Jak przejąć pełnię władzy i podporządkować sobie niezależne instytucje? Jeszcze kilkadziesiąt lat temu na ulice miast wyjechałyby czołgi, wojsko obsadziłoby kluczowe budynki, a w telewizji generał ogłosiłby powstanie Rady Ocalenia. Przejęcie przez polityków rządzącej koalicji władzy nad niezależnymi sądami przebiegło w zupełnie inny sposób. Przy pomocy uchwalanych w nocy ustaw i garstki niedocenianych dotąd prawników głodnych stanowisk, pieniędzy i władzy, sądy stały się lennem ministra sprawiedliwości.
Dla Magazynu TVN24 pisze rzecznik Stowarzyszenia Sędziów Polskich "Iustitia", sędzia Bartłomiej Przymusiński.
Wszystko to dzieje się na oczach obywateli naszego kraju, coraz bardziej zdezorientowanych i zagubionych w nowej sytuacji. O co w tym wszystkim chodzi? Na pewno nie chodzi o poprawę funkcjonowania tych instytucji, bo wszystkie dotychczasowe statystyki pokazują, że sądy i prokuratura pracują coraz wolniej.
Nie ma w tym nic zaskakującego, jeśli przypomnieć, że od dwóch lat minister blokował konkursy na kilkaset stanowisk po sędziach, którzy awansowali lub odeszli w stan spoczynku. Spowodowało to, że przeciętna sprawa sądowa w Polsce w 2017 roku trwała 5,5 miesiąca (to dłużej o 24 dni niż rok wcześniej). To, że aktualnie konkursy zostały częściowo uruchomione, nie spowoduje poprawy, a najwyżej może spowolnić niekorzystny trend.
To, o co chodzi dzisiejszej władzy, widać najlepiej na przykładzie Trybunału Konstytucyjnego. Gdy większość sejmowa przystępowała do uchwalania ustaw zmieniających ustrój TK, słyszeliśmy zapewnienia, że wszystko to ma na celu przywrócenie społecznego zaufania do tej instytucji, jej zbliżenie do obywateli i większą transparentność. Jakże aktualnie dziś brzmią słowa posła PiS Bartłomieja Wróblewskiego, iż "w przeważającej części społeczeństwa (...) ugruntowało się przekonanie, że Trybunał [Konstytucyjny] jest instytucją stronniczą, która broni tych, którzy rządzą od lat, mają kapitał, telewizję i inne media, a reprezentują jedynie umowne 20-35 procent społeczeństwa”.
Poza oczywistym upolitycznieniem znacznie spadła liczba spraw wpływających do TK (w 2014 – 530 spraw, w 2015 roku – 623 sprawy, w 2016 – 360 spraw, w 2017 - 282 sprawy) oraz wydatnie zmniejszyła się aktywność Trybunału. Znacznemu ograniczeniu w porównaniu z okresem sprzed kryzysu konstytucyjnego uległa również aktywność orzecznicza TK. W latach 2014–2015 liczba wydanych orzeczeń wynosiła odpowiednio 119 i i 173. Natomiast w latach 2016–2017 było to odpowiednio 99 i 88 orzeczeń.
Trybunał przestał też cieszyć się jakimkolwiek autorytetem wśród sędziów. Według badania przeprowadzonego przez SSP "Iustitia" aż 91 procent ankietowanych sędziów uważa go obecnie za bardziej upolityczniony niż za poprzedniego ministra sprawiedliwości, a 80 procent wystawia mu najgorszą ocenę w kategorii wypełniania standardów demokratycznego państwa prawa. Badanie przeprowadzone w dniach 12–20 lipca 2018 roku w formie anonimowej ankiety on-line, w którym wzięło udział 330 sędziów z całej Polski.
Wyłączyć bezpiecznik
Trybunał był bezpiecznikiem, który trzeba było wykręcić, aby móc dokonać aneksji sądów. Przyznał to sam minister Ziobro, mówiąc, że "by wprowadzić 'reformę' (sądownictwa), najpierw trzeba rozwiązać 'problem TK'".
Ten bezpiecznik został już wyłączony. Składy w Trybunale Konstytucyjnym mogą być dobierane pod konkretną sprawę (w styczniu i lutym 2017 roku prezes TK Julia Przyłębska dokonała zmian składów w 49 sprawach). Według Fundacji Batorego po zmianach w 80 procentach spraw funkcję sprawozdawcy pełnił sędzia TK wybrany przez Sejm VIII kadencji albo tzw. sędzia dubler, czyli wybrany na zajęte miejsce sędziego TK. Powstają zasadne obawy, że skład jest dobierany tak, aby wyrok był zgodny z oczekiwaniem pani prezes.
Wyłączenie bezpiecznika w postaci TK umożliwiło większości sejmowej dokonanie aneksji niezależnego sądownictwa, nie przy pomocy sił mundurowych, ale z wykorzystaniem ustaw. Tu mogliśmy obserwować dwa etapy. Początkowo próbowano skłonić sędziów do kooperacji z politykami przy pomocy zachęt finansowych i umożliwienia awansów. Okazało się jednak, że odzew w środowisku nie był duży. Minister wymienił tylko około 20 procent prezesów i wiceprezesów, bardzo często nie mogąc znaleźć w sądach chętnych na objęcie funkcji po odwołanym poprzedniku. To wtedy słyszeliśmy o faksach przychodzących do sądów z decyzjami ministra i poznawaliśmy nazwiska "przyfaksowanych". Nowi prezesi nie cieszą się zaufaniem ankietowanych przez SSP "Iustitia" sędziów.
