Kristine i Klaus wsiadają na quada i jadą do biedronki po kurczaka. A Halina maluje kamienie na biało-czerwono, żeby każdy wiedział, że tu jest Polska.
Noc z 12 na 13 czerwca. Wybija północ. Granica otwarta. Szczęśliwy sołtys unosi na granicznym moście ręce w górę, a burmistrz wręcza pierwszym Niemcom parasolki z herbem gminy.
Handlarze papierosów już w blokach startowych. - Pani, tu po rowach papierosy nawet sprzedawali! – mówią mieszkańcy. Bo papierosy i paliwo to najbardziej chodliwy towar.
Ustawiły się kolejki. Szczęśliwi Polacy. Szczęśliwi Niemcy.
Marek po trzech miesiącach bez pracy dostał zakwasów.
Manfred przyjechał się ostrzyc.
Ralf nakupił skarpetek.
Tomasz mówi, że "Osinów jest światowy".
Żeby to zrozumieć, trzeba tu być.
12 złotych za schabowego, 30 za strzyżenie
Osinów Dolny. Pięćdziesiąt numerów, ponad 200 mieszkańców. Te liczby mówią tylko tyle, że to niewielka wieś. Jeśli dodać, że jest tu ponad 40 zakładów fryzjerskich – wiadomo już, że to ta słynna "wioska fryzjerów". Trudno zliczyć, ile reportaży i mniejszych lub większych materiałów dziennikarskich powstało po obu stronach Odry na jej temat. Ale poprzestać tylko na fryzjerach, to jak nie powiedzieć o Osinowie nic.
Andrzej Szwałek, sołtys Osinowa Dolnego do wyliczanki dodaje sześć stacji paliw, dwa potężne targowiska, kilkanaście restauracji, nowe sklepy Biedronka i Lewiatan, bar McDonald's i niezliczoną liczbę punktów usługowych. W sumie około trzech tysięcy miejsc pracy.
Nie byłoby tego, gdyby nie granica.
Każdego dnia z berlińskiego Alexanderplatz wyjeżdża do Osinowa Dolnego kilka autokarów.
Godzina z haczykiem i są na moście łączącym dwa brzegi Odry.
Każdy Niemiec wyda tu jednorazowo ponad 400 zł.
Za męskie strzyżenie zapłaci 30 zł.
Za dużego schabowego 12 zł.
Za ogrodową figurkę w kształcie ślimaka 9 zł.
Za litr benzyny poniżej 4 zł.
Podrożało. Przed epidemią i zamknięciem granicy wszystko było jeszcze tańsze. Teraz przedsiębiorcy doliczyli do cen towarów i usług koszty płynów dezynfekujących, przyłbic, maseczek.
Kamperem, quadem, boso
Nad Osinowem królują budynki po niemieckiej fabryce celulozy, która została uruchomiona w 1937 roku, a w 1945 zniszczona. Tu walczyła wtedy polska artyleria. Dziś to właśnie tu mieści się jedno z miejscowych targowisk.
Tuż obok ogromnych budynków pofabrycznych obrazek jak z innego świata. Malownicza Odra, dużo zieleni i pole kempingowe. Co dla wielu ważne – darmowe. Na nim kilkanaście kamperów.
Kristine i Klaus to emeryci z Brandenburga. Na rozkładanym stoliku leży zgrzewka puszek kolorowych napojów gazowanych. - Kupiliśmy na prezent dla wnuków – mówią.
W Osinowie Dolnym są trzy razy w roku.
- Tu jest przepięknie! Mamy wszystko, co nam trzeba. Odpoczniemy, zrobimy zakupy, jest tu fantastyczne jedzenie. Wczoraj jedliśmy sznycle, a dziś wątróbkę. Obok ich kampera stoi okazały quad. - Jeździmy nim do Biedronki. Mają tam dobre kurczaki. Osinów jest duży i ciężko byłoby wszędzie chodzić – przyznają.
To prawda. Wioska ciągnie się na dystansie około dwóch kilometrów.
Kawałek dalej, przed swoim kamperem odpoczywa Ralf, który przyjechał tu spod Hamburga. Jest ciepło, mężczyzna jest w krótkich spodenkach, boso.
