30 procent Amerykanek to z nią chce trafić na bezludną wyspę, "bo da radę przetrwać". Aktorka, polityczka, działaczka LGBT. Dała radę rakowi piersi. Po czterdziestce ze zdumieniem odkryła, że jest biseksualna. Bez namysłu wsparła transpłciową córkę. Gdyby nie brak zaplecza, Cynthia Nixon (Miranda z "Seksu w wielkim mieście") zostałaby pewnie gubernatorem Nowego Jorku.
Świat poznał ją jako nieco cyniczną prawniczkę Mirandę Hobbes, jedną z czterech bohaterek kultowego serialu "Seks w wielkim mieście". Ale aktorstwo to tylko jedno, najbardziej znane oblicze Cynthii Nixon.
Błyskotliwa, bezkompromisowa, piekielnie inteligentna. Wydaje się, że nie jest jej w stanie złamać nic z tego, co większość z nas powaliłoby na łopatki. W sondażu magazynu "Vogue" przed dwoma laty na pytanie: "Z jaką kobietą chciałabyś trafić na bezludną wyspę?", aż 30 procent pań w Ameryce odpowiedziało: z Cynthią Nixon. Uzasadnienie? "Ona wiedziałaby, co zrobić, by przetrwać". Tyle samo (procentowo) głosów zdobyła jedynie Michelle Obama. (Znamienne, że to kobieta, którą Cynthia podziwia najbardziej).
To nie przypadek, że inny kobiecy magazyn "Girls Girls Girls" właśnie ją wybrał do przeczytania tekstu-manifestu "Be a Lady They Said" o presji wywieranej na kobiety - a wideo, na którym Cynthia go wygłasza, na początku roku zrobiło furorę w sieci.
Gdy jej córka Samantha (dziś Samuel) zrozpaczona wyznała, że czuje się chłopcem, też wiedziała, co robić. Przeczytała dostępne książki o transpłciowej młodzieży, zaprowadziła do fachowca i wspierała w metamorfozie, na którą zdecydowała się Samantha. - Był jeden tata, który powiedział: "Pomyślałem, że chyba wolę mieć martwego syna niż transpłciową córkę". Ja odebrałabym mu prawa rodzicielskie! – mówi aktorka.
Sama Cynthia - matka dwójki dzieci, nie tak dawno jeszcze żyjąca w nieformalnym związku z ich ojcem, pewnego dnia..."po prostu zakochała się w kobiecie". Dotąd nie miała pojęcia o własnej biseksualności.
Swoją od ośmiu lat żonę - Christine Marinoni, byłą dyrektor Alliance for Quality Education, poznała na wiecu wspierającym walkę o edukację publiczną w Ameryce. Christine i Cynthia opowiadają się za zwiększeniem finansowania szkół publicznych w Nowym Jorku. Walce o nie poświęciły wiele lat i sporo udało im się zdziałać. Dziś z takim samym zapałem Cynthia walczy o prawa społeczności LGBT. Gdy Joe Biden, kandydat demokratów na prezydenta (którego Nixon popiera), napisał na Twitterze: "Mike Pence (wiceprezydent USA) to w gruncie rzeczy porządny facet", złajała go publicznie. - Demokratyczny polityk nie może bronić homofoba – rzuciła parokrotnie do mikrofonu, podczas parady równości, nawiązując do faktu, że zdaniem Pence'a homoseksualistom nie należą się żadne prawa.
Wystarczyło. Skruszony Biden przeprosił na Twitterze, a zdanie "o porządnym facecie" wykasował.
Powiedz mi prawdę
Przyjaciele aktorki na publiczne komentarze o Cynthii - siłaczce, co to góry przenosi, bo strach jej się nie ima, reagują ze zdziwieniem. Odtwórczyni roli Carrie Bradshaw, czyli Sarah Jessica Parker, zapewnia, że to jedna z najbardziej wrażliwych osób jakie zna, "gotowa rozpłakać się na widok wychudzonego kota". Ale dwóch synów aktorki: 17-letni Charles i 23-letni Samuel jest zdania, że siła Cynthii bierze się z wrażliwości, która nie pozwala jej na obojętność w obliczu krzywdy wyrządzanej komukolwiek. Gdy odbierała nagrodę Emmy, zamiast mówić o swojej roli, ze łzami w oczach przepraszała "wszystkie matki i dzieci, których Donald Trump nie wpuścił do mojego pięknego kraju".
