Nigdy nie pomyślałabym, że przyjdzie mi żyć w czasach, kiedy będę czuć, że moja wolność osobista może być zagrożona – mówi w rozmowie w tvn24.pl Maria Peszek. O 11-letniej drodze muzycznej, najnowszej płycie, o poczuciu zagrożenia i wolności w sztuce z artystką rozmawiał Tomasz-Marcin Wrona.
Tomasz-Marcin Wrona, tvn24.pl: Wywołała pani burzę medialną singlem "Modern Holokaust". Jak się pani czuła, czytając o sobie, że jest pani "lewackim ścierwem", "śmierdzącą lesbą", "głupią suką", "żydowską kurewną"?
Maria Peszek: Po pierwsze, trochę się już do tego przyzwyczaiłam, chociaż są rzeczy, do których nie da się i nie powinno się przyzwyczajać. To jest taki paradoks, żeby funkcjonować w tym zawodzie, który uprawiam, który jest także moim sposobem na życie, na zarabianie pieniędzy i na to, żeby egzystować. Ten paradoks: żeby być skutecznym, trzeba z jednej strony zachować (…) wrażliwość, którą się ma w sobie, a z drugiej – spróbować wytworzyć jakąś barierę ochronną wokół siebie, grubą skórę, która sprawi, że można będzie przetrwać. To balansowanie pomiędzy tymi sprzecznościami jest dla mnie coraz bardziej wyczerpujące, ale jakoś mi się udaje. Zadziwia mnie za każdym razem skala emocji, jaką wywołuje moja twórczość. Zachwyca, choć przeraża inwencja ludzka oraz ilość energii, jaką ludzie wkładają w odzew wobec tego, co robię. Są to bardzo często długie elaboraty, jakieś nieprawdopodobnie długie wypowiedzi, które wymagają ogromnej ilości czasu. Zachwyca mnie to, przeraża, a na pewno za każdym razem zadziwia, ale nie mam jakiegoś prostego sposobu na to, jak sobie z tym radzić. Chyba jedynym sposobem jest dla mnie praca.
Użyte w tekście określenia są cytatami z komentarzy, które pani otrzymywała. Były one anonimowe?
Tak, wszystkie frazy w "Modern Holokaust" oparte są na autentycznych sformułowaniach z listów papierowych – bo są jeszcze tacy, którym się chce – i z maili. Kiedyś wyszliśmy z koncertu w jednym z klubów i na naszym busie było coś napisane. Pojawiały się w komentarzach pod czymś, co robię. Wszystko to są autentyczne rzeczy – poza "żydowską kurewną", którą sama stworzyłam.
Najnowszy album kończy się tekstem: "Ej Maria / Nie myśl tyle/ nogi masz proste / a myśli krzywe / i śpiewasz rzeczy z kosmosu jakieś / i nie płakałaś / jak umarł papież". Przez niektórych określana jest pani jako głos pokolenia. Znalazłem stwierdzenie, że "ma pani jaja, żeby mówić publicznie rzeczy, które inni szepczą po cichu w kącie". Jest to trafny komentarz?
Hmm… uważam się za głos swój (uśmiech), za głos Marii Peszek jako jednostki, która oczywiście nie żyje w oderwaniu od świata, realiów – naszych polskich. Nie żyję w oderwaniu od pokolenia, z jakiego się wywodzę. To są bardzo duże słowa i jest to dla mnie bardzo miłe. Dobrze jest mi z tym, że są ludzie, dla których jest to bardzo istotne, co ja robię, którzy się z tym identyfikują. Sama o sobie nie myślę jako o głosie pokolenia. Byłoby to katastrofalna sytuacja, początek jakiejś megalomanii i koniec mnie jako artysty. Cieszę się, że odbiór jest niezwykle żywy i że są ludzie, dla których moje przemyślenia są wspólne. Świadomość, że udało mi się stworzyć własną publiczność, jest największą siłą napędową tego, co robię i jest największym moim sukcesem. Żadne nagrody, recenzje, wyróżnienia, złote płyty i inne sprawy nie są tak istotne jak fakt, że są ludzie, dla których to, co robię jest ważne. Tego nikt mi nie zabierze.
Zaraz po ukazaniu się płyty koncerty zostały całkowicie wyprzedane.
Tak, jest bardzo dużo ludzi, którzy przychodzą na te koncerty. Ich reakcje są bardzo żywiołowe od pierwszego koncertu, śpiewają wszystkie te utwory, co jest dość niesamowite. To nie są najprostsze piosenki i nie zawsze najweselsze. Jestem trochę w szoku, widząc dzieci śpiewające "Modern Holocaust". Jest to mocna sprawa, która daje dużo szczęścia.