Do Osinowa przyjeżdża od pięciu lat. Zwykle z żoną, ale teraz, pierwszy raz po otwarciu granic, pojawił się sam. Martwi go, że wielu klientów nie przestrzega zaleceń sanitarnych. - Nie chciałbym, żeby znowu zamknięto granicę. Powinniśmy być bardziej odpowiedzialni – zaznacza.
Ralf opowiada, że razem z żoną lubią odwiedzać przygraniczne targowiska. Zjechali ich wiele, ale to ich ulubione. - Tu jest porządek. Wszystko jest przejrzyste, wiem, gdzie co jest – wyjaśnia. Spędzi tu pięć dni. Był już u fryzjera, kupił sobie skarpetki, trochę drobiazgów do samochodu, zrobi zakupy spożywcze.
Takich jak on jest więcej. Handlowcy opowiadają m.in. o Peterze, który przyjeżdża tu od 20 lat w każdy poniedziałek.
To nie rozrywka, to doświadczenie
Targowisko w Osinowie można zwiedzić także wirtualnie, bo to miejsce od kilku lat jest na Google Street View. Aby niemieckim klientom łatwiej było się odnaleźć, liczne alejki mają swoje nazwy: Chopinallee, Mieszkoallee, Pilsudskiallee czy Beethovenallee.
- Jaki jest Osinów? – pytam.
- Światowy. To ewenement na skalę światową – odpowiada Tomasz Siwiela, dyrektor zarządzający kompleksem Polenmarkt Hohenwutzen na terenie byłej fabryki.
Ale nie mówi tylko o handlu. - Jaką my tu przyrodę mamy! Ludzie z Australii przyjeżdżają oglądać tu ptaki – podkreśla z dumą. Ma rację. Okolice Osinowa to przyrodnicze perełki. Wokół jest osiem rezerwatów przyrody.
Siwiela nie chce rozmawiać o życiu prywatnym i o tym, jak znalazł się w Osinowie. Ale mówi o sobie, że jest świetnym analitykiem. Kocha liczby. Wyliczył więc, że codziennie do Osinowa przyjeżdża średnio nawet 13 tysięcy Niemców i miesięcznie wydają tu 150 milionów złotych.
- Łatwo policzyć. Trzy miesiące zamknięcia granic to 450 milionów. Tyle wydaliby tu Niemcy. Ja ubolewam, że nikt z władz tego nie chce dostrzec. Każdy tylko widzi, że tu mieszka 250 osób. Na przykład żaden bank nie chce tu mieć placówki, bo mówią, że za mało mieszkańców. A przecież skala tego, co tu się dzieje, jest gigantyczna! – przekonuje.
Aby wytłumaczyć, dlaczego Niemcy tak kochają Osinów Dolny, używa niemieckiego słowa "erlebnitz". - To jest dobre określenie. Oznacza doświadczenie, przeżycie czegoś. Bo rozrywka by tu nie pasowała – zaznacza.
Jak sprzedać polny kamień
Andrzej Szwałek przedstawia się tak: mieszkaniec, przedsiębiorca i sołtys Osinowa. Tu się urodził. Jego rodzina pochodzi z Lubelszczyzny i jego życie w którymś momencie tam pognało. Ale kiedy pojawiła się okazja, wrócił na zachód.
Początek lat 90. to kluczowy moment dla Osinowa i innych przygranicznych miejscowości. Zniesiono wizy do Niemiec, a każdy, kto miał żyłkę do biznesu, przyjeżdżał na granicę. Kwitła szara strefa, wielu zbiło fortuny. Jednym się udało, inni skończyli w kryminale. - Prokurator się tu nigdy nie nudził – śmieje się jeden z mieszkańców. Wielu handlarzy denerwuje się, gdy o tym mowa. Nie chcą być dziś kojarzeni z tym, co złe.
Andrzej Szwałek ma swoją misję: chce odczarować Osinów i zrobić mu dobrą reklamę. - Boli mnie to, że wciąż nas postrzegają przez pryzmat blaszanych bud, handlu tym, co popadnie. Tego już nie ma. To nowoczesne targowisko, świetne restauracje. Polak boi się tu zatrzymać i jedzie dalej. A ja powtarzam: my nie jesteśmy dla Niemca. My jesteśmy dla klienta – podkreśla.
