W telewizji usłyszała, że terroryści wzięli setki zakładników w moskiewskim teatrze na Dubrowce i że na sali są dzieci. Wstała, ucałowała matkę i w środku nocy wyszła przekonywać zamachowców, by wypuścili przetrzymywanych. Olga Romanowa, 26-letnia ekspedientka w perfumerii, zwykła dziewczyna, jakimś cudem weszła do obstawionego przez antyterrorystów budynku. Ale już nigdy go nie opuściła.
Mija właśnie 16 lat od dramatycznych wydarzeń na Dubrowce. Przez trzy dni i noce cała Rosja śledziła dramat kilkuset osób przetrzymywanych przez czeczeńskich bojowników. Operacja ich odbicia zakończyła się śmiercią 130 spośród 912 zakładników. Większość nie zginęła z rąk terrorystów, ale wyniku zatrucia gazem usypiającym, użytym w czasie szturmu przez rosyjskie służby.
Władza nie lubi wspominać o tej tragedii, a śledztwo nadal nie odpowiedziało na wiele pytań dotyczących zamachu. Mówienie o błędach popełnionych podczas organizacji akcji specnazu postrzegane jest jako krytyka prezydenta Władimira Putina, dlatego też wszystkie pytania bliskich ofiar – o rodzaj użytego gazu, o brak karetek i sprawnej koordynacji służb medycznych, są zbywane.
Bliscy tych, co zginęli, co roku sami organizują akcję przypominającą o koszmarze tych trzech październikowych dni 2002 roku. Własnym sumptem wydali książkę pt. "Nie umrzemy. Memoriał zabitych w Nord-Oście. Księga pamięci" opowiadającą o każdej z ofiar dramatu.
Wśród nazwisk rozpoczynających się na literę R znajdziemy Olgę Romanową. Na zdjęciu uśmiechnięta blondynka z bukietem kwiatów. Obok wspomnienie matki: "Ola urodziła się 13 maja 1976 roku. Wiosna tego roku była zimna i deszczowa. Była potężna burza. Kiedy byłam z nią w ciąży, siostra poprosiła: jeśli będzie dziewczynka, daj jej na imię Olga, to ładne imię. No i urodziła się Olga Romanowa pod dźwięk grzmotów i piorunów. I wśród grzmotów zginęła...".
Z karabinem na scenę
Powieść "Dwaj kapitanowie", napisana przez Wieniamina Kawierina w czasach II wojny światowej, to kultowa w Rosji lektura dla młodzieży. Nic więc dziwnego, że "Nord-Ost" – musical na podstawie tej książki, wystawiany na deskach Teatralnego Centrum na Dubrowce, cieszył się ogromnym powodzeniem wśród publiczności. Rodzice zabierali na spektakl swoje dzieci, by zobaczyły pełną wzlotów i upadków historię Sani Grigoriewa, sieroty, który zostaje pilotem i zdobywa serce miłości swojego życia - Katii.
Energetyczne i wzruszające piosenki, a nade wszystko "lądujący" na scenie rzeczywistych rozmiarów bombowiec stanowiły o sile tego popularnego musicalu. W pierwszej części na scenie pojawiało się sporo dzieci, ukazujących perypetie Sani Grigoriewa i jego kolegów w dzieciństwie. Po przerwie dzieciaki uciekały do sali prób, by omówić występ, przepracować ewentualne błędy i poćwiczyć kolejne układy, a drugi akt przejmowali dorośli aktorzy.
23 października 2002 roku na Dubrowce odgrywano 303. przestawienie. W budynku przebywało około tysiąca osób. Choć była środa, a spektakl miał skończyć się późno, niemal wszystkie miejsca były zajęte. Na sali było wielu obcokrajowców: Amerykanów, Brytyjczyków, Austriaków, Gruzinów, obywateli Ukrainy i Białorusi, a nawet Izraela. W tym kolorowym tłumie nikt nie zwrócił szczególnej uwagi na ubrane na czarno kobiety w długich sukniach ani na mężczyzn, których określa się z lekka pejoratywnym mianem "osób o narodowości kaukaskiej".
