Pies Max przez rok przychodził na skrzyżowanie w Szczecinie, skąd jego opiekun odjechał do pracy w Norwegii. Kotka Tusja ciężko zachorowała, kiedy jej pan został pobity i zmarł. Kuba półtora roku wył na grobie swojego właściciela. - Zwierzęta usiłują połączyć się ze swoim opiekunem. Nie rozumieją, co się stało i myślą, że on gdzieś tam jest. To dla nich źródło silnego stresu i frustracji, u niektórych rozwija się nawet depresja – tłumaczy weterynarz.
Tusja zachorowała. Długowłosa szylkretowa kotka ma katar i bardzo podwyższony cukier, była w inkubatorze i jest na kroplówkach. Źle dziać zaczęło się w nocy z 13 na 14 września 2018 roku, gdy do mieszkania jej opiekuna w Bielsku-Białej wkroczył przez okno obcy i pobił mężczyznę w jego własnym łóżku. Opiekun Tusji po trzech godzinach zmarł. Ten pan, który nazywał ją swoją księżniczką, swoją miłością, Tuśką, Tuńcią, Tuńczykiem, na którym ona spała. Po jego śmierci przez pierwsze dwa dni chowała się za pralką. Słabła. Do dzisiaj odmawia jedzenia.
Social media karmią się podobnymi historyjkami zwierząt, tęskniącymi za ludźmi. Od dwóch lat po serwisach informacyjnych krąży 71-sekundowe wideo z rudobiałym kotem, który, machając ogonem, wpatruje się w ruchomy obraz na smartfonie i kładzie się na nim ze wzrokiem utkwionym w dal. Podpis: kot widzi na smartfonie swojego właściciela, który umarł jakiś czas temu. Liczba odsłon: 42 miliony.
Tymczasem serwis teyit.org, który weryfikuje treści internetowe, dotarł do autora wideo - do właściciela rudobiałego kota. Okazało się, że człowiek wciąż żyje, a jego kot o imieniu Mia na słynnym filmiku oglądał w smartfonie żółwia, słuchając tureckiego piosenkarza Selamiego Sahina.
Jednak z Tusją jest inaczej. Szylkretowa kotka pochodzi z Ukrainy, ze strefy wojny, gdzie jej życiorys skrywa tajemnica. Ale odkąd trafiła do Polski, do Bielska-Białej, jej historię śledzi na bieżąco i spisuje stowarzyszenie Kotełkowa Drużyna. Fakt, że była w mieszkaniu pobitego śmiertelnie mężczyzny potwierdza prokurator.
To, co może przeżywać Tusja, nauka nazywa "lękiem separacyjnym". Zjawisko widać gołym okiem: po rozdzieleniu z kimś bliskim - nie tylko człowiekiem - zwierzęta nie chcą jeść ani się bawić. Bywają bardziej aktywne niż zwykle, szukają towarzysza, ożywiają się na widok kogoś podobnego. I gasną, gdy zapach okazuje się nie ten.
Jagna Kudła, doktor nauk weterynaryjnych, specjalistka w terapii zaburzeń zachowania psów i kotów: - Czas po stracie bliskiego, który pies czy kot potrzebują, by jego zachowanie wróciło do normy, trwa około miesiąca. Ale nie u każdego, u niektórych rozwija się depresja i potrzebna jest farmakoterapia. Spokój, przewidywalność, stały rytm dnia, jak najmniej zmian.
A ludzie myślą: kotkowi umarł kotek, to damy mu nowego kotka. Nic bardziej błędnego. Nowe towarzystwo tylko pogłębia stres, a najgorsze jest umieszczenie w schronisku. Cierpiący, wycofany kot jest mobbingowany przez inne koty. Nie dość, że cierpi, to musi walczyć o terytorium.
Pies na rondzie
Po rondzie Grunwaldzkim w Krakowie wałęsa się duży czarny kundel. Mijają go samochody, tramwaje, ludzie i psy ze swoimi ludźmi, a czarny kundel - sam - biega, węszy, siada, rozgląda się, kładzie i tak w kółko aż do zmroku. Ten 13-minutowy dokument pod tytułem "Miejsce" wyemitował krakowski ośrodek TVP w 1991 roku. Kundel koczował wtedy od pół roku na rondzie Grunwaldzkim w Krakowie i stawał się legendą.
