"Pierwsza krowa, wciągnięta do zakładu, była bez głowy. Padlina. Oniemiałem. Byłem w takim szoku, że nie wiedziałem, co się w ogóle dzieje. Każda kolejna sztuka leżała. Z pysków sączyła im się piana". Patryk Szczepaniak, dziennikarz "Superwizjera", który zatrudnił się w rzeźni skupującej chore i padłe krowy, opowiada o tym, co widział i jak został zdekonspirowany.
Wyemitowany w ubiegłym tygodniu odcinek “Superwizjera” wstrząsnął Polską. Dziennikarze pokazali, że w jednej z ubojni na Mazowszu kwitnie proceder przerabiania tzw. "leżaków" na mięso. To chore i pourazowe krowy, które zgodnie z przepisami powinny trafiać do utylizacji. Ale z powodu chciwości i nieuczciwości niektórych producentów takie mięso ląduje na naszych stołach. Jego zjedzenie stanowi zagrożenie dla życia i zdrowia. Może wywołać między innymi ciężkie zakażenie pozajelitowe, sepsę i cały szereg innych chorób.
Mięso z nielegalnego uboju krów w polskich rzeźniach trafiło do 14 krajów Unii. Oprócz Polski są to: Czechy, Estonia, Finlandia, Francja, Węgry, Litwa, Łotwa, Portugalia, Rumunia, Hiszpania, Szwecja, Niemcy i Słowacja.

Z dziennikarzami “Superwizjera”, którzy pokazali, jak działa ten proceder, rozmawia Szymon Jadczak.
Szymon Jadczak: Trudne zadanie Ci się trafiło - wegetarianin w rzeźni.
Patryk Szczepaniak: Pierwszy dzień pracy. Po pięciu godzinach mamy przerwę śniadaniową. Nagle na stół wjeżdżają z kuchni przetwory naszej firmy. I wszyscy jedzą to mięso, które przerabiamy, chociaż dokładnie wiedzą, co tam się dzieje, jak to jest produkowane. Nie byłem na to przygotowany, ale musiałem jeść z nimi te kiełbasy.
Ja nie byłem w stanie oglądać waszego materiału, właściwie to bardziej go słuchałem, niż na niego patrzyłem. Ale ty musiałeś być tam w środku, więc do obrazu dochodziły jeszcze zapachy. Przyznaj się - ile razy wymiotowałeś?
Ani razu. Ale często zbierało mi się na wymioty. Raz wynosiliśmy do utylizacji bardzo nadgniłe mięso z innym pracownikiem, który pracował w tej branży ponad 10 lat. Mięso było w takim stanie, że nawet on ledwo wytrzymywał. To był dla mnie znak, że tu naprawdę jest źle.
Wybraliście to miejsce, bo wiedzieliście, że właśnie tam dzieje się coś złego, czy to był przypadek?
Informator wskazał nam, że to była ubojnia, która wyspecjalizowała się w tak zwanych "leżakach", czyli krowach chorych i pourazowych. I tak się w tym rozpędziła, że w pewnym momencie brali już tylko takie krowy.
Robili coś totalnie nielegalnego, a mimo to dostałaś tam pracę, ot tak?
Tak łatwo nie było. Przede wszystkim musiałem zmienić wygląd, żeby nie zostać rozpoznanym od razu. Ściąłem włosy, brodę, zmieniłem ciuchy. Wyglądałem jak człowiek znikąd. Miałem przygotowaną legendę: rozstałem się z dziewczyną gdzieś w odległym mieście, miałem problemy z płaceniem alimentów, potrzebowałem na szybko pracy i tak trafiłem do Ostrowi do kolegi.
Wypytywali o wiele szczegółów, nie wiem, na ile dokładnie mnie sprawdzali, ale kupili to.
Na potrzeby tego reportażu miałem też specjalny samochód: Renault Clio 2, rocznik 1999, które oczywiście zepsuło się pierwszego dnia. To akurat zadziałało na moją korzyść. Najpierw odprawili mnie z kwitkiem, ale jak samochód nie odpalił i wróciłem do nich z prośbą o pomoc, to zlitowali się nade mną i następnego dnia zacząłem pracę.
Bez żadnego przeszkolenia?