Drugi akt rozpoczął się od piosenki lotników. Była 21.05. Aktorzy w kostiumach wojskowych z czasów II wojny światowej tańczyli właśnie skomplikowany układ ze stepowaniem, gdy na scenę wdrapał się brodaty mężczyzna z automatem Kałasznikowa w ręce. Jedni jeszcze tańczyli, nie rozumiejąc, o co chodzi, inni zatrzymywali się w pół ruchu. Po chwili wszyscy stali. Mężczyzna powiedział, żeby zeszli ze sceny, po czym wystrzelił w powietrze. Wtedy aktorzy w pośpiechu zeszli na widownię i usiedli w pierwszym rzędzie. Jeden z widzów z zapytał: "To taki scenariusz, o co chodzi z tym strzelaniem?". "Jaki scenariusz, sami nie wiemy, co się dzieje" – odparł aktor.
Wśród widowni w stronę sceny szli tymczasem terroryści w ubraniach maskujących. Za nimi – grupka około 20 kobiet w czarnych sukniach i nikabach, zakrywających ich twarze. One po kolei oddzielały się od reszty i ustawiały pod ścianami. Mężczyzna z kałasznikowem oznajmił, że od tej chwili widzowie są zakładnikami czeczeńskich bojowników, którzy żądają zakończenia trwającej od lat 90. wojny w Czeczenii. Mówił z charakterystycznym kaukaskim akcentem.
Szefem terrorystów był Mowsar Barajew z wpływowego czeczeńskiego klanu, do którego należał m.in. słynący z okrucieństwa watażka Arbi Barajew. Zakładnicy wspominali później, że często rozmawiał przez komórkę, jakby czekając na instrukcje z zewnątrz. Inni terroryści przedstawiali się arabskimi imionami: Abubakar, Jasir, Ahmed...
Kobiety zaczęły przyklejać do swoich ciał tzw. pasy szahida – worki z materiałami wybuchowymi, które można wysadzić za pomocą podłączonego przycisku. Ładunki mocowały też do siedzeń – przez kilkadziesiąt minut na widowni słychać było jedynie trzask taśmy klejącej.
Terroryści zaczęli sprawdzać inne pomieszczenia w budynku. Wszystkich spędzali na widownię. W tym czasie kilkunastu osobom z ekipy teatralnej udało się uciec przez okna. Zaczęły dzwonić na policję i pogotowie. Z początku służby alarmowe były przekonane, że to żart – tak niebywała i nieracjonalna wydawała się informacja o wzięciu zakładników w centrum metropolii rosyjskiej stolicy. Po kilkunastu minutach jednak przed budynkiem teatru na Dubrowce zaroiło się od radiowozów, karetek i przedstawicieli mediów.
"Idę, tam są dzieci"
Podczas gdy w teatrze na Dubrowce rozpoczynał się dramat zakładników, 26-letnia ekspedientka ekskluzywnej sieci perfumerii L'Etoile Olga Romanowa właśnie świętowała z koleżankami podwyżkę i przeniesienie do nowego salonu. "Będę miała bliżej do domu i zacznę więcej zarabiać, będzie można częściej kupować smakołyki" – cieszyła się Romanowa. Często podkreślała, że nie może sobie pozwolić na wszelkie zachcianki, ponieważ ma na utrzymaniu nie tylko siebie. Mieszkała z rodzicami, Antoniną i Nikołajem, oraz starszym bratem Aleksandrem, który od lat był na rencie. "Zawsze uśmiechnięta, zawsze pogodna, bił od niej jakiś wewnętrzny blask" – wspominała ją po latach przyjaciółka ze szkoły. Jednocześnie była pewna siebie, nie dawała sobie w kaszę dmuchać i, choć jej rodzice pochodzili ze wsi, często powtarzała: "Jestem z dynastii Romanowów". Nazywała się dokładnie tak, jak jedna z córek ostatniego cara Rosji – Olga Romanowa, nawet otczestwo (imię odojcowskie) się zgadzało: Nikołajewna. Przyjaciele mówili na nią Romaszka (Rumianek).
"Była naszym wyczekanym dzieckiem" – powie potem jej matka. "Mieliśmy doskonałe relacje, żadnych konfliktów. Była grzeczna, towarzyska. Często piekła ciastka. Nie potrafiła przejść obojętnie obok ludzkiego nieszczęścia. Kiedyś wróciła do domu z siniakiem pod okiem. Broniła koleżanki..." – doda.
