Pielgrzymki nie są obowiązkowe ani w chrześcijaństwie, ani w islamie. Zbawienie nie zależy od tego, ile świętych miejsc się zaliczy, ale dla wielu wiernych pielgrzymowanie to coś więcej niż tylko pobożna praktyka. To spotkanie z Bogiem. I na tej drodze nic nie potrafi skutecznie stanąć na przeszkodzie. Nawet koronawirus i pandemia. Dla Magazynu TVN24 pisze ks. Kazimierz Sowa.
Sezon pielgrzymkowy czas zamknąć.
Powoli kończy się sierpień, najważniejszy miesiąc w pielgrzymkowym kalendarzu. W Polsce to pik sezonu pielgrzymkowego zarówno wśród katolików, jak i prawosławnych. Ci pierwsi za cel swojego wysiłku wybierają przeważnie Jasną Górę, wyznawcy tradycji wschodniej wędrują na Grabarkę, świętą górę polskiego prawosławia.
Na świecie w tym samym czasie kończy się sezon na camino, czyli pielgrzymkę Drogami św. Jakuba do najstarszego europejskiego sanktuarium, jakim jest hiszpańskie Santiago de Compostela. Od tysiąca lat pielgrzymują tam chrześcijanie z całego świata, przemierzając jedną z 22 dróg (czyli właśnie po hiszpańsku camino), zwykle w samotności lub małych grupach.
Swoją pielgrzymkę mają też muzułmanie. To jeden z pięciu filarów islamu. Tegoroczny hadżdż, bo tak nazywa się pielgrzymkę do świątyni al-Kaaba w Mekce, wypadł na okres między 28 lipca a 2 sierpnia (o terminie decyduje kalendarz księżycowy). Rokrocznie gromadzi ponad milion wyznawców Proroka, którzy w odwiedzinach świętego kamienia widzą także demonstrację solidarności oraz oddanie wierze w Allaha.
Co w tym roku połączyło pielgrzymów wszystkich krajów, a nawet religii? Pandemia. I choć COVID-19 nie zdusił ruchu pielgrzymkowego, to niezwykle mocno wpłynął na przebieg pielgrzymek, wymuszając na wiernych i organizatorach wprowadzenie zmian i przestrzeganie ograniczeń.
Pielgrzymka pod karą albo w sztafecie
Tradycja pieszych pielgrzymek na Jasną Górę lub do innych - najczęściej maryjnych - sanktuariów jest w Polsce znana od stuleci. Pielgrzymom nie były straszne ani zabory, ani okupacja czy komunistyczne represje. Nigdy nie brakowało chętnych do spędzenia na modlitwie i fizycznym wysiłku od kilku do kilkunastu dni.
Jeszcze w ubiegłym roku, zgodnie z oficjalnymi danymi publikowanymi przez biuro prasowe sanktuarium, na Jasną Górę przybyło 300 pieszych pielgrzymek, w których wzięło udział blisko 133 tysiące pielgrzymów. A i tak od lat mieliśmy do czynienia z tendencjami spadkowymi w ruchu pielgrzymkowym. Jak podaje ich krakowski badacz i ekspert turystyki religijnej prof. Antoni Jackowski, jeszcze w latach 80. ubiegłego stulecia polski ruch pielgrzymkowy rokrocznie gromadził regularnie ponad 200 tysięcy osób i uznawany był za jeden z ważniejszych ruchów migracyjnych w Europie. W XXI stuleciu pielgrzymki piesze zaczęły tracić na popularności i znaczeniu, ale wciąż gromadziły tysiące chętnych. Załamanie przyszło dopiero w tym roku – pandemia wymusiła nie tylko ograniczenia, ale i zmieniła formę tradycyjnych pielgrzymek.
Ostatecznie na Jasną Górę przybyło w tym roku o około 90 procent mniej pielgrzymów niż zwykle.
