Prowadził limuzynę ministra Macierewicza podczas kraksy. Dzień później, ze szramą biegnącą przez całe czoło, wiózł go na poligon witać amerykańskich żołnierzy. Wchodzi na zebrania ministrów państw NATO, a polscy generałowie muszą czekać, aż skończy rozmowy z szefem. "Kapciowy ministra” - mówią złośliwi. "Oddany od zawsze, na zawsze” - przekonują przychylni. Przyjrzeliśmy się Kazimierzowi Bartosikowi, 60-letniemu żołnierzowi PRL-owskich służb specjalnych, któremu ufali już ówcześni generałowie.
Od kiedy Antoni Macierewicz objął stanowisko ministra obrony, ten Szpakowaty mężczyzna w sile wieku nie odstępuje go na krok. Do tej pory znany był tylko osobom, które miały bezpośredni dostęp do szefa resortu obrony. Tak jak naszym rozmówcom w stopniu generałów, którzy nieraz musieli czekać przez kilka godzin na spotkanie z ministrem.
- Czekałem cierpliwie na wejście. W tym czasie pan Kazimierz wchodził i wychodził wielokrotnie - mówi nam jeden z generałów.
Jego relację potwierdza inny. - Tylko pan Kazimierz ma prawo wchodzić do ministra o każdej porze. Wystarczy mu lekkie stuknięcie w drzwi. Takiego przywileju nie ma nawet Bartłomiej Misiewicz.
Wszystko zmienił wieczór 25 stycznia, gdy kolumna ministra pokonała trasę Warszawa – Toruń o godzinę szybciej, niż pozwala na to jazda zgodna z przepisami.
"Oklaski dla Pana Kazimierza i całej ochrony, która tak wspaniale jechała" – takimi słowy zaczął swój wykład Antoni Macierewicz na toruńskiej uczelni ojca Rydzyka.
W dwie godziny później ten sam "pan Kazimierz" wsiadł za kierownicę ministerialnej limuzyny, która wracała do Warszawy. Ale zdarzył się karambol. Sława Pana Kazimierza wykroczyła poza mury MON.
Pan Kazimierz w NATO
Podczas oficjalnych uroczystości "pan Kazimierz" jest zawsze krok za ministrem Antonim Macierewiczem.
Widać go 3 grudnia ubiegłego roku w Katedrze Polowej Wojska Polskiego, gdy trwa uroczysta msza święta z okazji nadania stopnia oficerskiego księżom, których przymusem wcielano w szeregi Ludowego Wojska Polskiego. W ławce, tuż za ministrem, w ciemnym płaszczu i czerwonym szaliku siedzi Kazimierz Bartosik.



Więcej niż kierowca
Gołym okiem widać, że Kazimierz Bartosik nie jest zwykłym kierowcą VIP-ów. Ci z zasady czekają z boku, gdy VIP wychodzi. Nie jest również ochroniarzem Antoniego Macierewicza, bo jest po prostu w zbyt zaawansowanym wieku. Zresztą tą rolę pełnią żołnierze ze specjalnego oddziału Żandarmerii Wojskowej.
- Ta relacja, która mi przypomina łączącą Lecha Wałęsę z Mieczysławem Wachowskim. Z jakichś powodów Kazimierz Bartosik jest niezbędny o każdej porze doby ministrowi Macierewiczowi - mówi nam wieloletni urzędnik MON, który zastrzega sobie anonimowość.
Politycy opozycyjni wobec Lecha Wałęsy, w tym Antoni Macierewicz, wielokrotnie komentowali bliski i tajemniczy związek byłego prezydenta z jego kierowcą z czasów opozycji.
Na początku lat 90. wybuchła głośna afera, gdy prawicowy wtedy dziennikarz Paweł Rabiej (dziś jeden z liderów Nowoczesnej) zdobył i opublikował zdjęcie Wachowskiego w mundurze Milicji Obywatelskiej. Wachowski przez lata zaprzeczał swoim związkom ze służbami PRL-u. Nie udało się ich znaleźć również dowodów na nie w archiwach IPN. A na zdjęciu, które miało pochodzić z jednego z kursów MO, rozpoznał się zupełnie ktoś inny.
Przeszłość w WSW
Tymczasem Kazimierz Bartosik ma realną przeszłość w służbach specjalnych PRL. Przygodę z mundurem rozpoczął jako zawodowy żołnierz w Wojskowej Służbie Wewnętrznej, czyli w poprzedniczce Wojskowych Służb Informacyjnych.
Według historyka i dzisiejszego szefa archiwów wojskowych profesora Sławomira Cenckiewicza, WSW to najgroźniejsza z PRL-owskich służb, która odpowiadać ma m.in. za liczne zbrodnie, w tym mord na księdzu Jerzym Popiełuszce.
