Jola jest utytułowaną żeglarką, była mistrzynią świata i Europy. Ma żonę, jest szczęśliwa. Ujawniła się, gdy miała 21 lat. - Pewnego wieczoru poprosiłam mamę do pokoju. Powiedziałam: jestem zakochana, ale ta osoba jest kobietą – wspomina swój coming out. Mama się przeraziła, wystraszyła o własne dziecko. Minęło 15 lat, Jola dalej żegluje i liczy, że Polska w końcu się zmieni. – W polskim sporcie jest mnóstwo osób, które boją się ujawnić – przyznaje.
Jola Ogar-Hill to wielokrotna mistrzyni Polski w klasie 470, olimpijka z Londynu (2012). Po igrzyskach zgodziła się na reprezentowanie barw reprezentacji Austrii. Z Austriaczką Larą Vadlau zdobyły mistrzostwo świata i Europy. Od 2016 roku znów reprezentuję Polskę. Prywatnie ma żonę, na Majorce wzięła ślub z Hiszpanką Esperanzą Hill.
Ogar-Hill to też jedna z twarzy akcji #SportPrzeciwHomofobii. Pomysłodawcą przedsięwzięcia jest Kampania Przeciw Homofobii, organizacja pozarządowa walcząca z dyskryminacją ze względu na płeć. Żeglarka razem z paroma innymi ludźmi sportu tego samego dnia pokazała się w koszulce z napisem "Sport Przeciw Homofobii".
Impulsem były ostatnie wydarzenia. Zaczęło się od lutowej deklaracji prezydenta Warszawy Rafała Trzaskowskiego o polityce miejskiej na rzecz mniejszości seksualnych. Jeden z jej punktów mówi o "zapewnieniu rzetelnej edukacji antydyskryminacyjnej i seksualnej we wszystkich warszawskich szkołach". Podpis prezydenta Warszawy skrytykowali biskupi, deklaracji nie oszczędził również prezes PiS Jarosław Kaczyński. Nazwał ją "atakiem na rodzinę przeprowadzonym w sposób najgorszy z możliwych", z jego ust padły też słowa o "bardzo wczesnej seksualizacji dzieci".
To nie wszystko. Na stadionach Legii Warszawa i Lechii Gdańsk pojawiły się homofobiczne transparenty, zareagowała także znakomitość polskiego sportu, mistrzyni windsurfingu Zofia Klepacka. Zapowiedziała obronę "tradycyjnej Polski", stwierdziła, że nie daje zgody na "promocję wynaturzeń". Klepacka i Ogar-Hill są koleżankami z reprezentacji, znają się kilkanaście lat.
Sportowcy przeciw homofobii. Zaczęło się od deklaracji LGBT »
TOMASZ WIŚNIOWSKI: Coś się zmienia w naszym kraju? Coraz mniej boimy się mówić o homoseksualizmie?
JOLA OGAR-HILL: Na razie jest za wcześnie, żeby mówić o jakiejkolwiek zmianie, ale na pewno zaczęliśmy więcej rozmawiać na ten temat. To dobra droga do tego, żeby zaczęło się zmieniać. Im więcej ludzi będzie wiedzieć, że osoby homoseksualne ich otaczają, że jesteśmy wszędzie, w każdej dziedzinie życia, tym większa będzie otwartość. To jest kropla, która drąży skałę. Idziemy w dobrym kierunku. Mam taką nadzieję.

To jak zmienić świadomość Polaków? Co zrobić, żeby tolerowanie ludzi o odmiennej orientacji seksualnej było powszechne?
Wszystko wynika z niewiedzy. Ludzie boją się homoseksualizmu, a przecież my naprawdę nie zarażamy.
Liczę, że kiedy będziemy siebie przedstawiać społeczeństwu, to będzie łatwiej przekonać je do tego, że homoseksualizm jest OK, że to nie choroba, że my po prostu się tacy urodziliśmy. Nie czuję, że wyrządzam komuś krzywdę, że jestem z kobietą. Tak powinni odbierać mnie ludzie.
Wierzę, że w momencie, kiedy zaczynamy poznawać osobę i widzieć w niej dobrego człowieka, to orientacja nie ma znaczenia. Nie wyobrażam sobie, że za chwilę ktoś podejdzie i powie: wiesz, nie możemy ze sobą rozmawiać i się spotykać, bo jesteś homoseksualistą.