Bez. Pierwsze dwa tygodnie pracowałem na dziennej zmianie, gdzie odbywał się ubój świń. Dali mi nóż rzeźnicki, odzież roboczą, gumowce i gumowy fartuch, żeby mnie krew nie zalała. Na początek najprostsze zadanie - odcinanie sadła od skóry. Oczywiście od razu pociąłem sobie wszystkie palce. Sprawdzali, czy coś potrafię. Wrzucili mi łopatkę do wytrybowania.
Do czego?
Usunięcia kości. To jest dość trudne zadanie, trzeba trochę pogłówkować. Wbiłem nóż w łopatkę, oni w śmiech, bo w ten sposób ją zepsułem. Łopatka to jest najtrudniejsza część do rozbioru.
Drugiego dnia rzucili mi schab. Też dość trudny w obróbce, bo jak go zatniesz, to już nie wygląda odpowiednio. A mięso ma zawsze dobrze wyglądać. Odpowiednio przycięte, bez żadnych zakrwawień. Jak się ubija świnie prądem i przesadzi się ze wstrząsem elektrycznym, to mięśnie tak się napinają, że łamią kości. I odłamki kości wbijają się w mięso, do którego dostaje się krew.
Tego trzeba się pozbyć jak najszybciej, bo jak jest krew w mięsie, to ono szybko się psuje.
Dziś, jak byśmy poszli na Halę Mirowską, to mógłbym ci pokazać, w którym kawałku mięsa było coś robione. Na przykład zbyt idealny kształt. Jak karkówka jest tak pięknie okrojona, że jest prawie idealnym prostopadłościanem, to wiadomo, że na bokach było pełno jakiegoś badziewia. Ale oczywiście i to badziewie się nie marnuje. Powinno iść do odpadów, ale ładuje się je do kiełbasy. Bo nie może być strat na zakładzie.
Po tygodniu się wprawiłem. Dostawałem do rozebrania pół świniaka. Żeberka, schab, łopatka, karkówka - obrobić, wytrybować, oczyścić i przygotować do dalszej sprzedaży. Zaczynałem o 5 rano, wychodziłem o 15-16.
Na tyle dobrze ci szło, że przenieśli cię na nocną zmianę do leżaków?
To zajęło dwa tygodnie. Jak trochę się poduczyłem, poprosiłem o przeniesienie na nockę. Chciałem więcej zarabiać. W ciągu dnia dostawałem 13 złotych netto za godzinę. A miałem przecież potrzeby: samochód się popsuł, hotel robotniczy zdrożał.
Na nockach zarabiało się więcej, od 3 do 5 tysięcy złotych netto miesięcznie. O dziwo, wszyscy z dziennej zmiany mi to odradzali, mówiąc: "Nie idź tam, to jest obrzydliwe, w życiu tam już nie chcę wracać". Nikt nie mówił wprost, co tam się dzieje, ale dawali do zrozumienia, że coś jest nie tak. Zresztą to nie była wielka ubojnia i rano były ślady, że coś w nocy się w niej działo. W ciągu dnia bijemy tylko świnie, a tam wiszą jakieś krowy po nocy. I to w innej hali, która w ciągu dnia stała zupełnie pusta. Pytałem, dlaczego nie biją krów w ciągu dnia. “Bo tak u nas jest” - odpowiadali.
W końcu któryś z chłopaków wziął mnie na bok i opowiedział, co to są te leżaki, że jak krowa się przewróci, złamie nogę, kości jej się rozejdą po porodzie albo się przeziębi i leży, to dla rolnika i tak nic już z niej nie będzie. A dla ubojni to jest czysty pieniądz. Bo zamiast płacić 2,5 tysiąca złotych za krowę, mamy taką leżącą za 400 złotych.
Zabrał mnie do chłodni i pokazywał: "Patrz, tutaj był ropień, tutaj jakieś odleżyny. Wszędzie ślady po wycinaniu złego mięsa. To widać na tuszy".