Blok, w którym mieszkali Romanowowie, znajdował się naprzeciwko ulicy Mielnikowa 7 – wystarczyło przejść przez podwórko, przez ulicę i skręcić za róg. Budynek teatru na Dubrowce Olga znała jak własną kieszeń – gdy była dzieckiem, mieścił się tam Dom Kultury Zakładów Łożysk Kulkowych. Chodziła tu na zajęcia muzyczne i warsztaty.
Świętowanie się przeciągnęło, koleżanki i Olga już przegapiły ostatnie "marszrutki" (busiki) do domu. Szefowa sklepu zaproponowała, by przenocowały u niej – mieszkała po sąsiedzku. W telewizji NTV trwało już specjalne wydanie informacji, media co i rusz odtwarzały słowa przerażonych członków trupy teatralnej, którym udało się uciec: "Siedzieliśmy w garderobie, usłyszeliśmy strzały. Skakaliśmy z okien". Olga od razu zareagowała.
"Tam są dzieci, muszę tam pójść!"
"Po co?"
"Nie rozumiesz? Musimy z terrorystami porozmawiać, niech je wypuszczą!" – mówiła Romanowa. I dodała: "Pójdę tam, a oni mnie zabiją".
Wśród zakładników rzeczywiście były dzieci, choć te najmłodsze, do 10. roku życia terroryści wypuścili. Nastolatków już nie, w ich mniemaniu byli już dorośli. Na sali siedziało ich więc około pięćdziesięciu: Kristina Kurbatowa, lat 13, uzdolniona tancerka i początkująca aktorka, grająca główną bohaterkę Katię w młodości; Arsienij Kurilenko, również lat 13, grający Sanię Grigoriewa w dzieciństwie (w garderobie trzymał pudełeczko z kolczykami – prezentem dla Kristiny, który chciał jej wręczyć, ale głupio było tak bez okazji, czekał więc na jej urodziny); 15-letni Jarosław Fadiejew, który przyszedł do teatru z mamą i kuzynką, choć miał się uczyć do klasówki; 13-letnia Dasza Frołowa, która napisała na dłoni: "Nie chcemy umierać, nie chcemy więcej wojny". I wiele, wiele innych.
Jasnowłosa
Olga Romanowa najpierw przyszła do domu, który był niedaleko od teatru. Było już po północy, rodzice jednak nie spali, podobnie jak inni zaniepokojeni sytuacją w teatrze sąsiedzi. Szykowali się do ewakuacji, zbierali dokumenty na wypadek, gdyby trzeba było szybko uciekać – przecież terroryści grozili, że wysadzą budynek teatru, a fala uderzeniowa mogła zniszczyć okoliczne domy. Olga wypiła z matką herbatę. Zbliżała się trzecia nad ranem, gdy stanowczym ruchem złapała puchową czarną kurtkę i powiedziała: "Pójdę do Nord-Ostu. Porozmawiam, żeby wypuścili zakładników. Ktoś musi ich przekonać. Muszą mnie zrozumieć, oni też mają dzieci. Niech chociaż maluchy wypuszczą. Przecież musi w nich być coś ludzkiego!". I wyszła z mieszkania mimo protestów matki.
"Przecież nikt cię tam nie przepuści, wszystko otoczone!"
"Jak powiedziałam, że pójdę, to pójdę. Tam się wychowałam. Znajdę drogę, żeby przejść".
I znalazła.
Kamera służb specjalnych nagrała szczupłą postać, która szybkim krokiem idzie w stronę wejścia do budynku pod ogromnym niebieskim plakatem "Nord-Ost". Łapie za klamkę – drzwi zamknięte. Łapie za drugą – też zamknięte. Postać znika za kolumną i nie pojawia się w kadrze ponownie. Weszła do środka.
Mijała szósta godzina od wzięcia zakładników. Po pierwszym szoku większości osób udało się nieco uspokoić, dorośli starali się nie pokazywać zdenerwowania, żeby dodatkowo nie stresować dzieci. Część zakładników zasnęła. Nagle drzwi na widownię otworzyły się z hukiem.
Uwięzieni opowiadali później:
"Na salę weszła dziewczyna. To było dość niespodziewane. Cała sala spojrzała na nią. Na widownię od razu wpadło wielu mężczyzn, którzy zaczęli krzyczeć: Jak tu weszłaś? Jak się tu dostałaś?".
