W kampanii, w której tematem dnia staje się wirus, PiS-owi łatwo przyjdzie uciszać niewygodne tematy, jak sądownictwo, konstytucja czy Marian Banaś. Przecież nie czas się tym wszystkim zajmować, gdy wszyscy musimy walczyć z epidemią. Poza tym w sytuacjach kryzysowych ludzie zwykle jednoczą się wokół rządzących i są mniej skłonni ryzykować ich zmianę.
Ta kampania miała być przewidywalna. Spodziewano się, że prezydent Duda skupi się na wychwalaniu dorobku ostatnich pięciu lat, przedstawiając Polkom i Polakom ofertę: "Nigdy nie było wam tak dobrze, to ja jestem gwarantem tego, że dalej tak będzie". Opozycja zaś miała skupić się na przestrzeganiu przed tym, co kolejne lata niczym niekontrolowanej dominacji Jarosława Kaczyńskiego nad polską polityką mogą oznaczać dla naszej demokracji, rządów prawa, szans rozwojowych i pozycji Polski w Europie.
Na początku kampania faktycznie tak wyglądała. Bliskie rządowi media pokazywały prezydenta przemierzającego DudaBusem kolejne miejscowości, witanego przez wzruszonych mieszkańców, wdzięcznych za 500 plus i 13. emeryturę. Kandydaci opozycji obiecywali z kolei "koniec wojny polsko-polskiej", przywrócenie godności tym wszystkim grupom, którym "dobra zmiana" jej odmawiała, walkę o podstawowy szacunek dla konstytucyjnych norm i odbudowę polskiej pozycji w Europie.
Już widać, że ten przewidywalny scenariusz zakłócą dwa czynniki, których nikt się nie spodziewał. Pierwszy to oczywiście epidemia koronawirusa, możliwe iż połączona z globalną recesją. Drugi to potencjalny nowy kryzys migracyjny.
Czarna śmierć i czarny łabędź
Jak bardzo koranowirus zmieni polską i nie tylko polską politykę? W przeszłości epidemie niosły daleko idące społeczne i polityczne konsekwencje. Zaraza dżumy w połowie XIV wieku nie tylko zdziesiątkowała ludność zachodniej Europy (szacuje się, że populacja kontynentu zmniejszyła się co najmniej o 30 procent, choć niektóre wyliczenia mówią nawet o 60 procentach), ale także radykalnie zwiększyła popyt na pracę. W efekcie wzrosły płace robotników, rzemieślników, poprawiła się też sytuacja chłopów – właściciele ziemscy, zmagający się z brakiem rąk do pracy, byli bardziej skłonni, by pańszczyznę zamienić na korzystne dla najemców oczynszowanie. Historycy są dość zgodni, że wielka zaraza osłabiła dawny feudalny porządek i stanowiła jeden z czynników umożliwiających kształtowanie się nowych stosunków społecznych, właściwych dla epoki nowożytnej.
Zajmujący się zawodowo badaniem epidemii z przeszłości historyk z Yale Frank M. Snowden, podaje inny przykład. Gdy w okresie wojen napoleońskich Francja wysłała swoje wojsko na Haiti, by stłumić powstanie czarnych niewolników, francuskich żołnierzy wytrzebiła epidemia, na którą miejscowa ludność w dużej mierze pozostawała odporna. Napoleon wyciągnął z tego wniosek, że Francja nie ma zasobów ani realnych strategicznych interesów w tym, by utrzymywać swoją obecność w Ameryce Północnej. W efekcie Haiti zostaje niepodległym państwem, a Francja sprzedaje Luizjanę – wtedy terytorium ciągnące się na zachód od Missisipi, od Nowego Orleanu do granic Kanady. Zakup zaczyna wielką ekspansję Stanów Zjednoczonych na zachód amerykańskiego kontynentu.
Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) szacuje śmiertelność powikłań wywołanych przez koronawirusa na 3-4 proc. Nawet jeśli koronawirus obejmie swoim zasięgiem cały glob, to trudno się spodziewać, by wywołał skutki podobnie epokowe, jak w przypadku czarnej śmierci z XIV wieku. Tym niemniej może stać się czarnym łabędziem – niezwykle rzadkim, mało prawdopodobnym i nieprzewidywalnym wydarzeniem, radykalnie zmieniającym sytuację gospodarczą i społeczno-polityczną.
