- Po co mam wkuwać na pamięć datę bitwy pod Grunwaldem? Sprawdzę ci to w kilka sekund. Zakuwamy te daty, a nie umiemy wyprasować koszuli... Nad tym, czego musimy się uczyć, pracują stare pryki w ministerstwach, które nie nadążają za rzeczywistością - mówi Dawid Hamera, rocznik 2000. Tłumaczy nam, jak widzi świat Pokolenie Z. Rozmawiamy o szkole, pracy, rodzicach, internecie i depresji.
Dawid Hamera, rocznik 2000, w gimnazjum wymyślił projekt "Yes for Young", którego celem była zmiana obecnego systemu edukacji. Ukończył klasę z maturą międzynarodową w II LO w Szczecinie. Pracował jako rzecznik prasowy komitetu obecnego prezydenta Szczecina (wybory samorządowe 2018). Zainicjował ideę i przewodniczy organizacji pozarządowej Szczecin 2.0. W mieście zrobiło się o nim głośno, kiedy zaczął mówić o tym, że jego pokolenie – pokolenie Z – jest generacją szczególną.
Katarzyna Świerczyńska: Gdybyśmy mieli zrobić rysunek: "Ludzik Z" i wokół rzeczy, słowa, gadżety, skojarzenia, które według ciebie go definiują?
Dawid Hamera: Smartfon na pierwszym miejscu, internet, selfie, antydepresanty. Może dałoby się narysować jakoś tak, żeby pokazać, że ma głowę pełną myśli? Zna kilka języków. YouTube, Netflix – to chyba najpopularniejsze aplikacje. Facebook nie jest taki ważny, jak dla starszych. Zapatrzony w telefon, samotny, woli miasto, wiecznie podłączony. I jeszcze dopisz zioło, bo dużo młodych używa.
A modne słowa?
Siedzimy w kawiarni, Dawid zwraca się do znajomej, która siedzi przy stoliku obok.
Pomożesz mi? Jakich słów używamy często?
Wspólnie ustalają: sztos, mega, git, cringe, mood, vibe.
Dziewczyna: Mówimy i piszemy krótkimi zdaniami. Nie umiemy składać zdań złożonych. Teraz to widzę. Przygotowuję się do matury i jest problem na polskim.
Dawid: To wszystko przez komunikatory. O właśnie, do słów dopisz jeszcze XD. Ale pisane, nie mówione. Nikt nie mówi XD.
1995 rok to cezura, kiedy pojawia się pokolenie Z?
Z tym jest trochę problem. Na świecie definiuje się, że są to osoby urodzone po 1995 roku, ale to wszystko są głównie badania amerykańskie. Niektóre nowinki technologiczne, które ukształtowały pokolenie Z, pojawiły się w Polsce później, dlatego to bardzo zależy od miejsca. Ale myślę, że można przyjąć, że ten początek to lata 1995–2000. To jest to pokolenie, które w swoim okresie dojrzewania miało nieograniczony dostęp do internetu i to jest dla nich główne źródło informacji. No i media społecznościowe. W Polsce to pokolenie boomu ekonomicznego, wychowane w Unii Europejskiej, które nie pamięta granic. Dlatego często przyjmuje się w Polsce, że to właśnie mój rocznik – 2000.
W Szczecinie głośnym echem odbił się twój otwarty wykład o tym, jak zrozumieć pokolenie Z. Rzeczywiście potrzeba instrukcji obsługi młodego człowieka?
My zupełnie inaczej patrzymy na świat. To, że od początku mieliśmy dostęp do wszystkiego – do świata, do informacji – spowodowało, że kompletnie inaczej patrzymy na pieniądze, państwowość, patriotyzm, przyjaźń. Jeśli porównać nas ze starszym pokoleniem, to przede wszystkim bardzo różni nas podejście do pracy. Właśnie zaczynamy wchodzić na rynek pracy, a już się mówi, że jesteśmy pokoleniem roszczeniowym. Podczas gdy my po prostu siebie szanujemy.
Nie jesteście roszczeniowi?
