Amerykańskie brygady pancerne, główna siła uderzeniowa US Army, nie są tak silne, jak się wydaje. Przez kilkanaście lat walki z partyzantką zostało zapomnianych wiele cennych umiejętności niezbędnych w potencjalnym konflikcie z Chinami czy Rosją. Amerykańscy wojskowi sami postulują wprowadzenie zmian, bez których przysłane do Polski oddziały nie będą "najlepsze na świecie".
Stan brygad pancernych US Army jest tym bardziej ważny, że według zapowiedzi jedna z nich niedługo trafi na wschodnią flankę NATO. Na terenie Polski ma stacjonować jeden z jej batalionów. Obecność Amerykanów ma być gwarantem zaangażowania USA w odstraszanie Rosji i szybkie reagowanie na ewentualną agresję.
Realna korzyść ze stacjonowania brygady pancernej US Army na wschodniej flance NATO może być jednak mniejsza, niż się spodziewamy. Choć będzie dysponować imponującym uzbrojeniem w postaci najnowszych odmian czołgów M1 Abrams i wozów bojowych M2 Bradley, to ich załogi mają mieć braki w wyszkoleniu. Tymczasem na wojnie sprzęt, owszem, jest ważny, jednak najważniejsi są ludzie go obsługujący.
Wizerunkowe wpadki czołgistów US Army
Na braki w umiejętnościach amerykańskich czołgistów uwagę zwracają oni sami. "Myślicie, że jesteśmy najlepsi? Możecie zmienić zdanie" – pisze w specjalistycznym kwartalniku pancerniaków US Army ppłk Terrence H. Buckeye. Wojskowy doszedł do krytycznych wniosków na temat jakości szkolenia w USA po spędzeniu dwóch lat na wymianie w australijskiej szkole wojsk pancernych, gdzie służył jako starszy instruktor. Po powrocie do ojczyzny stwierdził, że Australijczycy mają znacznie lepszy system szkolenia nowych czołgistów, mimo zdecydowanie krótszej niż amerykańska tradycji na tym polu.
Dodatkowo w maju czołgiści US Army odnieśli dwie bolesne wizerunkowe porażki, związane właśnie z jakością ich wyszkolenia i gotowości bojowej. Jedna miała miejsce podczas krajowego konkursu załóg czołgów amerykańskiego wojska odbywającego się w Fort Benning Sullivan Cup. Prestiżowe zawody od lat organizuje US Army w swoim głównym centrum szkoleniowym i od lat dominowały w nich załogi armijne, zostawiając w tyle te z Korpusu Piechoty Morskiej i Gwardii Narodowej. W tym roku stała się jednak rzecz niesłychana i konkurs wygrali gwardziści, czyli właściwie cywile będący żołnierzami na część etatu.
Kilka dni później duma czołgistów US Army ucierpiała ponownie, tym razem w Europie podczas organizowanych w ramach NATO zawodów Europe Tank Challenge. Choć w konkursie odbywającym się na niemieckim poligonie Grafenwoehr startowały dwa zespoły z USA, to oba poniosły porażkę. Nie tylko nie zajęły pierwszego miejsca – do czego podczas wcześniejszych sojuszniczych konkursów przyzwyczaili się Amerykanie – lecz w ogóle nie stanęły na podium. Miejsca na nim zajęli kolejno Niemcy, Duńczycy i Polacy, czyli użytkownicy niemieckich czołgów Leopard 2.
"Nie możemy dłużej polegać na masie i przewadze technologicznej"
Oczywiście porażki w dwóch konkursach nie są dowodem na powszechny kryzys umiejętności amerykańskich czołgistów, bo mogli mieć po prostu pecha. Są jednak bardzo wymowne w kontekście napisanego kilka miesięcy wcześniej artykułu ppłk. Buckeye'a. Wojskowy stwierdza w nim, że cały cykl szkolenia nowych czołgistów US Army wymaga przebudowy, bo jest za mało praktyczny, nierealistyczny i nie daje adeptom wystarczających umiejętności do sprawnego toczenia wojny manewrowej na nowoczesnym polu walki.
"Wobec odradzającej się Rosji i bardziej agresywnych Chin US Army potrzebuje wojsk zmechanizowanych sprawnych w prowadzeniu operacji połączonych [zakładających współdziałanie czołgów, piechoty, artylerii, lotnictwa i innych sił w celu stworzenia efektu synergii na polu bitwy – red.]. Nie możemy dłużej polegać na masie i przewadze technologicznej, rekompensujących niekompetencję na poziomie taktycznym. Zwłaszcza wobec redukcji liczebnej sił pancernych US Army" – pisze ppłk Buckeye.
Wojskowy czyni aluzję do dwóch wojen z Irakiem, podczas których siły zmechanizowane amerykańskiego wojska wykazały się porażającą skutecznością, wręcz nokautując przeciwnika. Sukces został jednak osiągnięty głównie dzięki dużej przewadze technologicznej i ilościowej, pomimo niedociągnięć w skuteczności żołnierzy na polu bitwy. W potencjalnym konflikcie z Chinami czy Rosją Amerykanie nie będą już mieli takiego luksusu. W starciu z przyzwoicie uzbrojonymi i licznymi przeciwnikami braki w umiejętnościach żołnierzy mogą być źródłem poważnych problemów i strat.