Sama aktorka mówi, że tak naprawdę tylko dwukrotnie w swoim 54-letnim życiu czuła się bezradna i zdruzgotana. Raz - gdy w wieku lat 15 nie wybrano jej do roli "Alicji w Krainie Czarów" na Broadwayu, a drugi - gdy w 2006 roku dowiedziała się, że ma raka piersi. W obu przypadkach z pomocą przyszła nieoceniona mama. Mówi, że zawdzięcza jej wszystko.
Cynthia Nixon urodziła się, jak serialowa Miranda, w Nowym Jorku, w 1966 roku. Ojciec Walter Nixon był radiowcem, mama - niespełnioną aktorką, produkowała programy telewizyjne. Rodzice rozstali się, gdy miała sześć lat. Całe życie zajmowała się nią wyłącznie mama - Ann Nixon.
Gdy miała dziewięć lat, mama pracowała przy realizacji programu "Tell the Truth" i Cynthia w nim wystąpiła. Widzowie mieli wskazywać bohatera każdego odcinka, zaś kilka osób mniej lub bardziej sprytnie go udawało. Zgadywanka polegała na wyłonieniu spośród "fałszywych" tego prawdziwego. Cynthia pamięta swoje oburzenie, gdy dotarło do niej, że ukochana mama "szkoli oszustów w udawaniu". Sporo czasu zajęło wytłumaczenie jej, że to tylko zabawa. Udawania nie znosi wciąż tak samo.
Mówi, że nigdy nie realizowała niespełnionych ambicji matki, a grać chciała sama. Nie planowała, że zostanie aktorką. "Granie przychodziło mi z łatwością. Plan był taki, że zarobię tyle pieniędzy, ile mogę, i zapłacę nimi za studia. Aktorstwo nie było centralnym punktem w moim nastoletnim życiu" – wspomina.
Pierwszy raz zagrała jako 12-latka w serialu stacji ABC, a dwa lata później debiutowała na Broadwayu w "The Philadelphia Story", zwracając na siebie uwagę. Jednocześnie uczęszczała do jednej z najbardziej elitarnych szkół publicznych - podstawowych, a potem średnich w Nowym Jorku - Hunter College. To tam narodziło się jej przekonanie, że szkoły publiczne mogą oferować dzieciom równie wysoki poziom edukacji, co najdroższe prywatne, o co dziś zażarcie walczy.
Zagrała sporo drugoplanowych ról, a jej debiutem fabularnym były "Małe kochaniątka" (1980). Rodzice nieustannie ostrzegali ją, że niewielu aktorów dziecięcych przebija się jako dorośli. "Wiedziałam, że moja data ważności jest wytłoczona na czole i wszyscy ją widzą" – wspomina. Była przekonana, że zawód aktorki nie jest jej pisany.
Zaczęła studiować literaturę angielską. Zrobiła licencjat.
Kariera mimo woli
Jako 18-latka, już podczas studiów, pojawiła się jednocześnie w dwóch sztukach na Broadwayu, obie w reżyserii mistrza Mike'a Nicholsa. W "Hurlyburly" Davida Rabe'a grała córkę Williama Hurta i Sigourney Weaver. Zakochała się w teatrze.
Ale, o dziwo, była już dorosła, a filmowe oferty wciąż nadchodziły. W zabawnym "Projekcie Manhattan" zagrała sporą rolę - dziewczynę młodocianego wynalazcy. Pojawiła się też w świetnym "Pokoju Marvina" z Meryl Streep i DiCaprio, była także pokojówką Salieriego w arcydziele Milosza Formana "Amadeusz". Ale dopiero całkiem dla niej nieoczekiwany, gigantyczny sukces "Seksu w wielkim mieście" ugruntował jej sławę. W rozmowie z "New York Timesem" wspomina:
"W Hollywood, z jego wyśrubowanymi standardami piękna, nie miałam szans być gwiazdą. Miałam 30 lat i wtedy wydawało mi się, że się starzeję. I nagle ja, która nigdy nie ćwiczyłam, nie nosiłam obcasów, nie pielęgnowałam ciała, zostałam zaangażowana do filmu o seksie. Ktoś uznał, że jestem seksowna! To był szok. To była dla mnie bomba".
"Seks w wielkim mieście" to serial, który w końcu lat 90. dokonał przełomu w mówieniu o obyczajowości i seksie mieszkańców współczesnych metropolii. Osadzony w nowojorskich realiach (podstawą stała się błyskotliwa książka Candace Bushnell) przedstawia miłosne i łóżkowe perypetie czterech pięknych i samodzielnych kobiet. Różniąc się temperamentem, wszystkie trafiają na te same przeszkody, a łatwość, z jaką znajdują partnerów seksualnych, nie przekłada się na stabilność życia uczuciowego. Serial otrzymał wszystkie możliwe nagrody: Emmy, Złote Globy i nagrodę Gildii Aktorskiej dla aktorek. Za rolę odnoszącej sukcesy prawniczki o nieco cynicznym podejściu do życia i mężczyzn, najmądrzejszej w grupie absolwentki Harvardu, Nixon odebrała nagrodę Emmy.