Ludzie nazwali go Dżok i napisali o nim wiele artykułów oraz dwie książki, a w 2001 roku na bulwarze Czerwieńskim nad Wisłą w pobliżu Wawelu i mostu Grunwaldzkiego postawili mu pomnik. "Najwierniejszemu z wiernych", "symbolowi psiej wierności", psu, który "przez rok oczekiwał na swojego pana".

Legenda głosi, że pewnego dnia pod koniec 1989 roku albo na początku 1990 Dżok wyszedł na spacer na bulwary ze swoim opiekunem. W pewnym momencie mężczyzna upadł i już nie wstał. Wokół biegali inni ludzie, aż przyjechała karetka na sygnale i zabrała człowieka. Wedle legendy zmarł z powodu zawału serca. Tak czy inaczej Dżok więcej go nie zobaczył.
Świat poznał już podobne historie psów, którym też postawiono pomniki: Hachikō z Tokio w Japonii i Fido z Luco di Mugello, małego miasteczka w Toskanii we Włoszech. Psy codziennie wieczorem witały swoich opiekunów, wracających z pracy. Hachikō wychodził na stację kolejową po Hidesaburō Ueno, profesora uniwersytetu w Tokio. Fido - na przystanek autobusowy po Carla Soriani, robotnika cegielni z Borgo San Lorenzo. Obaj właściciele pewnego dnia nie wrócili do domu. Hidesaburō Ueno 21 maja 1925 roku dostał wylewu krwi do mózgu podczas wykładu. Carlo Soriani 30 grudnia 1943 roku zginął w bombardowaniu Borgo San Lorenzo.
Historie Hachikō i Fido zostały udokumentowane jeszcze za ich życia. O pierwszym napisał student profesora Hidesaburō Ueno. O drugim - włoskie czasopisma i magazyn "Time". Hachikō wychodził na stację kolejową jeszcze przez dziesięć lat po śmierci opiekuna, aż zabił go rak. Fido przez czternaście lat pojawiał się na przystanku autobusowym, gdzie w końcu został znaleziony martwy.

Dżok, Fido, Hachikō czekali na opiekunów tam, gdzie widzieli ich ostatni raz – to jeszcze można zrozumieć. Ale co robią psy na cmentarzach, jak pies ogrodnika Bobby, który ma pomnik w Edynburgu?
Pies na grobie
Ogrodnik John Grey z Edynburga zatrudnił się w policji jako konstabl, bo nie mógł znaleźć pracy w swoim zawodzie. Ponieważ pracował w nocy, kupił sobie do towarzystwa psa rasy terrier i dał mu imię Bobby. Tak się zaczęło ich wspólne stróżowanie. Nie trwało długo. Dwa lata później John Grey zmarł na gruźlicę i spoczął na cmentarzu Greyfriars Kirkyard.
Dzień po pogrzebie mężczyzny na cmentarzu pojawił się Bobby i został tam 14 lat, do dnia swojej śmierci. Dlatego do wiecznej pamięci przeszedł jako Greyfriars Bobby.
Oddalał się tylko na chwilę do kawiarni, gdzie wcześniej chadzał z opiekunem. Właściciel kawiarni karmił go i Bobby wracał na grób Johna Greya, gdzie zarządca cmentarza po nieskutecznych próbach przepędzenia psa postawił mu budę.

Nikt Bobby'ego nie sfotografował na cmentarzu, bo to się działo w drugiej połowie XIX wieku, w epoce przedsmartfonowej. Ale już Franio z Mysłowic ma zdjęcia.
Widzimy, jak mały czarny kundel leży z zamkniętymi oczami na skromnym grobie, przykrytym gałęziami świerku. Była ostatnia niedziela lutego 2016 roku. Pracownicy schroniska dla zwierząt w Zawierciu, którzy przyszli po psa, dowiedzieli się, że próbował dostać się na cmentarz od soboty. Kręcił się pod murem przy kontenerze na śmieci i wisiał na klamce, ale furta była zamknięta. Wiało, lało, a on zwinął się w kłębek na kłującej świerczynie pod gołym niebem, mimo że mógłby znaleźć lepsze schronienie w lesie obok cmentarza. A gdy go zabierali, piszczał i warczał.
Leżący w grobie mężczyzna zmarł w 2015 roku. Pracownicy schroniska znaleźli jego adres, poszli tam i nikogo nie zastali. Musieli rozwiązać sytuację prawną Frania, żeby móc oddać go do adopcji. W końcu ustalili, że właściciel psa faktycznie nie żyje, ale mieszkał gdzie indziej i gdzie indziej został pochowany. Franio najprawdopodobniej spał na przypadkowym grobie.
