logotyp tvn24

Magazyn TVN24

Lista tematów

  • 1
    Małgorzata Solecka, Katarzyna Świerczyńska Do wybuchu epidemii wystarczy jeden zarażony. Śmiertelna choroba wraca
  • 2
    Justyna Sieklucka Segregacja dzieci we Włoszech. „To zmierza w stronę rasizmu”
  • 3
    Katarzyna Guzik Tropikalny Hitlerzinho. Karmi się strachem, wypluwa nienawiść
  • 4
    Sylwia Majcher Wielorazowe podpaski, wypożyczone jeansy. Nic nie może się zmarnować
  • 5
    Małgorzata Goślińska Nieludzka żałoba. "One myślą, że ten pan gdzieś tam jest"
  • 6
    Tomasz Wiśniowski Fundował pączki, dawał samochody. Ukochany miliarder osierocił całe miasto
  • 7
    Joanna Górnikowska Fotki najidealniejszego ze światów. "Wielka, nadmuchana bańka"
  • 8
    Tomasz-Marcin Wrona "Jestem tylko muzyczną prostytutką"
logotyp tvn24

Magazyn TVN24

Małgorzata Solecka, Katarzyna Świerczyńska

Do wybuchu epidemii wystarczy jeden zarażony. Śmiertelna choroba wraca

Zobacz

Tytuł: Odra jest szczególnie niebezpieczna u dzieci Źródło: Shutterstock

Justyna Sieklucka

ZobaczSegregacja dzieci we Włoszech. „To zmierza w stronę rasizmu”

Czytaj artykuł

Tytuł: Dzieci imigrantów nie mogły jeść w szkolnej stołówce Źródło: Shutterstock

Katarzyna Guzik

ZobaczTropikalny Hitlerzinho. Karmi się strachem, wypluwa nienawiść

Czytaj artykuł

Sylwia Majcher

ZobaczWielorazowe podpaski, wypożyczone jeansy. Nic nie może się zmarnować

Czytaj artykuł

Tytuł: Ruch "Zero waste" zyskuje na popularności

Małgorzata Goślińska

ZobaczNieludzka żałoba. "One myślą, że ten pan gdzieś tam jest"

Czytaj artykuł

Tytuł: Zwierzęta na swój sposób przeżywają żałobę Źródło: Shutterstock

Tomasz Wiśniowski

ZobaczFundował pączki, dawał samochody. Ukochany miliarder osierocił całe miasto

Czytaj artykuł

Tytuł: Vichai Srivaddhanaprabha doprowadził Leicester City do mistrzostwa Źródło: Michael Regan/Getty Images

Podziel się

To nie był typowy miliarder. Piłkarzy wysyłał do kasyna, a za mistrzowski tytuł potrafił sprezentować im luksusowe samochody. Kibicom rozdawał bilety i klubowe szaliki. W kilka chwil klub Leicester City został osierocony, a piłkarska Anglia zapłakała. W katastrofie śmigłowca zginął Vichai Srivaddhanaprabha, zwany "Światłem Pomyślnego Dostatku". To on z klubu, będącego pośmiewiskiem ligi, zrobił najmniej spodziewanego mistrza kraju w najnowszej historii futbolu.

Nic nie zapowiadało tej katastrofy. Jak zawsze, po zakończeniu meczu swojego ukochanego klubu, 60-letni Vichai Srivaddhanaprabha z czteroosobową załogą pomaszerował do śmigłowca. Miał wystartować ze środka płyty boiska. Dochodziła godzina 20.30 polskiego czasu.

32 tysiące kibiców, którzy przyszli obejrzeć zakończone remisem spotkanie Lisów z West Hamem, właśnie się rozchodziło. Trybuny już jakiś czas temu opustoszały, ale sporo fanów było wciąż na terenie obiektu.

W przystadionowym studiu właśnie trwał pomeczowy program na żywo. Na krzesełkach wygodnie rozsiedli się byli reprezentanci Anglii Owen Hargreaves i Chris Sutton. Obecny był również John Hartson, od dziesięciu lat emerytowany walijski piłkarz. Program prowadził Jake Humphrey. Sutton na moment się odwrócił i z uśmiechem spojrzał w kierunku środka boiska, na maszynę.