Jednym z moich obowiązków na dziennej zmianie było też wyrzucanie skór po nocnym uboju. Raz wziąłem taką, która była fioletowo-zielona. Zapytałem jednej z kierowniczek, co to jest. Odpowiedziała: "Ciężkie życie miała ta krówka". Szukałem potem w chłodni reszty tej krowy. Znalazłem tylko jedną ćwiartkę. W kontenerze na utylizację nie znalazłem pozostałych trzech ćwiartek. Nie mam pojęcia, co się z nimi stało. Zdarzało się, że za dnia widziałem na hali jakieś ropiejące gnaty. To w jakim stanie musiały być te krowy w nocy?
W końcu udało ci się trafić na nocną zmianę.
Zadzwonili, żeby być już o 17. Czekało na mnie trzech innych pracowników. Z zakładu wyszedłem o 7 rano, po 14 godzinach ciężkiej pracy. Pierwsza krowa, która była wciągnięta do zakładu, była bez głowy.
Jak to bez głowy?
Miała oderżniętą głowę. Padlina. Oniemiałem. Zapomniałem, że jestem reporterem pod przykrywką. Byłem w takim szoku, że nie wiedziałem, co się w ogóle dzieje.
Rankiem widziałem, że jeden z pracowników wyrzucił tę głowę do kontenera, żeby lekarz weterynarii jej nie zobaczył. Oczywiście weterynarza przy nocnym uboju nie było.
Każda kolejna krowa wjeżdżająca do zakładu leżała. Z pysków sączyła im się piana. Nie wydawały żadnych dźwięków. Agonia. Po wyjściu z rzeźni modliłem się, żeby to wszystko się nagrało i żeby moja praca nie poszła na marne.
Rozmawiałem z doświadczonym weterynarzem, który niejedno w życiu widział i przyznał się, że płakał podczas oglądania tego materiału. A ty jak sobie z tym radziłeś?
Największym problemem był dla mnie moment zabicia krowy. Wiedziałem, że prędzej czy później będę musiał to zrobić. Byłem przygotowany, że zobaczę różne straszne rzeczy. Przygotowywałem się, oglądając jakieś nagrania z rzeźni na YouTubie, czytałem podręczniki dla szkół rzeźnickich. Próbowałem przygotować się jak najlepiej do tego zadania.
Podczas drugiej nocy wzywa mnie kierownik zmiany i mówi: “Chodź, strzelisz sobie jedną”. Krowa wisiała do góry nogami i czekała na ubicie. Kierownik ją najpierw ogłuszył pistoletem. Przyłożył go do czaszki i strzelił. Metalowy trzpień wbił się prosto w mózg. Czasem to zabija, czasem tylko ogłusza. Tego miałem się nauczyć później.
Kierownik pokazał mi, że muszę wbić nóż pod ucho, przeciągnąć go w dół. Aż do krtani. Momentalnie litry krwi zalały rynnę. Z drugiej strony to samo, żeby krowa się szybko wykrwawiła. Moja pierwsza myśl po tym wszystkim: “Jakie to wszystkie było proste, odebrać życie”.
Z tyłu głowy zawsze miałem myśl, że jestem tam po to, żeby udokumentować to zło. Oni nie tylko znęcali się nad zwierzętami, ale i truli ludzi.
Pracownicy mieli w ogóle świadomość tego, że znęcają się nad tymi zwierzętami?
Nie wydaje mi się. Dla nich to było coś normalnego. Jestem w stanie zrozumieć użycie wyciągarki do wyciągnięcia leżaka z ciężarówki. Ale już przeciąganie krowy za pysk 20 metrów po całym zakładzie to barbarzyństwo. Było widać, że zwierzę cierpi, że strasznie to przeżywa. Nie ma tego w reportażu, bo było zbyt drastyczne, ale jest takie ujęcie, jak ciągnięta za szyję krowa dusi się i wypada jej język.
Pracownicy rozmawiali o tym między sobą?
Nie. Próbowałem ich podpytywać, ale usłyszałem, że im mniej pytam, tym lepiej będę spał.
Trzech pracowników nocnej zmiany o nic nie pytali. Po prostu robili swoją robotę i szli po wszystkim do domu.
Na trzeźwo?
Na trzeźwo. Jeden z nich powiedział, że nie widzi się w innej robocie, bo to jest właśnie to, co on w życiu chciał robić.
Co się dzieje z taką krową po zabiciu?