Brytyjski dziennikarz Gideon Rachman w swojej analizie na łamach "Financial Times" wymienia kilka obszarów, które wirus może zdestabilizować. Pierwszy to polityka amerykańska. Epidemia zbiega się z wyborami w USA. Donald Trump, trochę podobnie jak u nas Andrzej Duda, startuje w nich z komunikatem: od dawna nie było wam tak dobrze. "Znów liczą się z nami w świecie, giełda rośnie, powstają nowe miejsca pracy, a będzie jeszcze lepiej" – mówi Amerykanom prezydent.
Eksplozja epidemii w Stanach, związane z tym spadki na giełdzie i ewentualna głębsza gospodarcza recesja odbierają tej narracji sporo wiarygodności. Jeśli w odpowiedzi na epidemię rząd zareaguje chaotycznie i nieskutecznie, Donald Trump zapłaci za to cenę polityczną. Walkę z epidemią będzie utrudniać też to, iż w Stanach silniejsze niż w innych państwach rozwiniętych są grupy fundamentalnie nieufające państwu i wszelkim jego interwencjom, także tym związanym ze zdrowiem publicznym. Epidemia będzie przez nie postrzegana jako spisek zmierzający do ustanowienia totalitarnej władzy.
Drugi obszar, który zdaniem Rachmana może być zdestabilizowany przez wirus, to Chiny. Funkcjonowanie Komunistycznej Partii Chin opiera się na niepisanej umowie społecznej: autorytarna władza nomenklatury w zamian za sprawne, technokratyczne rządy, spokój społeczny i pozwalający się wszystkim szybko bogacić wzrost gospodarczy. Przeciągająca się epidemia wirusa będzie podawać w wątpliwość sprawność chińskich elit w zarządzaniu państwem. Zwłaszcza że w chińskiej historii takie wydarzenia, jak klęski żywiołowe, wojny, masowy głód, traktowane były jako znak tego, że władca utracił "mandat niebios" do sprawowania rządów. Wirus już znacząco uderzył w chińską gospodarkę. Pojawiają się szacunki, że w 2020 roku wzrost gospodarczy w Chinach może być najniższy od kilku dekad.
Wreszcie wirus będzie sprzyjał napięciom międzynarodowym i nastrojom ksenofobicznym. Już teraz w Chinach krążyć mają teorie spiskowe głoszące, że wirus to broń biologiczna zaprojektowana przez Amerykanów, by powstrzymać rosnącą chińską potęgę. W Europie populistyczni liderzy – na czele z Matteo Salvinim we Włoszech i Marine Le Pen we Francji – wykorzystują epidemię wirusa do ataków na strefę Schengen, otwarte granice w Europie i swobodę przepływu osób.
Czy lęk przed epidemią przykryje program opozycji?
W Polsce, tak jak w Stanach Zjednoczonych, epidemia wirusa zbiega się z kampanią wyborczą. Gdy po wakacjach za oceanem zacznie się prawdziwa kampania wyborcza – starcie Trumpa i kandydata demokratów – wirus może być już w zasadzie opanowany. W Polsce pierwszy etap kampanii będzie toczyć się w czasie największych niepokojów i niepewności – tak naprawdę nie wiadomo, jaki zasięg i skutki będzie miała epidemia i jak długo potrwa opracowanie zdolnych powstrzymać rozprzestrzenianie się wirusa leków i szczepionek.
Andrzej Duda w przeciwieństwie do Donalda Trumpa nie jest szefem władzy wykonawczej, nie odpowiada za zdrowie publiczne i walkę z zagrożeniami epidemiologicznymi. Tym niemniej prezydent jest na tyle sklejony z popierającą go partią, że także klęski tworzonego przez nią rządu w starciu z epidemią mogą przyczynić się do jego wyborczej porażki. W przypadku gdyby rząd nie radził sobie z wirusem, opozycja miałaby żywą ilustrację swojej narracji o rządach PiS, które tyle mówiąc o "Polsce w ruinie", same zmarnowały prawie pięć lat u władzy i nie były w stanie przygotować państwa na kryzys.