Za chwilę AW169, czterotonowy śmigłowiec brytyjskiej produkcji, wzbije się w powietrze. Ma obrać kierunek na lotnisko Luton pod Londynem, raptem jakieś 100 kilometrów. Tam zaplanowana jest przesiadka do prywatnego samolotu i tradycyjny odlot miliardera do Tajlandii.

Klub klubem, ale on najlepiej czuł się w ojczyźnie.

Katastrofa śmigłowca. Nie żyje właściciel Leicester City »

Korespondent "Faktów" TVN po katastrofie w Leicester / Wideo: tvn24
  • Korespondent "Faktów" TVN po katastrofie w LeicesterKorespondent "Faktów" TVN po katastrofie w Leicester
    Video: tvn24 Korespondent "Faktów" TVN po katastrofie w Leicester29.10 | Izabela Lechowicz była wspaniałą pilotką, laureatką konkursu #Polka100, przyczyniała się do kreowania pozytywnego wizerunku Polski w Wielkiej Brytanii - oświadczyła w nocy z niedzieli na poniedziałek polska ambasada w Londynie. Izabela Lechowicz zginęła w sobotę w katastrofie śmigłowca, którym leciał między innymi właściciel klubu piłkarskiego Leicester City. (http://www.tvn24.pl)zobacz więcej wideo »
  • Kondolencje po katastrofie śmigłowca w LeicesterKondolencje po katastrofie śmigłowca w Leicester
    Video: tvn24 Kondolencje po katastrofie śmigłowca w Leicester29.10 | Izabela Lechowicz była wspaniałą pilotką, laureatką konkursu #Polka100, przyczyniała się do kreowania pozytywnego wizerunku Polski w Wielkiej Brytanii - oświadczyła w nocy z niedzieli na poniedziałek polska ambasada w Londynie. Izabela Lechowicz zginęła w sobotę w katastrofie śmigłowca, którym leciał między innymi właściciel klubu piłkarskiego Leicester City. (http://www.tvn24.pl)zobacz więcej wideo »

Iskry, płomienie i runął na ziemię

Resztę znamy z relacji świadków i krótkiego filmu wideo opublikowanego w "The Sun" trzy dni po tragedii.

Dramat rozegrał się na oczach między innymi Petera Shiltona, byłego reprezentacyjnego bramkarza, który karierę zaczynał właśnie w Leicester City. Shilton na sobotni mecz zabrał żonę. Do domu wracali z lekkim niedosytem, remis 1:1 ich zespołu nie urządzał. Gdy opuścili stadion, stanęli jak wryci.

- Widzieliśmy śmigłowiec nad nami. Nagle zaczął wydawać z siebie przedziwne odgłosy i obracać wokół własnej osi. Maszyna kierowała się ku nam, moja żona zaczęła panikować – streścił tragiczne sekundy dziennikarzowi BBC.

Później państwo Shiltonowie dostrzegli iskry, które wydobywały się z tylnej części maszyny. – W końcu pojawiły się mniejsze płomienie i zaraz duże. Wszystko działo się bardzo szybko. Śmigłowiec momentalnie runął na ziemię – opowiadał dalej 125-krotny reprezentant Anglii.

W barze, naprzeciwko stadionu, byli kibice. Relację jednego z nich cytowano w Sky News. - Mój siostrzeniec był w szoku. Widział, jak pilot musiał stracić kontrolę nad maszyną, a potem ona w ciągu sekundy spadła na ziemię i stanęła w płomien­­­iach.

Właściciel Leicester po meczu odlatywał ze środka boiska / Źródło: Nick Potts/PA Images/Getty Images

"Byliśmy na wizji, słyszeliśmy hałas"

Informację o katastrofie śmigłowca przekazał Anglii Jake Humphrey, który właśnie rozmawiał w studiu z byłymi piłkarzami. Dyskusje na temat meczu momentalnie zeszły na dalszy plan. Na ekranie ukazała się poważna mina dziennikarza, w końcu przemówił nie mniej poważnym głosem.

