Zaczął odważnie. Skreślił paru ulubieńców swojego poprzednika, ciągniętych za uszy i grających za zasługi, i dał szansę nowym. Ale pierwszymi nominacjami do reprezentacji Jerzy Brzęczek zdążył też podpaść i może się szykować na narodowy test odporności na słowne ciosy. Kredyt zaufania wyczerpie się wraz z pierwszą porażką. Tej spodziewać się można już w debiucie.
Brzęczek znalazł się w tej trudnej sytuacji, że nie ma czasu na sprawdzanie i mecze towarzyskie. Dostał kadrę na półtora miesiąca przed premierowym spotkaniem i to już takim o punkty. Wprawdzie to żadne eliminacje do Euro czy mundialu, tylko Liga Narodów, nowy twór w europejskiej piłce, którego prestiż dopiero się tworzy, ale presja i tak będzie spora. Dzięki wyżyłowanej do granic możliwości pozycji w rankingu Polska (9. miejsce, stan na 11 października 2017 roku) dostała się do najwyższej dywizji i musiała wpaść na potęgi. Padło na Włochy i Portugalię.
Doświadczenie uczy, że debiut selekcjonera reprezentacji Polski wypada koszmarnie. Przegrywał Nawałka, nie radzili sobie Fornalik, Smuda, a nawet Beenhakker. Kto przychodził, ten ustawiał klocki po swojemu, sporo zmieniał i nie ma się co dziwić, że pierwsze eksperymenty nie wypalały. Nikt nie powinien się także zdziwić, jeśli nie wypalą 7 września w Bolonii.
Pierwsze wybory Brzęczka zweryfikują Włosi, którzy powoli wychodzą z żałoby po pierwszych od 60 lat batach w eliminacjach do mistrzostw świata. Będą groźni, bo Italia żąda krwi natychmiast – tu i teraz. Chcą dowodów na to, że epidemię porażki zatrzymano, a pacjent po zastosowaniu terapii szokowej (od maja selekcjonerem Italii jest Roberto Mancini) ma się lepiej.
Jerzy Brzęczek selekcjonerem »
Skreśleni, bo niepotrzebni
Brzęczek wysłał premierowe nominacje do swojej reprezentacji do 27 zawodników. 14 z nich było na ostatnim mundialu, kilku ludzi od Adama Nawałki nie bał się skreślić. Odrzucił Thiago Cionka, który nigdy w kadrze się nie sprawdził. Przez poprzedniego selekcjonera Brazylijczyk z polskim paszportem był ciągnięty za uszy, na grę w drużynie narodowej w ogóle nie zasłużył. Gdy w końcu trzeba było się wykazać, jak z Senegalem na mistrzostwach świata, zawiódł na całej linii. Miał zastąpić kontuzjowanego Kamila Glika, a sprawiał wrażenie wystraszonego dziecka na ruchliwej ulicy. Popełniał błąd za błędem, źle się ustawiał i był autorem samobójczej bramki, od której zaczęło się wszystko, co złe. Plus dla Brzęczka za odwagę.
Kolejnym, którego odstrzelił, był Sławomir Peszko, którego Nawałka sobie upodobał i za którego nominacjami nie stały żadne racjonalne powody. Piłkarz dość przeciętny, już 33-letni, który najlepsze momenty kariery ma dawno za sobą. Na szczęście nowy selekcjoner od razu zadeklarował, że skrzydłowego nie bierze pod uwagę. W podjęciu decyzji pomógł mu chamski faul Peszki na początku sezonu, którym ten udowodnił, że nie tylko ze sportową formą jest u niego źle. Brzęczkowi znów wypadało przyklasnąć.
Do Włoch nie pojadą również napastnicy Kamil Wilczek i Łukasz Teodorczyk. Zawsze byli w cieniu Roberta Lewandowskiego i Arkadiusza Milika, i podobnie jak Cionek, do siebie nigdy nie przekonali. Brzęczek słusznie wolał strzelającego seryjnie w Genoi Krzysztofa Piątka, który od początku sezonu imponuje formą – cztery gole w Pucharze Włoch, gol w debiucie we włoskiej ekstraklasie, a wcześniej, w przedsezonowych meczach, nawbijał 12 bramek.
– Wygląda na kompletnego napastnika. Aż boję się głośno go chwalić – nie chciał zapeszać po wymarzonym starcie jego trener w klubie Davide Ballardini.
Pierwszy raz od siedmiu lat zdarzyło się, że w kadrze zabrakło miejsca dla zawodników Legii. Słusznie, skoro mistrzów Polski bije nawet zespół z Luksemburga. Niech to wystarczy za komentarz. Leżącego nie wypada kopać.
Selekcjonerowi dostało się za brak powołania dla Kamila Grosickiego, bez wątpienia jednej z kluczowych postaci u Nawałki, autora 12 goli (tylko Lewandowski nastrzelał więcej) i 15 asyst. Tutaj stanę murem za Brzęczkiem. TurboGrosik nie ma w tym sezonie argumentów, najaktywniejszy był na polu biznesowym, bo rozwija opartą na swoim nazwisku markę, nawet nosi się z zamiarem wejścia na giełdę. A na boisku? Ledwie 21 minut w Pucharze Ligi Angielskiej.
A gdzie konsekwencja?
Nowy szef kadry jakby chciał dać jasny sygnał: kto nie gra w klubie, ten nie ma szans na powołanie. Ale zaraz, zaraz. W tym momencie każdemu pewnie zapala się lampka. Wśród wybrańców przecież znalazł się Jakub Błaszczykowski, rezerwowy w Wolfsburgu, w tym sezonie z ledwie siedmioma minutami na koncie i to nie w lidze, a w Pucharze Niemiec.
