Za jeden taki okręt można by przez rok utrzymać polskie wojsko i jeszcze sporo by zostało. Owa pływająca baza dysponuje przy tym siłą większą niż większość państw. USS Gerald R. Ford ma zabierać na pokład standardowo około 75 samolotów i śmigłowców. Oznacza to więcej nowoczesnych maszyn latających niż ma na przykład Polska. Sami Amerykanie mają jednak wątpliwości, czy to nie jest już przesada.
Nowy amerykański lotniskowiec USS Gerald R. Ford to prawdziwy gigant o potencjale przekraczającym to, czym dysponuje większość państw świata. Symbol nie tylko potęgi USA, ale też ich olbrzymich wydatków na wojsko. Wielki okręt właśnie przechodzi swoje pierwsze próby na morzu, na które wyruszył w minioną niedzielę. Pierwsze wyjście z portu o własnych siłach było głośnym wydarzeniem. Okręt już od 12 lat powstaje w jedynej amerykańskiej stoczni zdolnej budować takie giganty - Newport News Shipbuilding. Początek prób na morzu jest zwiastunem zbliżania się końca wydawałoby niekończącej się budowy, która zaliczyła już kilkuletnie opóźnienie.
Lotniskowiec USS Gerald R. Ford »Lotniskowiec atomowy płynie z pełną prędkością
Lotniskowiec USS Gerald R. Ford odbija od nabrzeża
USS Gerald R. Ford wychodzi w morze
Spacer po wnętrzu największego okrętu świata
Pierwszy samolot wystrzelony w powietrze przez prąd
Nowy atomowy gigant US Navy gotowy
Testy elektromagnetycznej katapulty
Amerykanie pokazują, jak to jest zostać wystrzelonym z...
Nowy amerykański lotniskowiec USS Gerald R. Ford
Prawie gotowy okręt musi najpierw zaliczyć sprawdzian prowadzony przez samą stocznie, po czym zostanie przekazany w ręce US Navy, która podda go własnemu egzaminowi. Dopiero po jego zdaniu formalnie zostanie uznany za gotowy. Później przyjdzie czas na gruntowne przygotowanie załogi. Pierwszy patrol jest przewidziany dopiero na 2021 rok. Dokładnie 16 lat po tym, jak w stoczni rozpoczęto cięcie pierwszych fragmentów blach na kadłub okrętu.
Rącza góra stali
Skalę nowego lotniskowca trudno sobie wyobrazić. Mierzy 337 metrów długości, 78 szerokości i 76 wysokości. Gdyby postawić go na ul. Marszałkowskiej w Warszawie przy Domach Centrum to byłby prawie takiej samej długości jak one, choć znacznie szerszy i wyższy. Od dna do szczytu masztu mierzy bowiem tyle, co standardowy 20 piętrowy blok. To jedna trzecia Pałacu Kultury i Nauki, najwyższego budynku w Polsce.
Budowa trwająca 12 lat może się wydawać wyjątkowo długa, ale w tym wypadku nie jest czymś nadzwyczajnym. Opóźnienie wynosi obecnie dwa lata. Od początku planowano więc, że stworzenie USS Gerald R Ford zajmie dekadę. To efekt tego, iż jest on największym okrętem w historii i postanowiono w nim zastosować szereg nowych technologii.
Jak na wielką górę stali, USS Gerald R. Ford jest bardzo rączy. Dzięki dwóm reaktorom jądrowym A1B jest w stanie płynąć "szybciej niż 30 węzłów", czyli ponad 56 km/h. Dokładna prędkość maksymalna jest tajna, tak samo jak w przypadku wszystkich amerykańskich lotniskowców atomowych. Nieoficjalne mają one być w stanie w sytuacji awaryjnej płynąć z prędkością nawet ponad 70 km/h. Podobnie tajna jest moc samych reaktorów. Ujawniono tylko tyle, że są w stanie wyprodukować trzy razy więcej prądu niż te na starszych lotniskowcach typu Nimitz. Oznacza to około 600 megawatów, czyli dość, aby zapewnić prąd miastu wielkości Białegostoku czy Gdyni.
W jego wnętrzu położono niemal cztery tysiące kilometrów kabli. Kadłub złożono w całość ze 162 modułów, które budowano najpierw obok doku, po czym dźwigi ustawiały je na właściwym miejscu, a spawacze łączyli w całość. Podobnie do budowania zabawki z klocków. Przy budowie od lat pracuje nieustannie pięć tysięcy ludzi, a w całej stoczni kilkanaście tysięcy. Jest ona największym pracodawcą w całym stanie Wirginia.
