To nie był typowy miliarder. Piłkarzy wysyłał do kasyna, a za mistrzowski tytuł potrafił sprezentować im luksusowe samochody. Kibicom rozdawał bilety i klubowe szaliki. W kilka chwil klub Leicester City został osierocony, a piłkarska Anglia zapłakała. W katastrofie śmigłowca zginął Vichai Srivaddhanaprabha, zwany "Światłem Pomyślnego Dostatku". To on z klubu, będącego pośmiewiskiem ligi, zrobił najmniej spodziewanego mistrza kraju w najnowszej historii futbolu.
Nic nie zapowiadało tej katastrofy. Jak zawsze, po zakończeniu meczu swojego ukochanego klubu, 60-letni Vichai Srivaddhanaprabha z czteroosobową załogą pomaszerował do śmigłowca. Miał wystartować ze środka płyty boiska. Dochodziła godzina 20.30 polskiego czasu.
32 tysiące kibiców, którzy przyszli obejrzeć zakończone remisem spotkanie Lisów z West Hamem, właśnie się rozchodziło. Trybuny już jakiś czas temu opustoszały, ale sporo fanów było wciąż na terenie obiektu.
W przystadionowym studiu właśnie trwał pomeczowy program na żywo. Na krzesełkach wygodnie rozsiedli się byli reprezentanci Anglii Owen Hargreaves i Chris Sutton. Obecny był również John Hartson, od dziesięciu lat emerytowany walijski piłkarz. Program prowadził Jake Humphrey. Sutton na moment się odwrócił i z uśmiechem spojrzał w kierunku środka boiska, na maszynę.
Za chwilę AW169, czterotonowy śmigłowiec brytyjskiej produkcji, wzbije się w powietrze. Ma obrać kierunek na lotnisko Luton pod Londynem, raptem jakieś 100 kilometrów. Tam zaplanowana jest przesiadka do prywatnego samolotu i tradycyjny odlot miliardera do Tajlandii.
Klub klubem, ale on najlepiej czuł się w ojczyźnie.
Katastrofa śmigłowca. Nie żyje właściciel Leicester City »
Iskry, płomienie i runął na ziemię
Resztę znamy z relacji świadków i krótkiego filmu wideo opublikowanego w "The Sun" trzy dni po tragedii.
Dramat rozegrał się na oczach między innymi Petera Shiltona, byłego reprezentacyjnego bramkarza, który karierę zaczynał właśnie w Leicester City. Shilton na sobotni mecz zabrał żonę. Do domu wracali z lekkim niedosytem, remis 1:1 ich zespołu nie urządzał. Gdy opuścili stadion, stanęli jak wryci.
- Widzieliśmy śmigłowiec nad nami. Nagle zaczął wydawać z siebie przedziwne odgłosy i obracać wokół własnej osi. Maszyna kierowała się ku nam, moja żona zaczęła panikować – streścił tragiczne sekundy dziennikarzowi BBC.
Później państwo Shiltonowie dostrzegli iskry, które wydobywały się z tylnej części maszyny. – W końcu pojawiły się mniejsze płomienie i zaraz duże. Wszystko działo się bardzo szybko. Śmigłowiec momentalnie runął na ziemię – opowiadał dalej 125-krotny reprezentant Anglii.
W barze, naprzeciwko stadionu, byli kibice. Relację jednego z nich cytowano w Sky News. - Mój siostrzeniec był w szoku. Widział, jak pilot musiał stracić kontrolę nad maszyną, a potem ona w ciągu sekundy spadła na ziemię i stanęła w płomieniach.
"Byliśmy na wizji, słyszeliśmy hałas"
Informację o katastrofie śmigłowca przekazał Anglii Jake Humphrey, który właśnie rozmawiał w studiu z byłymi piłkarzami. Dyskusje na temat meczu momentalnie zeszły na dalszy plan. Na ekranie ukazała się poważna mina dziennikarza, w końcu przemówił nie mniej poważnym głosem.