Jakub to jego siostrzeniec, który w obliczu rodzinnej tragedii stał się dla niego wręcz synem. Bo prawdziwy ojciec Kuby, gdy ten miał 11 lat, zabił matkę późniejszego piłkarza. Od tamtego momentu wujek zawsze był przy Kubie. Służył mu radą, gdy ten dorastał i gdy stawiał kolejne kroki w futbolowej karierze. W stawianiu tych poważnych znacząco również pomagał.
"Potem pojechał na testy do Lecha Poznań, bardzo się spodobał. Chcieli, żeby został, bo wypadał bardzo dobrze. Byli zainteresowani, my też, ale nie dogadaliśmy się finansowo. Sprawa rozbiła się o kilkaset złotych, bez których Kuba nie byłby w stanie utrzymać się w nowym mieście. W tym czasie rozmawiałem już z Grześkiem Mielcarskim, dyrektorem sportowym Wisły Kraków, i zaproponowałem mu: Weźcie go na próbę. I wzięli" - opowiadał Brzęczek na kartach "Kuby", autobiografii piłkarza.
Selekcjonerowi od razu wytknięto, że przy powołaniach nie potrafił oddzielić życia prywatnego od zawodowego. A przecież świeżo po mianowaniu Brzęczek zapewniał: - Jesteśmy rodziną, ale jesteśmy profesjonalistami. Kuba będzie powoływany wtedy, jeśli będzie zdrowy i będzie grał. Gdy będzie w dobrej dyspozycji, wtedy tej reprezentacji pomoże.
Na razie Błaszczykowski mało gra, więc pomocy od niego nie należy się spodziewać. Podobnie rzecz się ma z innymi powołanymi - obrońcami Marcinem Kamińskim i Janem Bednarkiem. W rozpoczętym sezonie przy ich nazwiskach w rubryce "minuty na boisku" wpisane jest okrągłe zero.
Gdzie tu logika? Gdzie konsekwencja?
Andrzej W.
Niekonsekwencje w powołaniach to drugi raz, kiedy Brzęczek wystawił się na strzał. Wcześniej podpadł wyborem trenera bramkarzy. Postawił na Andrzeja Woźniaka. W czasach piłkarskiej kariery Woźniak dorobił się miana Księcia Paryża, to za mecz z Francją w 1995 roku, gdy jakimś cudem bronił strzał za strzałem. Polacy wtedy sensacyjnie zremisowali 1:1. Później, gdy został szkoleniowcem, zasłynął skróceniem nazwiska do pierwszej litery. To już za udział w kupowaniu meczów, gdy był asystentem trenera w trzecioligowej Koronie Kielce. Kilka lat później został zatrzymany przez CBA, usłyszał zarzuty i skazano go na 2,5 roku więzienia w zawieszeniu i grzywnę w wysokości 30 tys. zł.
Brzęczek bronił swojego wyboru jak lew. - Andrzej jak każdy człowiek popełnił błąd, do tego błędu się przyznał, poniósł konsekwencje, ciągle ponosi, w moim poczuciu niezupełnie słusznie. To osoba bardzo ważna, odpowiednia - przyznał na swojej pierwszej konferencji w nowej roli.
Wtórował mu prezes PZPN Zbigniew Boniek: - On poniósł konsekwencje, dobrowolnie poddał się karze. Absolutnie to klepnąłem. Czasami jeden nawrócony jest więcej wart niż stu sprawiedliwych.
Niesmak pozostał, a przecież wystarczyło przewidzieć konsekwencje swojej decyzji i zawczasu odebrać krytykom amunicję. Brzęczek miał spośród kogo wybierać. Dobrych bramkarzy, z doświadczeniem za granicą, mieliśmy w tym wieku wielu. Jerzy Dudek, Wojciech Kowalewski, Maciej Szczęsny, Grzegorz Szamotulski...
Pewnie zdołaliby przygotować reprezentacyjnych bramkarzy kilka razy w roku nie gorzej niż Woźniak.
Świeża krew
Do ogłoszonej w poniedziałek 27-osobowej kadry dostało się też kilku żółtodziobów. Brzęczek zapowiadał małe przewietrzenie szatni, żeby rozruszać znudzone sobą towarzystwo. Słowa dotrzymał. Są więc: Rafał Pietrzak, Adam Dźwigała, Arkadiusz Reca i Damian Szymański. Tak się złożyło, że wszyscy z nim współpracowali w Katowicach albo w Płocku, gdzie ostatnio trener był zatrudniony.
Taki jest przywilej selekcjonera. Jak ma stawiać, to na konie, które najlepiej zna. Jego poprzednik też upodobał sobie piłkarzy, z którymi pracował w Górniku Zabrze. Byli więc: Marciniak, Kosznik, Olkowski i Mączyński. Na dłużej został ten ostatni.
Śmiem twierdzić, że z wybrańcami Brzęczka będzie podobnie. Pozytywną weryfikację przejdzie jeden, góra dwóch. Gdy przyjdzie co do czego (jedna szybka porażka, za chwilę może druga) okaże się, że będzie trzeba się przeprosić z piłkarzami ogranymi za granicą, bo jakości na krajowych boiskach, co pokazały europejskie puchary (Legia, Jagiellonia, Lech i Górnik solidarnie odpadły w eliminacjach, zanim wystartowały sezony w najmocniejszych ligach), jest niewiele.
Wtedy też okaże się, jak grubą skórę posiada trener.