Myśli pani, że piosenki takie jak "Samotny tata" czy "Żołnierzyk" trafiają do tych ludzi? Że rozumieją oni, o czym pani śpiewa?
Myślę, że tak. Myślę, że ludzie są o wiele mądrzejsi i kumaci, niż nam się wydaje. Wierzę totalnie w ludzi. Wydaje mi się, że chociaż czasy nie są najłatwiejsze, to akurat ludzie w tych czasach fantastycznie się sprawdzają. Ich inwencja, poczucie humoru, ich sposób na radzenie sobie z rzeczywistością, która jest mocno pokomplikowana, mnie zachwyca. Tym bardziej cieszę się, że ta płyta w niespodziewany sposób trafiła w bardzo szczególny moment w Polsce i cieszę się, że ludzie tak pozytywnie na nią zareagowali. Sporo szczęścia daje mi koncertowanie z "Karabinem".
"Mój głos to szept / nie krzyk / jestem nikt". A jednak wyśpiewuje pani słowa "naboje" – jak je pani na płycie nazywa. Bliżej pani do artylerzystki czy snajperki?
Myślę, że snajper nie jest złym określeniem, bo jest to ktoś, kto jest bardzo precyzyjny, nie dający się ponosić emocjom albo atakom agresji. Ktoś, kto nie strzela na oślep ani nie wykonuje czyichś rozkazów, tak jak artylerzysta – tak mi się wydaje. Snajper kilkukrotnie się zastanowi, co chce zrobić, waży ten nabój i wie, jak istotne i brzemienne w skutki jest to, co robi, czyli jego wystrzał. Ta płyta była pomyślana od samego początku jako coś, co jest bardzo precyzyjne. Praca nad częścią ideologiczną, tekstową była bardzo wyczerpująca i starałam się, żeby te piosenki "naboje" były jak najbardziej celne. Żeby trafiały tam, gdzie mają trafiać. Jedne w głowę, dając do myślenia, inne w serce, wzruszając. Bardzo zależało mi ta tym, żeby była to precyzyjna seria wystrzelana w słusznej sprawie.
Już przy ukazaniu się singla zwiastującego płytę, przy piosence "Polska A B C D", padały komentarze, że pani kolejny raz "bezsensownie atakuje". Śpiewa pani o podziałach, o zasypywaniu rowów, a jednak daje pani "precyzyjną serię wystrzelaną w słusznej sprawie", przez niektórych odbieraną jako atak.
Nie mam takiego poczucia, że atakuję. Spotkałam się z określeniem, że moja muzyka dzieli. Wydaję mi się, że jeśli dzieli, to na tych, którym się podoba i nie podoba, ale to jest prawo sztuki. Nie chcę i nie muszę podobać się wszystkim. To jest cena, jaką płacę za własną niezależność i wolność artystyczną, że są ludzie, dla których to, co robię, jest ważne, i są tacy na nie. Jeśli miałabym na poważnie się odnieść do zarzutu, że moja płyta dzieli, to powtórzę raz jeszcze, że to tylko na tych, którym się podoba lub nie. Jeśli chodzi o atak, to mam poczucie, że jest to bardzo wyważone, owszem, czasem mocne i brutalne, ale jako artysta mam prawo do używania środków, które wydają mi się adekwatne do wagi problemu, który poruszam. Moja twórczość wywołuje skrajne reakcje i nie jest jednoznaczna w odbiorze, ale to jest cena, jaką płacę za wyrazistość. Nie jest to zaplanowane działanie. Sprawianie cierpienia komukolwiek nie jest moim celem, staram się tego unikać, jak tylko jest to możliwe. Nadrzędnym moim celem jest skuteczność i tego się trzymam.
W jednym z ostatnich wywiadów powiedziała pani, że "Karabin" jest o wolności, a czy wolność w sztuce ma jakieś granice?
Tak i jest to bardzo wyraźna granica, która jest jasno przeze mnie określona. Ta granica przebiega w punkcie, w którym to, co robię, może sprawić komuś cierpienie. Jeżeli mam świadomość, że tak się może stać, wycofuje się. Bardzo tego pilnuję.
Z tego, co wiem, "Karabin" miał być albumem o nienawiści. Piosenki pisze się o miłości, o przeżywaniu młodości, o wolności, niektórzy sięgają po starość. Kwestie pełne energii życiowej. Ale nienawiść jako temat przewodni? Skąd taki pomysł?