- Sprawy przybrały bardzo smutny obrót. Właśnie widzieliśmy, jak śmigłowiec właściciela Leicester City startuje stąd, z koła środkowego boiska. Dla nas to coś zwyczajnego, bo często siedzimy tutaj po meczach i jego start obserwujemy. Jednak niespodziewanie wydarzyło się coś bardzo poważnego. Śmigłowiec, który odleciał stąd ledwie pięć minut temu podczas naszego programu na żywo... on się rozbił. Rozbił się na klubowym parkingu, tuż za oknem. Byliśmy na wizji, słyszeliśmy hałas – relacjonował prowadzący.
W tym momencie nie było jeszcze informacji o ofiarach, nieznane były nazwiska osób na pokładzie. Długo nikt nie chciał potwierdzić, że w środku był właściciel Leicester City. Nazwisko Tajlandczyka padało nieoficjalne. Wątpliwości klub rozstrzygnął dopiero dzień po katastrofie. Zginął Vichai Srivaddhanaprabha i czteroosobowa załoga, w tym Polka, doświadczona pilotka i instruktorka lotnictwa Izabela Lechowicz. Od 1997 roku mieszkała w Anglii, od 10 lat jej partnerem życiowym był Eric Swaffer. To on siedział za sterami feralnego AW169. Lechowicz mu asystowała.
W marcu znalazła się w gronie 18 Polek w Wielkiej Brytanii, które ambasada w Londynie nagrodziła w plebiscycie #Polka 100, zorganizowanym z okazji setnej rocznicy uzyskania przez kobiety praw wyborczych. Wyróżniono panie, które przyczyniły się do kreowania pozytywnego wizerunku Polski na Wyspach.
Szczęście w nieszczęściu, że śmigłowiec runął na pustym parkingu. Według świadków to nie przypadek. "Twierdzą, że pilot jest bohaterem, bo rozpaczliwie kierował obracającą się maszynę z dala od tłumów kibiców, którzy oglądali mecz z West Hamem" – pisał o wypadku "Daily Mirror".
Natychmiast zbiera się brytyjska komisja badania wypadków lotniczych. Sprawdza rejestratory, które ocalały z katastrofy i próbuje rozwikłać jej zagadkę. Nieoficjalnie jako przyczynę dramatu wskazuje się awarię tylnego śmigła, odpowiadającego za stabilność powietrznego statku.
Do tragicznej soboty AW169 znany był ze swojej bezawaryjności.
Kasyno za awans, samochody za tytuł
Od niedzieli plac przed wejściem na stadion tonie w kwiatach i szalikach w barwach klubu. Jest skupienie, ludzie nie wstydzą się łez. Wszyscy - kibice, piłkarze i inni pracownicy Leicester City - opłakują śmierć dobrodzieja z Tajlandii.
Zostawił żonę Aimon, ojca straciło czworo dzieci - Voramas, Apichet, Arunroong i Aiyawatt. Osierocone poczuło się również całe 350-tysięczne Leicester, bo zginął ktoś więcej niż hojny miliarder. - To ktoś, kto dał od siebie wiele temu klubowi i miastu – nie może pogodzić się ze stratą inny z wychowanków Lisów, legendarny Gary Lineker, świetny przed laty piłkarz, dziś wzięty komentator.
Tajlandczyk był nietypowym bogaczem. Bez arogancji i bufonady, skromny i otwarty dla pracowników, zarażał ciepłem.
No i miał gest. Gdy jego klub w 2014 roku, po czterech latach od przejęcia przez niego interesu, awansował do Premier League, cała drużyna została zaproszona na kolację, z najlepszym winem i kawiorem. To nie wszystko, bo było jeszcze wspólne wyjście do kasyna. Oczywiście piłkarze o żetony (wartości 10 tys. funtów dla każdego) nie musieli się martwić.