Niebotyczne koszty
Gigantyczne rozmiary przekładają się na adekwatną cenę. Za zaprojektowanie, opracowanie niezbędnych technologii i zbudowanie okrętu amerykańscy podatnicy zapłacą 13 miliardów dolarów. To najdroższy egzemplarz uzbrojenia w historii. Warto podkreślić, że USS Gerald R. Ford kosztował więcej, niż państwo polskie przeznacza w ciągu roku na całe siły zbrojne. Budżet MON to obecnie niecałe 10 miliardów dolarów.
Amerykanie planują zbudować łącznie dziesięć takich lotniskowców. Kolejny już nabiera kształtów w doku, a do następnego są przygotowywane pierwsze moduły. Na przestrzeni następnych 30 lat okręty typu Gerald R. Ford mają zastąpić wszystkie dziesięć obecnie pływających starszych typu Nimitz. To skrupulatnie zaplanowana operacja, której efektem ma być zwiększenie potęgi amerykańskiej floty. Sytuacja może się jeszcze zmienić, bo w marcu prezydent Donald Trump zadeklarował, że chciałby, aby lotniskowców było więcej. Nawet 13. Od deklaracji do realnych planów jest jednak jeszcze daleko.
Pociechą dla amerykańskich podatników, którzy woleliby przeznaczyć pieniądze z budżetu na coś innego niż gigantyczne okręty, jest to, że kolejne nowe lotniskowce mają kosztować mniej. Ponieważ przy pracach nad USS Gerald R. Ford opracowano różne konieczne technologie i rozwiązania, jego bliźniaki mają powstawać sprawniej i taniej - za około 8 miliardów dolarów sztuka. Inną kwestią jest to, ile będzie kosztować utrzymanie tak wielkich okrętów. Szacunki mówią o nawet 6,5 miliona dolarów dziennie, choć i tak ma to być o około 40 procent mniej niż trzeba wydawać na obecne lotniskowce typu Nimitz.
Taki efekt ma zostać uzyskany między innymi dzięki zmniejszeniu załogi, która dzięki większej automatyzacji ma liczyć około 4,3 tysiąca osób, czyli o około 700 mniej niż na starszych lotniskowcach. Ponieważ każdy okręt tej klasy jest obliczany na 50 lat służby, to w takim okresie oszczędności z mniejszej załogi stają się znaczne.
Może lepiej mniejsze?
W USA nie brakuje głosów, że gigantyczne okręty, warte więcej niż większość państw świata wydaje corocznie na wojsko, to przesadna ekstrawagancja. Na fali cięć wydatków wojskowych po kryzysie finansowym w 2007 roku postanowiono między innymi zmniejszyć ich liczbę z 11 do 10. Były pomysły na dalsze redukcje, ale zatrzymał je silny opór wojska, przemysłu i części polityków. Posiadanie co najmniej 10 wielkich lotniskowców atomowych stało się swojego rodzaju dogmatem w USA. Taka liczba pozwala bowiem utrzymywać na stałe jeden okręt w Japonii (jako stała siła w kluczowym dla floty USA regionie Azji) i dodatkowy jeden lub dwa na patrolach w innych częściach świata. Pozostałe przechodzą remonty, modernizacje i zajmują się szkoleniem.
W USA wielu ekspertów przekonuje, że współcześnie wielkie lotniskowce są zbyt wrażliwe na ataki szybko rozwijających się rakiet przeciwokrętowych czy małych i cichych okrętów podwodnych. Zatopienie choćby jednego takiego giganta byłoby bardzo bolesnym ciosem. Padają więc sugestie, że "pakowanie tak wielu jajek do jednego koszyka" jest błędem i należałoby budować tańsze oraz mniejsze okręty. Tego rodzaju poglądy nie mają jednak wielkiego poparcia w kręgach, które decydują o zamówieniach sprzętu dla wojska. Pozycja wielkich lotniskowców, nazywanych też superlotniskowcami, jest na razie niezagrożona. Jeśli na najwyższych szczeblach trwają na ich temat dyskusje, to raczej o tym, jakby zbudować więcej, a nie mniej.
Pojawiają się pomysły na stworzenie mniejszych lotniskowców, nazywanych lekkimi. Amerykanie wykorzystywali je ostatni raz podczas II wojny światowej. Miałyby być o połowę mniejsze i bez siłowni jądrowej. Cena prawdopodobnie byłaby ponad dwa razy mniejsza, a ewentualna utrata takiej jednostki nie byłaby już tragedią narodową. Ich budowę proponuje między innymi senator John McCain, zwolennik utrzymywania silnego wojska i wpływowy szef senackiej Komisji ds. Sił Zbrojnych. Robi to jednak w swoim stylu. Proponuje nie cięcie superlotniskowców, ale równoległe zbudowanie dodatkowych sześciu lekkich.