To jest temat, który fascynował mnie od bardzo, bardzo dawna. Myślę, że kręcił wielu artystów przede mną, zabierali się za niego więksi ode mnie. Każdy artysta, któremu bliski jest człowiek, mierzy się z tym tematem. Wiąże się z nim nierozerwalnie kwestia tolerancji, prawa do inności, ale także znaczenie wolności. Fascynował mnie od dawna głównie dlatego, że łączy się z nim ta inność. Niedawno zdałam sobie sprawę, że gdyby prześledzić wszystkie moje utwory, okazałoby się, że one są o inności i prawie do bycia innym. To chyba jest naturalna kolej rzeczy, że reakcją na inność jest bardzo często nienawiść. Chciałam się z tym zmierzyć dla samej siebie. Nie jest to łatwe, gdyż jest w tym zagadnieniu pełno kalk, niebezpieczeństw. Tak jak powiedziałam, wielu przede mną się za to zabierało, więc chciałam dla siebie coś świeżego odnaleźć. Powiedział pan, że inni piszą o energii życiowej – nienawiść też jest pełna energii, tylko tej nie najlepszej. Poza tym wydaje mi się bardzo interesujące to, dlaczego to uczucie wpisane jest w człowieczeństwo od zarania dziejów i nic nie możemy z tym zrobić. Owszem, jest to przerażające, ale dotyczy każdego człowieka, tak jak i miłość. A mnie bardzo ciekawi człowiek.
Nie ukrywam swojego zaskoczenia, bo zaledwie kilka lat temu mówiła pani otwarcie o swojej depresji, o sprawach, o których w polskiej przestrzeni publicznej nie mówi się szczerze bądź mówi się na kanapach programów śniadaniowych. Zdziwiło mnie, że tak szybko w zasadzie zdecydowała się pani na poruszenie tak dołującego tematu, jakim jest nienawiść.
I tak, i nie. To jest również energia. Temat nie tylko dołujący, ale niezwykle inspirujący. Jasne, opowieści o miłości są porywające i nigdy ich dość, ale nienawiść zawsze mnie intrygowała i zawsze chciałam spróbować zrozumieć jej fenomen. Ale żeby poświęcić jej płytę w pełnym wymiarze, potrzebowałam sporo siły i dojrzałości.
W kolejnych piosenkach bardzo często i zgrabnie wykorzystuje pani parafrazy znanych, jeśli nie kluczowych tekstów literackich, kluczowych zdań, modlitw. W "Tu i teraz" sięga pani po wiersz Broniewskiego: "A kiedy przyjdą / podpalę nasz dom (…)". Śpiewa w niej pani, że świat kończy się tu i teraz, "zamiast do nieba / chodźmy do łóżka". Jest to ironia, czy faktycznie uważa pani, że świat poszczególnych ludzi kończy się na nich samych?
Ta piosenka w moim odczuciu jest w pewnym sensie przedłużeniem "Sorry Polsko", jeszcze bardziej dobitnym, jeszcze bardziej intymnym. To chyba jedyna intymna piosenka na tej płycie, która rzeczywiście dotyczy mnie. Jest przedłużeniem mojego przekonania, że nie ma takich rzeczy, takich idei, za które warto oddać życie. To przekonanie jest coraz silniejsze. Nie ubywa, a przybywa mi lat i zdaję sobie sprawę, że moja obecność jest ograniczona, jak również zasoby mojej energii. Coraz precyzyjniej staram się decydować, na co je przeznaczyć. Doceniam coraz mocniej wagę "tu i teraz", znaczenie bardzo bliskich relacji. Staram się mocniej zawalczyć o ich czystość. Silniej uzmysławiam sobie także, że świat na zewnątrz jest coraz mniej interesujący. Być może jest to kwestia momentu życia, w którym jestem – czyli w połowie życia – a może po prostu wynik pewnej dojrzałości.
W wielu tekstach pojawia się odniesienie do strachu. Czego się pani boi?