Nie, my po prostu chcemy zarabiać normalne pieniądze. Widzimy, jak to funkcjonuje w innych krajach, wiemy, że teraz jest rynek pracownika. Poprzednie pokolenia musiały walczyć. O dobre studia, o dobrą pracę, pracodawca mógł robić z pracownikiem, co chciał. My chcemy być traktowani partnersko, a nie z góry.
Nigdzie nie jest tak, że od razu zarabiasz tyle, ile starsi i bardziej doświadczeni. Chyba że jesteś geniuszem.
Nie chcę hiperbolizować. Jak wchodzimy do nowego miejsca pracy, to są dwie opcje: albo idziemy tam, bo wiemy, czego możemy się spodziewać, albo liczymy na to, że zyskamy coś więcej. Pierwsza opcja to na przykład praca w fast foodach. Nie oczekujesz nie wiadomo jakiej kasy, to przejściowe, jesteś tam, żeby dorobić. Druga to praca, która da nam jakiś rozwój osobisty. To nawet nie chodzi o pieniądze, ale o partnerski stosunek, żebyśmy byli doceniani, to jest bardzo ważne.
Jak rozumiesz partnerski stosunek w pracy?
Pracownik nie jest tylko po to, żeby odwalać za szefa robotę. Jest różnica, kiedy zatrudniasz kogoś, bo sam chcesz się rozwijać. To jest partnerski model. Miałem okazję rozmawiać z kilkoma szefami skandynawskich firm. Tam się zakłada, że wszyscy jesteśmy równi i wszyscy rośniemy wspólnie. Prezes pije tę samą kawę co każdy inny pracownik. W Polsce najczęściej chodzi o to, aby firma się rozwijała, czyli tak naprawdę szef i jego wizja. On jest na uprzywilejowanej pozycji. Dla mnie i moich rówieśników wychowanych w internecie, w świecie, gdzie każdy jest równy, takie podejście nie nadąża.
Ja uważam, że to model z czasu komunizmu. Jest partia, jest szef, i wszyscy muszą się słuchać. Bardzo mi się podoba rozwiązanie, w którym to firmy są posiadane przez pracowników. Są takie modele biznesowe, część akcji daje pracownikom w ramach wynagrodzenia. I oni są współwłaścicielami firmy, w której pracują.
A zarobki?
Są ważne? Tak jak wszędzie, ale nie są najważniejsze. Pieniądze powinny być normalne.
Czyli?
Żebym nie musiał patrzeć co pięć minut na konto, czy mi wystarczy do kolejnej wypłaty.
Mówi się, że nie jesteście lojalnymi pracownikami.
Jesteśmy i nie jesteśmy. Bo albo się mocno przywiązujemy – to coś, czego nam bardzo brakuje w świecie internetu, świecie powszechnej samotności – albo traktujemy pracę jako kolejny etap, niewiele znaczący. Bo dlaczego mam być lojalny wobec kogoś, kto mnie nie szanuje?
Co jest w stanie ciebie zmotywować?
Na pewno akceptacja. Tu wychodzą plusy i minusy social mediów, przez to, że żyjemy w świecie sztucznego doceniania się za pomocą lajków. Lajki są naszą walutą. Ja wiem, że pochwały to tylko zewnętrzna motywacja, tak jak oceny w szkole. Sam się z tym źle czuję, ale zawsze, kiedy wrzucam zdjęcie na Instagram, to boję się, że dostanę mało lajków. Oczywiście w pracy ważna jest też ta motywacja wewnętrzna, kiedy ja sam stwierdzam, że coś chcę zrobić.
Lubisz zmiany?
To jest bardzo trudne pytanie. Dużo moich znajomych idzie na studia, żeby trochę przedłużyć dzieciństwo. Moja znajoma powiedziała mi, że czuje się dobrze, gdy wie, że co miesiąc na konto wpływa jakaś suma od rodziców. Nie chce nam się wielu rzeczy, nie widzimy sensu, ciężko jest nas przekonać zewnętrzną motywacją, spowodować, że naprawdę będziemy chcieli coś robić. Wielu młodych ludzi cały czas mieszka z rodzicami, bo boją się dorosłości, która oznacza pełną odpowiedzialność za samego siebie. Nie widzą powodu, dla którego mieliby to robić.