Sołtys chce odkleić od Osinowa łatkę "wioski fryzjerów", choć sam też dzierżawi zakład fryzjerski. Ale jego główna działalność teraz to restauracja. Wcześniej zajmował się też handlem kamieniami naturalnymi. Z tym związana jest nawet anegdota, bo jednemu z pierwszych klientów sprzedał zwykły polny kamień. - Obok palety piaskowca, białych marmurów, serpetynitów. A on pokazuje na kamień, który zwieźliśmy z pola, żeby oprzeć o niego reklamę. Uparł się, że chce kupić właśnie ten – śmieje się.
Szwałek jest kolekcjonerem. Ma pokaźny zbiór pocztówek, map i zdjęć pokazujących historię wsi. O tym może godzinami opowiadać. Część zbiorów prezentuje na wystawie w swojej restauracji. To prowokuje Niemców do rozmów, a czasem dzięki temu zyska coś do kolekcji, bo nagle okazuje się, że jego klient też ma jakieś stare zdjęcie.
Dziadek podobny do papieża
Kiedy wjeżdża się do Osinowa od południa, wita nas wielki znak McDonald's. Restauracja przytłacza swoją wielkością pomnik, który znajduje się tuż obok. Pomnik Matki Polki jest nazywany często Pomnikiem Matek Polek, bo przedstawia dwie kobiety, które oczekują powrotu synów z wojny. Przed pomnikiem stoi biało-czerwona donica z kolorowymi bratkami.
Jak ktoś zobaczy w Osinowie lub okolicy biało-czerwony kamień lub donicę, to może być pewien, że postawiła je Halina Wołosz, producentka drewnianych ław, płotów, wiat, którymi razem z córką Emilią handluje we wsi. Kobiety chcą, żeby każdy wiedział, że tu jest Polska.
Ich stoiska trudno nie zauważyć z drogi. Biało-czerwone kamienie, biało-czerwone flagi, baner przypominający o stuleciu urodzin Jana Pawła II. Kiedy Emilia mówi o papieżu, wzrusza się do łez. - Był tak bardzo podobny do mojego dziadka – tłumaczy. Pokazuje też zdjęcie mamy z parą prezydencką. Obie są dumne, że do takiego spotkania doszło.
Halina pochodzi ze Zduńskiej Woli, ale jak mówi, zawsze chciała wiedzieć, co się w Polsce dzieje. Pamięta ze szkoły lekcje o bitwie pod Cedynią. Pamięta też, jak dostała czwórkę plus za odpowiedź o szlaku I Armii Wojska Polskiego.
- Tu są początki państwa polskiego, tu historia jest namacalna, tu obok przecież jest słynna Góra Czcibora. Ja w 1993 roku byłam w Szczecinie i wtedy dostałam reklamówkę o granicy w Osinowie. Jak zobaczyłam, że kopią miejsce na rynek, to pomyślałam, a może i ja tu przyjadę – wspomina.
Pamięta do dziś: kupiła stoisko numer 92. Kosztowało 60 milionów za 12 metrów kwadratowych. Dziś ma duży kram na własnej ziemi. - Proszę napisać, że my robimy architekturę ogrodową! Bo to jest mój cel: upiększanie świata. A przy okazji coś się zarobi. Sumienie nie pozwoliłoby mi handlować papierosami czy alkoholem, bo to ludziom szkodzi – podkreśla.
Patrząc na szare, betonowe figurki ogrodowe, pytam ją, czy ma krasnale. - A nie, to już wyszło z mody. Teraz Niemiec jedzie na wakacje do Grecji czy Włoch, zachwyca się antycznymi posągami i potem chce mieć miniaturkę u siebie. I u mnie to kupi – pada szybka odpowiedź.
