Kalmary, małże, krewetki, ośmiorniczki - poselskie podniebienie nie tknie tych frykasów. Marszałek Sejmu pod naporem krytyki wycofał się z zamówienia owoców morza dla sejmowej stołówki. Taka konsumpcja byłaby przecież sprzeczna z polskimi wartościami, tak robią "elity" przeciw "zwykłym ludziom". Prawdziwy Polak siedzi na działce i wcina karkówkę z grilla. Dla Magazynu TVN24 pisze Ludwik Dorn.
Jakiś czas temu Kancelaria Sejmu złożyła zamówienie na żywność dla restauracji sejmowych. Oprócz kasz, cukrów i makaronów znalazły się tam też owoce morza. Tabloid skomentował to tak: "Gdyby znani koneserzy darów morza, czyli Radosław Sikorski (55 l.) lub Jacek Rostowski (67 l.) wciąż zasiadali w sejmowych ławach, z pewnością byliby zadowoleni! Kancelaria Sejmu, która przejęła prowadzenie punktów gastronomicznych w budynku przy Wiejskiej, rozpisała właśnie przetarg, dzięki któremu do restauracji sejmowych trafią m.in. najlepsze owoce morza. Marszałek Kuchciński zamówił 15 kilogramów kalmarów, po 25 kg muli i małży świętego Jakuba, 220 kg krewetek a także 50 kg mieszanki owoców morza, w której zapewne znajdą się też sławetne ośmiorniczki".
Nazwiska polityków PO (Radosława Sikorskiego i Jacka Rostowskiego) brukowiec przywołał dlatego, że tzw. afera taśmowa w końcówce rządów PO-PSL ujawniła, że obaj panowie, płacąc kartami służbowymi, jedli podczas obiadu m.in. ośmiorniczki. Te stały się tym samym symbolem wyuzdania i alienacji po pisowsku rozumianych "elit" od po pisowsku rozumianych "zwykłych ludzi". "Ponad połowa dzieci z biedy nie wyjedzie na wakacje. A ci panowie jakieś ośmiorniczkizajadają" – oburzał się wtedy Mariusz Błaszczak. A już za rządów PiS posłanka Arent tak odpowiadała na zarzuty, że najważniejsze ustawy przepychane są kolanem przez Sejm w godzinach nocnych: "Lepiej procedować w nocy niż przy ośmiorniczkach".
Ośmiorniczki na trwałe weszły do języka polemicznego polityki i ich przywołanie przez tabloid wraz z falą internetowych komentarzy i memów sprawiło, że marszałek Kuchciński podał tyły: centrum informacyjne Sejmu oznajmiło właśnie, ze wsłuchało się w różne opinie i z zakupu owoców morza rezygnuje.
Ośmiorniczki a patriotyzm
Ośmiorniczki to dla socjologa niesamowita gratka. Dlaczego to one stały się potrawą – symbolem potrawą – cepem politycznym? Od razu odrzućmy hipotezę, że o kosztowny luksus tu chodzi. Droższa od ośmiorniczek lub krewetek jest polędwica wołowa, nie mówiąc już o rakach. A czy wyobrażamy sobie pisowca, który grzmi: ponad połowa dzieci nie wyjedzie na wakacje, a ci panowie jakimiś rakami (ewentualnie – befsztykami) się zajadają! Oczywiście, że sobie nie wyobrażamy, bo rak jest nasz, swojski, polski (idzie rak, nieborak...) – niezależnie od tego, ile kosztuje.
Spożywane posiłki to często, zwłaszcza w zbiorowościach wrażliwych na kwestie tożsamościowe, ważne symbole społeczne i polityczne. Sygnalizują one, niekiedy tak jak ubiór, miejsce w strukturze społecznej, wybór stylu życia, wskazują po której stronie konfliktu kulturowego, a nawet politycznego ktoś się opowiada.
Wszystko to przydarzyło się owocom morza z ośmiorniczkami na czele, które wpadły w wir rozlicznych konfliktów, a raczej znalazły się na liniach nakładających się na siebie i wzmacniających podziałów.
Mamy więc podział na to, co dziwaczne i obce oraz na to, co powszednie i zwykłe; podział na swojskość i cudzoziemszczyznę; podział na lokalną tożsamość i nacierające na nią siły globalizacji; podział na wspólnotowość i indywidualizm; podział na wyalienowane elity i "zwykłych ludzi".
Ośmiorniczki (w ogóle owoce morza) to coś dziwacznego, to jakieś "robale". W przeciwieństwie do swojskiego raka, który występuje nawet w wierszykach dla dzieci, czy kotleta. Ośmiorniczki to także cudzoziemszczyzna, a ponadto kojarzą się z takim sposobem odżywiania, który wchodzi w konflikt z lokalną tożsamością. W sławnym wywiadzie dla niemieckiego "Bilda" były minister spraw zagranicznych Witold Waszczykowski mówił, że ideologiczna wizja zglobalizowanego świata, w której królują rowerzyści i wegetarianie, jest "sprzeczna z tradycyjnymi polskimi wartościami".