By jednak taka opozycyjna narracja zadziałała, państwo musiałoby się zupełnie wyłożyć w starciu z epidemią, co nie wydaje się najbardziej prawdopodobną opcją. Jeśli mimo różnych wpadek rząd jakoś sobie z wirusem w Polsce poradzi, to wzmocni to tworzący go obóz i jego prezydenta. Popularna wśród opozycji i sympatyzujących z nią komentatorów narracja o "pisowskim gangu Olsena" będzie w takich warunkach coraz częściej trafiać w próżnię.
Co więcej, nie trzeba nawet licznych wypadków koronawirusa w Polsce – wystarczy lęk przed nim – by sprzyjające opozycji tematy miały trudność z przebiciem się do debaty publicznej.
Jeszcze zanim w Polsce zanotowano pierwsze wypadki wirusa, media zajmowały się głównie nim. Wszystkie związane z kampanią i bieżącym politycznym sporem tematy, które w normalnych warunkach wypełniałyby czas antenowy, przestrzeń na portalach i w szpaltach gazet, musiały zejść na dalszy plan. Im więcej potwierdzonych przypadków wirusa, im większe społeczne niepokoje wokół niego, tym mniej miejsca w przestrzeni publicznej zostanie na cokolwiek innego. Ten stan może potrwać do momentu, aż będzie można ludziom powiedzieć: naukowcy rozwiązali problem, sytuacja jest opanowana. Jeśli rozprzestrzenianie się wirusa w Polsce dojdzie do poziomu, gdy władze będę odwoływać wszelkie imprezy masowe, to pod znakiem zapytania stanie możliwość prowadzenia przez kandydatów normalnej agitacji w terenie, w bezpośrednich spotkaniach z elektoratem.
W poprzednich pięciu latach różne grupy społeczne kierujące do głównego nurtu opozycji swoje żądania – np. społeczność LGBT+ – słyszały od niego: "nie czas się tym zajmować, gdy łamana jest konstytucja". Teraz, gdy tematem dnia staje się wirus, PiS-owi i jego zapleczu medialnemu łatwo przyjdzie uciszać takie tematy jak: sądownictwo, konstytucja, Marian Banaś czy publiczne pieniądze płynące do imperium ojca Rydzyka. Wystarczy stwierdzenie: "Nie czas teraz się tym wszystkim zajmować, gdy wszyscy musimy walczyć z epidemią". W tej sytuacji opozycji ciężko będzie pełnić rolę siły kontrolującej rząd, zwracającej uwagę na jego nadużycia, prowadzącej z nim polityczny spór.
Widać to było przy okazji sejmowych prac nad specustawą w sprawie koronawirusa. Pozornie wszystko wyglądało doskonale: po raz pierwszy posłowie prowadzili merytoryczną dyskusję, większość przyjmowała poprawki opozycji, opozycja nie ustawiała się w roli opozycji totalnej. Ale jednocześnie – jak wskazują tacy eksperci, jak profesorowie Ewa Łętowska i Jerzy Zajadło – opozycja nie zachowała czujności i pomogła przyjąć w Sejmie przepisy budzące wątpliwości co do ich zgodności z konstytucją.
Jeśli wobec dalszych działań rządu związanych z epidemią opozycja ustawi się zbyt polemicznie, narazi się na zarzuty, że nawet w obliczu fundamentalnego wyzwania nie potrafi wznieść się ponad poziom politycznych zapasów w błocie. Jeśli będzie zbyt uległa, jej głos po prostu nie będzie słyszany. Dla kandydatów opozycji nie są to komfortowe warunki prowadzenia kampanii.
Komu sprzyja strach?
W sytuacji gdy koranawirus zdominuje kampanię, jej podstawową emocją stanie się strach. Emocja szczególnie korzystna dla rządzącej partii i jej kandydata – z dwóch powodów.