Jeszcze w maju, a więc w okresie rygorystycznych obostrzeń sanitarnych, próbowała wyruszyć pielgrzymim szlakiem grupa pątników z Łowicza. Miała to być 365. piesza pielgrzymka z Łowicza na Jasną Górę. Kiedy się okazało, że liczba pielgrzymów znacznie przekracza dopuszczony limit 50 osób, a większość na dodatek nie ma ani masek, ani nie stosuje innych zabezpieczeń, policjanci z komendy w Skierniewicach postanowili zareagować i po blisko 30 kilometrach pełną dobrych intencji grupę wiernych zatrzymano.
Kolejnego dnia, nie zważając na płomienne przemówienie biskupa Józefa Zawitkowskiego, który zachęcał, że skoro pielgrzymki nie zatrzymały ani władze carskie, ani okupanci, to nie zatrzyma jej także jakiś wirus, już znacznie mniejsza grupa około 30 osób chciała kontynuować pielgrzymowanie, ale i tym razem zostali po zatrzymaniu i wylegitymowaniu poproszeni o powrót do domów.
Więcej szczęścia mieli pielgrzymi udający się na Jasną Górę w sierpniu. Jako podstawową formę pieszych pielgrzymek przyjęto zasadę "sztafety". Pielgrzymi wcześniej zapisywali się, formując mniejsze grupy, i wędrowali przez jeden dzień, aby wieczorem wracać do swoich domów. Tym samym unikano korzystania z noclegów po drodze i ograniczono kontakty do minimum.
Jeszcze inną formę przyjęła Archidiecezja Krakowska. To w tym roku chyba najliczniejsza pielgrzymka, jaka dotarła do Częstochowy z jednego miasta.
Przyszło około 1300 pątników! Ale zanim wyruszyli spod Wawelu, musieli spełnić liczne wymagania, jakie narzucili organizatorzy. Po pierwsze: zamiast jednej, licznej pielgrzymki, chętni zostali podzieleni na dziewięć mniejszych grup, liczących maksymalnie do 150 osób. Po drugie: każdy pielgrzym musiał stosować się do zasad dystansu społecznego nie tylko w czasie drogi, ale zwłaszcza na postojach i noclegach, które zamiast tradycyjnie u ludzi, były organizowane pod namiotami, a tylko w wyjątkowych sytuacjach korzystano np. z większych przestrzeni w szkołach czy obiektach typu remizy strażackie. Zresztą, jak mi powiedział ksiądz Tomasz Stec, jeden z przewodników, w każdej grupie pielgrzymom towarzyszył odpowiednio przeszkolony strażak, posiadający także wyposażenie na wypadek działania w warunkach pandemicznych. Jego zadaniem było również przeprowadzanie profesjonalnej dezynfekcji i ozonowania pomieszczeń, z których korzystali pielgrzymi. Przestrzegane dość rygorystyczne zasady, obowiązujące podczas dziewięciu dni pielgrzymowania, przyniosły dobry efekt. Pielgrzymka krakowska zakończyła się sukcesem, a wszyscy z Częstochowy wrócili cali i zdrowi.
Nowością na pielgrzymce było pojawienie się na trasie i wśród pielgrzymów tzw. osoby zaufania, czyli wydelegowanego przez biskupa duchownego, którego celem było interweniowanie (jeśli zaszłaby taka potrzeba) w przypadkach nadużyć seksualnych czy zanotowania zachowania przekraczającego normy relacji między dorosłymi i niepełnoletnimi.
Podobne zmiany, wymuszone przez pandemię, czekały na prawosławnych, wybierających się na doroczną pielgrzymkę z okazji Święta Przemienienia Pańskiego. Prawosławny publicysta Łukasz Kobeszko zauważa, że sam temat obostrzeń i dodatkowych wymagań, jaki stawia okres pandemii, jest dla wyznawców prawosławia dość skomplikowany.
- W Polsce da się odczuć zjawisko niechętnego stosowania się dużej części wiernych i duchownych do zaleceń bezpieczeństwa epidemiologicznego – ocenia publicysta. I choć, jak zauważa, "rzeczywiście, w tym roku pielgrzymek na Grabarkę jest nieco mniej niż w latach poprzednich", to podkreśla, że ten spadek dotyczy głównie grup z dalszych niż Podlasie części kraju.
