacząc tę decyzję wątpliwymi, jej zdaniem, kompetencjami artystycznymi proponowanego kandydata.
Ale rząd się zmienił. Małgorzatę Omilanowską zastąpił na stanowisku ministra kultury Piotr Gliński, a we Wrocławiu w 2016 roku odbył się konkurs na nowego dyrektora Teatru Polskiego.
Na ulice wyszli protestujący aktorzy, działacze, reżyserzy. Mówili wprost: nie chcemy Cezarego Morawskiego, aktora znanego z serialu "M jak miłość", na stanowisku dyrektora cenionego za artystyczne dokonania teatru. Ale nie tylko o sztukę chodziło. Piotr Rudzki, ówczesny kierownik literacki, przypomniał aferę wokół Związku Artystów Scen Polskich. Morawski był tam skarbnikiem, a później musiał tłumaczyć się w sądzie, który uznał go, razem z innymi członkami ówczesnych władz Związku, winnym narażenia ZASP w 2002 r. na ponad 9,2 mln zł strat. Ze względu na nieumyślność czynu warunkowo sąd umorzył jednak na rok postępowanie wobec nich. Prezes ZASP Olgierd Łukaszewicz, który zgłosił sprawę do prokuratury a po jego doniesieniu byli koledzy ze Związku usłyszeli zarzuty, napisał na blogu dwa lata temu, czyli wtedy, kiedy Morawski siadał na fotelu szefa Teatru Polskiego: "Sąd nie uwolnił kolegów od zarzutów, przeciwnie, potwierdził je. Oskarżeni zostali uznani za winnych zarzucanych im czynów".
Wygrany konkurs
Według stanowiska urzędu marszałkowskiego kandydatura Cezarego Morawskiego była doskonała, bo miał on uratować kondycję finansową teatru. Zdaniem reżysera Krystiana Lupy, który zasiadał w komisji konkursowej, każdy z kandydatów był lepszy od Morawskiego. To co przeważyło? – Konkurs był ustawiony – mówił wtedy Krystian Lupa.
Podobne słowa słyszymy od Piotra Rudzkiego, ówczesnego kierownika literackiego w Teatrze Polskim, który mówi wprost: Cezary Morawski przyjechał w teczce z Warszawy.
Dla władz samorządowych jest istotne, żeby Cezary Morawski pozostał na stanowisku dyrektora teatru. Mimo że niezgodnie z przepisami zwalniał protestujących przeciwko niemu aktorów, którym Teatr Polski teraz musi wypłacać odszkodowania (sędzia uznał, że dyrekcja pogwałciła przepisy prawa pracy). Mimo że część tych, którzy nie zostali zwolnieni, sama odeszła, bo nie zgadzała się z polityką nowej dyrekcji, np. Ewa Skibińska i Małgorzata Gorol.
Tracąc aktorów, nie mógł pokazać widzom wielu tytułów z dotychczasowego repertuaru. Na przykład przygotowywanych przez trzy sezony "Dziadów", 14-godzinnego spektaklu w reżyserii Michała Zadary, na których do tej pory zawsze był komplet widzów i owacje na stojąco. Krzysztof Mieszkowski nazwał zdjęcie tego spektaklu olbrzymią stratą dla kultury. Cezary Morawski w zamian zaczął zapraszać na swoje deski przedstawienia innych teatrów i nazywał je "premierami" Teatru Polskiego. Do prawdziwych premier, przygotowywanych od początku do końca tu, we Wrocławiu, zapraszał aktorów gościnnych, czasem z kilkunastu różnych scen. Nie były to jednak znane nazwiska, a często osoby niezatrudnione na stałe w żadnym z teatrów. Były jednak droższe od etatowych aktorów Teatru Polskiego.
Dług Teatru Polskiego rośnie. Dziś wynosi już 1,3 miliona złotych. Jesienią dostawca energii odciął placówce ogrzewanie i ciepłą wodę. Maleje za to widownia (w 2015 roku to 96 tysięcy osób, w 2017 - tylko 48 tysięcy). Zespół Teatru Polskiego we Wrocławiu, odkąd zarządza nim nowy dyrektor, nie został doceniony na żadnym z festiwali czy konkursie.
Nieodwoływalny?
Zarząd Województwa Dolnośląskiego - przy sprzeciwie Tadeusza Samborskiego - próbował odwołać Morawskiego. Wtedy, rok temu, wojewoda dolnośląski Paweł Hreniak (PiS) podjął decyzję o wstrzymaniu uchwały zarządu województwa w tej sprawie, czyli po prostu zostawił Morawskiego, wbrew kontrowersjom, na stanowisku. Była to precedensowa decyzja w skali kraju. Nigdy dotąd żaden wojewoda nie zajmował stanowiska w tego rodzaju sporach, szanując autonomię władz wojewódzkich w prowadzeniu polityki kulturalnej.
"Wojewoda miał na względzie przede wszystkim treść opinii ministra kultury i dziedzictwa narodowego, w której ten, powołując się na argumenty prawne, negatywnie ocenił zamiar odwołania dyrektora" - napisano wtedy w oświadczeniu.