Po pierwsze, w sytuacjach kryzysowych ludzie często jednoczą się wokół rządzących, a przynajmniej mniej skłonni są ryzykować ich zmianę. W 2004 roku George W. Bush wygrał po raz drugi wybory – a po raz pierwszy także głosowanie powszechne – w dużej mierze z tego powodu, że społeczeństwo cały czas czuło się zagrożone po 11 września, nie chciało zmieniać przywódcy w środku "wojny z terrorem" i amerykańskiego zaangażowania w Iraku i Afganistanie. W połowie pierwszej kadencji Margaret Thatcher spodziewano się klęski torysów w wyborach – jej rynkowe reformy nie były na początku szczególnie popularne wśród Brytyjczyków. Wojna z Argentyną o Falklandy (oraz błędy laburzystów) wytworzyły zupełnie nową polityczną dynamikę i dały drugie zwycięstwo polityczne. Epidemia – czy choćby lęk przed nią – może w maju zadziałać podobnie. Wszystko zależy od tego, jak szybko uda się globalnie opanować sytuację.
Co więcej, jak w "Gazecie Wyborczej" pisał niedawno psycholog społeczny profesor Michał Bilewicz, badania wydają się pokazywać, że sytuacje zagrożenia takimi wydarzeniami jak epidemia sprzyjają postawom ksenofobicznym, lękowym, podatności na teorie spiskowe. Nie trzeba zresztą specjalnych badań, by zdroworozsądkowo zauważyć, że gdy czujemy się zagrożeni, dbamy przede wszystkim o siebie i ludzi, których uznajemy za swoich bliskich, że zwracamy się ku tym politykom, którzy oferują nam bezpieczeństwo, nawet za cenę ograniczenia wolności.
Wszystko to może w maju sprzyjać kandydatowi partii, która wielokrotnie pokazała, że bardzo sprawnie potrafi rozbudzać strachy i je koić. Która obiecuje bezpieczeństwo na wszystkich frontach: od ochrony polskich granic przed migracją, przez ochronę polskich rodzin przed ideologią LGBT+, po profesora Zybertowicza montującego "maszynę bezpieczeństwa narracyjnego", chroniącą Polaków przed zgubnymi inwazjami obcych nam kulturowo i intelektualnie prądów.
Lękom przed wirusem już towarzyszą obawy przed globalną recesją. Od kilku dni czytamy o spadkach na czołowych giełdach, o problemach z dostawami produktów z Chin, stratach branży turystycznej i rozrywkowej. Z lęku przed pustymi salami w kinach przesunięto nawet premierę nowego Bonda. Do kogo w takiej sytuacji zwróci się elektorat? Czy do kandydata mającego opinię socjalnej, dbającej o słabszych partii PiS? Czy do kandydatki PO - partii, która co prawda przeprowadziła Polskę w miarę bezpiecznie przez kryzys 2008 roku, ale za cenę prekaryzacji pracy, a potem nigdy nie była w stanie rozpoznać, że potrzeba bardziej aktywnej polityki socjalnej?
Uchodźcy raz jeszcze?
Strach może zmienić dynamikę tych wyborów nie tylko w związku z koronawirusem. Obok epidemii na horyzoncie rysuje się bowiem inny kryzys – nowa fala uchodźców zmierzająca do Europy. W związku z intensyfikacją walk w północnej Syrii turecki prezydent Recep Tayyip Erdoğan zerwał umowę z Unią Europejską, w której zobowiązał się do zatrzymywania uchodźców z Syrii na terytorium Turcji. Do Grecji i Bułgarii znów ruszyły łodzie z uchodźcami – na razie liczonymi w dziesiątkach tysięcy, ale te liczby mogą się znacząco zwiększyć.
W 2015 roku szlak uchodźców ominął Polskę. Mimo to sama groźba ich napływu została wykorzystana przez PiS do rozniecenia społecznych lęków, a następnie ich wykorzystania w kampanii. PiS straszył Polaków napływem uchodźców, którzy "tak naprawdę są migrantami ekonomicznymi", przestrzegał, że mogą wśród nich kryć się terroryści, zapewniał, że nie pozwoli w Polsce na strefy szariatu, jakie zafundowała sobie otumaniona poprawnością polityczną Europa. Lider partii Jarosław Kaczyński roztaczał wizję od dawna niespotykanych w Europie chorób, rzekomo roznoszonych przez uchodźców.
