- Nie bój się, Wojtek. Znajdziemy go. Ruszę swoich ludzi - powiedział i ścisnął serdecznie ojca porwanego Olka. - Dzięki - odpowiedział smutno ojciec. Nie wiedział, że rozmawia z porywaczem i zabójcą swojego syna. Do dzisiaj walczy o sprawiedliwość, chociaż minęło 21 lat.
Ostatni dzień
- Tato, idę na flipery - powiedział Olek.
Tego dnia, 22 stycznia 1996 roku, siostra i mama pojechały do rodziny złożyć życzenia z okazji Dnia Dziadka. Ale Olek został z ojcem, który miał jeszcze coś do zrobienia w domu. Dziesięciolatek był jego oczkiem w głowie.
- Dobra, małpuś. Ale wróć za godzinę - odparł ojciec. To były ostatnie słowa, jakie miał wypowiedzieć do syna. Była godzina 16.
Pierwsze minuty po godzinie 17. przyniosły niepokój, kolejne strach.
Wojciech Ruminikiewicz wybiegł z domu. Przebiegł przez ulicę - tam, gdzie stały flipery. Nic. Sklep spożywczy? Nic. Kilka razy sprawdził wszystkie miejsca, które przyszły mu do głowy. Poszedł do kolegi? Nie. Sąsiad poprosił go o pomoc? Nie.
Nie było jeszcze osiemnastej, kiedy z przerażeniem wpadł do domu i zadzwonił na policję. Było za wcześnie, żeby zacząć poszukiwania. Rozłączył się, zadzwonił do agencji detektywistycznej. Ktoś mu ją kiedyś polecał. Wiedział, że jeżeli Olka ktoś porwał, to trzeba działać szybko. Może jest jeszcze blisko?
Był blisko. Raptem kilkaset metrów dalej. Już nie żył.
Nie minęła 21., kiedy w mieszkaniu krzątało się kilku detektywów. Zaalarmowani zniknięciem Olka zjawili się też najbliżsi - rodzina i przyjaciele. Robili listę miejsc, które już zostały sprawdzone - zwiększali krąg miejsc wokół domu.
Szukał też 37-letni Krzysiek, kolega Wojciecha. Przez pięć lat orzekał w miejscowym sądzie okręgowym w sprawach cywilnych i gospodarczych. W 1993 roku zrzekł się stanowiska sędziego (w sądowych dokumentach nie ma dziś śladu, dlaczego się na to zdecydował). Od tego czasu zajął się biznesem. Wtedy też poznał się z Wojtkiem. Obydwaj lubili sport - głównie oglądać, ale regularne grali w ping-ponga.
Było już bardzo późno. Większość szukających żegnała się i obiecywała, że pomogą jutro z rana. - Pewnie i tak nie będzie trzeba, bo Oluś przyjdzie za chwilę - pocieszali na odchodne.
Krzysiek nie pocieszał. Nie chciał przerywać akcji. W końcu ojciec Olka go przekonał, że to już nie ma sensu, że przez zmęczenie jeszcze coś przeoczą.
- Masz rację. Masz specjalistów. Zagraj jutro ze mną w ping-ponga. Musisz oczyścić umysł - zaproponował już w drzwiach Krzysiek. Wojtek się zgodził.
A jeden z detektywów powiedział: - Ten pana kolega coś wie. Widać to po nim.
Partyjka z mordercą
Wojtek przez chwilę nie miał duszących myśli o tym, co mogło stać się z synem. Zastanawiał się, czy wynajęci detektywi robią z niego idiotę, każą mu nagrywać kolegę. Pod luźną koszulką sportową przylepili do ciała dyktafon, poinstruowali, jak stać, żeby mikrofony dobrze zbierały głos Krzyśka.
Wojtek martwił się, że podczas gry jakiś kabelek czy mikrofonmu odpadnie i sprawa się rypnie. Był trochę zły na detektywów, ale starał się ich nie krytykować - może widzieli coś, czego on w emocjach nie był w stanie dostrzec.
Mecz się zaczął. Ojciec zaginionego Olka dotąd zawsze przegrywał. Tym razem było inaczej.
Krzysiek był nieobecny.
- Oni się, kurwa, odezwą. Tu musi chodzić o okup – przemówił w końcu.
Wojtek odbijał piłeczkę.
- Ale nie bój się. Znajdziemy go. A ty na razie zbieraj kasę na okup. Te chuje za takie coś wezmą pewnie ze trzy bańki. Na bank już cię sprawdzili. Wiedzą, że masz - ciągnął Krzysiek.
