Człowiek zabierany jest z ulicy. Nie ma przesłuchania, procesu, wyroku. Policja kieruje na badanie psychiatryczne i zawozi do szpitala. Tam każą mu przebrać się w piżamę, wskazują: "tu jest pana łóżko". I przestaje się być człowiekiem.
Po elektrowstrząsach nie wie, gdzie jest, jak ma na imię. Nic nie pamięta, nawet samego zabiegu. Tylko ból głowy. A lekarz miał zapewniać, że nie będzie bolało. I przekonywać: – Farmakologia w pana przypadku nie działa.
Podpisuje zatem zgodę na 10 zabiegów, będąc cały czas na psychotropach. Bo nawet taki pacjent jak Stanisław Belski, zamknięty w szpitalu psychiatrycznym za popełnienie w stanie niepoczytalności czynu zabronionego o dużej szkodliwości społecznej, ma prawo odmówić elektrowstrząsów.
"Pacjent podporządkowany, ugrzeczniony, mówi, że ma wielką nadzieję na wyleczenie" – odnotowuje pielęgniarka po zabiegu. Następnego dnia: "pacjent zalegający w łóżku". I w kolejnych dniach: "Dużo przebywa w łóżku… Nie ogolił się… Nie mógł zasnąć…".
Po dwóch zabiegach Belski wycofuje zgodę. Bo nie potrafi już czytać. Elektrowstrząsy odbierają mu zdolność koncentracji. Wtedy lekarz miał go napomnieć, że chyba nigdy nie chce wyjść ze szpitala.
To było w wakacje 2012 r. Belski siedział w psychiatryku już pięć lat za kradzież kilku paczek kawy ze sklepu. Nie wiedział, że zostanie tam jeszcze prawie cztery lata. Detencja, czyli przymusowe leczenie psychiatryczne, jest bezterminowe.
Od ok. 2011 roku w szpitalu nie są wykonywane zabiegi elektrowstrząsów. Co więcej – w marcu 2014 roku aparat do elektrowstrząsów został wyłączony z użytku.
(Szpital dla nerwowo i psychicznie chorych w Rybniku)
Zdrowy pacjent
Szpital dla nerwowo i psychicznie chorych w Rybniku postawiono pod koniec XIX wieku z czerwonej cegły, która tylko się przykurzyła. W oknach kraty, choć i bez krat nie dałoby się tych okien otworzyć.
Belski siedzi jak na szpilkach. Nie wie, co może powiedzieć, a co mu zaszkodzi. Mógł już być wolnym człowiekiem. W styczniu sąd miał rozstrzygnąć o jego dalszym losie. Ale nie powiadomił na czas prokuratury. Następny termin w lutym.
Przez osiem lat psychiatrzy regularnie rekomendowali sądowi przedłużenie leczenia Belskiego w zamknięciu. W grudniu 2014 r. szpital wystąpił nawet o jego ubezwłasnowolnienie. Bo choroba nasila się, nic nie wskazuje na polepszenie i pacjent nie poradzi sobie sam po ewentualnym wyjściu.
Stan psychiczny pacjenta był zły i nic nie wskazywało na to, że będzie lepszy. Pacjent ze względu na nasilenie procesu chorobowego pozostawał bezkrytyczny wobec swojej sytuacji życiowej i nie potrafił zająć się swoimi sprawami bytowymi po ewentualnym wypisie ze szpitala. (grudzień 2014 r.)
W czasie 12 następnych miesięcy pomogła "kolejna modyfikacja leczenia". Pod koniec zeszłego roku psychiatrzy napisali do sądu, że Belski może leczyć się w domu. Miesiąc po tym, gdy jego sprawą zajął się adwokat Piotr Wojtaszak i Belskim zaczęli interesować się dziennikarze.
Stan psychiczny pacjenta w ostatnim czasie, po kolejnej modyfikacji leczenia, uległ poprawie. Schorzenie, na jakie cierpi pan S.B., jest chorobą przewlekłą, o której nie można powiedzieć, że jest całkowicie wyleczalną – w jej przebiegu można uzyskać okresy lepszej lub gorszej remisji, w czasie której pacjent może leczyć się i funkcjonować poza szpitalem. (grudzień 2015 r.)
Chory pacjent
Rybnicki psychiatryk miał ostatnio złą prasę. Było głośno o innych klientach Wojtaszaka. Najpierw o Krystianie Brollu, który też siedział osiem lat, potem o Feliksie Meszce, który w szpitalu przebywał o trzy lata dłużej. Obaj za rzekome groźby karalne.