To, o czym pan mówi, nazwałabym lękiem. Mam wyjątkowy moment w życiu, w którym chyba pierwszy raz zupełnie świadomie mogę powiedzieć, że się nie boję. To jest wspaniałe uczucie, którego życzę każdemu. Lęk jest natomiast odczuciem, które mi towarzyszy. I jeśli czegoś się lękam, jeśli mam jakiś niepokój, to jest to wynik obserwacji rzeczywistości, niemożności zrozumienia, dlaczego ludzkość nie wyciąga żadnych wniosków z poprzednich wydarzeń, które były bardzo podobne. Ten lęk, niepokój wynika także z przeczucia, że jesteśmy w jakimś punkcie zwrotnym jako naród, ale jako ludzkość w ogóle. To przeczucie jest mało optymistyczne, ponieważ podpowiada mi, że coś bardzo brutalnego i nieprzyjemnego jest rozwiązaniem tych napięć, które generują się od pewnego czasu. Tego dotyczy ten niepokój, który mam nadzieje, że jest wyczuwalny, a który towarzyszy tej płycie. Ale nie jest to strach…
Chodzi mi o frazy z czasownikiem "bać się", które padają w wielu tekstach.
Faktycznie, sporo jest tego. Chciałabym jednak wprowadzić pewne rozróżnienie między strachem a lękiem, niepokojem. Strach jest czymś fatalnym, co paraliżuje i co uniemożliwia bycie szczęśliwym, a niepokój i lęk to odczucia bardzo stymulujące.
"Krew na ulicach/ czerwono w głowach/ myślach i źrenicach (…)/ Krew na chodniku / lepkie od śmierci / ręce fanatyków". Patrząc na ostatnie zamachy, chociażby w Brukseli, ma się wrażenie, że ta piosenka jest pewnym proroctwem. Kiedy ona powstała?
Jest to dla mnie dość przejmująca sytuacja, gdyż tę piosenkę napisałam jeszcze przed zamachami na redakcję "Charlie Hebdo", kiedy zaczęły się już w mediach pojawiać rozmaite sytuacje o tzw. Państwie Islamskim, kiedy zaczęły się filmy z obcinaniem głów. To było wszystko to, co jeszcze chwilę wcześniej wydawało się nam niemożliwe. Była to moja wewnętrzna potrzeba odniesienia się do tego, co się dzieje. Niemal zaraz po napisaniu doszło do zamachu w Paryżu na redakcję "Charlie Hebdo", co było dość przerażające. Potem wydarzyły się kolejne zamachy i cała masa innych rzeczy. Może i jest to jakieś proroctwo ukryte w tej piosence, ale średnio przyjemne. To trochę słodko-gorzka satysfakcja z sytuacji, w której coś się przeczuło i opisało, a potem to się wydarza niemal jeden do jednego. Nie jest to przyjemna sytuacja. Mam wrażenie, że artyści od tego są, żeby wyczuwać zawczasu napięcia, drżenia i próbować przełożyć to na język sztuki. Taki zawód.
Zawód, który chyba coraz ciężej wykonywać, zwłaszcza w czasach, gdy ludzie, którzy na sztuce się nie znają, deprecjonują dorobek artystów. To dotyczy m.in. polityków.
Nie wiem, czy to wynika z okropności sytuacji i z tego, ze pewien rodzaj mojej wyporności się wyczerpał, czy może z prostszej przyczyny, koncentracji nad promocją płyty i trasą, ale kompletnie wyautowałam się z newsów lokalnych. Jeśli są takie sytuacje, o których pan mówi, to są mi kompletnie obce. Z tego, co się orientuję, była sprawa odebrania orderu panu Grossowi. A jest to bardzo głupi i prymitywny pomysł. Politycy pozwalają sobie na bardzo dużo i niestety na coraz więcej. Na pewno coraz mocniej wtrącają się też chociażby w sam sposób możliwości obecności artystów w mediach publicznych. Na pewno tak jest, bo mnie samą to dotyka.
W jaki sposób?
Są rozgłośnie, które mają problem, żeby prezentować moje utwory. Powody są pozaartystyczne. Wiem, że tak jest, ale sobie radzę.
A czy poza mediami politycy, dla których jest pani "niewygodna", "kontrowersyjna" czy operująca niewłaściwymi metaforami, wpływają w jakiś sposób na pani działalność?
Trochę trudno mi stwierdzić, bo nie prowadzę takich badań. Kompletnie nie koncentruję się na tym. Natomiast wiem – i było tak w przeszłości już – że były pewne miejsca na mapie Polski, w których zorganizowanie koncertu było o wiele trudniejsze, co wiem od organizatorów. Były miejsca, w których przez wiele lat te koncerty nie mogły się odbyć – mówię o trasie z "Jezus Maria Peszek", ale tak się składa, że tym razem udaje się nam z nowym materiałem do tych miejsc dotrzeć. Wynika to z tego, że pewnych osób już tam nie ma, bo są w Brukseli bądź w Warszawie. Po płycie "Jezus Maria Peszek" wiem, że byłam na "czarnej liście" Radia Maryja. Jakoś szczególnie mnie to nie martwi, bo jak widać, ludzie doskonale sobie radzą z dotarciem do mojej twórczości. Jest to tylko taka jakaś niedogodność, która wpłynie na moje finanse, ale finanse to nie wszystko.