- Mam... ale pozamrażane. Skąd ja wezmę trzy bańki? Góra jedną - powiedział Wojtek. Nie wiedział, że negocjuje, ile zapłaci za życie syna.
Padł wreszcie 21. punkt. Krzysiek musiał uznać wyższość Wojtka, a Wojtek musiał uznać rację detektywów. Krzysiek coś wie.
"Drzwi kapliczki, wiadomość!"
W środę zadzwonił telefon. Wojtek od poniedziałku rzucał się do słuchawki, czekał na jakikolwiek sygnał.
- Drzwi kapliczki, wiadomość. Drzwi kapliczki, wiadomość. Drzwi kapliczki – powiedział zniekształcony męski głos.
Kartkę schowaną w osiedlowej kaplicy znalazł błyskawicznie. Odczytał słowa zapisane na maszynie do pisania.
"Twój syn żyje. Jak chcesz go odzyskać zostaw pieniądze na przystanku w Orlinie Małej. Jutro o godzinie 12. Sto tysięcy w gotówce".
Wojtek przygotował pieniądze, policja przygotowała plan. Wskazany przystanek miał być obserwowany z oddali. Podobnie jak Krzysiek.
- Sam? - pytał przez radio dowodzący całą akcją.
- Sam.
Wszystko szło zgodnie z planem. Chodziło o to, żeby ustalić, z kim biznesmen, były sędzia pracuje i gdzie może być Olek. Krzysiek wysiadł ze swojego fiata uno, wszedł na przystanek i zabrał pieniądze.
- Jedzie w stronę Konina - raportowali policjanci.
- Jedzie do domu?
- Chyba tak, on tu mieszka... a nie! Zatrzymał się pod blokiem zaginionego chłopaka. Wchodzi do środka...
W domu jak na szpilkach czekał Wojtek. Usłyszał dzwonek do drzwi, otworzył. Krzysiek wpadł do środka. Trzymał worek z gotówką. Oczy miał rozbiegane.
- Patrz. Jechałem i zobaczyłem to. Worek z pieniędzmi! Twój łup! Gdzie ci debile go zostawili!
Wojtek stał i niczego nie rozumiał. Potem na klatce zrobił się hałas. "Policja, na ziemię!" - krzyczeli. Krzysiek został zatrzymany.
Nieznajomy
Zaczęło się śledztwo. W jego trakcie Wojtek dowiedział się wielu rzeczy o Krzyśku.
Po pierwsze: znał tylko jedną jego stronę. Nie wiedział, że jest uzależniony od hazardu. Przegrywał regularnie nie tylko swoje pieniądze, ale też żony - znanej lekarki. Był zadłużony po uszy i pilnie potrzebował pieniędzy.
Po drugie: dawny kolega po odbiorze łupu najpewniej zauważył, że jest śledzony i na szybko wymyślił historię, że "pieniądze znalazł przy drodze".
Po trzecie: zatrzymanie Krzyśka nie pomogło w odnalezieniu Olka. Wojtek bał się, że nigdy się już nie dowie, gdzie jest. Krzysiek milczał jak zaklęty. Dowody były jednak przeciwko niemu. Okazało się między innymi, że kartka z żądaniem okupu została napisana na maszynie do pisania, która znajdowała się w jego kancelarii. Aresztowany trzymał się jednak wersji o przypadkowym znalezieniu łupu i był oburzony, że jest podejrzany.
64 dni zaprzeczał, w 65. pękł
Od momentu zatrzymania minęło 65 dni. Prokurator wszedł na przesłuchanie do opanowanego i konsekwentnego Krzyśka. Nigdy już się nie dowiemy, co powiedział zatrzymanemu (prokurator zmarł kilka lat temu). Wiemy, że tego 65. dnia podejrzany pękł i opowiedział, jak było.
A było tak – jak zeznał - pod blokiem zobaczył Olka. Chłopiec mu ufał, bo go dobrze znał. Zabrał do samochodu, zaciągnął do piwnicy. Złapał za kabel od telewizora i trzykrotnie okręcił wokół szyi chłopca. Martwe dziecko zawinął w foliowy worek i wrzucił do bagażnika. Pojechał na teren sadu pod Tuliszkowem, kilka kilometrów od Konina.