Ingrid wyzywali od szkopek, więc została Sabiną
O Osinów Dolny pytam Ryszarda Mateckiego, dyrektora Muzeum Regionalnego w Cedyni. - Właściwy Osinów to stara rybacka osada ze słowiańskimi korzeniami, położona tuż przy odrzańskim brodzie, gdzie od zawsze przecinały się szlaki handlowe. Tu od zawsze dokonywał się najbardziej pierwotny sposób kontaktów międzyludzkich, czyli handel – opowiada.
Ale jeśli wyjść poza targowiska czy ruchliwe ulice, toczy się tu zwykłe wiejskie życie. Są ogródki warzywne, kury, wylegujące się koty, szczekające na przechodnia psy. To tu najprędzej dowiesz się, że ta to wariatka, tamten złodziej, tamci kiedyś ukradli jajka, ci kilka domów dalej na mszę nie chodzą, ta "pisówa", tamten lewak, a sołtys nowego chodnika nie chce położyć.
Leokadia Baryłowa mieszka tuż obok kościoła. Właśnie przyjechał znajomy z Cedyni naprawić jej pralkę. Chwalę piękne kwiaty przed domem. - Aaaa, tak! Zadbałam, żeby na Boże Ciało zakwitły! Bo ja proszę pani kocham Boga i kocham kwiatki – mówi zadowolona. Kościół widzi z progu domu. Tu dawniej było centrum wsi. Wprawne oko dostrzeże okolnicę. To rodzaj wsi, w której zagrody są ustawione zwarcie w krąg albo podkowę wokół środkowego placu.
Chcę koniecznie odwiedzić kobietę, która została tu po wojnie.
- Dzień dobry pani Sabino!
- Ja Ingrid jestem – od razu mówi. - Tak mam w dokumentach. Sabina to przydomek. Każdy tak na mnie tu woła, ale ja mam na imię Ingrid.
Ingrid Chomik ma 84 lata. Jest córką Polki i Niemca. Została, bo rodzina nie załapała się na ostatni pociąg wywożący ludzi do Niemiec. - Mieszkaliśmy wtedy w Cedyni i przyjechaliśmy tu do Osinowa. Mama miała nadzieję, że przedostaniemy się jakoś na drugi brzeg Odry. Ale już nie było jak. Zajęliśmy drugi wolny dom – wspomina. Została Sabiną, bo polskie dzieci nie umiały wymówić imienia Ingrid i wyzywały ją od szkopek. Nie miała łatwo. Dziś jej niewielki dom przykuwa uwagę perfekcyjnym porządkiem. Ma kury, żeby móc obdarowywać jajkami ukochane wnuki. Warzywne grządki są idealnie równe i wypielone. Wszystkim zajmuje się sama, tylko raz na jakiś czas najmłodszy syn ze Szczecina przyjeżdża skosić trawniki i zrobić mamie większe zakupy. Jak mówi, całe życie zajmowała się gospodarstwem. Wychowała trzech synów.
I choć mało kto poza Osinowem zna Ingrid Chomik, to cała Polska kojarzy nazwisko jej dziecka – Arkadiusza Grochulskiego, jednego z głównych bohaterów afery paliwowej.
- Na dwie strony w gazecie był artykuł! – wspomina jeden z sąsiadów.
- Z biedy potrafili fortunę zrobić, tacy do ministerstwa finansów powinni iść! – dodaje inny.
Arka widują w Osinowie bardzo rzadko.
Wątroby nie dawały rady
- Było jak po wojnie. Taka cisza. Nikogo – mówi Ingrid o czasie pandemii. Tomasz Siwiela pokazuje zdjęcia chwastów rosnących na wjeździe do stacji benzynowej. - Wystarczyły trzy miesiące, a wszystko zaczęła przejmować przyroda. Jak na filmach apokaliptycznych – opowiada. Leokadia Baryłowa dodaje, że było jak w Czarnobylu.
Przedsiębiorcy? Dla wielu to był czas wielkich nerwów. Jeden odpowiada żartem, że dobrze, że otwarto granicę, bo wątroby nie dawały rady. Inny przyznaje, że musiał brać leki na uspokojenie. Ludzie nie spali po nocach. Płakali. Nie wiedzieli, co ze sobą zrobić. Są i tacy, co mówią, że odpoczęli, bo żyli z oszczędności. Mieli czas dla dzieci. Jedni mówią, że uratowała ich pomoc państwa. Inni, że ta pomoc niewiele warta. Ile ludzi, tyle zdań.