W 2014 roku Aleksandra Pawlak z OTOZ Animals znalazła psa - na oko siedmioletniego - pośród wieńców na świeżym grobie 84-letniego mężczyzny na cmentarzu w dzielnicy Krakowiec w Gdańsku. - Nie chciał zejść. Ściągaliśmy go, a on wracał na grób - opowiada Pawlak. Psa nazwała As i dała ogłoszenie do gazety, że szuka rodziny zmarłego 84-latka. - Odezwali się - wspomina. - Napisali, że nie są właścicielami psa. W takim razie kto, zapytałam, może państwo wiedzą. Wiemy, odpowiedzieli, ale nie powiemy. Może nie chcieli zająć się psem. Ma teraz na imię Ciapek i cudowny dom we Wrocławiu.
Związek Asa vel Ciapka z 84-latkiem nie został wyjaśniony. Ale Kuba na pewno odwiedzał na cmentarzu swoich byłych opiekunów.
W 2011 roku "Gazeta Lokalna" z powiatu Kutno pisała o psie, który we wsi Plecka Dąbrowa w gminie Bedlno od półtora roku wył na grobie. Dziennikarze wyjaśnili dziwne zjawisko: to był Kuba, który chodził tam ze swoim panem Stanisławem na grób jego żony Teresy. Leżał przy grobie kobiety, gdy jej mąż zapalał znicze, potem mężczyzna siadał na ławeczce, a Kuba wskakiwał mu na kolana. Gdy pan Stanisław wkrótce zmarł, jego córka zabrała Kubę do siebie, do Kutna. Ale pies był tak osowiały, że kobieta zawiozła go z powrotem do Pleckiej Dąbrowy. - Myślałam, że on tęskni za domem, a tu chodziło o rodziców - opowiedziała dziennikarzom. - Nie mogłam w to uwierzyć. Pobiegł na cmentarz, położył się na płycie pomnika i cichutko skomlał.


- Z naukowego punktu widzenia kot i pies są w stanie wyczuć swojego pana sześć stóp pod ziemią. Dla ich nosa to żaden wyczyn. Nieprzypadkowo psy pracują przy poszukiwaniach ludzi w gruzowiskach i lawinach - mówi doktor weterynarii Jagna Kudła. - Na cmentarzu i po drodze na cmentarz mogą też wyczuwać zapach domu, który przenosi tam rodzina zmarłego odwiedzająca grób. To bardzo silna woń i może się długo utrzymywać.

Kot na grobie
Czarno-biały Felek w 2018 roku zadomowił się na cmentarzu w Szczecinie Zdrojach. - Jest tu od lutego, odkąd jego pani odeszła - opowiada znajoma zmarłej - Był zimą, był całą wiosnę i teraz też jest - mówiła w sierpniu.
- Jego pani mieszkała w bloku, ale po jej śmierci Felusia przepędzili. I Feluś zaczął szukać pani. Chodzi ścieżkami, którymi razem chodzili. Chodzili pod górę i na dół, bo ona tam też kogoś miała i Felek zawsze był przy jej nodze, jak piesek.
Bo Felek jest kotem.
Toldo też jest kotem, tyle że włoskim, szarobiałym. Obu kotom daleko do sławy Bobby'ego, Fido, Hachikō i Dżoka, żaden nie ma jeszcze pomnika. Chociaż Toldo wyprawiał dziwniejsze rzeczy po rozłące ze swoim opiekunem i ma na to świadków. Dziennik "Corriere Fiorentino", opisując jego historię, podkreślał, że gdyby nie świadkowie, uznałby ją za wymyśloną.
Mieszkańcy okolic cmentarza w małej miejscowości Montagnana na północy Włoch zauważyli, że szarobiały kot znosi na świeży grób przedmioty, znalezione po drodze. Liście, piórka, patyki, kolorowe wstążki, chusteczki higieniczne, kubeczki plastikowe, kawałki folii aluminiowej. I wysiaduje na tym grobie.
Mogiła należy do Renza Iozellego. Gdy wdowa po nim znalazła na grobie gałązkę akacji, od razu wiedziała, że musiał ją położyć Toldo (na pewno nie wiatr, w okolicy nie ma drzew akacji). Opowiedziała dziennikarzom, że mąż przygarnął go, gdy kot miał trzy miesiące. Żyli razem trzy lata, do września 2011, kiedy Renzo zmarł.