To długi proces, ale patrzę na to optymistycznie. Pochodzę z małej miejscowości. Łysa Góra leży w Małopolsce, liczy jakieś 2500 mieszkańców. Tam każdy o każdym wie wszystko. Nie ma szans, żeby być anonimowym. Odnoszę wrażenie, że moja wioska ma świadomość, kim jestem. Tymczasem nie zaznałam złych emocji ze strony sąsiadów i znajomych.
Wyobraża sobie pani Polskę jako kraj, w którym będzie obowiązywała legalizacja małżeństw homoseksualnych?
Wyobrażam. Chciałabym, aby moja Esperanza mogła przyjechać do Polski i być prawomocnie uznana za moją żonę. Mam nadzieję, że to szybko się stanie. Nie za dziesięć, dwadzieścia lat, ale już za pięć. Tego sobie życzę. Mam wrażenie, że to jest możliwe. Dostaję sygnały od różnych osób, którzy chcą wesprzeć akcję, dopytują, gdzie mogą kupić specjalną koszulkę z hasłem akcji.
Ludzie z Kampanii Przeciw Homofobii odezwali się do mnie dziewięć miesięcy temu. Od razu się zgodziłam. Miałam jedną obawę. Zastanawiałam się, jak moje zaangażowanie odbije się na mojej partnerce z łodzi. Klasa 470 jest dwuosobowa, pływam z Agnieszką Skrzypulec. Bałam się, że wyleje się na nią fala hejtu, że zrobią z niej lesbijkę. Nic takiego się nie stało. Dla mnie to też informacja, że nie ma agresji, że są jeszcze ludzie porządni.

A co w Polsce pani wpisuje w rubryce "stan cywilny"?
Dalej wpisuję "panna". Niestety, ale u nas nie da się inaczej. Nie robię tego z obawy, tylko ze względów praktycznych. Mogłabym wpisać "żonata", ale nikt by tego nie uznał.
Łatwiej zmienić u nas barwy narodowe niż ujawnić orientację seksualną?
Dobre pytanie. Wszystko zależy, na jakie barwy zmieniamy. To w naszym kraju ma istotne znaczenie. Lepiej nie zmieniać narodowości na niemiecką. Ale ja zmieniłam na austriacką i też byłam uznana za zdrajczynię. Nie ma to dla mnie żadnego znaczenia. Zawsze znajdą się ludzie, którzy mają odmienne poglądy. Nie czuję, żebym zdradziła Polskę.
Co skłoniło panią do wyjścia z cienia?
Miałam dość zakłamania. Dlatego dobrze, że jest taka akcja jak #SportPrzeciwHomofobii. Doskonale wiem, jakie rozterki przeżywa osoba, gdy nie potrafi być zgodna z samym sobą.
Mam znajomego, którego syn jest nastolatkiem i widać, że ten chłopak boryka się z tym, czy jest homo- czy heteroseksualny. Gdy patrzę w jego oczy, to widzę ten ból. On się nie ujawnił. Walczy. Gdy o tym rozmawiamy, on się mocno peszy. A przecież powinno być czymś naturalnym, że dziecko mówi rodzicom: słuchajcie, mam takie uczucia względem tej osoby.
To jest walka o własne ja, o swoją tożsamość. Czujesz coś w środku, ale na zewnątrz musisz być kimś innym, musisz udawać, okłamywać najbliższych, bo w tobie jest strach. Przerażające uczucie, które może spowodować poważne rany w przyszłości. Ja miałam tego dość. Powiedziałam, że chcę żyć zgodnie z sobą.
Pamięta pani ten dzień?
Dokładnej daty nie, ale pamiętam, jak do tego doszło. Pierwszą osobą, przed którą chciałam się przyznać, była moja mama. Pewnego wieczoru poprosiłam ją do pokoju, powiedziałam, że chcę z nią porozmawiać. Zaczęłam od tego, że jestem zakochana, ale ta osoba, w której się zakochałam, jest kobietą. Nie powiedziałam wprost, że jestem lesbijką, mówiłam o uczuciach. Powiedziałam, co się we mnie dzieje. Na początku u mamy był moment przerażenia i strachu o własne dziecko. Powiedziała: Jezu, jak ty sobie poradzisz?
Przeraziła się, bo myślała, że będę szykanowana. Miałam chyba 21 lat. Młodzieńcza głowa pomogła, bo bardzo mało myślałam o konsekwencjach. Moja mama jest fantastyczna. Szybko zaczęła podchodzić do mojej orientacji jak do czegoś, co jest naturalne.