Później nakręcono także dwa kinowe filmy o losach bohaterek, ale okazały się niewypałami. Sławę, jaką zyskały, wszystkie aktorki wykorzystały w bardzo różny sposób. Carrie Bradshaw, czyli Sarah Jessica Parker, stała się ikoną mody, ale próżno szukać w jej dorobku ambitnych ról. Cynthia Nixon nie dość, że błyszczy na Broadwayu (w 2006 roku odebrała nagrodę Tony za rolę w sztuce "Rabbit Hole", ale w wersji filmowej jej rolę przejęła już Nicole Kidman), to nawet pojawiając się gościnnie - jak na przykład w serialu "Prawo i porządek", zgarnia worek nagród.
Świetną kreację stworzyła też jako Eleanor Roosevelt w filmie "Warm Springs". Otrzymała za nią kolejną nominację do nagrody Emmy. Najbardziej niesamowitą, wielką rolę miała zagrać jednak w 2018 roku.
Przede wszystkim zaś wykorzystała swoją sławę do działalności społecznej, zakrojonej na szeroką skalę.
Poza strefą komfortu
Cynthia Nixon nie ukrywa, że uważa Nowy Jork za najwspanialsze miejsce na świecie, i nie wyobraża sobie życia poza nim. Angażuje się w politykę (w 2018 roku kandydowała na gubernatora miasta) i zależy jej, by miasto było w równym stopniu przyjazne dla wszystkich mieszkańców. Walczy o to z pasją, i jak podkreślają ci, którzy ją znają, nigdy niczego nie robi na pokaz.
Chodzi ulicami Nowego Jorku i dostrzega jego problemy - wielkie nierówności i kontrasty. Korzysta z publicznego transportu i jest wielką orędowniczką szkół publicznych.
"Staram się zwiększyć świadomość społeczną, aby zwiększyć fundusze. Moje dzieci chodzą do szkoły publicznej w Nowym Jorku, podobnie jak ja kiedyś. Otrzymałam świetne wykształcenie. To nie była trudna decyzja posłać je tam" – mówiła w wywiadzie dla amerykańskiego kwartalnika "Education".
Przez lata Nixon była (i jest) jedną z najbardziej aktywnych działaczek Alliance for Quality Education (Sojuszu na rzecz Jakości Edukacji) – organizacji zajmującej się wyrównywaniem szans edukacyjnych dla wszystkich uczniów. A zaczęło się od obcięcia przez ratusz nowojorski funduszy na publiczną edukację, właśnie wtedy, gdy mała Samantha (teraz Samuel) trafiła do szkoły. Cynthia protestowała z taką złością, że na krótko trafiła do aresztu. Po wyjściu postanowiła wspomóc Sojusz i robi to do dziś. Jej popularność przyczyniła się do zebrania sporych funduszy dla organizacji.
Do 2002 roku przez 15 lat Cynthia była w związku z ojcem dwójki swoich dzieci, aktorem Dannym Mozesem. Gdy ich drogi się rozeszły, w jej życiu nastąpił nagły zwrot. Na jednym ze spotkań Sojuszu poznała jego ówczesną dyrektorkę, a swoją obecną żonę. I jak mówi - co dla niej też było zaskoczeniem - zakochała się.
"Nigdy nie czułam, że jest we mnie jakaś nieznana, nieświadoma część, która się obudziła lub "wyszła z szafy". Nie było walki, nie było próby stłumienia. Poznałam tę kobietę, zakochałam się w niej i jestem z nią. Okazało się, że jestem biseksualna" – oświadczyła w wywiadzie dla "New York Timesa".
To Christine wciągnęła aktorkę w walkę o prawa homoseksualistów. Przez kilka lat ukrywały swój związek, dopiero w 2012 roku zdecydowały się go upublicznić i zalegalizować. Właśnie Nowy Jork na to zezwolił. Rok wcześniej Christine urodziła syna, który dostał imiona Max Ellington Nixon-Marinoni. Dopiero niedawno Nixon upubliczniła nazwisko ojca chłopca, umieszczając w mediach społecznościowych jego zdjęcie z dojrzałym mężczyzną i podpisując: "Najlepszego na Dzień Ojca". Jest nim William Bowers, 60-letni aktor mim, który studiował u Marcela Marceau. Jest gejem i żyje w związku z przyjacielem Cynthii.