- Sprawy przybrały bardzo smutny obrót. Właśnie widzieliśmy, jak śmigłowiec właściciela Leicester City startuje stąd, z koła środkowego boiska. Dla nas to coś zwyczajnego, bo często siedzimy tutaj po meczach i jego start obserwujemy. Jednak niespodziewanie wydarzyło się coś bardzo poważnego. Śmigłowiec, który odleciał stąd ledwie pięć minut temu podczas naszego programu na żywo... on się rozbił. Rozbił się na klubowym parkingu, tuż za oknem. Byliśmy na wizji, słyszeliśmy hałas – relacjonował prowadzący.

Jake Humphrey (z lewej) i jego goście w studiu na King Power Stadium / Źródło: twitter.com/btsport

W tym momencie nie było jeszcze informacji o ofiarach, nieznane były nazwiska osób na pokładzie. Długo nikt nie chciał potwierdzić, że w środku był właściciel Leicester City. Nazwisko Tajlandczyka padało nieoficjalne. Wątpliwości klub rozstrzygnął dopiero dzień po katastrofie. Zginął Vichai Srivaddhanaprabha i czteroosobowa załoga, w tym Polka, doświadczona pilotka i instruktorka lotnictwa Izabela Lechowicz. Od 1997 roku mieszkała w Anglii, od 10 lat jej partnerem życiowym był Eric Swaffer. To on siedział za sterami feralnego AW169. Lechowicz mu asystowała.

W marcu znalazła się w gronie 18 Polek w Wielkiej Brytanii, które ambasada w Londynie nagrodziła w plebiscycie #Polka 100, zorganizowanym z okazji setnej rocznicy uzyskania przez kobiety praw wyborczych. Wyróżniono panie, które przyczyniły się do kreowania pozytywnego wizerunku Polski na Wyspach.

Szczęście w nieszczęściu, że śmigłowiec runął na pustym parkingu. Według świadków to nie przypadek. "Twierdzą, że pilot jest bohaterem, bo rozpaczliwie kierował obracającą się maszynę z dala od tłumów kibiców, którzy oglądali mecz z West Hamem" – pisał o wypadku "Daily Mirror".

Natychmiast zbiera się brytyjska komisja badania wypadków lotniczych. Sprawdza rejestratory, które ocalały z katastrofy i próbuje rozwikłać jej zagadkę. Nieoficjalnie jako przyczynę dramatu wskazuje się awarię tylnego śmigła, odpowiadającego za stabilność powietrznego statku.

Do tragicznej soboty AW169 znany był ze swojej bezawaryjności.

Kasyno za awans, samochody za tytuł

Od niedzieli plac przed wejściem na stadion tonie w kwiatach i szalikach w barwach klubu. Jest skupienie, ludzie nie wstydzą się łez. Wszyscy - kibice, piłkarze i inni pracownicy Leicester City - opłakują śmierć dobrodzieja z Tajlandii.

Zostawił żonę Aimon, ojca straciło czworo dzieci - Voramas, Apichet, Arunroong i Aiyawatt. Osierocone poczuło się również całe 350-tysięczne Leicester, bo zginął ktoś więcej niż hojny miliarder. - To ktoś, kto dał od siebie wiele temu klubowi i miastu – nie może pogodzić się ze stratą inny z wychowanków Lisów, legendarny Gary Lineker, świetny przed laty piłkarz, dziś wzięty komentator.

Tajlandczyk był nietypowym bogaczem. Bez arogancji i bufonady, skromny i otwarty dla pracowników, zarażał ciepłem.

No i miał gest. Gdy jego klub w 2014 roku, po czterech latach od przejęcia przez niego interesu, awansował do Premier League, cała drużyna została zaproszona na kolację, z najlepszym winem i kawiorem. To nie wszystko, bo było jeszcze wspólne wyjście do kasyna. Oczywiście piłkarze o żetony (wartości 10 tys. funtów dla każdego) nie musieli się martwić.

Jeszcze bardziej zaimponował po zdobyciu mistrzostwa Anglii. Wtedy każdemu z zawodników zafundował samochód. W sumie kupił 19 egzemplarzy BMW i8, za ponad 100 tysięcy funtów każdy. Jeden z nich trafił do Marcina Wasilewskiego, wtedy piłkarza Lisów. W mistrzowskim sezonie nie grał za wiele, ale z pustymi rękami nie został. Dziś nie chce rozmawiać o tragedii. Jest za wcześnie. Prosił, żeby uszanować jego decyzję. Może za jakiś czas.