Broll miał powiedzieć sąsiadowi: "zabiję cię", Meszka do czterech sąsiadów mówić: "pokażę ci", "załatwię cię", "wytruję cię". Wystarczyło pomówienie i zatrzasnęły się za nimiszpitalne kraty. Brollowi zdiagnozowano paranoję, Meszce – parafrenię (urojenia i omamy, chory jest przekonany, że ktoś chce go zabić).
Belski, według sądu, ukradł siedem paczek kawy. On twierdzi, że dwie, a resztę dorzucili sklepowi ochroniarze, żeby kradzież kwalifikowała się jako występek, a nie wykroczenie. Nikt nie przejrzał nagrań z monitoringu, nie weryfikował wersji o pobiciu go w pomieszczeniu ochrony. Nikt nie dał wiary, że więcej paczek mu podrzucono. Diagnoza: schizofrenia paranoidalna.
Gdyby sąd nie uznał ich kiedyś za niepoczytalnych, spędziliby w więzieniu najwyżej po dwa lata – jeśli udowodniono by im przestępstwa.
Pacjent, nie człowiek
Człowiek zabierany jest z ulicy – Brolla zabrali sprzed domu we wsi Woszczyce, Meszkę sprzed sklepu w Katowicach, a Belskiego w Krakowie z rąk ochroniarzy hipermarketu. Nie ma przesłuchania, procesu, wyroku ani konfrontacji z oskarżycielem czy czasu na odwołanie. Policjanci kierują podejrzanego do psychiatry, który diagnozuje zaburzenie, i odwożą jako chorego psychicznie do szpitala. Tam każą mu przebrać się w piżamę, wskazują: "tu jest pana łóżko". W sali 4-, 6-, 9- albo 16-osobowej.
Lekarz pyta: "czy czuje się pan psychicznie chory?" i zaleca psychotropy. I przestaje się być człowiekiem, jak mówi Broll.
"Detent" – tak personel szpitala określa takich jak on.
Badanie pacjenta "detencyjnego" nie odbiega od badania lekarskiego i psychiatrycznego pozostałych pacjentów, zaś czas trwania takiego badania uzależniony jest od stanu psychicznego i współpracy pacjenta.
Rozmowa z lekarzem trwa dwie do pięciu minut – przynajmniej według Brolla, Meszki i Belskiego. Czasem zmieni on detentowi zestaw tabletek. Pół kieliszka medycznego trzy razy dziennie – tyle z początku bierze Meszka. Traci się od tego smak i apetyt – Belski chudnie 10 kg – trzęsą się ręce i biega się częściej do toalety, ale łykać trzeba. Inaczej przyjdą ochroniarze, we dwóch złapią detenta i pielęgniarka poda zastrzyk. Każdy, kto przez to przeszedł, jak Broll, albo przynajmniej widział, jak Meszka, już nigdy więcej nie sprzeciwi się lekarzowi.
Odmowa przyjmowania leków w formie doustnej nie zawsze kończy się podaniem leków w iniekcji.
Na początku są głośni. Dyskutują o polityce, grają w karty, oglądają telewizję, kłócą się o pilota. Po kilku miesiącach głównie leżą w łóżkach.
Mijają lata, zmieniają się lekarze, ordynatorzy, dyrektorzy, psuje się maszyna do elektrowstrząsów, a detenci ci sami. Po roku-dwóch niektórzy zaczynają walczyć o wolność. Piszą do sądów, rzeczników praw pacjenta i obywatelskich, prasy i telewizji.
Najwięcej pisze Broll i pomaga pisać innym. Od niego zacznie się rewolucja w rybnickim psychiatryku. Po siedmiu latach odsiadki stanie się bohaterem mediów – one zareagują pierwsze, potem powołane do tego instytucje. Ale najpierw mu się za to oberwie.
Pacjent zbiorowy
Na zebraniu społeczności terapeutycznej ordynator porusza problem "pisania do różnych instytucji". To ogranicza swobodę pacjentów, bo pisma wywołują kontrole. Nazwisko "pisarza" nie pada, ale wszyscy wiedzą, o kogo chodzi. Pan Broll żąda regulaminowych zajęć rehabilitacyjnych? Dobrze, będziemy ściśle egzekwować przepisy, a więc zakaz palenia! Pomieszczenie rekreacyjne – nieoficjalna palarnia – zostaje zamknięte. I niech tylko personel wyczuje dym. Żaden detent nie wyjdzie na spacer.