Cynthia jest też współzałożycielką ruchu Fight Back New York, który doprowadził do odwołania trzech senatorów przeciwnych jednopłciowym małżeństwom. Wraz z Christine biorą udział nie tylko w protestach dotyczących praw społeczności LGBT, sprzeciwiają się także ograniczeniom praw kobiet czy niewpuszczaniu do kraju imigrantów. Zawsze wszędzie razem.
Ale jeszcze nim doszło do ślubu pań, Cynthia poważnie zachorowała.
Nie wolno się bać
- Całe życie wiedziałam, że ponieważ moja mama przez lata zmagała się z rakiem piersi, mnie też może się on przydarzyć. A jednak gdy podczas rutynowej mammografii w 2006 roku dowiedziałam się, że mam guzek i że to rak, byłam przerażona – wspomina aktorka.
Wtedy do akcji wkroczyła mama, której walka z rakiem piersi zaczęła się, gdy Cynthia miała 12 lat. Decyzję o natychmiastowej operacji aktorka podjęła w ciągu kilku godzin. Dwa dni później leżała już na stole operacyjnym. I wbrew radom lekarzy posłuchała mamy - nie usunęła całej piersi, a jedynie, oprócz guza, zajęte węzły. Potem była radioterapia, obyło się nawet bez chemii. Rak nie wrócił. Wtedy zdecydowała, że ujawni prawdę o swoim związku.
Jednak w 2013 roku rak piersi zabrał jej mamę - przeżyła z nim 35 lat, trzykrotnie przechodząc operację i chemioterapię. Zmarła w wieku 83 lat, do końca pełna życia. Gdy choroba wróciła po raz czwarty, lekarze uznali, że postępuje tak wolno, iż z uwagi na wiek operacja nie jest dobrym wyjściem. Mama doczekała ślubu Cynthii i Christine, cieszyła się jej szczęściem.
Cynthia, jak to ona, natychmiast zaangażowała się w kampanię walki z rakiem piersi. Dostała nawet w jednej ze stacji telewizyjnych godzinny program, w którym rozmawiała z lekarzami i kobietami, które przeszły tę chorobę. Mówiła, że trzeba się badać, bo ona jest żywym dowodem na to, że nie tak trudno go wyleczyć. I że, jak mówiła mama, "nie wolno się bać".
Samuel, nie Samantha i wybory
Rok 2018 był dla Cynthii wyjątkowy, obfitujący w dość burzliwe wydarzenia. Najpierw, gdy Samantha (już jako Samuel) skończyła studia, postanowiła powiedzieć o zmianie płci publicznie. Zrobiła to z pomocą Cynthii, w niezawodnych mediach społecznościowych.
Dumna matka poinformowała więc, że już nie córka, ale syn odebrał dyplom, przy okazji ogłaszając, że jej dziecko jest transpłciowe. Zrobiła to dokładnie 22 czerwca, gdy przypada tzw. Trans Day of Action - tego dnia w Nowym Jorku odbywa się marsz, który ma na celu "zwrócić uwagę na wciąż istniejącą przemoc i dyskryminację osób transpłciowych, jednocześnie celebrując ich wytrwałość".
"Kłaniam się jemu i każdemu, kto świętuje dzisiejszy dzień" – napisała obok zdjęcia, na którym pozuje z Samuelem, po raz pierwszy prezentującym się z mamą w wersji męskiej.
Natychmiast pojawiła się nie tylko na czołówkach tabloidów, ale także w "Washington Post". Zastanawiano się, czy to, oprócz gestu wsparcia własnego dziecka, nie jest także manewr wyborczy, mający przysporzyć jej zwolenników. Nieco wcześniej Nixon ogłosiła bowiem, że stanie do walki o stanowisko gubernatora przeciwko rządzącemu Nowym Jorkiem Andrew Cuomo. Miasto śledziło ich wyścig z zapartym tchem - nie ma jak walka bratobójcza wśród demokratów, w kraju pod rządami Trumpa.
Ona oskarżała go, że stanowi "ukrytą opcję republikańską", on ją, że jest "celebrytką - lesbijką bez cienia doświadczenia". A ona była wszędzie tam, gdzie coś się w Nowym Jorku dzieje. Zawsze jest. Przemawiała, protestowała, udzielała się charytatywnie, co czyni niezmiennie, a jak trzeba było, stawała do rozlewania zupy dla bezdomnych. Chciała skupić się na sprawach szkolnictwa, opieki zdrowotnej, systemu więziennictwa i na problemach z komunikacją miejską. Ostatecznie przegrała prawybory z Cuomo, stosunkiem 34 do 66. Zemścił się zupełny brak zaplecza politycznego. Dziś mówi, że czuje, jakby wygrała, bo reformy miasta, jakie przepchnął w końcu Cuomo, nazywane są "efektem Cynthii" - choćby legalizacja marihuany, z którą zwlekał, i reforma wymiaru sprawiedliwości w sprawach karnych.