Pływająca baza
Silne przekonanie wojskowych i większości polityków, że wydawanie miliardów na wielkie okręty ma sens, to efekt tego, jak wyjątkowe możliwości dają one Stanom Zjednoczonym. To przede wszystkim pływające bazy, które można przesunąć w praktycznie każdy punkt globu. Prawo morza jest takie, że amerykański lotniskowiec może podpłynąć do wybrzeża każdego kraju prawie na zasięg wzroku i formalnie nie można mu tego zakazać. Bez pytania nikogo o zgodę Waszyngton może w razie potrzeby umieścić duże lotnisko w ważnym dla siebie miejscu. Inne państwa muszą ubiegać się o zgodę na skorzystanie z baz lądowych i prawo do przelotu. Amerykanie robią, co chcą.
Owa pływająca baza dysponuje przy tym siłą większą niż większość państw. USS Gerald R. Ford ma zabierać na pokład standardowo około 75 samolotów i śmigłowców, choć miejsca jest dla 90. Poza wielozadaniowymi F/A-18 Superhornet będą to też samoloty walki elektronicznej EA-18G Growler, latające centra radarowe i dowodzenia E-2 Hawkeye, śmigłowce do zwalczania okrętów podwodnych i ratunkowe MH-60 Seahawk oraz transportowce C-2 Greyhound. Oznacza to więcej nowoczesnych maszyn latających niż ma na przykład Polska.
Co więcej, lotniskowiec nigdy nie będzie sam. Standardowa eskorta to kilka niszczycieli, krążownik i atomowy okręt podwodny. Taki zespół to siła większa niż wszystkie floty świata, nie licząc tych należących do mocarstw.
Okręt podczas pierwszego zalewania doku, w którym przez lata był składany w całosć
Wielki okręt to też wielkie zadanie administracyjne. Trzeba ustawić i uruchomić między innymi kilka tysięcy komputerów
Lotniskowiec podczas przestawiana z jednego miejsca stoczni do drugiego, podczas ostatnich prac wyposażeniowych
Mostek lotniskowca jest najnowocześniejszym jaki dotychczas zabudowano na amerykańskim okręcie. Pojawiły się między innymi duże ekrany dotykowe, które dotychczas nie były powszechnym wyposażeniem
Test spryskiwaczy na rozległym pokładzie lotniczym lotniskowca. Ma on za zadanie pomagać walczyć z pożarami oraz spłukiwać skażenie po eksplozjach jądrowych
Nowy lotniskowiec US Navy USS Gerald R. Ford
Nie bez problemów
Za 13 miliardów dolarów Amerykanie kupują więc wyjątkowo potężne uzbrojenie. Co prawda nie jest ono bez wad. Poza tą jedną oczywistą, czyli ceną, jest też szereg innych. Dwa lata opóźnienia i 3 miliardy dolarów dodatkowych kosztów, to głównie efekt problemów technicznych z szeregiem innowacyjnych rozwiązań, które postanowiono umieścić na pokładzie USS Gerald R. Ford. Były sekretarz US Navy Ray Mabus nazwał cały program stworzenia lotniskowca "modelowym przykładem tego, jak nie budować okrętów". - Projektowano go już w trakcie prac w stoczni. To głupi sposób na budowę jakiegokolwiek okrętu, nie wspominając o tak dużym i skomplikowanym jak lotniskowiec - mówił Mabus.
Kłopoty stwarza zwłaszcza nowy system hamowania lądujących samolotów (AAG). W teorii ma być znacznie lepszy niż te obecnie stosowane, ale jego dopracowanie okazało się być poważnym problemem. To obecnie najbardziej niedoskonały element lotniskowca, który jest odpowiedzialny za sporą część dwuletniego opóźnienia w budowie. Problemy sprawiają też innowacyjne katapulty elektromagnetyczne, które mają zastąpić obecnie stosowane parowe. Mają być znacznie bardziej niezawodne i skuteczne, ale na razie są zawodne. Na dodatek wymagały wymiany oprogramowania, bo podczas testów na lądzie wyrzucały samoloty w powietrze ze zbyt dużą siłą i mogły je uszkodzić. Problemy mają być też z nowym systemem radarowym, windami do uzbrojenia oraz dla samolotów. Podczas prób całego okrętu na pewno wyjdą jeszcze jakieś niedoróbki, które będą wymagały poprawek.
Niezależnie od tego USS Gerald R. Ford to przyszłość US Navy. Nie ma już możliwości, aby Amerykanie wycofali się z tego programu. Najwyżej wprowadzą zmiany w projekcie, które zastosują w następnych budowanych okrętach. Mogą też stwierdzić, że należy ich jednak zbudować mniej, ale nic tego obecnie nie zapowiada. Wielkie lotniskowce są jednym z filarów mocarstwowej pozycji USA i Waszyngton nie jest gotów z nich rezygnować.