19 okazałych prezentów od właściciela / Źródło: Getty Images

Przed niedawnym meczem swojej Wisły Kraków z Zagłębiem Sosnowiec wbiegł na boisko z oczami skierowanymi ku niebu i w okolicznościowej koszulce. Na niej widniał napis: "Dziękuję, Vichai. Modlitwą i myślami z Lisami".

O hojności miliardera przekonali się także kibice. Szef Leicester City z okazji swoich 60. urodzin rozdał 60 karnetów na cały sezon. Na dalekich meczach wyjazdowych stawiał pączki, piwo i kawę, rozdawał też upominki w postaci klubowych szalików.

Odgrodził się jedynie od mediów. Nie udzielał wywiadów, tym zajmował się jego syn Aiyawatt, dotychczas wiceprezydent klubu.

Wasilewski i jego hołd / Źródło: instagram.com/wasyl27

Światło pomyślnego dostatku

Pan Vichai udzielał się charytatywnie. Na dziecięcy szpital w Leicester dał 2 miliony funtów. Znalazł też pieniądze na wydział medyczny na miejscowym uniwersytecie. Gdy trzeba było, zakładał sportowy strój i grał w meczu charytatywnym w ukochane polo. Raz jego partnerami w drużynie byli książęta William i Harry.

Poza polo kochał hazard. Dwa lata temu w londyńskim kasynie wygrał przy karcianym stole 2,5 mln funtów. Kolekcjonował najcenniejsze wina, miał słabość do koni. Za 30 mln funtów sprawił sobie 60 koni pełnej krwi angielskiej, szlachetnej rasy, najszybszej na świecie i przeznaczonej do gonitw.

Jego sukcesy w biznesie i zaangażowanie w działalność charytatywną doceniono w Tajlandii. Panujący tam przez 70 lat, do 2016 roku, król Bhumibol Adulyadej nadał mu sześć lat temu nowe nazwisko. Vichai Raksriaksorn stał się Vichaiem Srivaddhanaprabhą, czyli "Światłem Pomyślnego Dostatku". Nic oryginalnego, w końcu król sam miał kilka osobliwych przydomków - "Jego Wspaniałość", "Siła Ziemi", "Nieporównywalna Moc".

Jak w bajce

Historia sukcesu Leicester City jest bajkowa. Zadłużony po uszy klub dryfuje w 2010 roku na zapleczu najwyższej klasy rozgrywkowej, gdy rzutki biznesmen z Tajlandii odkupuje większościowy pakiet udziałów. Zapłaci za niego, według nieoficjalnych informacji, 39 mln funtów. Niewiele, jak na jego kieszeń. W końcu "Forbes" oszacuje jego majątek na niemal 4 mld funtów.

Dorobił się na sklepach bezcłowych. Swoje imperium King Power (dwuwyrazowy człon widnieje również w nazwie stadionu) Tajlandczyk zaczął budować w 1989 roku. Wtedy, w centrum Bangkoku, kupił pierwszy taki sklep. Wzbogacał się powoli, przełom nadszedł w 2006 roku. Pomogły boom na turystykę w Azji i polityczne koneksje. Premier Thaksin Shinawatra był jego dobrym znajomym. Dzięki rządowej aprobacie i kilku parafkom Vichai nabył wyłączne prawa do wszystkich sklepów wolnocłowych na lotnisku Suvarnabhumi w Bangkoku. To 21. port lotniczy na świecie pod względem liczby obsługiwanych pasażerów. W 2017 roku było to 60 mln osób, cztery razy więcej niż obsługuje lotnisko Chopina.

Miał fortunę, mógł działać. Nowy kapitan wszedł na pokład i na dzień dobry spłacił klubowe długi, a uzbierało się tego ponad 100 mln funtów. Tak rozpoczął się jeden z najbardziej spektakularnych w historii angielskiej piłki pochodów po mistrzostwo. W cztery lata klub z nim za sterami awansował do Premier League. Po dwóch kolejnych był mistrzem, zawstydzając oba Manchestery, Liverpool i zespoły z Londynu. Kopciuszek załatwił wielkich. To tak, jakby w Polsce tytuł zdobył Piast Gliwice albo Miedź Legnica. A przecież Leicester w poprzednim sezonie cudem uratowało się przed spadkiem.