Bartosik trafił do elitarnego oddziału WSW, który obsługiwał najważniejsze postaci PRL. Jak sprawdziliśmy w kilku niezależnych źródłach, w drugiej połowie lat 80. i na początku lat 90. był zaufanym kierowcą "szarej eminencji" Polski Ludowej, czyli generała Michała Janiszewskiego.
To prawa ręka generała Wojciecha Jaruzelskiego. Od 1950 roku aż do jej końca członek PZPR. Janiszewski, towarzysząc Jaruzelskiemu, pokonywał kolejne szczeble partyjnej i wojskowej kariery; wchodził w skład Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego, by od 1985 zostać nawet szefem Urzędu Rady Ministrów. Swoją karierę publiczną skończył dopiero w grudniu 1990 roku już jako szef Kancelarii Prezydenta Wojciecha Jaruzelskiego.
Z WSW do BOR
Jednak kariera Kazimierza Bartosika nie zatrzymała się wraz z upadkiem socjalistycznego porządku w kraju. Pomogła mu polityka "grubej kreski", która dawała szansę żołnierzom i funkcjonariuszom rozwiązywanych służb.
Jak sprawdziliśmy u byłych szefów Biura Ochrony Rządu, po rozwiązaniu WSW Kazimierz Bartosik trafił do BOR. Do pracy przyjął go pierwszy szef tej formacji generał Mirosław Gawor.
Wkrótce też został oddelegowany do osobistej ochrony Antoniego Macierewicza, który w latach 1991-1992 roku pełnił funkcję ministra spraw wewnętrznych.
- Macierewicz nigdy o Kaziku nie zapomniał. Zawsze mu pomagał - powtarza nam kilku funkcjonariuszy BOR.
Co ciekawe, za bezpieczeństwo ministra, który wtedy pracował nad lustracją, odpowiadali również żołnierze GROM.
- Miał do nas zaufanie. To my jeździliśmy z setkami esbeckich teczek najważniejszych osób w ówczesnej Polsce. Jednak ta więź między GROM a ministrem Antonim nie przetrwała próby czasu. W przeciwieństwie do tej łączącej go z panem Kazimierzem - mówi nam żołnierz GROM.
Faktycznie: dziś Antoni Macierewicz nawet jako minister obrony narodowej unika towarzystwa komandosów tej elitarnej jednostki. Nie odwiedził jej nawet podczas ubiegłorocznego święta, choć tradycją była obecność kolejnych ministrów obrony. Często bywali na święcie również prezydenci.
Dezubekizacja i pan Kazimierz
Już w listopadzie ubiegłego roku zapytaliśmy oficjalnie, czy ministrowi obrony narodowej nie przeszkadza przeszłość jego najbliższego współpracownika w specsłużbach PRL. Tym bardziej, że MON pracowało właśnie nad specjalną ustawą odbierającą emerytury wszystkim, którzy choć jeden dzień służyli w WSW. Odpowiedzi, mimo powtarzanych próśb, nigdy nie uzyskaliśmy.
Co więcej, przeszłość Kazimierza Bartosik nie przeszkadza mu w pokonywaniu kolejnych szczebli kariery.
- Kazimierz odszedł na emeryturę z BOR. Jednak gdy Antoni Macierewicz tworzył przed dekadą Służbę Kontrwywiadu Wojskowego, ściągnął go do siebie – mówi nam jeden z oficerów tej służby.
Bartosik służył w niej również osiem lat, gdy władzę sprawowała koalicja PO-PSL. Gdy pod koniec 2015 roku odchodził z funkcji szefa SKW generał Piotr Pytel, Kazimierz Bartosik był pracownikiem cywilnym służby.
Teraz z oficjalnych komunikatów Ministerstwa Obrony Narodowej wynika, że znów jest funkcjonariuszem.
- Trudno sobie wyobrazić, w jaki sposób 60-letni mężczyzna przeszedł na nowo komisję lekarską, by wrócić z emerytury do czynnej służby – dziwi się jeden z oficerów.
Gdy media ujawniły PRL-owską przeszłość Kazimierza Bartosika, szef wojskowych archiwów profesor Sławomir Cenckiewicz ogłosił, że teczki pana Kazimierza nie ma w tym archiwum ani w Instytucie Pamięci Narodowej.
Nie dodał jednak, że teczki aktualnie służących funkcjonariuszy zabierane są z IPN i trafiają do pionu kadr danej służby.
Błyskawiczny awans oficerski
Dzięki oficjalnemu komunikatowi MON wiadomo również, że natychmiast po powrocie do czynnej służby Bartosik awansował. Dziś jest w randze kapitana, choć gdy odchodził na emeryturę, był zaledwie podoficerem.