PO, rządząca wówczas partia, dyskusję o uchodźcach całkowicie przegrała. Jej liderzy nigdy nie potrafili powiedzieć wprost, że PiS mówi nieprawdę, że pomoc uchodźcom jest naszym obowiązkiem, wynikającym z prawa międzynarodowego i etyki. Zachowywali się, jakby liczyli, że do czasu wyborów jakimś cudem temat rozejdzie się po kościach. Nie rozszedł się.
Czy teraz historia się powtórzy? Nie można wykluczyć, że Erdoğan używa uchodźców, by wywrzeć nacisk na Unię Europejską i że jeśli Unia mu ustąpi, wróci do poprzedniej polityki. W czwartek turecki premier zawarł porozumienie z Rosją w sprawie konfliktu, który oba państwa toczą w prowincji Idlib na północy Syrii. Turcja zobowiązuje się w nim do pomocy w powrocie syryjskich migrantów do ojczyzny. Uspokojenie sytuacji w Syrii zatrzyma nowe fale uchodźców, choć jednocześnie tureckie społeczeństwo jest nastawione coraz bardziej niechętnie do uchodźców, którzy od dawna przebywają w Turcji, co wykorzystują przeciwnicy polityczni tureckiego prezydenta. Sytuacja może więc rozwinąć się bardzo różnie. Także ekspansja koronawirusa w ubogich krajach o słabej infrastrukturze – na przykład w Afryce – wyzwoli najpewniej nowe fale migracyjne. Jakkolwiek odległe byłyby one od Polski, temat uchodźców może znowu Polaków przestraszyć.
Co ma zrobić opozycja?
Jeśli faktyczne oba te tematy utrzymają się do maja, jeśli nie wrócimy do przewidywalnych ram politycznego sporu, to jakie pole ruchu ma w tej sytuacji opozycja? Nie może robić przede wszystkim jednej rzeczy: grać z PiS w grę w strach. W tej grze zawsze przegra – im bardziej będzie próbowała przestraszyć społeczeństwo, tym bardziej na tym może zyskać partia, która politykę lęku opanowała lepiej niż którakolwiek inna.
Dlatego błędem ze strony opozycji było rozsiewanie paniki wokół koronawirusa, na czele z tweetem Małgorzaty Kidawy-Błońskiej, wzywającej rząd do "ujawnienia" przypadków choroby. Taka polityka tylko wzmacnia ogólny poziom zagrożenia i nieufności. Podobnie jak próby przelicytowania rządzącej partii w retoryce "ochrony polskich granic" przed uchodźcami – co znów próbowała robić kandydatka Koalicji Obywatelskiej. Jeśli komuś z opozycji taka retoryka będzie politycznie służyć w tych wyborach, to wyłącznie Krzysztofowi Bosakowi. Kidawa-Błońska, podnosząc temat zagrożenia uchodźcami, zraża do siebie potrzebny jej w drugiej turze lewicowy i przywiązany do praw człowieka elektorat. Elektorat podatny na takie lęki i tak będzie ją postrzegał jako zbyt miękką kandydatkę i wybierze Dudę lub Bosaka.
Jakkolwiek dziwna okazałaby się być ta kampania, opozycja będzie musiała wyjść z pułapki polityki lęku i zaproponować alternatywę w postaci polityki nadziei. Kryzys uchodźczy i zdrowotny można też przecież przedstawić zupełnie inaczej niż w poetyce zagrożenia - jako okazję i wezwanie do budowy bardziej solidarnego, empatycznego porządku społecznego. Zarówno epidemia koronawirusa, jak i ewentualny nowy kryzys uchodźczy mogą posłużyć jako argument na rzecz tego, że wszyscy jedziemy na tym samym wózku, że potrzebujemy więcej wzajemnej troski i współpracy. Czy taki przekaz skazuje opozycję na klęskę? Być może, ale trudno uwierzyć, by wygrała z PiS w grę strachem.