Zapłać za śmierć
Krzysztof F. w czasie śledztwa kilka razy zmieniał wersję wydarzeń. Sąd jednak nie miał żadnych wątpliwości - jest winny porwania i zabójstwa.
23 czerwca 1997 roku Sąd Wojewódzki w Łodzi skazał go na 25 lat więzienia. Była to najsurowsza możliwa kara – dożywocie można było zasądzić w Polsce przestępcom, którzy popełnili zbrodnię po 6 czerwca tamtego roku. Wtedy proces mordercy małego Olka się kończył.
Wyrok uprawomocnił się 28 stycznia 1998 roku.
Wojtek zmienił się nie do poznania. Miał depresję, rozstał się też z żoną. Sprawa syna stała się dla niego sensem życia. Po usłyszeniu wyroku stwierdził, że morderca musi nie tylko odsiedzieć swoje za kratkami, ale też zapłacić za tragedię. Zażądał 100 tysięcy - tyle, ile wtedy chciał od niego Krzysztof F.
Sąd w wyroku nakazał mordercy zapłatę 100 tysięcy złotych zadośćuczynienia. Z tej kwoty komornikowi udało się ściągnąć kilka tysięcy, tyle co więzień zarobił, pracując za kratkami.
Więcej się nie udało. Okazało się bowiem, że dawny sędzia nie ma żadnego majątku.
Krzysztof F. mógł liczyć na odwiedziny i wsparcie ze strony rodziców. Odwrócił się od niego brat, znany koniński notariusz.
- Podobno morderca słał do niego listy z prośbą o wybaczenie, ale nie dostał nigdy odpowiedzi – mówi ojciec zabitego Olka.
W 2013 roku rodzice skazanego zmarli. Pozostawili po sobie niemały majątek. Morderca zrzekł się spadku. Wojtek uznał, że to sposób na uniknięcie zapłaty zadośćuczynienia. Tak napisał w pozwie, który w grudniu 2014 roku złożył w Sądzie Okręgowym w Koninie.
Bez końca
19 lat po śmierci syna Wojtek pozwał brata zabójcy. Chce udowodnić, że uczynienie z niego jedynego spadkobiercy ma na celu ominięcie prawa i uniemożliwienie ściągnięcia zadośćuczynienia. W tym roku świadkiem w tej sprawie był m.in. Krzysztof F.
Na rozprawę do Konina został przywieziony z więzienia w Sieradzu. Teoretycznie mógłby ubiegać się o przedterminowe zwolnienie, ale na razie nawet nie złożył takiego wniosku.
- Masz ty chociaż wyrzuty sumienia? Ty morderco dziecka! - krzyknął w pewnym momencie do Krzysztofa F.
- Mam. Ale nie jest to przedmiotem sprawy - odpowiedział spokojnie skazaniec.Rozmowa ojca Olka z mordercą na sali rozpraw
- Wysoki sądzie, proszę o wymianę sali rozpraw na większą. Nie chcę, żeby morderca mojego dziecka był tak blisko mnie - zaapelował ojciec Olka.
Sędzia się zgodził.
- Masz ty chociaż wyrzuty sumienia? Ty morderco dziecka! - krzyknął w pewnym momencie do Krzysztofa F.
- Mam. Ale nie jest to przedmiotem sprawy - odpowiedział spokojnie skazaniec.
Wojtek mieszka dziś w mieszkaniu w centrum Konina. Kilkaset metrów od sądu, w którym 8 czerwca odbyła się ostatniarozprawa w sprawie brata mordercy. Pamiątki na ścianach dzielą się na dwie części - te przypominające Olka i te, które przywiózł z licznych imprez sportowych.
- Sport utrzymuje mnie przy życiu. Z Olkiem sporo jeździliśmy na mecze. On sam zresztą chciał być bramkarzem - opowiada.
Potem wyjmuje dziecięcą bluzę bramkarską.
- Olek poszedł w niej na pierwszy i, jak się okazało, ostatni trening.
Potem otwiera niewielki futerał. W środku jest paletka do ping-ponga.
- Tą paletką pokonałem mordercę mojego dziecka. Pierwszy i ostatni raz... Wygrałem wtedy. I teraz też wygram - mówi.
***
Krzysztof F. wyjdzie na wolność za cztery lata. Ojciec Olka domaga się 400 tys. złotych zadośćuczynienia (100 tys. wywalczone w sądzie plus odsetki).
Brat skazanego mordercy ani jego pełnomocnik nie chcieli z nami rozmawiać.