"Ta jasnowłosa dziewczyna wchodzi, otwiera drzwi. Na sobie ma kurtkę, berecik. 'Co wyście tu wymyślili? Wszystkich wystraszyliście!' – zaczęła krzyczeć. 'Kim jesteś?' – zapytał jeden z terrorystów. 'Znam tu każdy kąt, chodziłam tu do szkoły muzycznej' – odpowiedziała Olga. 'Siadaj, bo cię zastrzelę'. 'No to strzelaj'".
"Kiedy pojawiła się na sali, wszyscy byli w szoku. Nawet Barajew (przywódca terrorystów – red.) na chwilę zapomniał języka w gębie od tej bezczelności. Inni zakładnicy zaczęli ją uspokajać: "Siadaj natychmiast, bo cię zabiją". Ale do niej nic nie docierało, wydaje mi się, że była pijana. Szła w stronę terrorystów i niemal ich przeklinała".
"Zobaczyliśmy, że ręką odpycha Barajewa: Odejdź stąd! Wszystkich wystraszyłeś! A później zwraca się w stronę widowni: Czego się boicie? Przecież to jest przebieraniec, klaun!"
"Wtedy pomyślałam: czemu tak siedzę? Dlaczego wszyscy siedzimy? Pewnie trzeba wstać, coś zrobić… Czemu się ich boimy? Dała nam taki bojowy impuls, bardzo mocny. Powstrzymywało mnie tylko to, że miałam na ręku dziecko..." – relacjonowała jedna z zakładniczek.
Swietłana Gubariewa, która na musical przyszła ze swoją córką Aleksandrą i narzeczonym Sandym (Amerykaninem), po 15 latach od zamachu tak wspomina Olgę Romanową:
"Zachowywała się bardzo agresywnie. Rozmawiała z Barajewem jak wychowawczyni z podopiecznym, który nabroił. Bardzo ostro i agresywnie. Zażądała, żeby wypuścił zakładników, on zadawał jej jakieś pytania [...]. W którymś momencie mężczyzna siedzący na górze krzyknął: "Po co jej słuchasz? To prowokatorka, zastrzel ją". Barajew powiedział: "Rzeczywiście, to prowokatorka, w Budionnowsku też nam takich przysyłali – niby pijani, a okazywało się, że to oficerowie FSB (Federalna Służba Bezpieczeństwa – red.)".
Wyciągnęli ją z sali. Ludzie zaczęli krzyczeć: "Nie trzeba, zostawcie ją!" – relacjonuje dalej Gubariewa. "Ale Olga została wypchnięta, a po chwili usłyszałam serię z karabinu i poczułam zapach prochu... Później zobaczyłam jej ciało, zrozumiałam, że rzeczywiście nie żyje. Ktoś mówił, że była pijana, że była pod wpływem narkotyków. Ale dla mnie ona jest taką jasną postacią. Człowiekiem, który usiłował nas uratować".
Olga dostała trzy kule z karabinku Kałasznikowa. W ostatniej chwili próbowała się osłonić – jej ręce były poparzone prochem, palce połamane. Zginęła natychmiast. Około godziny 17 tego samego dnia (24 października) pediatra Leonid Roszal, który wraz z jordańskim lekarzem Anwarem El-Saidem, przyszedł do teatru, by negocjować wypuszczenie zakładników, usłyszał, że ma zabrać zwłoki. Zdjęcie dwóch starszych mężczyzn, wynoszących ciało Olgi Romanowej z budynku, do którego jakimś cudem zdołała wejść, błyskawicznie obiegło świat. To chyba wtedy wielu przyklejonych do telewizorów Rosjan uświadomiło sobie, że dramat zakładników zakończy się ogromną tragedią. Według oficjalnych danych, na Dubrowce zginęło 130 osób, w tym dziesięcioro dzieci, choć bliscy ofiar utrzymują, że faktyczna liczba zabitych to 174 osoby.
Wojna w Czeczenii
Atak na Teatr na Dubrowce był kolejnym z zamachów, dokonanych przez bojowników w związku z toczącą się w Czeczenii wojną domową. Często wykonawczyniami rozkazów były "szahidki", głównie młode kobiety, które na toczącej się od lat wojnie straciły najbliższą rodzinę.