Jeszcze bardziej zaimponował po zdobyciu mistrzostwa Anglii. Wtedy każdemu z zawodników zafundował samochód. W sumie kupił 19 egzemplarzy BMW i8, za ponad 100 tysięcy funtów każdy. Jeden z nich trafił do Marcina Wasilewskiego, wtedy piłkarza Lisów. W mistrzowskim sezonie nie grał za wiele, ale z pustymi rękami nie został. Dziś nie chce rozmawiać o tragedii. Jest za wcześnie. Prosił, żeby uszanować jego decyzję. Może za jakiś czas.
Przed niedawnym meczem swojej Wisły Kraków z Zagłębiem Sosnowiec wbiegł na boisko z oczami skierowanymi ku niebu i w okolicznościowej koszulce. Na niej widniał napis: "Dziękuję, Vichai. Modlitwą i myślami z Lisami".
O hojności miliardera przekonali się także kibice. Szef Leicester City z okazji swoich 60. urodzin rozdał 60 karnetów na cały sezon. Na dalekich meczach wyjazdowych stawiał pączki, piwo i kawę, rozdawał też upominki w postaci klubowych szalików.
Odgrodził się jedynie od mediów. Nie udzielał wywiadów, tym zajmował się jego syn Aiyawatt, dotychczas wiceprezydent klubu.
Światło pomyślnego dostatku
Pan Vichai udzielał się charytatywnie. Na dziecięcy szpital w Leicester dał 2 miliony funtów. Znalazł też pieniądze na wydział medyczny na miejscowym uniwersytecie. Gdy trzeba było, zakładał sportowy strój i grał w meczu charytatywnym w ukochane polo. Raz jego partnerami w drużynie byli książęta William i Harry.
Poza polo kochał hazard. Dwa lata temu w londyńskim kasynie wygrał przy karcianym stole 2,5 mln funtów. Kolekcjonował najcenniejsze wina, miał słabość do koni. Za 30 mln funtów sprawił sobie 60 koni pełnej krwi angielskiej, szlachetnej rasy, najszybszej na świecie i przeznaczonej do gonitw.
Jego sukcesy w biznesie i zaangażowanie w działalność charytatywną doceniono w Tajlandii. Panujący tam przez 70 lat, do 2016 roku, król Bhumibol Adulyadej nadał mu sześć lat temu nowe nazwisko. Vichai Raksriaksorn stał się Vichaiem Srivaddhanaprabhą, czyli "Światłem Pomyślnego Dostatku". Nic oryginalnego, w końcu król sam miał kilka osobliwych przydomków - "Jego Wspaniałość", "Siła Ziemi", "Nieporównywalna Moc".
Jak w bajce
Historia sukcesu Leicester City jest bajkowa. Zadłużony po uszy klub dryfuje w 2010 roku na zapleczu najwyższej klasy rozgrywkowej, gdy rzutki biznesmen z Tajlandii odkupuje większościowy pakiet udziałów. Zapłaci za niego, według nieoficjalnych informacji, 39 mln funtów. Niewiele, jak na jego kieszeń. W końcu "Forbes" oszacuje jego majątek na niemal 4 mld funtów.
Dorobił się na sklepach bezcłowych. Swoje imperium King Power (dwuwyrazowy człon widnieje również w nazwie stadionu) Tajlandczyk zaczął budować w 1989 roku. Wtedy, w centrum Bangkoku, kupił pierwszy taki sklep. Wzbogacał się powoli, przełom nadszedł w 2006 roku. Pomogły boom na turystykę w Azji i polityczne koneksje. Premier Thaksin Shinawatra był jego dobrym znajomym. Dzięki rządowej aprobacie i kilku parafkom Vichai nabył wyłączne prawa do wszystkich sklepów wolnocłowych na lotnisku Suvarnabhumi w Bangkoku. To 21. port lotniczy na świecie pod względem liczby obsługiwanych pasażerów. W 2017 roku było to 60 mln osób, cztery razy więcej niż obsługuje lotnisko Chopina.