- Kiedy zdążył zrobić kurs oficerski? To wymagające, wielomiesięczne szkolenie, które kończy się trudnym egzaminem. Wielu go nie zdaje lub poprawia. Do niedawna trzeba było również mieć wyższe wykształcenie. Kiedy pan Kazimierz zdołał go przejść, skoro nie odstępuje na krok ministra? - komentuje jeden z byłych szefów Służby Kontrwywiadu Wojskowego.
Aby zostać oficerem policji, trzeba spędzić pół roku w koszarach Wyższej Szkoły Policji, by przystąpić do niezwykle trudnego egzaminu. Często nawet połowa chętnych go oblewa. Podobnie jest w służbach specjalnych.
- Gdy Antoni Macierewicz tworzył SKW, wprowadził błyskawiczne, ledwie kilkutygodniowe kursy oficerskie. Widocznie wróciły – mówi nam jeden z byłych szefów SKW.
Powrót do czynnej służby i, awans oficerski pozwoli "cieniowi" ministra zarabiać znacznie więcej niż jako cywil. W przyszłości będzie miał także jeszcze raz wyliczoną emeryturę, która będzie liczyła się od wysokości ostatniej pensji.
Bohater za kierownicą
Poza kręgiem osób związanych ze służbami specjalnymi oraz politykami "pan Kazimierz" stał się znany dopiero po kraksie, której uległa kolumna wioząca Antoniego Macierewicza. Minister śpieszył z wykładu na toruńskiej uczelni ojca Rydzyka do filharmonii w Warszawie, gdzie nagrodę tygodnika "W Sieci" odbierał Jarosław Kaczyński.
Za Toruniem, w Lubiczu Dolnym pierwsze auto z kolumny ministra uderzyło w czekające na czerwonym świetle cywilne samochody. W terenowe BMW ochrony wbił się prowadzący limuzynę z ministrem Kazimierz Bartosik.
"To dzięki profesjonalizmowi i poświęceniu kapitana Kazimierza Bartosika, który wziął na siebie skutki uderzenia minister obrony narodowej nie poniósł żadnych obrażeń podczas wypadku spowodowanego przez inny samochód" - brzmi komunikat, który wydało Ministerstwo Obrony Narodowej po kraksie.
Jak ujawniliśmy, Kazimierz Bartosik natychmiast po kraksie odjechał innym autem wraz z ministrem do Warszawy. Policjanci, którzy pierwsi pojawili się na miejscu, nawet nie dowiedzieli się, kto prowadził ministerialną limuzynę i gdzie jest. W tym czasie karetki jeszcze zabierały trzech rannych do szpitali.
- Usłyszeliśmy, że to nie nasza sprawa, bo to funkcjonariusz Służby Kontrwywiadu Wojskowego - mówi oficer drogówki z województwa kujawsko-pomorskiego.
Tymczasem Kodeks drogowy wyraźnie nakazuje kierowcy biorącemu udział w wypadku, by pozostał na miejscu zdarzenia.
- To oczywiste dlatego, że trzeba odebrać wyjaśnienia od kierowcy. Należy również sprawdzić, czy w chwili wypadku nie był pod wpływem alkoholu, co może mieć później znaczenie dla decydowania o winie - mówi nam doświadczony oficer drogówki.
Potwierdza to doktor Andrzej Przemyski, ekspert ds. bezpieczeństwa, który w MSWiA kierował pionem nadzorującym pracę policji oraz Biura Ochrony Rządu.
- Rozdzielmy dwie rzeczy. Minister jako chroniony VIP mógł być ewakuowany z miejsca zdarzenia natychmiast. Ale kierowca miał bezwzględny obowiązek pozostać na miejscu, poddać się kontroli policjantów. Oddalenie z miejsca wypadku kończy się sankcjami karnymi - tłumaczy.
Sprawa prokuratury wojskowej
W kilka godzin po wypadku śledztwo przejął pion wojskowy Prokuratury Rejonowej Poznań-Grunwald. Zapytaliśmy prokuraturę, czy bada dlaczego kierowca limuzyny ministra odjechał z miejsca zdarzenia, czy był poddany badaniom na trzeźwość i kiedy te czynności przeprowadzono. Na żadne z tych pytań prokuratorzy wojskowi nie odpowiedzieli.
- Co zaś się tyczy uprawnień poszczególnych kierujących do poruszania się pojazdami uprzywilejowanymi, ich stanu trzeźwości oraz przyczyn zdarzenia, to kwestie te są przedmiotem badania w ramach prowadzonego postępowania, jednak ich szczegółowe naświetlenie opinii publicznej przed zgromadzeniem i przeanalizowaniem całości materiału dowodowego uważam za przedwczesne - brzmiała odpowiedź. Podpisał się po nią zastępca prokuratora okręgowego do spraw wojskowych major Wojciech Skrzypek.