W Państwowym Szpitalu dla Nerwowo i Psychicznie Chorych w Rybniku nie stosowało się i nie stosuje się "kar zbiorowych", praktyki takie są absolutnie zabronione i niedopuszczalne.
Odpowiedzialność zbiorowa, jak mówi Broll, to najlepszy sposób na kontrolę detentów. "Kolega Broll planuje ucieczkę". Jedni na drugich meldują pielęgniarkom albo biegną prosto do ordynatora. Prawie każdy detent jest donosicielem.
Broll zostaje pobity, ma złamany nos. To kara wymierzona przez innych detentów. Kara personelu: przeniesienie. Wielokrotnie jest przenoszony na inny oddział, bo np. ordynator stracił do Brolla zaufanie.
Pierwsze dwa lata spędza na "dziewiątce", pośród morderców. To oddział o wzmocnionym zabezpieczeniu. "Wydobywczy" w slangu detentów. Kieruje tam sąd. Broll nie ma skierowania. Po prostu inne oddziały mają pełne obłożenie.
"Dziewiątka" ma wydobyć z detenta przyznanie się do zarzucanego czynu i choroby. Prokurator, sędzia, lekarze nie mogli się mylić. Metody: zero spacerów i totalna inwigilacja. Broll widział kamery monitoringu nawet w ubikacjach, nad sedesami i pisuarami.
Pacjenci przebywający na Oddziałach sądowych o podstawowym zabezpieczeniu mogą wychodzić na teren szpitala w grupie pod opieką personelu Szpitala. Natomiast w przypadku Oddziału sądowego o wzmocnionym zabezpieczeniu takiej możliwości nie ma. Oddział sądowy o wzmocnionym zabezpieczeniu musi być wyposażony w system telewizji wewnętrznej. W Państwowym Szpitalu dla Nerwowo i Psychicznie Chorych w Rybniku nie prowadzi się monitoringu łazienek i ubikacji.
Wylicza także karną lekoterapię. Inaczej: zalekowanie pacjenta. Takie terminy w dokumentacji medycznej nie padają. To zabroniona praktyka i żaden szpital nie może jej stosować. Jeśli detentowi "intensyfikuje się leczenie", to z powodu pogorszenia stanu zdrowia.
W Państwowym Szpitalu dla Nerwowo i Psychicznie Chorych w Rybniku nie stosuje się i nigdy nie stosowało się "karnej lekoterapii" czy też tzw. "zalekowania pacjentów". Praktyki takie są absolutnie niedopuszczalne.
W styczniu 2010 r. Brolla odwiedza siostra. Brat nie potrafi wymówić słowa, słania się na nogach. Pielęgniarka ma wyjaśnić siostrze, że w organizmie pacjenta skumulowały się leki psychotropowe.
Elektrowstrząsy są legalne. Jednak Broll nie zgadza się na zabiegi, chociaż ma otrzymać ostrzeżenie od personelu: w przeciwnym razie trzeba będzie zwiększyć dawkę leków. Po zalekowaniu Broll ma narkotyczny odlot. Ale po elektrowstrząsach mózg się resetuje. Jakby się zaczynało od zera. Broll widział Belskiego.
Pacjent odkryty
W 2012 r. następuje przełom. Nowy szpitalny rzecznik praw pacjenta zaczyna alarmować swojego przełożonego w Warszawie o łamaniu praw pacjenta w placówce.
Kilka stron skargi poświęca zintensyfikowanemu leczeniu Brolla. "Istnieją obawy, czy nie doszło w tym przypadku do użycia leków psychotropowych w celach inne niż terapeutyczne". Inni pacjenci mają mówić mu wprost, że zwielokrotniono im dawkę leków po niewłaściwym odezwaniu się do pielęgniarek.
Do szpitala przyjeżdżają specjaliści ds. zdrowia psychicznego z głównego biura Rzecznika Praw Pacjenta. Po trzech dniach stwierdzają m.in. stosowanie odpowiedzialności zbiorowej (jeden pali papierosy – nikt nie ogląda telewizji, jeden uciekł – nikt nie wyjdzie na spacer przez miesiąc). Same pielęgniarki mają wyjaśniać, że "inaczej nie da się wyegzekwować zakazu palenia".
Pacjenci opowiadają, że są zastraszani ("bo będzie pan siedział dożywotnio", "bo otrzyma pan negatywną opinię", "bo przeniesiemy pana na oddział wzmocniony"), a indywidualny kontakt z lekarzem mają raz na pół roku albo trzy razy w tygodniu na obchodzie – przy innych pacjentach.