Siwiela pamięta, jak dziesięć lat temu spotkał się z przedsiębiorcami i pokazał zdjęcie mostu ze znakiem "zakaz przejazdu". - Wie pani, jak zareagowali? Powiedzieli, że to niemożliwe! A ja właśnie im mówiłem, że muszą być zawsze na to gotowi. I to się stało. Okoliczności nie mają znaczenia – podkreśla.
Wszyscy mieli jeden dzień. Także Niemcy, aby zrobić ostatnie zakupy. Sobota przed zamknięciem granicy to było szaleństwo. Tomasz Siwiela szacuje, że mogło przyjechać nawet 50 tysięcy ludzi. Niektórzy handlarze papierosów w ten dzień zarobili tyle, co zwykle w miesiąc.
Dla wielu najgorsze było, że decyzja zapadła niemal z dnia na dzień. - Ja mam restaurację, kilkadziesiąt kilo mięsa zamówione i nikt nie był nam w stanie powiedzieć, ile to potrwa. Dużo rzeczy się zmarnowało, napoje przeterminowały. Przetrwałem dzięki żonie, która mnie uspokajała i wspierała. Ja długi z tych trzech miesięcy będę spłacał kilka lat – przyznaje Andrzej Szwałek. Ma też żal, że nie przygotowano ich na otwarcie granicy. - Boże Ciało i jeden piątek. Musieliśmy na głowach stawać, żeby zdobyć towar. Ale radość była, oj była – wspomina.
- A ja się rozleniwiłem przez te trzy miesiące, po weekendzie zakwasy miałem nawet, boki mnie bolały – przyznaje przedsiębiorca Marek Warnof. W Osinowie jest od początku lat 90. Przyjechał z Zielonej Góry, żeby zarabiać. Niemal od początku handluje wózkami dziecięcymi. - I wie pani, że kolejne pokolenia robią u mnie zakupy? Ten, który lata temu kupował wózek dla syna, teraz kupuje dla wnuka – opowiada.
Choć dla wielu sam weekend jeszcze był spokojny, bo część stałych bywalców Osinowa wolała odczekać kilka dni z przyjazdem, to teraz już wszystko wróciło do normy. Przed zakładami fryzjerskimi kolejki od 7.30. W czwartkowe popołudnie na ławeczce przed jednym z nich na papierosku trzy fryzjerki. Farby nałożone, można parę minut odetchnąć. - Jest co robić, jest. Cieszymy się – mówią.
Wchodzę do jednego z salonów. Dorota Pociej właśnie kończy strzyc Manfreda, który przyjechał z żoną z Berlina. Są tu raz na dwa miesiące.
- Ilu klientów dziś było?
- A nawet nie liczyłam! Ze trzydziestu!
Dorocie uśmiech nie schodzi z twarzy. - Ja to kocham! Pracuję tu 9 lat i nie wyobrażam sobie, że mogłabym robić coś innego – mówi. Skończyła szkołę medyczną i jest z wykształcenia ratowniczką, ale kiedy urodziła córkę, uświadomiła sobie, że nie poradzi sobie emocjonalnie, jeśli przyjdzie jej ratować dziecko. - I wtedy wróciłam do marzenia z dzieciństwa. Zawsze wszystkich przecież czesałam. Zrobiłam kursy i robię to, co najbardziej lubię – tłumaczy.
Pytam ją, czy Osinów jest fajny. - Jako miejsce do pracy - tak. Ale żyć tu bym nie chciała. Mieszkam z rodziną na spokojnej wsi 12 kilometrów stąd i tak jest dobrze – odpowiada.
***
Na pole przy Odrze zajeżdżają kolejne kampery. Wnuczka Haliny Wołosz podlewa kwiatki pod banerem z papieżem. Dorota Pociej wrzuca na Facebooka zdjęcie z salonu fryzjerskiego. Podpisuje: "Jak ja za tym tęskniłam... Padam...". Tomasz Siwiela myśli o tym, jak na targowisko przyciągnąć Polaków.
Osinów wrócił do życia.