Toldo był na pogrzebie swojego opiekuna. Do tego dnia - jak opisali w książce o kotach "Riko i my" Joanna Chełstowska i Ludwik Kozłowski - nic nie jadł, nie pił, nie ruszał się z mieszkania, siedząc w łóżku, w którym spał z panem. A potem pojawił się w kościele i poszedł z konduktem na cmentarz, uczestnicząc w całej ceremonii.
Pies na skrzyżowaniu
Siedmioletni husky Max codziennie przez ponad rok przychodził na skrzyżowanie w Szczecinie, z którego w 2010 roku jego opiekun odjechał do Norwegii. Siedział i patrzył w jednym kierunku. Przed wyjazdem mężczyzna znalazł mu nowy dom, ale Max z niego uciekał. Nowi opiekunowie siłą zabierali go z powrotem.
Czekał jak Dżok, Fido i Hachikō. Z tą różnicą, że tych pomnikowych psów nikt nie porzucił.
- Nie można psu wytłumaczyć, że człowiek umarł? Wziąć na pogrzeb, jak kota Toldo? Może by się wtedy nie złościł na swojego pana? - pytam Jagnę Kudłę.
- Ale zwierzęta się nie złoszczą - mówi terapeutka zwierząt. - One po prostu usiłują połączyć się ze swoim opiekunem. Wyrzucone z samochodu czekają na ulicy, zostawione w mieszkaniu potrafią wydrapać dziurę w ścianie. Porzucenie i śmierć to dla nich to samo. Nie rozumieją, co się stało i myślą, że ten opiekun gdzieś tam jest. To jest źródło silnego stresu i frustracji, które w konsekwencji może prowadzić do rozwoju zaburzeń behawioralnych lub psychicznych.
Słonie, świnie, orki, mrówki
Zwierzę nie jest w stanie pojąć śmiertelności, bo jego świadomość rozwija się do poziomu świadomości pięcioletniego człowieka, który w tym wieku też tego nie rozumie. Życie nie ma końca, śmierć nie jest nieodwracalna. Zwierzę i dziecko rozumieją tylko separację, rozdzielenie z bliskim.
Z tą tezą niektórych naukowców polemizuje Teja Brooks Pribec, doktorantka Uniwersytetu w Sydney. - A skąd mogłyby one [dzieci i zwierzęta] czerpać przekonanie o odwracalności separacji? - pyta przewrotnie w swojej pracy "Animal Grief", opublikowanej w Animal Studies Journal w 2013 roku.
Bo Dżok z Krakowa chyba w końcu zrozumiał, że jego opiekun nigdy nie wróci.
Bobby z Edynburga czuwał na grobie, a Fido z Włoch i Hachikō z Japonii wychodzili po pana aż do swojej śmierci. Dżok nie umarł na rondzie Grunwaldzkim. Po roku dał się przygarnąć pewnej wdowie, emerytowanej nauczycielce Marii Müller, jednej z osób, które go dokarmiały.
Ona też zmarła przed Dżokiem, po siedmiu latach ich wspólnego zamieszkiwania. Pies miał trafić do schroniska, ale w Wielkanoc 1998 roku znaleziono go martwego na torach. Niektórzy twierdzili, że celowo rzucił się pod pociąg.
Teja Brooks Pribec nie rozstrzyga, co dzieje się w głowie zwierząt, czy potrafią pojąć śmierć, czy mogą pragnąć jej w rozpaczy i odebrać sobie życie. Doktorantka przywołuje wydarzenia.
6 maja 1999 roku BBC News podało informację, że słonica Damini w indyjskim zoo zagłodziła się po stracie przyjaciółki, zmarłej przy porodzie. "Do podobnego zdarzenia omal nie doszło w Edgar"s Mission Farm Sanctuary" - pisze doktorantka z Sydney. Chodzi o schronisko dla zwierząt hodowlanych niedaleko Melbourne w Australii. - "Kiedy zmarła świnia Daisy, jej bliska towarzyszka Alice leżała na jej grobie dwa dni i dwie noce, odmawiając jedzenia i nie ruszając się".
A teraz najnowsza historia, którą na przełomie lipca i sierpnia 2018 roku śledzili naukowcy, dziennikarze i tysiące odbiorców mediów na całym świecie. Orka Tahlequah w pobliżu kanadyjskiej wyspy Wiktoria z Archipelagu Arktycznego przez siedemnaście dni unosiła na powierzchni wody swego potomka. Młode zmarło prawdopodobnie kilka godzin po porodzie, a obserwatorzy martwili się, że matka padnie z wycieńczenia.