- Ważne jest to, że wówczas Tadeusz Samborski zagroził, że jeżeli Cezary Morawski zostanie odwołany, on, ale i inni radni PSL, wyjdą z sejmikowej koalicji. Również dlatego na sprawie zależało marszałkowi dolnośląskiemu, Cezaremu Przybylskiemu, dla którego z politycznego punktu widzenia zostawienie dyrektora na funkcji było tak istotne. Nie boję się tego powiedzieć: ci panowie dla politycznych przepychanek poświęcili ogromny dorobek artystyczny Teatru Polskiego, dla mnie to jak zburzenie buddyjskich rzeźb przez talibów w Afganistanie - mówi Krzysztof Mieszkowski.
Dziś, po opublikowanym przez Najwyższą Izbę Kontroli raporcie, sytuacja się powtarza. Zarząd województwa uruchamia procedurę odwoławczą Cezarego Morawskiego. - Czy my się cieszymy? Rok temu się cieszyliśmy. Przez trzy minuty. A potem przyszła decyzja wojewody, która zawieszała wykonanie tej uchwały - przyznaje Piotr Rudzki.
Ważny jest teatr
O sytuacji najlepiej wiedzą aktorzy zatrudnieni w Teatrze Polskim. - Atmosfera jest twórcza, zespół jest zmęczony, w dwa lata pokazaliśmy widzom jedenaście premier - mówi Michał Białecki, jeden z artystów zatrudnionych w Teatrze Polskim już po zmianie dyrektora. Jak ocenia pracę Morawskiego? - Nie chodzi tu o przymiotniki, chodzi o pryncypia. Cała sytuacja prowadzi w drugą stronę. Nieważne, kto jest dyrektorem, ważny jest teatr. Chciałbym, żebyśmy o tym myśleli, a nie o rozgryweczkach. Kto, z kim i co z tego miał.
Nie chodzi tu o przymiotniki, chodzi o pryncypia. Cała sytuacja prowadzi w drugą stronę. Nieważne, kto jest dyrektorem, ważny jest teatr, chciałbym, żebyśmy o tym myśleli, a nie o rozgryweczkach kto, z kim i co z tego miał. Ja na szczęście nie muszę o tym mówić
Michał Białecki, jeden z artystów, zatrudnionych w Teatrze Polskim
- Ja na szczęście nie muszę o tym mówić - dodaje, doceniając artystyczną pracę Cezarego Morawskiego. Czy popiera politykę dyrektora? Nie chce odpowiedzieć wprost. - Za albo przeciw, to nie takie proste. Ja chcę myśleć o teatrze - zaznacza.
"Panowie, na Boga, zmądrzyjcie"
W innym tonie wypowiadają się ci, którzy nie pracują jednak przy spektaklach, mimo że cały czas są zatrudnieni na etatach w Teatrze Polskim. Czują się dyskryminowani, bo popierają protesty wobec polityki Cezarego Morawskiego. I proszą, żeby nie podawać ich nazwisk. - To hucpa i nepotyzm, co widać w raporcie NIK. Teatr, zwłaszcza publiczny, to nie jest maszynka do robienia pieniędzy. Od tego jest film, dubbing. Tutaj chodzi o sztukę, realizację siebie, realizację marzeń. Jeśli komuś w tym zawodzie chodzi o kasę, nie mam z nim o czym rozmawiać - mówi jeden z aktorów. Zaznacza, że ma "wątpliwe szczęście", iż nie jest zatrudniany do spektakli przez nowego dyrektora.
- Byliśmy ligą mistrzów, jako zespół. Teraz jesteśmy kopaczami na kartoflisku - wskazuje.
Nie jest jedynym aktorem, który podziela tę opinię. - Widzę stawki, które wypłaca sobie Cezary Morawski i się zastanawiam: w czym on, aktor z "M jak miłość" jest lepszy ode mnie? Kiedy to ja pracowałem w Teatrze Polskim za poprzedniego dyrektora, kiedy to o naszej pracy głośno było nie tylko w Polsce, ale i na świecie, gdzie nasze sztuki były doceniane na festiwalach i konkursach. Ale to dziś on zarabia, a ja nie, bo od półtora roku Cezary Morawski nie zatrudnił mnie do żadnego spektaklu. Chociaż może to i dobrze, bo nie uważam, że jego praca jest wysokich lotów, nie chciałbym firmować tego swoim nazwiskiem - tłumaczy aktor, który też chciałby pozostać anonimowy.
– Mamy apel do wojewody i do ministra Piotra Glińskiego: nie utrzymujmy dalej Cezarego Morawskiego. Spójrzcie na zdjęcia naszego teatru z 1994 roku, wtedy całkowicie spłonęła widownia. Nie było pomieszczenia, ale teraz jest gorzej: jest budynek, ale nie ma zespołu. Zespół się rozproszył. Panowie, na Boga, zmądrzyjcie – prosi Piotr Rudzki.