Krowa wisi, aż spłynie z niej cała krew, bo inaczej mięso się zepsuje. Potem odcinasz do końca głowę. Głowa jest ciężka, waży około 50 kilogramów. Po co dźwigać? Jest prosty sposób: kładziesz ją szyją do dołu na podłodze i kopiesz. Przelatuje przez całą halę, bo krew daje dobry poślizg. Tak się je dopychało do miejsca, w którym badał je rano weterynarz. Badał głowy i o nic nie pytał.
A widziałeś tam weterynarza podczas nocnych zmian?
Nigdy. Przychodził zazwyczaj około 9 rano.
A jak brakowało tej jednej głowy, którą wyrzuciliście, to co się stało?
Nic. Przecież on nie wchodził do chłodni i nie liczył tusz. Nikt tego nie sprawdzał. Wystarczyło, że w papierach się zgadzało. A odbiorca był na tyle zaufany, że o nic nie pytał. Nie byłoby tego procederu, gdyby nie znajdowali się odbiorcy na takie mięso. Potem wszyscy mówią, że nie wiedzieli. Jeśli kupujesz zielone, gnijące mięso, to nie możesz mówić, że nie wiedziałeś.
Kto brał od was to mięso?
Udało nam się ustalić nazwę jednego zakładu spod Nowego Sącza. Dwa razy w tygodniu przyjeżdżał samochód i odbierał to mięso, które potem trafiało między innymi do kebabów i na eksport do państw członkowskich UE. To była najgorsza padlina. Swoją drogą ludzie się powinni zastanowić, dlaczego kebab wołowy w budzie na rogu kosztuje 13 zł. To nie jest możliwe przy cenach wołowiny.

A jakieś zdrowe krowy wam się w ogóle trafiały?
Podczas moich zmian może trzy krowy weszły do rzeźni o własnych siłach.
Czym się dokładnie zajmowałeś na nocnej zmianie?
Zajmowałem się najprostszymi pracami. Przynieś, podaj, pozamiataj, załóż powróz, opraw głowę. Potem rozbierałem żołądki. Z nich się robi zupę, flaczki wołowe. Robiłem swoje. To była gówniana robota. Cały czas byłem ufajdany od stóp do głów. Raz wylałem bebechy z kadzi na podłogę. Patrzę, a tam całkiem spory cielak. Nie wiedziałem, co zrobić. Zostawiłem go w łożysku na podłodze. Zapytałem kierownika, co mam zrobić. Powiedział: “Wyjebać!”. Więc wyciąłem go z łożyska. Cielak był cały śliski od mazi. Trzeba było mu poprzebijać nogi i hakiem zaciągnąć do kontenera. Wielokrotnie wyciągałem takie płody. Krowę w ciąży można ubić do któregoś tygodnia. Ja wyciągałem takie od krów w zaawansowanej ciąży.
Jak to odreagowywałeś?
Nie miałem czasu. Po skończonej nocce dzwoniłem po ekipę, zdawałem sprzęt, raportowałem do redakcji, jadłem i szedłem spać. Mieszkałem w hotelu robotniczym w Ostrowi. Byłem tak zmęczony, że nie miałem czasu na myślenie.
W końcu cię zdemaskowano?
Od początku zmiany wiedziałem, że coś jest nie tak. Chłopaki przestali mnie fajkami częstować. Nie rozmawiali ze mną. Prezes chodził w nocy po zakładzie w fartuchu, nawet weterynarz pojawił się pierwszy raz na nocnej zmianie. Malowali trawę na zielono.
Przestraszyłeś się?
Nie. Mieliśmy system bezpieczeństwa. Wiedziałem, że w kilka minut zawsze przyjedzie ktoś na ratunek. O trzeciej nad ranem prezes pod pretekstem podpisania umowy wezwał mnie do gabinetu.
Bo do tej pory pracowałeś oczywiście na czarno?