Vichai Srivaddhanaprabha, jego syn Aiyawatt i trofeum za mistrzostwo Anglii / Źródło: Matthew Lewis/Getty Images

Pan Srivaddhanaprabha nie chciał być drugim Romanem Abramowiczem, który w Chelsea utopił już grubo ponad 1,5 mld funtów, ani przepuszczającymi w jeszcze szybszym tempie petrodolary szejkami z Manchesteru City. Obrał inną taktykę budowania zespołu.

Nie szastanie pieniędzmi, a kupowanie z głową. N'Golo Kante, objawienie Euro 2016, kosztował go raptem 5 mln funtów, Riyad Mahrez dziesięć razy mniej, a Jamiego Vardy'ego wyszperano gdzieś w piątej lidze za milion. Po sensacyjnym wygraniu ligi cena za największe asy Leicester City skoczyła wielokrotnie. Kante poszedł do Chelsea za 30 mln funtów, na Mahrezie ostatniego lata zarobiono 60 milionów, a pewnie tyle samo, jeśli nie więcej przyniosłaby do klubowej kasy sprzedaż Vardy’ego, gdyby tylko chciał odejść.

Srivaddhanaprabha postawił też na niechcianego nigdzie trenera, od dłuższego czasu przebywającego na bezrobociu. Wspomniany Abramowicz o Claudio Ranierim powiedział, że ten niczego nie wygra. Wizjoner z Tajlandii miał to gdzieś. Zaufał Włochowi i się nie pomylił.

5000:1

Przed sensacyjnym sezonem bukmacherzy na mistrzowską koronę Leicester przyjmowali zakłady 5000:1. Czyli szczęśliwiec za jeden postawiony funt zgarniał pięć tysięcy. Coś nieprawdopodobnego. Szaleńców i tak nie brakowało. Ponoć takich uzbierało się w Anglii 47. Oni zarobili fortunę (bo przecież mało kto stawia funta, tylko jego wielokrotność), a zakłady bukmacherskie straty liczyły w milionach funtów.

Gdy klub Srivaddhanaprabhy awansował do grona najlepszych w Anglii, on obiecał miejsce w najlepszej piątce i puchary. Ludzie pukali się w czoło, mieli go za wariata.

Tymczasem on nie rzucał słów na wiatr. Jego Leicester dokonało nawet więcej, bo był tytuł i ćwierćfinał Ligi Mistrzów. Dziś wartość klubu, według szacunków "Forbesa", to 392 mln funtów. Dziesięć razy więcej od kwoty, jaką wyłożył na jego zakup.

"Przepis na sukces? Nasz duch istnieje dzięki wzajemnej miłości" – napisał po zdobyciu mistrzostwa Anglii dumny właściciel. Proste, prawda?

Wzruszający list pożegnalny napisał bramkarz Leicester City Kasper Schmeichel. Oto jego fragment: "Nigdy wcześniej nie spotkałem takiego człowieka. Tak bardzo ciężko pracującego, tak bardzo poświęcającego się, z tak wielką pasją, miłego i hojnego do granic. Miałeś czas dla każdego. Podziwiałem Cię jako lidera, jako ojca, jako człowieka. Nigdy nie dowiesz się, jak wiele znaczyłeś dla mnie i mojej rodziny. Jestem wyjątkowo zaszczycony, że stanowiłem małą cząstkę Twojego życia".

"Światło Pomyślnego Dostatku" przygasło, ale nie zapał w King Power. Interesy ojca przejmie 33-letni Aiyawatt. Niezły pseudonim już ma. "Top".