A ty mieszkasz z rodzicami?
Tak, ale utrzymuję się sam. Sam zarabiam na swoje potrzeby. Ja bardzo nie chciałem, żeby argument portfela był decydujący, jeśli chodzi o moją przyszłość.
Nie poszedłeś na studia...
Nie. Bo lubię doświadczać. Dałem sobie ten rok, żeby spróbować różnych rzeczy, zastanowić się, co dalej.
Co na to rodzice?
Nie są zadowoleni.
Chcą, żebyś studiował?
Oczywiście. I najlepiej został profesorem medycyny (śmiech). Albo skończył bardzo prestiżową uczelnię. Mam międzynarodową maturę, znam języki, mógłbym studiować wszędzie. Pamiętam jedną z takich naszych bardzo trudnych rozmów. Siedzieliśmy w salonie i oni nie byli w stanie zrozumieć, że dali mi tak dobre wykształcenie, wozili na zajęcia, płacili za nie, a ja nie chcę tego wykorzystać. Moi rodzice są lekarzami. Ciężko pracowali na swój sukces i swoje pieniądze. U nich ta droga się sprawdziła. Bardzo ich za to szanuję. Tylko teraz uważają, że taka jest najlepsza.
Może mają rację?
Nie będę lekarzem. A studia humanistyczne czy biznesowe? Moim zdaniem często nie mają sensu, ważniejsze jest doświadczenie. Mnóstwo młodych ludzi idzie tam po to, żeby tylko pójść.
Bierzesz pod uwagę, że w ogóle nie pójdziesz na studia?
Tak. Ale jeszcze tego nie wiem.
Jesteś bardzo asertywny. To rzadka cecha.
Wiem o tym. Wielu moich znajomych poszło na studia tylko dlatego, żeby spełnić oczekiwania rodziców. I dlatego, że boją się samodzielności. Oczywiście część wie, co chce robić w życiu, wybrali konkretne kierunki. Inni poszli, żeby się przekonać, jak będzie, i być może po roku zrezygnują, pójdą na inny kierunek...
Wielu starszych powie, że zmarnują rok. Tak samo jak ty marnujesz.
Ja tak na to nie patrzę. I moi rówieśnicy też nie. Chodzi o doświadczanie różnych rzeczy. To jest ważniejsze. Tak samo ważne, jak to, aby rodzice nie mieli oczekiwań...
Co przez to rozumiesz?
Mam koleżankę, studiuje teraz w Londynie. Ale mama zawsze mówiła jej, żeby robiła w życiu to, co chce, a ona to zaakceptuje. Ważne, żeby czuła się szczęśliwa. Poszła na studia, bo chciała. Nie było presji. To dla nas bardzo istotne.
Brzmi trochę jak apel do rodziców...
Tak jest. Żeby słuchali swoich dzieci. Jest takie określenie jak "projekt dziecko". To chyba częste wśród pokolenia moich rodziców. Od początku projektują dla niego przyszłość. Czasem chcą, aby spełniło ich niezrealizowane marzenia. Wiesz, to jest chyba tak, że różne pokolenia różnie okazują swoje uczucia. Jak babcia okaże ci swoją miłość?
Dobrze nakarmi...
No właśnie. A pokolenie moich rodziców za większość zapłaci. Zwłaszcza jeśli chodzi o rzeczy związane z edukacją. A dla mnie, dla pokolenia Z, te pieniądze nie są celem samym w sobie. My wcale nie jesteśmy tak konsumpcyjni jak na przykład millenialsi. Nie muszę mieć nowego modelu iPhone’a co roku. Jak cię przekonać do kupienia czegoś? Jakością i unikatowością.
Marki są ważne?
Najważniejsze! Wiesz, co to są sneakersy?
Buty.