Skoro ruszyliśmy politykę. Zamieściła pani na swoim profilu na Facebooku grafikę przedstawiającą kobiecy układ rozrodczy, a jeden z jajników wygięty jest w geście "fuck you", którą podpisała pani "albo wolność, albo strach". Pojawia się wspomniany strach, pojawia się pani sprzeciw. Czy patrząc na wydarzenia polityczne, czuje się pani zagrożona?
Odpowiem krótko: nigdy nie pomyślałabym, że przyjdzie mi żyć w czasach, kiedy będę czuć, że moja wolność osobista może być zagrożona. I mówię to jako artysta, kobieta, a przede wszystkim człowiek.
Czy pani sprzeciw dotyczy tylko kwestii aborcji i praw kobiet, o których przecież pani mówi od lat? Czy jest to sprzeciw wobec tego, co w ostatnich tygodniach dzieje się w Polsce?
Mój sprzeciw czy raczej gniew dotyczy wszystkich aktów, w których manifestują się agresja i nietolerancja wobec inności, lekceważący stosunek do kobiet. Mój sprzeciw dotyczy także braku reakcji na nacjonalistyczne, coraz bardziej bliskie faszyzmowi wypowiedzi w przestrzeni publicznej. Protestuję przeciw wszystkim tym wypowiedziom, które dowodzą pogardy dla mniejszości, i wszystkiego, co sprawia, że osobista wolność człowieka jest zagrożona.
Pani pierwsza płyta "Miasto Mania", która pojawiła się 11 lat temu, była zaprojektowana jako spektakl muzyczny. Czy kolejne albumy to było świadome, ewidentne odchodzenie od aktorstwa?
MARIA PESZEK: Faktycznie, "Miasto Mania" była od początku pomyślana jako wydarzenie związane z teatrem – był to spektakl, który powstał w Fabryce Trzciny, w Teatrze Nowym. Działy się w nim niesamowite rzeczy wizualne, które zaprojektował niemiecki performer i scenograf Thomas Harzem. Dopiero kiedy okazało się, że ludzie zareagowali w tak entuzjastyczny sposób na płytę oraz kiedy doszliśmy do wniosku, że to nie jest tylko kaprys, nie jest to tylko rejestracja ścieżki ze spektaklu, złożyliśmy zespół muzyków i ruszyliśmy w Polskę. To trochę trwało. Później doszłam do wniosku, że zdecydowanie lepiej się czuję w tej odsłonie muzycznej, koncertowej, niż w teatralnej. Moje kolejne płyty były już pełnoprawnymi koncertami. Teatr został pogrzebany i opuszczony. Ta pierwsza płyta rozpoczęła moją drogę jako muzyka i performera.
Przy okazji "Marii Awarii" oraz "Jezus Maria Peszek" zaczęła pani poruszać coraz silniej wątki bardzo intymne. Podobnie jest w "Karabinie". Śpiewa pani o sobie. Czuje pani ewolucję, która zaszła od Marii z "Miasto Manii" po Marię , która ma "dziwną słabość do niebezpiecznych myśli, niestrzeżonych plaż"?
Wydaje mi się, że aby móc coś istotnego powiedzieć, trzeba wyjść od siebie. To jest warunek, żeby być autentycznym jako artysta, ale też ciekawym jako człowiek dla innych ludzi – odbiorców tego, co się robi. Prawda jest taka, że wszystkie moje płyty są o mnie. Nawet "Maria Awaria", która była bytem bardzo wyrazistym, prowokacją artystyczną – począwszy od wizerunku, przez treść, po zamysł tej płyty – miała bardzo wiele ze mnie w tamtym momencie. Rzecz jasna, ta ewolucja jest prawdziwa. "Karabin" w moim odczuciu jest najmniej intymną z moich płyt. Ten album jest o mnie, jest zapisem moich stanów, ale w mniejszym stopniu mówię jako "ja", a bardziej jako "my". Odbiór na koncertach potwierdza, że "Karabin" wyraża poglądy szerokiej grupy ludzi i jest to coś fantastycznego.