Podziel się
-
Zwiń

Joanna Górnikowska

Zobacz Fotki najidealniejszego ze światów. "Wielka, nadmuchana bańka"

Czytaj artykuł

Tytuł: Życie na Instagramie

Tomasz-Marcin Wrona

Zobacz"Jestem tylko muzyczną prostytutką"

Czytaj artykuł

Tytuł: Freddie Mercury Źródło: Steve Jennings/WireImage/Getty

Redaktor prowadząca

Aleksandra Majda

 

Autorzy

Małgorzata Goślińska, Tomasz Marcin Wrona, Tomasz Wiśniowski, Katarzyna Guzik, Sylwia Majcher, Joanna Górnikowska, Katarzyna Świerczyńska, Małgorzata Solecka

 

Redakcja

Aleksandra Majda, Łukasz Dulniak

 

Zdjęcia

Shutterstock, Michael Regan/Getty Images, Getty Images, AP/Associated Press/East News, TVN24

 

Fotoedycja

Mateusz Gołąb, Daria Ołdak, Karol Piątkowski, Michał Sadowski, Jacek Barczyński, Krystiana Konieczna

 

Na nagraniu rudobiały kot, machając ogonem, wpatruje się w ruchomy obraz na smartfonie. Następnie ociera się o telefon głową, by wreszcie położyć ją na ekranie i tak już pozostać do końca ze wzrokiem utkwionym w dal.

71-sekundowe ujęcie obiega media społecznościowe i serwisy informacyjne, także w Polsce. Podpis: kot widzi na smartfonie swojego właściciela, który umarł jakiś czas temu.

False - komentuje teyit.org, który weryfikuje treści internetowe. Dziennikarz serwisu dotarł do autora wideo. Okazało się, że nakręcił je w 2016 roku właściciel kota, wciąż żywy, a kot o imieniu Mia, słuchając tureckiego piosenkarza Selami Sahin, oglądał wtedy w smartfonie żółwia.

Ale jest za późno. Fake news ma 42 miliony odsłon i obala mit, że do żałoby zdolni są tylko ludzie i psy.

Pies na rondzie

Z mitem, że stratę bliskich przeżywają tylko ludzie, dawno rozprawił się Dżok, a jeszcze wcześniej Fido, Hachikō i Bobby.

Zacznijmy od Dżoka, bo jest nasz, polski.

Po rondzie Grunwaldzkim w Krakowie wałęsa się duży czarny kundel. Mijają go samochody, tramwaje, ludzie i psy ze swoimi ludźmi, a czarny kundel - sam - biega, węszy, siada, rozgląda się, kładzie i znowu od początku. Biega, węszy, rozgląda się i tak w kółko aż do zmroku.

Ten 13 minutowy dokument pod tytułem "Miejsce" wyemitował krakowski ośrodek TVP w 1991 roku. Dżok koczował wtedy od pół roku na rondzie Grunwaldzkim w Krakowie i stawał się legendą.

Ludzie napisali o nim wiele artykułów oraz dwie książki, a w 2001 roku na bulwarze Czerwieńskim nad Wisłą w pobliżu Wawelu i mostu Grunwaldzkiego postawili mu pomnik. „Najwierniejszemu z wiernych”, „symbolowi psiej wierności”, psu który „przez rok oczekiwał na swojego pana”.

Krakowski Dżok doczekał się swojego pomnika nad Wisłą
Zdjęcie (Krakowski Dżok doczekał się swojego pomnika nad Wisłą): 2826907

Legenda głosi, że pewnego dnia pod koniec 1989 roku albo na początku 1990 Dżok wyszedł na spacer na bulwary ze swoim panem. W pewnym momencie pan upadł i już nie wstał. Wokół biegali inni ludzie, aż przyjechała karetka na sygnale i zabrała pana. Wedle legendy zmarł z powodu zawału serca. Tak czy inaczej Dżok więcej go nie zobaczył.

Na razie nikt tej historii nie zakwestionował i świat poznał już podobne historie psów, którym też postawiono pomniki: Hachikō z Tokio w Japonii i Fido z Luco di Mugello, małego miasteczka w Toskanii we Włoszech. Psy codziennie wieczorem witały swoich panów, wracających z pracy. Hachikō wychodził na stację kolejową po Hidesaburō Ueno, profesora uniwersytetu w Tokio, Fido - na przystanek autobusowy po Carlo Soriani, robotnika cegielni z Borgo San Lorenzo. Obaj właściciele pewnego dnia nie wrócili do domu. Hidesaburō Ueno 21 maja 1925 roku dostał wylewu krwi do mózgu podczas wykładu. Carlo Soriani 30 grudnia 1943 roku zginął w bombardowaniu Borgo San Lorenzo.