Tak. W gabinecie czekał na mnie on, jego dwóch synów i córka. Najmłodszy syn stał za moimi plecami. Trochę mnie to martwiło. Ale przynajmniej dostałem kawę i mogłem się ogrzać, bo w ubojni było naprawdę zimno. Po prawie trzech tygodniach połączyli pewne fakty i wpisali mnie w Google’a. Gdzieś na szóstej czy siódmej stronie była informacja, że jestem dziennikarzem. Zaczęli mi składać jakieś dziwne propozycje. Twierdzili, że od początku o wszystkim wiedzieli. Dopytywali, o czym jest reportaż. Bez żadnej agresji. Po 30 minutach spokojnie wyszedłem i ewakuowałem się do Warszawy.
Ale jak wróciliście tam za półtora miesiąca, to oni dalej robili to samo?
Tak. Daliśmy im trochę oddechu. W zakładzie bali się przez tydzień, może dwa, że coś się wydarzy. Ale potem chciwość wzięła górę i zaczęli robić to samo. Byli przekonani, że nie udało mi się nic nagrać, że nie mam żadnych dowodów, więc są bezpieczni. Nic bardziej mylnego. Na początku stycznia zaobserwowaliśmy, że leżaki nadal są wciągane do zakładu. W końcu w styczniu wjechaliśmy z dwoma ekipami telewizyjnymi do ubojni. Zaczął się cyrk. Pracownicy nocnej zmiany w fartuchach pouciekali z ubojni tylnymi drzwiami. Inny pracownik, którego spotkaliśmy, a który uczył mnie wszystkiego w zakładzie, krzyczał, że to jego pierwszy dzień w pracy. Nagle pojawił się prezes, którego pytamy, dlaczego biją leżaki, a on w odpowiedzi powtarza tylko słowo "dlaczego".
Skąd się brały te wszystkie leżaki?
Mamy w Polsce olbrzymią przemysłową hodowlę krów mlecznych. Te leżaki to głównie krowy mleczne. Prezes raz mi powiedział: "Te mleczne krowy to głównie skóra, szkielet, bebechy i trochę mięsa". Jesteśmy światową potęgą mleczarską. Ale coś za coś. Na farmach zawsze zdarzy się, że któraś krowa upadnie czy złamie nogę. Krowy są silnie eksploatowane. Nie mają za dużo ruchu. Kości są wrażliwe. Czasami je zawieje. Czasami po porodzie kości krowie nie wskoczą z powrotem do miednicy. Niewiele trzeba, żeby coś jej się stało. A wtedy zgodnie z przepisami powinno się ją uśpić, a truchło utylizować. To kosztuje ponad 1000 złotych. A można zadzwonić po takiego handlarza i on jeszcze tobie zapłaci 400 zł za tę krowę.
Masz nadzieję, że coś się zmieni?
Główny Lekarz Weterynarii kazał zamknąć zakład, w którym pracowałem i skontrolować wszystkie rzeźnie w kraju. Może na kilka tygodni ludzie się gdzieś ukryją i przeczekają, ale nie mam wątpliwości, że ten proceder wróci. Podczas pracy nad materiałem ogłaszałem się w internecie i lokalnej prasie, że skupuję pourazowe i chore bydło. Dzisiaj zadzwoniła pani z Podlaskiego, że chce sprzedać mi takiego leżaka. Mówię jej, że jest afera, czy nie słyszała nic? W telewizji pokazali, że takich zwierząt nie wolno sprzedawać. “Jaka afera? Mam leżaka, 500 kilogramów, bierzesz pan?”
Zakład pod Ostrowią Mazowiecką po decyzji Głównego Lekarza Weterynarii nie może już prowadzić uboju bydła. Ale dziennikarze “Superwizjera” pokazali, że problem dotyczy większej liczby zakładów, a jego wykrywanie zależy tylko od przypadku. W 2013 roku wybuchł skandal po tym, jak w rzeźni w Białej Rawskiej odkryto 100 ton mięsa ze zdechłych i chorych krów. Według ustaleń “Superwizjera” wyjaśnienie tej sprawy pozostawia wiele do życzenia.
Szymon Jadczak: Główny Lekarz Weterynarii już przynajmniej od wybuchu afery w rzeźni w Białej Rawskiej wiedział, że w Polsce istnieje problem z tak zwanymi "leżakami", czyli skupem chorego bydła. Ale niewiele w tej sprawie zrobił. Teraz zapowiedział działania po waszym reportażu. Myślisz, że skuteczne?