Czują się poniżani przy kąpieli. Kto nie chce się myć, prowadzany jest pod prysznic przez grupę interwencyjną, a ponieważ łazienek i czasu na toaletę mało, muszą rozbierać się grupowo.
"Przecież w kabinach prysznicowych są zasłony zapewniające poszanowanie intymności" – odpowiada szpital i wszystkiemu zaprzecza. Co z tego, że potwierdzenie podawania pacjentom innych leków, w innej ilości niż zalecił lekarz, pracownicy RPP znaleźli w dokumentacji medycznej? "Oskarżenia o stosowanie karnej lekoterapii nie potwierdził rzecznik odpowiedzialności zawodowej Śląskiej Izby Lekarskiej" – broni się szpital.
Piotr Wojtaszak nie odpuszcza. Zamierza złożyć do prokuratury w Rybniku zawiadomienie o usiłowanie popełnienia zabójstwa Brolla przez jedną z ordynatorów szpitala. – Przez półtora tygodnia podawała mu dawkę leków zwiększoną wielokrotnie. Pan Broll pod koniec tej terapii leżał nieruchomo w łóżku. Był w agonalnym stanie – twierdzi adwokat.
Będzie to już druga sprawa rzekomego "zintensyfikowania leczenia", jakby powiedział Broll, badana w rybnickim psychiatryku. W październiku zeszłego roku 55-letni Andrzej D. trafił na OIOM do innego szpitala z zatrzymaniem akcji serca i tam po miesiącu zmarł, nie odzyskując przytomności. – Sprawdzamy, czy podanie dodatkowych leków miało wpływ na jego pogorszenie stanu zdrowia i śmierć – mówi Malwina Pawela-Szendzielorz, prokurator z Rybnika.
Pacjent na wokandzie
Trzeba było Sądu Najwyższego, żeby Broll w 2014 r. i Meszka w 2015 r. wyszli na wolność. Sąd nie zostawia suchej nitki na instancjach rejonowych w Katowicach i Rybniku, dostaje się też okręgówkom w Gliwicach i Katowicach, które rozpatrywały odwołania odpowiednio Brolla i Meszki – za powierzchowność i brak rzetelności.
Dwukrotnie, na wniosek Rzecznika Praw Obywatelskich, zostaje zasądzona kasacja. Jednak na tym się kończy. W żadnym sądzie nikt nie traci stanowiska. Prokurator nie wkracza do zakładu psychiatrycznego w Rybniku, chociaż zdaniem mec. Piotra Wojtaszaka śledztwo powinno być wszczęte z urzędu. Wojtaszak ma tam już czwartego klienta, który za groźby karalne siedzi 12 lat.
Szpital, jak czytamy na jego stronie internetowej w specjalnym oświadczeniu, zobowiązany jest do wykonywania wyroków sądu. – To nie psychiatrzy wsadzają ludzi do szpitala. To sąd kieruje na detencję – mówi Piotr Gałecki, krajowy konsultant w dziedzinie psychiatrii. Powtórzy to w oświadczeni wydanym dwa dni po wyjściu Belskiego ze szpitala.
Tyle że: – Sądy z braku specjalistycznej wiedzy praktycznie zawierzają lekarzom – mówi Wojtaszak. A rybniccy psychiatrzy do końca podpowiadali sądowi kontynuację detencji dla Brolla, Meszki i Belskiego (nie licząc ostatniej opinii). – Te opinie powstawały na zasadzie kopiuj-wklej. Niektóre miały identyczne błędy ortograficzne i daty, mimo upływu czasu – mówi Wojtaszak.
– Opinia nie jest utworem literackim, gdzie podstawowym wymogiem jest poszukiwanie coraz to nowych figur stylistycznych – powiedziała w specjalnym oświadczeniu dla PAP dyrekcja szpitala. Opinia, jak stwierdzili lekarze psychiatrzy, powinna być jasna i zwarta, ma ustaloną budowę i jeśli stan pacjenta nie zmienia się, powtarzają się w niej także opisy stanu jego zdrowia.
Dopiero w grudniu zeszłego roku RPO zajął się przepisami. "Procedura detencji jest niekonstytucyjna" – alarmuje we wniosku do Trybunału Konstytucyjnego. Sąd nie powinien typować podejrzanego na przestępcę, tzn. oceniać szkodliwości społecznej np. gróźb Meszki i Brolla ani przewidywać, czy groźby powtórzą się albo spełnią. To poważne zagrożenie wolności i praw człowieka – uważa RPO. Sąd za to powinien przesłuchiwać podejrzanych. Bo "nie można wpierw karać, następnie dopiero leczyć".