A jak zareagowała reszta rodziny?
Miałam starszego brata. Zmarł jakiś czas po tym, gdy się przyznałam. Wiedział o mnie, bo gdy mu powiedziałam, to odparł: Młoda, ja wiedziałem. Daj spokój.
Przeszliśmy nad tym do porządku dziennego.
Tata zmarł na raka pięć lat po śmierci brata. Powiedziałyśmy mu z mamą. Był głową typowej, stereotypowej rodziny w Polsce. Jego reakcji obawiałam się najbardziej. Tydzień mu zajęło, żeby to zrozumieć, ale po tym tygodniu powiedział coś takiego: jesteś moją córką, a jeśli jesteś szczęśliwa, to ja też.
Były osoby, którym pani orientacja się nie spodobała?
Wujkowie i ciocie doradzały mamie, że trzeba iść ze mną do psychologa. Na szczęście mama im nie uległa. Nie próbowała mnie leczyć, bo to nie choroba. Jestem szczęściarą, że mam taką mamę. Ona nie ocenia, mam w niej stuprocentowe wsparcie. Przyjechała na nasz ślub na Majorkę, była zachwycona. Zjawiło się 65 osób, sami najbliżsi. Wszyscy dobrze się bawili, byli uśmiechnięci.
Takich rodziców wielu nie ma, tym bardziej potrzebne są edukacja i wsparcie dla osób homoseksualnych. Wiem, że jest fala hejtu wycelowana w deklarację LGBT i środowisko homoseksualne. Wiem, że coś takiego istnieje. Nie żyję w bańce, stąd moja decyzja, żeby się ujawnić publicznie, bo problem istnieje. Bo takich ludzi spotykam więcej, ich jest w naszym otoczeniu dużo. Musimy edukować społeczeństwo, wtedy będzie nam łatwiej żyć.
Zdarzały się pogróżki, odkąd pani zaangażowała się w #SportPrzeciwHomofobii?
Nie, nie dostałam żadnych pogróżek. Dlatego mam przeczucie, że coś zaczyna się zmieniać. Wpadają jakieś wiadomości w mediach społecznościowych typu "zastanów się, co robisz!", ale nie są podszyte agresją. To sporadyczne przypadki, ledwie kilka procent.
Pani partnerkom z łodzi nie przeszkadza prawda o orientacji?
Nie, w ogóle. Mam taki charakter, że robię wszystko, aby rozluźnić atmosferę. Żartuję. Śmieję się i mówię do mojej koleżanki, Agnieszki, żeby nie piła z tej samej butelki, bo może się zarazić i będzie lesbijką.
Były szykany w szkole, na studiach?
Nie przypominam sobie.
Żadnego przypadku? Pani na pewno mieszkała w Polsce?
Naprawdę. Chyba to rozgryzłam. Po pierwsze, moja mama daje mi ogromne poczucie własnej wartości. Po drugie, od zawsze uprawiałam sport. Po trzecie, miałam jakieś sukcesy. W liceum zdobywałam medale, miałam jakąś tam pewność siebie, nie byłam przy tym niską osobą. Trudno było śmiać się ze mnie. Co innego z kogoś, kto jest w klasie wycofany, nie świeci i nie ma sukcesów. Ma trudniej i reakcja otoczenia jest wtedy inna. Taka osoba może dostać po tyłku.

Dużo jest w polskim sporcie osób, które boją się ujawnić swoją odmienną orientację?
Mnóstwo. I to nie tylko w żeglarstwie. Mam znajomych w innych dyscyplinach, którzy mówią, że nigdy się nie ujawnią. Boją się, że będą szykanowani, że stracą kontrakty sponsorskie, boją się o swoją pozycję w drużynie.
Rozmawiała pani z Zosią Klepacką? Przeprosiła za słowa o "wynaturzeniu"?
Rozmawiałyśmy. Przeprosiła mnie za swoje komentarze, przyznała, że mogło mi się zrobić przykro. Ale jej zdanie się nie zmieniło. Tyle mam do powiedzenia na ten temat. Obie jesteśmy sportsmenkami, obie reprezentujemy ten sam kraj, jesteśmy w jednej kadrze. Sobie i jej życzę, żebyśmy razem pojechały na igrzyska w Tokio. Mam nadzieję, że nasi rodacy dadzą naszym medalom, jakie zdobędziemy, znak równości. Że mój nie będzie mniej wart.