Historie Hachikō i Fido zostały udokumentowane jeszcze za życia psów. O pierwszym napisał student profesora Hidesaburō Ueno. O drugim - włoskie czasopisma i magazyn Time. Hachikō wychodził na stację kolejową jeszcze przez dziesięć lat po śmierci pana, aż zniszczył go rak. Fido - przez czternaście lat na przystanek autobusowy, gdzie w końcu został znaleziony martwy.

Hachikō na stacji kolejowej w Tokio
Zdjęcie (Hachikō na stacji kolejowej w Tokio): 4693533

Dżok, Fido, Hachikō czekali na swojego pana tam, gdzie widzieli go ostatni raz – to jeszcze można zrozumieć. Ale co robią psy na cmentarzach, jak Bobby, pies ogrodnika, który ma pomnik w Edynburgu?

Pies na grobie

Ogrodnik John Grey z Edynburga zatrudnił się w policji jako konstabl, bo nie mógł znaleźć pracy w swoim zawodzie. Ponieważ pracował w nocy, zakupił sobie do towarzystwa psa rasy terrier i dał mu imię Bobby. Tak się zaczęło ich wspólne stróżowanie. Nie trwało długo. Dwa lata później John Grey zmarł na gruźlicę i spoczął na cmentarzu Greyfriars Kirkyard.

Dzień po pogrzebie mężczyzny na cmentarzu pojawił się Bobby i został tam 14 lat, do dnia swojej śmierci. Dlatego do wiecznej pamięci przeszedł jako Greyfriars Bobby.

Oddalał się tylko na chwilę do kawiarni, gdzie wcześniej chadzał z panem. Właściciel kawiarni karmił go i Bobby wracał na grób pana, gdzie zarządca cmentarza po nieskutecznych próbach przepędzenia psa postawił mu budę.

Bobby z Edynburga
Zdjęcie (Bobby z Edynburga): 4692484

Nikt Bobby'ego nie sfotografował na cmentarzu, bo to się działo w drugiej połowie XIX wieku, w epoce przedsmartfonowej. Ale już Franio z Mysłowic ma zdjęcia.

Widzimy, jak mały czarny kundel leży z zamkniętymi oczami na skromnym grobie, przykrytym gałęziami świerku. Była ostatnia niedziela lutego 2016 roku. Pracownicy schroniska dla zwierząt w Zawierciu, którzy przyszli po psa, dowiedzieli się, że próbował dostać się na cmentarz od soboty. Kręcił się pod murem przy kontenerze na śmieci i wisiał na klamce, ale furta była zamknięta. Wiało, padał deszcz, a on zwinął się w kłębek na kłującej świerczynie pod gołym niebem, mimo że mógłby znaleźć lepsze schronienie w lesie obok cmentarza. A gdy go zabierali, piszczał i warczał.

Leżący w grobie mężczyzna zmarł w 2015 roku. Pracownicy schroniska znaleźli jego wcześniejszy adres, poszli tam i nikogo nie zastali. Musieli rozwiązać sytuację prawną Frania, żeby móc oddać go do adopcji. W końcu ustalili, że właściciel psa faktycznie nie żyje, ale mieszkał gdzie indziej i gdzie indziej został pochowany. Franio spał na grobie kogoś obcego. TO JEST BARDZO NIEJASNE. skąd TEŻ WIADOMO, ŻE TO NIE BYŁ WŁAŚCICIEL ?

Pies spał na grobie
Video (Pies spał na grobie): 1510480

Psy miewają inne powody do przebywania na cmentarzu. Suki kopią jamę w grobie, żeby się oszczenić. Odludne miejsce, miękka ziemia. Media opisywały takie historie w Rosji, w Serbii i w Polsce.

- To było pod koniec sierpnia 2017 roku - wspomina Beata Santorek z Warszawy. - Suka wykopała norę pod płytą grobu rodziców na cmentarzu w Nasielsku. Wyciągnęliśmy pięć szczeniaków. Omal się nie potopiły. Była ulewa i w norze zbierała się woda. MYŚLISZ ŻE TE HISTORIE PASUJĄ DO POZOSTAŁYCH?