9 lutego ze szpitala wychodzi Belski. Sąd rejonowy w Krakowie Podgórzu przychyla się do wniosku Wojtaszaka, a nie szpitala. Belski w ogóle nie musi się leczyć, ani pod kluczem, ani na wolności – brzmi postanowienie sądu. Tego samego, który w 2007 r. kazał go zamknąć. Kradzież, której dopuścił się Belski – niezależnie od tego, ile było paczek kawy – dzisiaj jest tylko wykroczeniem, za które nie grozi pozbawienie wolności. Próg przestępstwa wzrósł z 250 zł do 437,9 zł. A Belski, według ochroniarzy i sądu, nakradł za 335 zł.
Wojtaszak: – Kwalifikacja czynu zabronionego zmieniła się w 2013 r. Od tego czasu mój klient powinien być wolny. A gdyby miał proces osiem lat temu, być może nigdy nie byłby zamknięty.
Złoty pacjent
W Polsce oddziały detencyjne funkcjonują w 24 szpitalach. Ogółem, według danych NFZ, przebywa na nich 2221 pacjentów, z czego 127 powyżej ośmiu lat – jedna trzecia za groźby karalne i gros za kradzieże. Rybnicki szpital ma 263 łóżka dla detentów na 6 oddziałach.
Praca jak marzenie – zauważa Broll – w takim zamkniętym zakładzie psychiatrycznym. Wszyscy zdrowi, to znaczy: nie trzeba nikogo obracać z boku na bok. Chodzą, mówią, sami się nakarmią, położą do łóżka i nie zrobią pod siebie, wystarczy ich nafaszerować psychotropami. Raz na pół roku badanie, ordynator nie ma za dużo do roboty.
Osobodzień w otwartym zakładzie psychiatrycznym wynosi średnio 164,5 złotego, a po około trzech miesiącach ta kwota spada do 70 proc. Za detenta NFZ płaci średnio 190 zł dziennie, w województwie śląskim – 208 zł i zawsze jest to 100 proc., bez względu na czas pobytu. Najdroższy jest pacjent na oddziale "wydobywczym" – kosztuje państwo 267,8 złotych.
Detent to złoty pacjent, jak mówi Wojtaszak. Gwarantuje obłożenie. Nie wyjdzie nagle, kiedy zechce, jak zwykły chory.
Wojtaszak walczy o odszkodowania dla swoich klientów – po kilkanaście milionów złotych na głowę. Nawet jeśli przegra, detenci pozostaną na garnuszku państwa. Nie Broll, inżynier projektant i nie Meszka, elektronik. Oni są emerytami, mają za co żyć. Ale znają takich, którzy po długiej "szpitalnej odsiadce" mogą liczyć tylko na zasiłki.
Wolny pacjent
Gdy Meszka wychodził na wolność, dziennikarze spytali: co pan teraz zrobi? – Pojadę do Katowic – powiedział 78-letni mężczyzna po 11 latach spacerów szpitalnym korytarzem ("gdyby policzyć metry, doszedłby pan do Krakowa i z powrotem" – żartowali lekarze).
Nie wrócił do swojego mieszkania, musiał wynająć pokój w hostelu, 63 zł za dobę. Mieszkanie wymaga generalnego remontu, tak jak dom 74-letniego Brolla, zrujnowany przez złodziei.
– Co pan teraz zrobi? O czym pan marzy? Co się będzie panu śniło po nocach, jakie koszmary? – wypytywali dziennikarze Belskiego, gdy opuszczał szpital. – Pojadę na wakacje – odpowiadał Belski, lat 57, dźwigając pięć reklamówek z rzeczami. – Muszę brać leki. Nie miałem wolności, nie miałem nic. Chciałbym odpocząć. Wykąpać się, zjeść kolację. Teraz jadę do brata.
– Długo planował pan ten dzień? – Od początku pobytu. Od 31 marca 2008 r.
Na wolności dużo grał w tenisa. Ożywił się, gdy jeden z dziennikarzy o to zapytał. – Tak, zagram, bardzo chętnie. Tylko nie w tym stanie.
Broll zachorował na białaczkę, Meszka ma problemy z prostatą.
Jeszcze w szpitalu Belski mówił: – Wyjadę za granicę. Zrzeknę się obywatelstwa polskiego. To skandal, że dzieją się tutaj takie rzeczy.
Redakcja Iga Piotrowska