Tomasz Patora: Nie jestem na tyle naiwny żeby uwierzyć, że Inspektorat Weterynarii wykona sam z siebie działania prawdziwe, a nie tylko pozorowane, i rozwiąże skutecznie ten problem.
Na razie zapowiedzieli kontrole w zakładach. A skoro je zapowiedzieli, to do czasu ich przeprowadzenia będzie spokój. A potem i tak nie będą sprawdzali zakładów nocami, kiedy odbywa się ubój tak zwanych "leżaków", bo jak powiedziała mi Powiatowa Lekarz Weterynarii z Ostrowi Mazowieckiej, nocą nie przeprowadza się kontroli.
Nie liczyłem na nic ze strony Głównego Inspektoratu Weterynaryjnego, natomiast jaskółką nadziei jest bardzo silna reakcja mediów zachodnich.
Ten temat podchwyciła cała Europa. Jak myślisz dlaczego?
Dlatego że 90 procent polskiej wołowiny idzie na eksport. A z akt sprawy ubojni w Białej Rawskiej, która też skupowała bydło chore i pourazowe, wiemy, że odbiorcami tego mięsa były największe zakłady mięsne w Polsce i międzynarodowe sieci handlowe. Nic więc dziwnego, że zachodni odbiorcy są pod tym względem wyczuleni.
Zachodnie media są w stanie wywrzeć presję na polskich służbach?
Dostaję sygnały, że odbiorcy mięsa z Niemiec już żądają od polskich pośredników kompletu badań weterynaryjnych do każdej partii mięsa. A to w praktyce oznacza dla eksporterów nawet podwojenie kosztów. Więc to będzie bardzo silne uderzenie w tę branżę i podejrzewam, że z tego choćby powodu branża sama będzie się chciała oczyścić. Bo inaczej eksport mięsa może być zagrożony.
Zaraz zostaniecie oskarżeni o niszczenie polskiego rolnictwa.
Oczywiście, że takie oskarżenia mogą paść. Ale przecież chodzi o to, żeby nikogo nie truć tym mięsem i byśmy mogli jeść zdrowe rzeczy.
Główny Lekarz Weterynarii wystąpił do policji o namierzanie ludzi umieszczających w sieci ogłoszenia o skupie chorych krów. Myślisz, że to jest droga do rozwiązania tego problemu?
Samo ściganie handlarzy przez policję to jest za mało. To muszą być działania kompleksowe. Jeśli to ma mieć sens, to muszą zacząć ze sobą współdziałać policja, Główny Inspektorat Transportu Drogowego i Główny Inspektorat Weterynarii. Trzeba też uszczelnić obieg dokumentów. Nie może być tak, że rolnik sobie pisze, że zwierzę jest zdrowe, rzeźnia ubija chorą krowę i wszystko na papierze się zgadza, bo weterynarz, który spał w trakcie uboju, rano napisze, że wszystko jest w porządku.
Zresztą weterynaria planowała parę lat temu program "zero tolerancji", który miał ukrócić takie działania, ale nie wszedł on w życie.
Żeby nie zakłócać interesów eksporterów?
Ależ oczywiście. Uznano na szczeblu ministerialnym, że wystarczą działania pozorne. Udajemy, że takiego procederu nie ma.
Wojewódzki Lekarz Weterynarii z Mazowsza, który wystąpił w dyskusji po Waszym programie, wyglądał na bezradnego. Zachowywał się wręcz, jakby prosił o pomoc.
Też miałem takie poczucie. Zresztą on wprost powiedział, że nie będzie jakiegoś kompleksowego uderzenia w tę branżę handlującą chorymi i zdechłymi krowami, bo nie ma na to sił ani środków.
W powiatowym inspektoracie, na terenie którego znajduje się zakład z waszego reportażu, pracuje jeden weterynarz?
Tak. Ale do tego, żeby rozwiązać problem tzw. "leżaków", nie trzeba działać na poziomie powiatów. A wręcz należy go unikać. Zdarzało się, że gdy inspektorzy z Warszawy dostawali sygnał o nielegalnej ubojni i jechali na miejsce, to po poinformowaniu lokalnych urzędników i lokalnej policji, okazywało się, że wszystko jest już posprzątane.