Wojna w Czeczenii, której zakończenia żądali terroryści, trwała niemal nieprzerwanie od 1994 roku, z kilkuletnią przerwą (od sierpnia 1996 roku do października 1999 roku). Czeczeńscy separatyści żądali niepodległości, władze rosyjskie zaś ostro sprzeciwiały się nadaniu suwerenności niewielkiej, lecz bogatej w gaz i ropę dawnej radzieckiej republice. Krwawe walki, zamachy, śmierć, nędza – to była codzienność mieszkających w Czeczenii cywili.
Toczyła się jednak daleko od Moskwy i z biegiem lat coraz rzadziej mówiono o niej w mediach. Na dodatek, po objęciu urzędu prezydenta przez Władimira Putina, pokazywanie kolejnych ofiar zamachów czy mówienie o porażkach rosyjskich sił zbrojnych w walkach z partyzantami było postrzegane jako sianie defetyzmu i opowiadanie się po stronie separatystów. Wystarczy wspomnieć, z jakim ostracyzmem władz borykała się Anna Politkowska z "Nowej Gaziety", opisująca drastyczne przypadki zbrodni popełnionych na Kaukazie przez rosyjskich żołnierzy.
Zwyczajna dziewczyna
Olga Romanowa była zwyczajną 26-latką, nie interesowała się polityką, nie słyszała więc zapewne o dziesiątkach cywili, którzy codziennie giną w Czeczenii. Nie wydarzył się jeszcze Biesłan, zamachy w Tuszynie, na lotnisku Domodiedowo. Wydawało się, że z terroryzmem wymierzonym w cywili zmaga się przede wszystkim Ameryka – zaledwie rok wcześniej doszło przecież do zamachów na World Trade Center. Trudno było uwierzyć, że terroryści już nie są anonimowi, a przechadzają się między rzędami teatru na Dubrowce. Czy to właśnie dlatego Olga Romanowa – według znajomych życzliwa, ufna dziewczyna – postanowiła działać? Tego nie dowiemy się nigdy.
Według jej matki, Antoniny Romanowej, podczas sekcji zwłok w organizmie Olgi nie znaleziono śladów alkoholu ani substancji narkotycznych, co przeczy ówczesnym spekulacjom mediów, że młoda kobieta poszła do teatru na Dubrowce solidnie wstawiona. Koleżanki z pracy, z którymi świętowała awans, zapewniały, że tego wieczoru wypiły zaledwie jedną butelkę wina – po lampce na osobę.
Olgę Romanową pochowano 30 października – już po tragicznym szturmie, podczas którego zarówno terrorystów, jak i zakładników uśpiono gazem o nieznanym do dziś składzie. W tym samym czasie chowano również inne ofiary zamachu – w tym dzieci, których wypuszczenia żądała Olga. Kristina, Liza, Jarosław, Arsienij i sześcioro innych zginęło podczas szturmu. Wiele innych zostało rannych.
Na temat akcji odbicia zakładników i popełnionych wówczas błędów dowództwa napisano niejeden artykuł i książkę. Wciąż więcej jest pytań niż odpowiedzi. Jakiej mieszanki gazów użyto? Dlaczego zabrakło antidotum? Dlaczego nie układano wynoszonych z budynku zakładników w pozycji bocznej ustalonej, tylko wrzucano byle jak do autobusów, dlaczego nikt nie zauważył, że dławią się własnymi językami, wymiocinami? Dlaczego ci, co przeżyli, wciąż zmagają się z chorobami, świadczącymi o tym, że padli ofiarami użycia gazu bojowego?
Na te i inne pytania wciąż szukają odpowiedzi bliscy śmiertelnych ofiar szturmu, który władze określają jako "udany", choć przemilczają każdą kolejną jego rocznicę. Wciąż nie cichną też spory, czy Olga Romanowa wykazała się odwagą, czy może głupotą, licząc na możliwość porozumienia się z terrorystami. Każdy sam we własnym sumieniu odpowie na to pytanie.
"Gdybym siedziała teraz w domu przed telewizorem i oglądała wiadomości, pomyślałabym: 'Co za koszmar' i poszła spać" – te słowa jednej z zakładniczek wspominała po latach Swietłana Gubariewa. Olga, zwyczajna dziewczyna z Dubrowki, nie potrafiła po prostu pójść spać.