Pielgrzymi zmierzający w połowie sierpnia na Świętą Górę musieli pogodzić się z koniecznością spania w namiotach zamiast korzystania z gościny współwyznawców i podobnie jak katolicy wędrowali w mniejszych grupach. Niestety, kiedy już wszyscy przybyli na miejsce, obawy przed zakażeniem wirusem często ustępowały tradycyjnemu zachowaniu.
- Noszący maseczki są w mniejszości, a dystans społeczny pozostawia wiele do życzenia - opisuje pielgrzymkę Łukasz Kobeszko.
Z pewnością, jak w każdej kościelnej wspólnocie niezależnie od wyznania, dużą rolę odgrywają biskupi, narzucając konkretne zasady i normy postępowania. I znowu opinia publicysty, a jednocześnie starosty łódzkiej prawosławnej parafii katedralnej jest tu dość wymowna. - Da się odczuć, że wśród wielu duchownych, a nawet biskupów dominuje przekonanie i narracja, że w cerkwi, podczas Liturgii czy też w czasie pielgrzymki "nie można się zarazić". Część wiernych łączy to też z wiarą w różne teorie spiskowe. Ale jest też przykład działań Cerkwi w innych krajach: w Rosji już w marcu Sobór Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej wprowadził specjalne normy udzielania Eucharystii (łyżka jest każdorazowo dezynfekowana i obmywana), w wielu parafiach w jurysdykcji Patriarchatu Ekumenicznego są jednorazowe łyżeczki, które się później spala - opowiada Kobeszko.
Podobne restrykcje wprowadzono w Grecji, Rumunii, na Cyprze, a także na Bliskim Wschodzie czy w cerkwiach prawosławnych na terenie USA. Na szczęście zaczyna dominować przekonanie, że wirus nie odróżnia wierzących od niewierzących ani nie ma względu na świętości.
Camino z przeszkodami
Kiedy Hiszpania wchodziła do Unii Europejskiej, jednym z pierwszych projektów sfinansowanych przez UE było odnowienie Szlaku Pielgrzymkowego św. Jakuba, czyli Camino de Santiago. To nie tylko najstarszy pielgrzymkowy szlak Europy, ale i jedna z najważniejszych kulturowo tradycji, jakie stworzyły nasz kontynent w wymiarze duchowym i społecznym. Budowane przez stulecia wokół szlaku miasta, które miały zapewnić pielgrzymom aprowizację i pomoc, z czasem same stawały się źródłem nowych tradycji, jak np. Pamplona czy Burgos. Do dziś można podziwiać średniowieczne mosty, zamki templariuszy czy stare albergue, czyli schroniska. Obok nich już w ostatnich latach wyrosły tysiące nowoczesnych, prywatnych i miejskich schronisk, hosteli i kuchni, gdzie można się zatrzymać, uprać rzeczy, odpocząć, a nawet przygotować samemu coś do zjedzenia. Wszystko po to, aby blisko 300 tysięcy osób wędrujących z różnych zakątków Hiszpanii, a czasem wręcz Europy, mogło dość wygodnie spędzić od kilku dni (najkrótsze trasy) do ponad miesiąca (Camino del Norte i Camino Frances mogą liczyć nawet ponad 800 km!).
Niestety cała ta infrastruktura została w połowie marca zamknięta decyzją lokalnych władz. Hiszpania należała do najbardziej tragicznie dotkniętych pandemią COVID-19 krajów Europy, więc wcale nie było pewne, że szlaki świętego Jakuba zostaną znowu latem otwarte. Sama katedra w Santiago de Compostela, gdzie wszyscy pielgrzymi kończą swoje trasy, pozostawała zamknięta dla wiernych do 1 lipca. A nawet po otwarciu świątyni utrzymano zakaz np. nawiedzania grobu św. Jakuba i oddawania czci świętemu poprzez obejmowanie czy wręcz całowanie wielkiego popiersia–relikwiarza. Latem powoli zaczął ruszać ruch pielgrzymkowy, ale wciąż to zaledwie jedna dziesiąta tego, co było wcześniej.