Sprawa z Białej Rawskiej, którą też pokazaliście w materiale, wyszła przypadkiem.
W marcu 2013 roku policjanci z drogówki przypadkiem zatrzymali transport krów przed wjazdem do ubojni i okazało się, że wszystkie krowy leżą. Jeden z policjantów nie dał się nabrać na klasyczne tłumaczenie, że zwierzęta położyły się, bo są zmęczone. Zbadano ubojnię i okazało się, że tam jest zamaskowany, tajny magazyn ukryty za podwójną ścianą, w którym na paletach było 100 ton mięsa z krów chorych i padłych.
I tu wracamy do lokalnych układów. Bo później okazało się, że ten policjant miał bardzo duże problemy, między innymi zablokowano mu awans. Skończyło się wręcz na interwencji jednej z posłanek w jego obronie.
A śledztwo nie wyszło poza poziom zakładu, chociaż były tam widoczne choćby powiązania polityczne na poziomie lokalnym.
Ciekawie zachował się też samorząd weterynarzy, bo nie wszczęto żadnego postępowania dyscyplinarnego przeciwko zamieszanym w to lekarzom, żaden z nich nie poniósł zawodowej kary.
Czyli z jednej strony mamy źle opłacaną i nieliczną weterynarię a z drugiej strony układ, powiązany z lokalnymi władzami i służbami, dysponujący potężnymi pieniędzmi?
I to są naprawdę olbrzymie kwoty. Stosunek zysku z mięsa krowy zdrowej do krowy chorej to jest 1 do 8.
Średniej wielkości ubojnia, jeśli bije tylko "leżaki", może zarobić rocznie 2,5 miliona złotych wobec 400 tysięcy zysku ubojni, która zajmuje się krowami zdrowymi. To jest kolosalna różnica.
Dzień po emisji waszego reportażu, w programie rolniczym jednej z telewizji wystąpił zastępca Głównego Lekarza Weterynarii. Zachwalał doskonałą polską wołowinę.
To tylko kolejny dowód na niezborność działania tych służb. Absurd. On promuje polską wołowinę, a wszystkie zachodnie media piszą o dramatycznej sytuacji w Polsce z powodu skandalu z wołowiną.
W Waszym programie zwierzęta zabijane są okrutnie, po barbarzyńsku. A da się w ogóle robić to w jakiś bardziej cywilizowany sposób?
Na to wszystko są procedury. Takie linie ubojowe dopuszczone przez Unię Europejską działają w każdej ubojni w Polsce. W naszej ubojni taka linia też istniała. Rozwijało się ją tylko na wypadek kontroli.
Zgodnie z przepisami zwierzę zabija się tak, żeby zminimalizować cierpienie. Krowy wchodzą po kolei na tak zwaną ścieżkę życia. W pewnym momencie zwierze wchodzi za kotarę, żeby inne osobniki nie widziały momentu śmierci. Rzeźnik przykłada do głowy pistolet ubojowy. Metalowy trzpień wbija się w mózg. Tak ogłuszoną krowę podciąga się, żeby odpowiednio ją wykrwawić. Po wszystkim myje się to miejsce, żeby kolejna krowa nie widziała ani nie czuła krwi. Co ciekawe, tej pracy nie mogą wykonywać kobiety, a w rzeźni powinna panować cisza, żeby niepotrzebnie nie stresować zwierząt.
Te procedury stosuje się też ze względów technologicznych i zdrowotnych, bo z powodu stresu może zmienić się pH mięsa. Takie mięso może stać się bezużyteczne.
No i kluczowa jest obecność przy uboju weterynarza, który powinien ocenić stan zdrowia krowy. W sytuacji, kiedy lekarza nie ma, a stan zdrowia oceniają sami pracownicy, to bezpieczeństwo żywności przestaje istnieć.
Czym grozi zjedzenie takiego mięsa?
W aktach sprawy ubojni z Białej Rawskiej jest opinia biegłych, w której czytamy, że zjedzenie tego mięsa stanowi zagrożenie dla życia i zdrowia. Wśród różnych schorzeń, które może wywołać mięso "leżaków", biegli wymieniali między innymi ciężkie zakażenie pozajelitowe, sepsę i cały szereg innych chorób.