Tak, i są nawet specjalne aplikacje tylko po to, aby móc kupić najnowsze modele, być na bieżąco, móc upolować limitowane linie. To jest problem firm molochów. Muszą tworzyć produkty limitowane, aby trafić do nas. Chcemy być unikatowi. To najprościej wyrazić przez ubiór. Patrzysz na moje buty? Ja akurat nie noszę nic specjalnego (śmiech). Chyba w ogóle nie ubieram się jak typowy przedstawiciel pokolenia Z.
Powiedziałeś kiedyś, że "nie przekonuje cię Chajzer w reklamie". To co cię przekona?
Emocje. Wartości, jakie prezentuje jakaś marka. Pamiętasz reklamę Allegro, jak dziadek uczył się angielskiego? To było to! To chyba pierwsza taka reklama w Polsce. Ja na to mówię "emocjonalne porno". Przecież w niej nie było nic o tym, że na Allegro możesz sobie coś kupić czy sprzedać. Ostatnio jeden z banków zachęcał młodych na Instagramie, żeby zakładać u nich konto, bo dostaniesz 200 zł i możesz iść ze znajomymi do kina. Do tego banalny hasztag. To śmieszne jest. Od razu widać, że wymyślali to starzy ludzie. Tu właśnie pasuje słowo "cringe" (żenada). Oni myślą, że zrobili coś fajnego, a ty wiesz, że to żenujące. My nie dajemy się nabrać na takie rzeczy. Pokolenie Z jest bardzo krytyczne, bo jesteśmy każdego dnia zarzucani tysiącem informacji. Dla części ważni są influencerzy. Jeśli komusz ufasz, to kupisz to, czego on używa, co on poleca. Ważna jest też jakość. My możemy w ciągu jednej chwili porównać sobie i sprawdzić wszystko w internecie. Mamy dostęp do wszystkiego. Nie ekscytujemy się tak. Nie wydajemy kompulsywnie, bo nie pamiętamy czasów, kiedy pomarańcze można było kupić tylko na święta. Ja to znam tylko z opowieści z rodziców. W dzisiejszych czasach możemy kupić i dostać dosłownie wszystko.
Zostawmy zakupy. Wiem, że dla ciebie ważny jest temat edukacji.
Tak! Marzę o tym, żeby zmienić system edukacyjny w Polsce. To, czego uczymy się w szkołach, nie ma sensu, jest nam zupełnie nieprzydatne. Zapytaj mnie o coś (Dawid bierze smartfona do ręki). Sprawdzę ci to w kilka sekund. Ja akurat lubię historię, ale po co mam wkuwać na pamięć datę bitwy pod Grunwaldem? Większość tych rzeczy i tak ulatuje nam potem z głowy. Zakuwamy daty, a nie umiemy wyprasować koszuli...
Zaraz, zaraz, chciałbyś się w szkole uczyć obsługi żelazka?
Oczywiście!
A nie powinni cię tego nauczyć rodzice?
Kiedy? Pracując po 12 godzin dziennie? Podam inne przykłady. W szkole nie uczą nas rzeczy praktycznych, nie wiemy, jak założyć własną firmę albo jak wystawić fakturę. Sam czasem się czuję zagubiony w urzędowych sprawach. Nikt mnie nie nauczył, jak to się robi. Albo moja dziewczyna, która jest na pierwszym roku studiów. I mówi, że większość ma ogromny problem ze zrobieniem prezentacji i pokazaniem jej publicznie przed grupą. Nikt nas tego nie uczył. Nad tym, czego musimy się uczyć, pracują stare pryki w ministerstwach, które nie nadążają za rzeczywistością. Napisz to! Nikt nie słucha głosu młodych.
To jak według ciebie wygląda idealna szkoła?
To szkoła, do której wchodzą uśmiechnięte dzieci i wychodzą z niej uśmiechnięte. Bez tradycyjnych ocen. Bez podziału na grupy wiekowe, bo przecież nie rozwijamy się tak samo. Bez sztywnych dzwonków co 45 minut. Szkoła, która uczy nas naprawdę przydatnych rzeczy. Chciałbym wiedzieć, jak założyć konto w banku, własną firmę, jak skręcić meble. Ktoś ma pasję i chce się specjalizować? Proszę bardzo! Niech to robi.