Na szlaku Camino Frances w swoją piątą już wędrówkę Drogami św. Jakuba wyruszyła w tym roku Agnieszka Królikowska, kiedyś wiceminister finansów w polskim rządzie, a dziś pracownica jednej z brukselskich instytucji. Agnieszkę udaje mi się złapać gdzieś w okolicach Burgos. Ma za sobą już kawałek trasy po północnej stronie Pirenejów, bo ta zaczyna się we francuskim mieście Saint-Jean-Pied-de-Port, wraz ze słynnym i opisywanym w "Pieśni o Rolandzie" wąwozem Roncesvalles, gdzie w VIII wieku zginął ów legendarny rycerz. Kolejne kilkanaście dni potrzeba, aby przejść górzyste tereny Navarry, Kraj Basków i Rioje, czyli słynącą z czerwonych win krainę, gdzie na pielgrzyma czeka czasem przy szlaku nie tylko łagodząca letnią spiekotę zimna woda, ale i kubek dobrego, miejscowego trunku.
Cała Camino Frances to z reguły około 33 dni marszu. Co zatem brukselska urzędniczka robi w tym miejscu? - Kiedyś musiałem jakoś zregenerować siły i poustawiać sobie w głowie na nowo wszystko, więc poszłam na camino. Pomogło – wspomina. - W tym roku, po tym wszystkim, co się działo, camino okazało się być najlepszym sposobem na urlop – dodaje.
Agnieszka idzie tą trasa już po raz drugi, więc łatwo o porównanie, co się zmieniło w czasach pandemii. - Przede wszystkim jest mniej ludzi. Moim zdaniem na trasie jest około 8-10 procent ludzi wobec tego, co dwa lata temu – zauważa. Dodaje, że niespodziewanie rodzi to trochę problemów. Na trasie zawsze można było skorzystać z noclegów w schroniskach miejskich lub prywatnych, gdzie na człowieka czekało nie tylko łóżko, ale i wspólna dla wszystkich pielgrzymów i turystów kuchnia. W tym roku większość albergue w dużych miastach jest zamknięta, a te, które działają, przyjmują tylko połowę osób w stosunku do liczby miejsc. To z kolei spowodowało zwyżkę cen – zamiast 6 euro za noc trzeba zapłacić 12. Nie funkcjonują też wspólne kuchnie, zatem i jedzenie jest droższe, nie mówiąc już o utracie możliwości lepszego poznania się z innymi uczestnikami camino. Na szczęście, kiedy gdzieś zabraknie pielgrzymkowego schroniska, zawsze znajdzie się jakiś otwarty hostel. Wszędzie trzeba dezynfekować ręce i godzić się na mierzenie temperatury, a przechodząc przez miasta lub zwiedzając zabytkowe katedry i kościoły, trzeba zakładać maseczki. Ogólnie, jak zauważa Agnieszka, wymagania wynikające z pandemii są tu czymś normalnym i nikt ich nie kwestionuje. Jest łatwiej także dlatego, że tradycją camino jest pielgrzymowanie w samotności lub w bardzo małych grupach, a nie w dużych, kilkunastoosobowych.
Czym się różni tegoroczne camino od poprzednich? - Jest bardziej prawdziwe niż w minionych latach. Po prostu bardziej przypomina tradycyjne pielgrzymowanie niż zwiedzanie – odpowiada Agnieszka. - Ciekawy jest sam fakt, że ludzie przestali się... ścigać. Nie ma tego tłumu na szlaku, nie ma tłumów w kościołach po drodze, nikt nie walczy o to, kto pierwszy przybędzie do schroniska, kto wybierze lepsze miejsce, kto szybciej zrobi dany szlak albo zamieści więcej zdjęć w necie. Po prostu idziesz i myślisz o sobie, o życiu i generalnie odczuwasz camino tak jak kiedyś – dodaje.