Zwykły Polak przy karkówce
Ośmiorniczki także są z nimi sprzeczne, a ponadto konsumpcja ośmiorniczek nie tworzy żadnej terytorialnie czy historycznie zakorzenionej wspólnoty smaku, gustu i obyczaju. Podczas kampanii prezydenckich, w których głosy z Górnego Śląska zwykle przeważają szale, żelaznym punktem w kalendarzu wielu kandydatów jest obiad ze "zwykłą śląską rodziną" - czyli oczywiście nudel-zupa (rosół z makaronem) oraz rulada z "modro kapusto" i kluskami śląskimi, która tworzy taką wspólnotę, o czym sam wiem najlepiej, bo żona jest Ślązaczką.
Żaden z kandydatów na jakikolwiek obieralny urząd nie jest na tyle szalony, by włączyć do swojej kampanii lunch w suhsi-barze w okolicach warszawskiego Mordoru ze średnią kadrą kierowniczą korporacji. Wreszcie "zwykli ludzie" na grillowisku kaszankę czy karkówkę wcinają wspólnie z innymi "zwykłymi ludźmi" siedzącymi na działce obok, a ośmiorniczki konsumują "elity" przeciw "zwykłym ludziom", żeby pokazać, że są inni/lepsi niż oni.
Te linie podziałów nakładają się na siebie i istniejący konflikt polityczny między tożsamościową, swojską, wspólnotową, zanurzoną w polskości prawicą reprezentującą "zwykłych Polaków" a scudzoziemczonymi, kompradorskimi, wysferzonymi elitami, które "zwykłych Polaków" mają za nic.
Rzodkiewka kontra rukola
Polityzacja sporu o kuchnię i gusta kulinarne w dzisiejszej Polsce się tliła od dłuższego czasu. Zanim "narodowcy" zaczęli okładać "targowicę" ośmiorniczką po głowie, około dziesięć lat temu Warszawa przeżyła konflikt o rzodkiewkę. Mianowicie mieszkańcy Wilanowa – wiadomo, lemingi, "młodzi, wykształceni z wielkiego miasta" - zażyczyli sobie, by nowo powstającej ulicy nadać nazwę Rukoli. Propozycje nazewnicze zatwierdza Rada Warszawy, a tam klub PiS stwierdził, że rukola jest niepolska, a my mamy polską rzodkiewkę, więc powinna powstać ulica Rzodkiewki.
Tego rodzaju konflikty między swojskością a cudzoziemszczyzną w kuchni i na stole mają w Polsce swoją tradycję, choć nigdy dotąd nie były tak upolitycznione jak obecnie. W 1829 roku czasopismo "Motyl" opublikowało wierszowaną powiastkę "Piotr Kucharz". Biesiadnicy zarzucają w nim tytułowemu bohaterowi, że nie tak doprawił i nie dosmaczył, jak trzeba:
"Zewsząd nań groźne głosy zahuczały.
Francuz z ukłonem przepraszałby niskim,
Lecz Piotr nieugięty Sarmata zuchwały,
A to nie jedzcie! - krzyknął im z przyciskiem".
Narrator kończy zaś następującym morałem:
"Nie uważajmy na tych panów krzyki,
Którym stół Franków smak polski zepsował".
"Kto żabami żyje, tego we dwa kije"
Sprzeciwy wobec inwazji kuchni francuskiej, która polski, sarmacki smak psowa są dobrze zaświadczone w poezji okolicznościowej i pamiętnikarstwie. W początkach XIX wieku Leon Potocki ubolewał, że: "Kuchnia francuska zastąpiła polską, jakieś tam pot-au-feu zastąpiło nasz barszcz z rurą, angielski, krwią zbroczony befsztyk – nasze staropolskie zrazy".
Autorem do dziś śpiewanej pieśni biesiadnej „Pije Kuba do Jakuba” jest jeden z pomniejszych romantyków Stefan Witwicki i w utworze tym nie tylko o zachętę do wychylania szklanic ("a kto nie wypije, tego we dwa kije") chodzi. Kolejna zwrotka brzmi następująco:
"Indyk z sosem,
Zraz z bigosem
Jedli dawniej pany,
dziś ślimaki i robali
Jak gdyby bociany.
Kto żabami żyje
Tego we dwa kije".