Uśmiecham się, bo widzę, że chcesz rewolucji.
Rozmawiamy w takim momencie, że jestem krok od poddania się... Nikt nie traktuje młodych poważnie. Ja tę rewolucję chciałem robić już, kiedy miałem 15 lat.
Opowiedz...
Mój wujek zorganizował w Szczecinie pierwszy "Inspiration Day", spotkanie, na którym różni ludzie opowiadają o sobie. Byłem wtedy w gimnazjum, pojechałem tam razem z tatą. I te wszystkie przemowy, prezentacje dały mi takie poczucie, że ja też mogę coś zrobić, zmienić. Pamiętam dokładnie, jechaliśmy do domu, słuchaliśmy "Wspomnienia" Czesława Niemena i wpadłem na pomysł, że zrobię swój projekt w szkole. Zapytam samych uczniów, co im się nie podoba w systemie edukacji. I to będzie początek wielkich zmian. Chciałem rewolucji i wierzyłem całym sercem, że jest możliwa.
Powiedziałeś o tym tacie?
Tak, ale podszedł do sprawy ze zdrowym sceptycyzmem. Trudno to było zrozumieć świeżo upieczonemu, młodemu rewolucjoniście.
I co dalej?
Uparłem się. Nazwałem ten projekt "Yes for Young". Poszedłem do wychowawców klas w liceum. A więc starszych od siebie. Nie miałbym odwagi wystąpić przed własną klasą. Bałbym się surowej oceny. To się nie działo od razu. Potrzebowałem kilku miesięcy, żeby przygotować te lekcje. Teraz o tym lekko mówię, ale wtedy wszystko kosztowało mnie wiele emocji. Bardzo dużo wtedy czytałem o historii edukacji, o różnych systemach, szukałem badań. Przygotowałem 15 minut prelekcji, a potem miała być praca w grupach i na koniec dzielenie się. To był ogromny stres. Nauczyłem się wszystkiego na pamięć, byłem sparaliżowany. Wiesz, że ja dokładnie pamiętam pierwszą taką lekcję? Sala numer 43, klasa Ib.
Dałeś radę?
Wszystko puściło, kiedy zorientowałem się podczas recytowania z pamięci swojej prezentacji, że wszyscy mnie naprawdę słuchają. Wtedy poznałem ludzi, którzy myśleli tak jak ja. Wierzyli, że możemy coś zmienić. Spotykaliśmy się jako "Yes for Young", zrobiliśmy wspólnie fajne projekty. Potem wszystko się rozmyło, wiesz, jakieś niesnaski między nami... A potem pojechałem w wakacje na kurs językowy do Monachium i spotkałem chłopaka, który w Olsztynie założył coś, co nazywa się Olsztyn 2.0. Dużo gadaliśmy i postanowiłem zrobić coś takiego w Szczecinie. Udało się. Jako Szczecin 2.0 zaczęliśmy mówić o pokoleniu Z. Miałem wtedy nawet szkolenie dla Urzędu Miasta, żeby powiedzieć, jak promować Szczecin wśród młodych, żeby nie chcieli stąd wyjeżdżać.
A potem zostałeś rzecznikiem prasowym w sztabie wyborczym obecnego prezydenta Szczecina...
To była moja pierwsza praca. Pierwsze zarobione pieniądze. Przyszli do mnie i zapytali, czy znam kogoś, kto mógłby, że chcą młodych w sztabie. Powiedziałem, że znam siebie. Myślałem, że dzięki temu młodzi się przebiją, że coś się zmieni. Tak się nie stało.
Brutalna rzeczywistość.
Dlatego młodzi tak niechętnie chodzą na wybory i nie uczestniczą w polityce. Nie widzą sensu. Na co mają głosować? My jesteśmy bardzo wyczuleni na fałsz. Chcemy prawdy, działań, a nie wzajemnej zawiści, wojenki między ugrupowaniami-molochami. Często, jak ktoś chce coś robić, chce działać, jest tłamszony przez starszych. Jest jeszcze jedna rzecz. My myślimy globalnie. To dlatego trudniej nas zainteresować lokalnymi problemami, ale jeśli chodzi na przykład o klimat czy sprawy równości, to jest to coś, co nas łączy, jest ważne, bo dotyczy całego świata.