- Wciąż ktoś podchodzi i mówi, że jeśli wystartuję w kolejnych wyborach, mam jego głos. Kto wie, może więc to zrobię – zwierzyła się Nixon w rozmowie z Oprah Winfrey.
Rola życia
Jak udaje się Cynthii łączyć aktorstwo z zaangażowaniem urodzonej aktywistki, pozostaje tajemnicą. W 2016 roku nareszcie jej talent doceniło kino. Terence Davies opowiedział historię wielkiej poetki Emily Dickinson, a obsadzając w jej roli Nixon, trafił w dziesiątkę. Genialna autorka jednych z najważniejszych utworów w literaturze amerykańskiej w XIX wieku, pozostawała za życia niemal niezauważona. Udało się jej opublikować ledwie kilka wierszy z liczącego 1800 utworów dorobku. Doceniona została po śmierci.
Snuta przez Terence'a Daviesa opowieść rozpoczyna się jeszcze w latach młodzieńczych Emily i prowadzi aż do czasów, kiedy artystka była już poświęcającą się wyłącznie pisarstwu dziwaczką i samotniczką. Wokół jej życia prywatnego narosło wiele niedopowiedzeń. Film unika jednoznacznych odpowiedzi, ale w interpretacji twórców jest osobą biseksualną, nieszczęśliwie zakochaną w żonie swojego brata, choć może nie do końca to sobie uświadamia. Przeraźliwie samotna, jednocześnie obsesyjnie szukająca bliskiego kontaktu z drugim człowiekiem.
Cynthia stworzyła wielką kreację. Jest przejmująco nieszczęśliwa, niemal czujemy jej ból. Nieatrakcyjna, bez śladu makijażu, a jednak fascynująca. Trudno oderwać od niej wzrok. Nominacja do Oscara dla aktorki wydawała się pewna, ale po raz kolejny Akademia popisała się ignorancją.
To o mnie, to mój bunt
Redaktorki magazynu "Girl Girl Girl" nie szukały długo aktorki do odczytania słynnego już manifestu "Be a Lady They Said" (Bądź damą, mówili), pióra studentki Camille Rainville. Wiedziały, że nikt nie zrobi tego lepiej niż Nixon.
Autorka serwuje listę sprzecznych porad, które słyszą dorastające dziewczyny, opatrzonych komentarzem, że powinny zachowywać się jak damy.
"Bądź damą, mówili. Twoja spódnica jest za krótka. Masz za duży dekolt. Nie odkrywaj tak wiele. Zostaw coś wyobraźni. Nie bądź kusicielką. Mężczyźni nie potrafią się kontrolować. Mężczyźni mają potrzeby. Wyglądaj seksownie. Prosisz się o to. Mężczyźni mają potrzeby".
W innej części tekstu przywołuje komentarze dotyczące stereotypów, z jakimi kobiety muszą się zmagać.
"Bądź cnotliwa. Nie bądź dziwką. Mężczyźni nie lubią puszczalskich. Nie bądź cnotką! Nie bądź taka spięta. Uśmiechnij się. Zaspokajaj mężczyzn. Bądź doświadczona. Bądź niewinna. Bądź sprośna. Bądź 'cool'. Nie bądź taka jak inne. Nie mów zbyt głośno. Nie mów za dużo. Nie bądź onieśmielająca".
Z całego tekstu przebija wykluczająca się wzajemnie absurdalność żądań stawianych kobietom. W końcówce padają słowa nawiązujące do tzw."victim shamingu", czyli obarczania kobiet winą za to, że padły ofiarą molestowania i przemocy seksualnej, "bo same się prosiły".
Gdy Cynthia Nixon z pasją i złością wylicza, z jakimi oczekiwaniami zmagają się kobiety we współczesnym świecie, każda z nas ma ochotę krzyknąć: "To o mnie, to mój bunt!". Ten tekst wygłasza aktorka, ale przede wszystkim kobieta, aktywistka bijąca się o ich prawa, zatroskana matka, kochanka, córka, a wreszcie polityczka, próbująca ze wszystkich sił zmienić taki stan rzeczy.
Wielość ról Cynthii musi imponować. W każdej jest równie przekonująca. Pewnie dlatego tyle kobiet z nią właśnie chciałoby wylądować na bezludnej wyspie.