Z jednej strony ziemiaństwo i rodząca się polska inteligencja była zorientowana na Francję, francuski był pierwszym językiem obcym, którego uczono w zamożniejszych domach, a z drugiej - wobec wpływu oświecenia francuskiego toczył się zasadniczy spór. Wystarczy przywołać tradycjonalistyczną, antyfrancuską i antyoświeceniową tyradę Podkomorzego z I Księgi "Pana Tadeusza", dla którego czas "kiedy do Ojczyzny pierwszy raz zawitała moda francuszczyzny" to "maszkarada, zapustna swawola, po której miał przyjść wkrótce wielki post – niewola".
Głęboki uraz konserwatywnego odłamu opinii szlacheckiej wobec "francuszczyzny" obejmował nie tylko to, co na talerzu, ale też i to, co w kieliszku. W ostatniej księdze "Pana Tadeusza" Wojski żali się generałowi Dąbrowskiemu na "nową modę" i na to, że wielu gospodarzy:
"Węgrzyna pożałuje, a pije szatańskie
Fałszywe wino modne, moskiewskie szampańskie".
Z przyczyn oczywistych Wojskiemu trudno było skarżyć generałowi Napoleona na wina francuskie, stąd szampan określony jest jako moskiewski. Ale opozycja między "węgrzynem", który lepiej syci polskie gardło, a winami francuskimi trwała prawie do końca XIX wieku. Jeszcze w cyklu felietonów "Przechadzki po mieście" pisanych w latach osiemdziesiątych poznański dziennikarz Marceli Motty odnotowywał, że tylko węgrzyna uważano za trunek "towarzyski", a wino francuskie uchodziło za dobre dla ludzi o słabych głowach lub nawet niesmaczne lekarstwo na ból żołądka.
Plugawa kawa
Pozwolę sobie sformułować hipotezę, że to, co na talerzu i w kielichu budzi opór, niechęć lub też entuzjazm, staje się bardziej kontrowersyjne wtedy, gdy jest wkomponowane w o wiele szerszy spór polityczny, cywilizacyjny i obyczajowy. Jeżeli nie jest elementem większej całości, to innowacje jedzeniowe i napitkowe, nawet najbardziej egzotyczne, przyjmują się dość łatwo. Świadczą o tym dzieje kawy w Polsce.
W połowie XVII wieku Jan Andrzej Morsztyn pisał:
"W Malcieśmy, pomnę, kosztowali kafy,
Trunku dla baszów, Murata, Mustafy
I co jest Turków, ale tak szkaradny
Napój, jak brzydka trucizna i jady,
Co żadnej śliny nie puszcza na zęby,
Niech chrześcijańskiej nie plugawi gęby..."
Nie gustował też w kawie zwycięzca spod Wiednia, Jan III Sobieski, choć to właśnie jego żołnierz Jerzy Kulczycki, który wykazał się bohaterstwem podczas oblężenia miasta (w przebraniu janczara dwukrotnie przeszedł przez wojska oblężnicze), zapewnił kawie europejską karierę. Po zwycięskiej bitwie wybrał na swój udział 300 worków mało komu znanej kawy i otworzył pierwszą w Europie kawiarnię w Wiedniu, a stamtąd kawa rozprzestrzeniła się na cały kontynent. W Polsce przyjmowała się długo, pierwszą kawiarnię otworzono w Warszawie w 1733 roku i początkowo jej klientela składała się z Niemców. Ale już w drugiej połowie XVIII wieku na dworach magnackich i u zamożniejszej szlachty zaczęły pojawiać się "kawiarki", których zadania w narodowej epopei opisuje Mickiewicz w swoim akcie strzelistym do kawy ("Takiej kawy jak w Polszcze nie ma w żadnym kraju...").
Dlaczego kawa przyjęła się bez oporów? Ano dlatego, że nie było w Polsce stronnictwa protureckiego, a Stambuł nie miał żadnego znaczenia jako inspiracja dla którejkolwiek ze stron konfliktów ideowych i politycznych w Polsce. Kawa była neutralna politycznie. Kiedyś wina francuskie, ślimak i żaba, a dziś ośmiorniczka są politycznie nacechowane. Długo jeszcze dla polityków najbezpieczniejszą potrawą będzie schabowy panierowany, a jak ktoś gustuje w cudzoziemszczyźnie, to kaczka po pekińsku lub nem-sajgonki. Po nich politycznie cofać im się nie będzie. A po ośmiorniczkach – latami. Jak bowiem napisał Wacław Potocki w okrutnej do obrzydliwości fraszce "Polskie blomuzye" (blomuz – w staropolszczyźnie spolszczone blanc-manger - galaretka ze śmietanki i mielonych migdałów)
Opiwszy się jak świnia, i gębą i nosem
Rzygnie na stół usarski towarzysz bigosem.
Aż Francuz: Nie to u nas, w Paryżu blomuzie.
Przyjmcie w Polszcze jakie są, mój panie Francuzie.