Porozmawiajmy o komunikacji. Jak z wami rozmawiać?
To trudne. Pokolenie Z ma z tym duży problem. Często mamy trzystu znajomych w sieci zamiast trzech bliskich w rzeczywistości.
Ty chyba nie masz z tym problemu?
Nieprawda. Ciągle się tego uczę. Umówiliśmy się na spotkanie, bo poprosiłaś o nie. Potrafię sam wygłosić prelekcję, choć początki były trudne, ale podnieść rękę i zadać pytanie? To już nie bardzo. Nie umiem podejść do obcej osoby i jej zaczepić, zagadać. Small talking? To jest dla nas abstrakcja, coś strasznego. O tym, czy chcesz umówić się z dziewczyną, decydujesz, przesuwając jej zdjęcie w prawo lub lewo. Moje pokolenie zrywa związki przez wiadomości na Messengerze, bo nie umiemy mówić trudnych i ważnych rzeczy prosto w oczy...
Tobie się to zdarzyło?
Nie, ale z poprzednią dziewczyną wiele razy kłóciłem się przez Messengera. Z obecną tego nie robimy. Śmiejemy się trochę, że mamy po 70 lat. I mi się to podoba. Bo najważniejsze rzeczy trzeba powiedzieć, nie napisać.
To dlaczego pokolenie Z, jeśli generalizujemy, jednak woli pisać? Albo po prostu wyrazić zdanie emotką?
Zobacz, co dzieje się w domach. Widzę coraz młodsze dzieci zapatrzone w tablety i smartfony. Rodzice nie rozmawiają z nimi. Nie spędzają z nimi czasu. Gdzie mają się tego nauczyć? Szukają akceptacji w sieci, a tam zasady są bardzo brutalne. Młody człowiek nie jest w stanie tego udźwignąć.
Kiedy ty dostałeś swojego pierwszego smartfona?
Miałem chyba 12 lat. Oczywiście w szkole były komputery. Dostałem chyba iPhone’a 3. To było przeżycie! To był lans! Ale początki pokolenia Z nie są jeszcze tak bardzo zmanierowane przez ekrany. To były jeszcze czasy, kiedy siedzieliśmy na Naszej Klasie. Facebook i potem Instagram to już czasy mojego gimnazjum. Ostatnio widziałem dane – spędzamy przed ekranami po pięć godzin dziennie.
Kiedy dziecko powinno dostać swojego pierwszego smartfona?
Jak najpóźniej.
Dlaczego?
Technologia nigdy tak szybko nie szła do przodu, jak teraz. Jesteśmy bardzo skrzywdzonym pokoleniem. Pokoleniem eksperymentalnym. Jak takie króliki doświadczalne. Przecież ludzkość od samego początku bazuje na tym, że funkcjonujesz w otoczeniu innych ludzi. Jesteś stworzeniem społecznym. Działanie wbrew naszej ludzkiej naturze ma straszne konsekwencje. Jak będzie dalej, to się dopiero okaże. Za jakiś czas się przekonamy, bo my dopiero zaczynamy dorosłe życie.
Co masz na myśli, mówiąc o strasznych konsekwencjach?
Samotność i depresja. Zapytaj kogokolwiek w tej kawiarni, czy zna kogoś, kto choruje na depresję. Każdy ci powie, że tak, i jest w stanie wymienić cztery, pięć takich osób, które zna osobiście.
Ciebie to dotknęło?
Miałem w swoim życiu jeden straszny moment. To była jesień zeszłego roku. Przygotowania do matury, gigantyczna presja, bo międzynarodowa matura to ogromne wymagania. Do tego rozstałem się z dziewczyną. Czułem, że nie daję rady. Przychodziłem do domu i wpadałem w panikę, płakałem.
Miałeś myśli samobójcze?