W poprzednich latach bardzo wyraźnie przybywało "wędrowców wakacyjnych", jak nazywa się Amerykanów, Japończyków i Koreańczyków. Obwieszeni wielkimi aparatami i zaopatrzeni w bardzo profesjonalny sprzęt turystyczny polowali na każde ciekawe miejsce, fotografując je z każdej strony. Rzadko kiedy też nocowali w schroniskach, wybierając wygodniejsze miejsca. Dziś nie ma nikogo takiego, jest za to sporo Niemców, Portugalczyków, Włochów i oczywiście Hiszpanów.
Muzułmanin (nie)jedzie do Mekki
Hadżdż, czyli doroczna pielgrzymka muzułmanów do Mekki, w tym roku przejdzie do historii jako najmniej liczna w dziejach. Zamiast miliona, a często nawet więcej ludzi tłoczących się wokół Kaaby – świętego Czarnego Kamienia – zgromadziło się jedynie około tysiąca wyselekcjonowanych osób. A dokładniej – tyle osób dostało specjalne pozwolenie od władz w Rijadzie. 30 proc. miejsc otrzymali obywatele Arabii Saudyjskiej, a 70 proc. przyznano cudzoziemskim rezydentom, aktualnie przebywającym na terenie saudyjskiego królestwa. Dodatkowym wymogiem i obostrzeniem było wprowadzenie ograniczeń co do wieku pielgrzymów – mogły nimi zostać tylko osoby w wieku 20-50 lat. Pielgrzymka została zatem utrzymana, ale zmieniła formę.
Co ciekawe, na co zwraca uwagę prof. Katarzyna Górak-Sosnowska z SGH, "wymóg pielgrzymki nie jest w islamie absolutny – pielgrzymujesz, jeżeli pozwala ci na to twoje zdrowie i masz odpowiednie środki finansowe". Dlatego większość muzułmanów nigdy nie dociera do Mekki, nawet z rejonu krajów arabskich to zaledwie około 20 procent wiernych. - Islam jest wbrew pozorom religią, która nie zmusza nikogo do niczego. Jak nie ma warunków, to można tak zinterpretować święte zasady, że dobry muzułmanin w czasie pandemii siedzi w domu - podkreśla ekspertka.
Dlatego też minimalna frekwencja podczas tegorocznego hadżdżu nie była interpretowana w kategoriach teologicznych i nikt nawet nie zająknął się, że pandemię można odczytać jako karę Allaha. Po prostu zmieniły się warunki, więc w Mekce dostosowano tylko do tego przebieg tej uroczystości. Co zmieniono? Osoby wytypowane do odbycia pielgrzymki musiały odbyć kwarantannę zarówno przed, jak i po wizycie w świętych miejscach islamu. Po drugie, szereg rytuałów towarzyszących pielgrzymce zostało poddanych zaostrzonym procedurom bezpieczeństwa. I tak każdy z wiernych odwiedzających Mekkę i Medynę powinien udać się do studni Zamzam, która wedle tradycji miała powstać jeszcze w czasach Abrahama (a więc jest starsza niż orędzie proroka Mahometa). Zgodnie ze zwyczajem pielgrzymi pili z niej wodę, czerpiąc ją bezpośrednio z ujęcia. W tym roku nadal mogli napić się świętej wody, ale już nie bezpośrednio ze źródła, tylko ze specjalnie przygotowanej wcześniej butelki.
Kolejny stary zwyczaj nakazywał pielgrzymom zbieranie po drodze kamieni, którymi następnie rzucano w kamienne stelle symbolizujące szatana. W tym roku pielgrzymującym dostarczono kamienie już zdezynfekowane. Każdy wierny musiał także wcześniej zaopatrzyć się we własny dywan modlitewny, z którym nie rozstawał się przez cały okres pielgrzymki. Być może największym problemem dla wyznawców Proroka okazał się zakaz zbliżania się do al-Kaaby, czyli świętego Czarnego Kamienia, co znaczna część wiernych traktuje jako kluczowy element pielgrzymki do Mekki.
Pandemia COVID-19 mocno ograniczyła dotychczasowe rytuały i formy pobożności, jakimi były i są pielgrzymki. Okazuje się jednak, że między tym, do czego rwie się serce pobożnego wiernego, a tym, co podpowiada rozum, wcale nie musi istnieć wielka przepaść.