Ken Balcomb, założyciel Centrum Badań nad Wielorybami, w rozmowie z CNN powiedział: Ona wie, że cielątko jest martwe. Myślę, że to jest żałoba matki. Ona nie chce, żeby dziecko odeszło. Podejrzewamy, że straciła też swoich dwóch innych potomków, którzy przyszli na świat osiem lat temu.
Nie był to pierwszy waleń, który w ten sposób żegnał się ze swoim dzieckiem.
Słonie przykrywają ciała zmarłych młodych ziemią i gałęziami i wracają do miejsc pochówku. Sroki, kruki i wrony znoszą trawę do swych zmarłych i czuwają przy nich, nim odlecą.
Teja Brooks Pribec nazywa te czynności rytuałami pogrzebowymi i na dowód tego, że zwierzęta wiedzą, iż mają do czynienia ze śmiercią, przytacza badania nad mrówkami.
Mrówki układają zmarłych członków społeczności w stosy. Wiedząc, że mają one najlepiej rozwinięty węch wśród owadów, znany socjobiolog Edward O. Wilson pokrył jedną z żywych mrówek substancją chemiczną, którą te zwierzęta wydzielają po śmierci. Mrówka ruszała nogami, ale pozostałe, ignorując to, zaniosły ją na stos.
Ultrafiolet
Wśród ludzi są zwolennicy teorii, że koty widzą zmarłych teraz, na ziemi.
"Babcia mojej koleżanki niedawno zmarła i zostawiła kota. Codziennie po szkole razem z moją koleżanką chodzimy nakarmić tego kota (a raczej kotkę) i pobawić się z nią, żeby nie czuła się samotna. Od śmierci babci mojej koleżanki Mruczka zaczęła się dziwnie zachowywać np: wchodzi do szafy z ubraniami babci mojej koleżanki, charczy chociaż w pobliżu nie ma żadnego niebezpieczeństwa, i miałczy przy drzwiach, tak jak to robi zawsze gdy ktoś przez nie wchodzi. Kotce powiększają się też niespodziewanie źrenice i często ślepo patrzy się w drzwi pokoju zmarłej babci. Mruczka ograniczyła się do jednej saszetki Whiskas dziennie, chociaż normalnie pożera je ze trzy" - opisuje heppy kotek na portalu paranormalne.pl.
Naukowcy powiedzieliby: Mruczka odczuwa lęk separacyjny. - "Podejrzewamy, że Mruczka może widywać ducha babci - pisze heppy kotek. - Ciekawi mnie tylko to, dlaczego charczy, skoro babcia mojej koleżanki była dla niej wspaniałą opiekunką. Bardzo boimy się, czy Mruczka nie umrze z tęsknoty, i chcemy się też przekonać, czy to naprawdę możliwe, żeby kotka zobaczyła albo chociaż wyczuła ducha".
ziwk2 na innemedium.pl: - "Byłem świadkiem takiej sceny, gdy psy nagle rozszczekały się na portret wiszący na ścianie. Pomimo że go świetnie znały, bo portret nieżyjącego Dziadka tam wisiał od lat, to tym razem przerażone rozszczekały się na niego i starały się trzymać jak najdalej od ściany, ale i jak najbliżej ludzi. Ponieważ była to Wigilia, a więc dzień szczególny, to Babcia stwierdziła, że Dziadek zaglądnął z pytaniem 'Co słychać?'".
Naukowcy na razie udowodnili, że koty, psy i inne nieludzkie zwierzęta widzą promieniowanie ultrafioletowe, niedostępne dla oka człowieka. Co jest w tych falach, ludzie mogą tylko zgadywać.
Suka, która oszczeniła się w grobie rodziców Beaty Santorek na cmentarzu w Nasielsku, nie mogła znać ich za życia. Ale córka jest przekonana, że nie znalazły się tam przypadkowo. - W mojej rodzinie zawsze było dużo zwierząt, znalezionych na ulicy. Rodzice zaopiekowali się nawet ranną kawką, która mieszkała na drzewie pod oknem w kuchni i przyfruwała na obiad. Te psy musiały czuć, że w grobie rodziców nie stanie im się krzywda, że ktoś im pomoże. Wszystkie znalazły nowy dom.