Niezupełnie. Ale myślałem, że może coś sobie zrobię. Sam nie wiem właściwie co. Byłem kompletnie zagubiony. Dużo wtedy imprezowałem. Miesiąc wcześniej skończyłem 18 lat, więc mogłem pić alkohol. Uciekałem w to. Rodzice uważali, że histeryzuję.
Patrzę na statystyki samobójstw. Wśród twoich rówieśników wzrosła liczba samych prób samobójczych, maleje liczba tych, które są skuteczne i kończą się śmiercią.
W samo sedno. To wołanie o pomoc.
Ty o nią wołałeś?
Pomyślałem, że pójdę na terapię. Znalazłem w sieci psychologa. I spytałem rodziców, czy dadzą mi pieniądze.
Nie pytali, co się dzieje?
Powiedziałem, że to moja prywatna sprawa. I jestem im naprawdę bardzo wdzięczny, że mi to sfinansowali, bo wiem, że nie każdy ma taką możliwość. Gdyby nie to, nie wiem, jakby się to wszystko skończyło. Pierwszy psycholog mi się nie spodobał, bo od razu chciał mi mówić, co powinienem robić. Znalazłem drugiego. Pana psychologa, z którym wspólnie do wszystkiego dochodziliśmy. Terapia trwała 10 miesięcy. Myślę, że wszystko sobie poukładałem. Przetrwałem dzięki temu ten najgorszy czas, zdałem maturę. Powoli też uczę się rozmawiać z rodzicami. Jest ciężko, ale coraz lepiej.
Kiedy na początku poprosiłam cię o wymienienie rzeczy, które definiują pokolenie Z, powiedziałeś o antydepresantach...
To bardzo powszechne. Ostatnio znajoma pokazywała mi, że dostała nowe pigułki, mocniejsze. U mnie obyło się bez tego.
Może więc lekarze wypisują je zbyt pochopnie?
Nie mają wyjścia. Dla wielu osób to jedyna szansa na przeżycie i w miarę normalne funkcjonowanie. Najgorzej jest wśród dziewczyn. To one częściej chorują na depresję.
Dlaczego tak jest?
Są pod większą presją. Są bardziej krytycznie oceniane. Wrzucają do sieci selfie i czekają na ocenę. Widzisz na Instagramie piękne ciało i dajesz lajka. A przecież powinieneś docenić nie piękne ciało, ale ciężką pracę, jaką ktoś włożył, aby je mieć. Tego nikt nie docenia. To wszystko sprawia, że tworzymy fałszywe osobowości na potrzeby internetu. Boimy się pokazać siebie. A przecież każdy chce być akceptowany, chce się wyróżnić. Jednocześnie sami dla siebie jesteśmy bardzo krytyczni.
O czym marzysz?
Ale o co pytasz?
Ogólnie. Po prostu: jakie jest twoje największe marzenie?
Chciałbym coś zmienić. Sprawić, żeby ludzie nie byli tacy zawistni, żeby potrafili razem działać. Żeby potrafili się zjednoczyć.
Przepraszam, że się śmieję, ale dla mnie to brzmi trochę jak deklaracje kandydatek na wyborach miss, które oglądałam w telewizji jako nastolatka:" I chcę, żeby był pokój na świecie". To oczywiście ważne i piękne, ale jednak utopijne i trochę infantylne.
Może tak, ale ja jeszcze wierzę, że to możliwe. No i ta edukacja. Marzę o tym, żeby wywrócić ten system w Polsce do góry nogami.
A bardziej przyziemne marzenia? Myślisz o własnej rodzinie?
Tak, ale jeszcze nie jestem na to gotowy.
Kiedy będziesz?
Nie wiem. Na pewno to wtedy poczuję.
Dzieci?
Tak, ale myślę też, żeby adoptować dziecko. Lubię dawać komuś szczęście, a adopcja to najwyższa forma takiego działania.
Ślub?
To tylko ceremonia. Dla mnie w relacji najważniejsza jest przyjaźń. Przyjaźń nie musi być cementowana ceremoniami, a małymi gestami każdego dnia.
Czego się najbardziej boisz?
Że nie znajdę dla siebie miejsca w życiu.