Miał fortunę, mógł działać. Nowy kapitan wszedł na pokład i na dzień dobry spłacił klubowe długi, a uzbierało się tego ponad 100 mln funtów. Tak rozpoczął się jeden z najbardziej spektakularnych w historii angielskiej piłki pochodów po mistrzostwo. W cztery lata klub z nim za sterami awansował do Premier League. Po dwóch kolejnych był mistrzem, zawstydzając oba Manchestery, Liverpool i zespoły z Londynu. Kopciuszek załatwił wielkich. To tak, jakby w Polsce tytuł zdobył Piast Gliwice albo Miedź Legnica. A przecież Leicester w poprzednim sezonie cudem uratowało się przed spadkiem.
Pan Srivaddhanaprabha nie chciał być drugim Romanem Abramowiczem, który w Chelsea utopił już grubo ponad 1,5 mld funtów, ani przepuszczającymi w jeszcze szybszym tempie petrodolary szejkami z Manchesteru City. Obrał inną taktykę budowania zespołu.
Nie szastanie pieniędzmi, a kupowanie z głową. N'Golo Kante, objawienie Euro 2016, kosztował go raptem 5 mln funtów, Riyad Mahrez dziesięć razy mniej, a Jamiego Vardy'ego wyszperano gdzieś w piątej lidze za milion. Po sensacyjnym wygraniu ligi cena za największe asy Leicester City skoczyła wielokrotnie. Kante poszedł do Chelsea za 30 mln funtów, na Mahrezie ostatniego lata zarobiono 60 milionów, a pewnie tyle samo, jeśli nie więcej przyniosłaby do klubowej kasy sprzedaż Vardy’ego, gdyby tylko chciał odejść.
Srivaddhanaprabha postawił też na niechcianego nigdzie trenera, od dłuższego czasu przebywającego na bezrobociu. Wspomniany Abramowicz o Claudio Ranierim powiedział, że ten niczego nie wygra. Wizjoner z Tajlandii miał to gdzieś. Zaufał Włochowi i się nie pomylił.
5000:1
Przed sensacyjnym sezonem bukmacherzy na mistrzowską koronę Leicester przyjmowali zakłady 5000:1. Czyli szczęśliwiec za jeden postawiony funt zgarniał pięć tysięcy. Coś nieprawdopodobnego. Szaleńców i tak nie brakowało. Ponoć takich uzbierało się w Anglii 47. Oni zarobili fortunę (bo przecież mało kto stawia funta, tylko jego wielokrotność), a zakłady bukmacherskie straty liczyły w milionach funtów.
Gdy klub Srivaddhanaprabhy awansował do grona najlepszych w Anglii, on obiecał miejsce w najlepszej piątce i puchary. Ludzie pukali się w czoło, mieli go za wariata.
Tymczasem on nie rzucał słów na wiatr. Jego Leicester dokonało nawet więcej, bo był tytuł i ćwierćfinał Ligi Mistrzów. Dziś wartość klubu, według szacunków "Forbesa", to 392 mln funtów. Dziesięć razy więcej od kwoty, jaką wyłożył na jego zakup.
"Przepis na sukces? Nasz duch istnieje dzięki wzajemnej miłości" – napisał po zdobyciu mistrzostwa Anglii dumny właściciel. Proste, prawda?
Wzruszający list pożegnalny napisał bramkarz Leicester City Kasper Schmeichel. Oto jego fragment: "Nigdy wcześniej nie spotkałem takiego człowieka. Tak bardzo ciężko pracującego, tak bardzo poświęcającego się, z tak wielką pasją, miłego i hojnego do granic. Miałeś czas dla każdego. Podziwiałem Cię jako lidera, jako ojca, jako człowieka. Nigdy nie dowiesz się, jak wiele znaczyłeś dla mnie i mojej rodziny. Jestem wyjątkowo zaszczycony, że stanowiłem małą cząstkę Twojego życia".
"Światło Pomyślnego Dostatku" przygasło, ale nie zapał w King Power. Interesy ojca przejmie 33-letni Aiyawatt. Niezły pseudonim już ma. "Top".