Lista problemów
Podpułkownik wylicza przy tym szereg problemów ze szkoleniem, które jego zdaniem wymagają pilnej naprawy.
Pierwszym jest brak pokory i nastawienie wojskowych streszczające się w stwierdzeniu: "Jesteśmy najlepsi na świecie". "Nasi najwyżsi dowódcy nieustannie powtarzają nam, że jesteśmy najlepszą armią na świecie. To nie skłania do krytycznego spojrzenia na skuteczność naszego szkolenia. Tymczasem poddanie w wątpliwość założenia o byciu najlepszymi może nam przynieść korzyści" – pisze ppłk Buckeye i radzi choćby spojrzeć na australijski wzorzec.
Drugim problemem jest utrata tożsamości i kluczowych umiejętności. Autor artykułu stwierdza, że brygady pancerne od inwazji na Irak w 2003 r. zajmują się wyłącznie działaniami przeciwpartyzanckimi i policyjnymi. Do takich zadań modyfikowano sprzęt oraz proces szkolenia. Natomiast kluczowym zadaniem wojsk pancernych były, są i będą operacje połączone. Tymczasem o nich w znacznej mierze zapomniano, przez co erozji uległy niezbędne umiejętności i zniknęli kompetentni instruktorzy.
Trzecim i kilkoma kolejnymi problemami jest, w uproszczeniu, mała realistyczność szkolenia. Początkujący pancerniacy US Army stosunkowo niewiele czasu spędzają na poligonie i w polu, a kiedy już to robią, to ćwiczenia mają być tak dalece reżyserowane i prowadzone w bezpiecznych warunkach (na suchym otwartym terenie z betonowymi drogami/placami oraz przygotowanymi stanowiskami ogniowymi), że "straciły wszelkiego ducha realizmu". Ppłk Buckeye przeciwstawia temu praktyki Australijczyków, którzy wysyłają pancerniaków podczas standardowego kursu na dwa razy dłuższy pobyt na poligonie, który jest kilkadziesiąt razy większy od tego w Fort Benning i pozbawiony wszelkich udogodnień. W efekcie australijskie załogi mają sobie znacznie lepiej radzić w trudnym terenie i nieprzewidywalnych sytuacjach.
Kolejnym problemem ma być zbytnie poleganie na symulatorach. Początkujący pancerniacy spędzają w nich dużo czasu, a zdaniem ppłk. Buckeye'a w ten sposób można się uczyć jedynie podstaw, bo nic nie zastąpi prawdziwych warunków w wozie bojowym jadącym po trudnym terenie.
Ostatnim zarzutem jest "zbytnie poleganie na technologii". Według autora artykułu podczas szkolenia czołgistów za mało uczy się walki bez pomocy nowoczesnych systemów dowodzenia i łączności. Na dodatek polega się na nich jako na czymś, co da Amerykanom dużą przewagę w polu i zrekompensuje pewne braki w umiejętnościach żołnierzy. Ppłk Buckeye ostrzega, że Chińczycy i Rosjanie dokonują dużych postępów w rozwoju nowoczesnych technologii wojskowych i nadganiają zaległości, niwelując przewagę USA.
Kosztowna tradycja zaniedbań
We wnioskach oficer sugeruje zmianę procesu szkolenia, przez czerpanie m.in. z wzorców australijskich, która pozwoli usunąć wymienione przez niego słabości. Postuluje też przeniesienie kursów na dowódców czołgów z małego poligonu przy Fort Benning do znacznie rozleglejszej lokacji i "wyzbycie się strachu" przed niewyreżyserowanymi strzelaniami ostrą amunicją. Postuluje również ponowne skupienie się wojsk pancernych na tym, do czego zostały stworzone, czyli na wojnie manewrowej.
Za najważniejsze zadanie uznaje jednak samą konieczność dostrzeżenia problemu, co jego zdaniem będzie bardzo trudne. "Ci, którzy nie wierzą, jak słabe jest nasze obecne szkolenie taktyczne, powinni odwiedzić australijską szkołę wojsk pancernych. To najpewniej zmieni ich punkt widzenia" – pisze podpułkownik.
"Choć te zmiany byłyby trudne, wymagałyby wydatków i dużo pracy, to są do osiągnięcia. Siły zbrojne USA potrzebują zabójczych sił zmechanizowanych, zdolnych do agresywnych operacji połączonych. Obecnie nasze wojska pancerne tego nie zapewniają" – stwierdza ppłk Buckeye. Kończy stwierdzeniem, że wojsko USA ma historyczną tendencję do zaniedbywania wprowadzania koniecznych zmian podczas pokoju, wchodzenia w wojnę nieprzygotowanym, ponoszenia wielkich strat i dopiero później dostosowywania się oraz pokonywania problemów. "Może moglibyśmy uniknąć tego kosztownego cyklu i stać się organizacją, którą podobno jesteśmy" – pisze wojskowy.
Maciej Kucharczyk