Stało się jasne, że to jest za mało i potrzeba narzędzia do dyscyplinowania sędziów, którzy zaczęli krytykować w mediach wprowadzane zmiany i sprzeciwiać się wejściu polityki do sądów. Do tego niezbędne stało się przejęcie Sądu Najwyższego oraz całego pionu sądownictwa dyscyplinarnego. I dokładnie w tym kierunku poszły następne ustawy uchwalane w gorącej sejmowej atmosferze.
W lipcu 2017 roku prezydent podpisał ustawę o sądach powszechnych. Dzięki niej możliwa stała się wymiana prezesów i wiceprezesów w sądach, powołanie nowych rzeczników dyscyplinarnych (wybiera ich teraz minister) i nowych sądów dyscyplinarnych (sędziów do tych sądów wybiera spośród sędziów również minister). Do pełnego zamknięcia systemu politycznej kontroli nad sądami konieczne jednak było konsekwentne zniszczenie Sądu Najwyższego i uczynienie z Krajowej Rady Sądownictwa politycznej wydmuszki.
W wyniku prowadzonych za zamkniętymi drzwiami rozmów prezydenta z prezesem Jarosławem Kaczyńskim zostały przygotowane nowe projekty ustaw o SN i KRS. Wbrew deklaracjom, że nie może być tak, żeby "prokurator generalny miał silną pozycję i w zasadzie mógł wszystko", tak właśnie będzie.
Dlaczego? Na przykład dlatego, że nie zakazano łączenia funkcji prezesa sądu z zasiadaniem w Krajowej Radzie Sądownictwa. Jest to o tyle ciekawe, że w pierwszym projekcie ustawy ogłoszonym w maju 2016 roku proponowano, żeby z wyborem na członka KRS łączył się nakaz zrzeczenia się funkcji prezesa. To proponowało Ministerstwo Sprawiedliwości i spotkało się to z aprobatą Stowarzyszenia Sędziów Polskich "Iustitia".
To ważne, bo prezesów sądów powołuje i odwołuje minister, zatem ma możliwość trzymać w szachu członków Rady, których za nieprawomyślne głosowania może – jeśli zechce – pod byle pretekstem odwołać z funkcji prezesa. Minister Ziobro dostrzegł, że wygodniej dla niego, jeśli takie podczepienie członka KRS pod jego dobrą wolę będzie istniało i powołanych przez siebie prezesów nie tylko uposaża dodatkami prezesowskimi, ale też przydziela im dodatkowe profity, jak miejsca w komisjach egzaminacyjnych. Kwoty dodatkowe wypłacane obok wynagrodzenia obecnym członkom KRS z tytułu diet, funkcji prezesów i udziału w komisjach egzaminacyjnych mogą przekraczać nawet 10 tys. zł miesięcznie, czyli podwajać ich zwykłe uposażenie.
Dodatek katowski
Przejęcie Sądu Najwyższego to przede wszystkim utworzenie w nim specizby dyscyplinarnej, swego rodzaju specjalnego sądu. To do niej wybrano błyskawicznie 10 sędziów i jak pokazuje ten pośpiech, jakim kierowała się KRS i prezydent, była to dla nich kluczowa instytucja. To teraz 10 osób, przede wszystkim byłych prokuratorów i bliskich współpracowników ministra Ziobry, będzie uchylać immunitety sędziom. To oni będą mogli wyrzucać sędziów z zawodu lub przenosić ich na drugi koniec Polski. Za podjęcie się tego zadania dostali wynagrodzenia o 40 procent wyższe od wynagrodzeń innych sędziów SN. Będą teraz zarabiać około 32 tys. zł brutto miesięcznie, a przy kumulacji z innymi funkcjami nawet i więcej. Wśród sędziów krąży ponury dowcip, że wspomniany 40-procentowy dodatek to "dodatek katowski".
Do pomocy będą mieli ławników wybranych przez Senat. W ustawie zastrzeżono, że ławnicy nie mogą być prawnikami i zawsze jest ich w składzie mniej niż sędziów dyscyplinarnych, więc będą tylko kwiatkiem do kożucha, bo ostateczny głos będzie i tak należał do dziesięciu.
W ten oto sposób stworzył się układ zamknięty, w którym wola polityczna będzie mogła uzyskać satysfakcję, a niewygodni sędziowie będą mogli być wyrzuceni. Wizja ponura. Wygląda, jakby był to statek płynący na kurs kolizyjny z górą lodową. Efektem tych wszystkich działań są coraz liczniejsze wątpliwości sądów w Europie co do niezależności polskich sądów i uznania polskich wyroków. Za chwilę obywatele i polscy przedsiębiorcy mogą więc stanąć w sytuacji, gdy orzeczony w Polsce rozwód, zasądzone alimenty, sądowy nakaz zapłaty od kontrahenta przestaną być uznawane w Europie i usłyszą, że muszą wytoczyć nowe postępowanie przed sądem w Hiszpanii, Włoszech czy Niemczech. Orkiestra jednak wciąż gra, kelnerzy przynoszą nowe dania i nikt nie wie, że woda już wdziera się na dolne pokłady.
SSP "Iustitia" jest największym stowarzyszeniem sędziowskim w Polsce, liczącym ponad 3,5 tys.członków, co stanowi ok. 1/3 ogólnej liczby sędziów.