Suka w grobie w Nasielsku
Zdjęcie (Suka w grobie w Nasielsku): 4692536
Psy w grobie w Nasielsku
Zdjęcie (Psy w grobie w Nasielsku): 4692537

Nie ustalono, czy siedmioletni Asik odnaleziony w 2014 roku przez Ole Pawlak z OTOZ Animals pośród wieńców na świeżym grobie 84-latka na cmentarzu w dzielnicy Krakowiec w Gdańsku za życia mężczyzny do niego należał. https://trojmiasto.onet.pl/wierny-pies-zamieszkal-na-grobie-swojego-pana/f3t94

TO TA HISTORIA? BO TU PISZĄ ŻE TO JEGO PAN BYŁ

Pies leżał na jednym z grobów
Zdjęcie (Pies leżał na jednym z grobów ): 3645381

Ale Kuba z Pleckiej Dąbrowy na pewno odwiedzał swoich byłych właścicieli.

W 2011 roku Gazeta Lokalna z powiatu Kutno pisała o psie, który na cmentarzu we wsi Plecka Dąbrowa w gminie Bedlno od półtora roku wył na grobie. Dziennikarze wyjaśnili dziwne zjawisko: to był Kuba, który chodził tam ze swoim panem Stanisławem na grób jego żony Teresy, a swojej pani. Leżał przy grobie pani, gdy pan zapalał znicze, potem pan siadał na ławeczce, a Kuba wskakiwał mu na kolana. Gdy pan Stanisław wkrótce zmarł, jego córka zabrała Kubę do siebie, do Kutna. Ale pies był tak osowiały, że kobieta zawiozła go z powrotem do Pleckiej Dąbrowy. - Myślałam, że on tęskni za domem, a tu chodziło o rodziców - opowiedziała dziennikarzom. - Nie mogłam w to uwierzyć. Pobiegł na cmentarz, położył się na płycie pomnika i cichutko skomlał.

Kot na grobie

Czarnobiały Felek w 2018 roku zadomowił się na cmentarzu w Szczecinie Zdrojach. - Jest tu od lutego, odkąd jego pani odeszła - opowiada znajoma zmarłej - Był zimą, był całą wiosnę i teraz też jest - mówiła w sierpniu.

- Jego pani mieszkała w bloku, ale po jej śmierci Felusia przepędzili. I Feluś zaczął szukać pani. Chodzi ścieżkami, którymi razem chodzili. Chodzili pod górę i na dół, bo ona tam też kogoś miała i Felek zawsze był przy jej nodze, jak piesek.

Bo Felek jest kotem.

Felek trafił pod opiekę stowarzyszenia
Video (Felek trafił pod opiekę stowarzyszenia): 1754854

Toldo też jest kotem, tyle że włoskim, szarobiałym. Obu kotom daleko do sławy Bobby'ego, Fido, Hachikō i Dżoka, żaden nie ma jeszcze pomnika. Chociaż Toldo odprawiał rytuały na grobie i ma na to świadków. Dziennik Corriere Fiorentino, opisując jego historię podkreślał, że gdyby nie świadkowie, uznałby ją za wymyśloną.

Mieszkańcy okolic cmentarza w małej miejscowości Montagnana na północy Włoch zauważyli, że szarobiały kot znosi na świeży grób przedmioty, znalezione po drodze. Liście, piórka, patyki, kolorowe wstążki, chusteczki higieniczne, kubeczki plastikowe, kawałki folii aluminiowej. I wysiaduje na tym grobie.

Mogiła należy do Renzo Iozelli. Gdy wdowa po nim znalazła na grobie gałązkę akacji, od razu wiedziała, że musiał tu być Toldo. Na pewno nie wiatr, w okolicy nie ma drzew akacji. Opowiedziała dziennikarzom, że mąż przygarnął Toldo, gdy kot miał trzy miesiące. Żyli razem trzy lata, do września 2011, kiedy Renzo zmarł.

Toldo był na pogrzebie pana. Do tego dnia, jak piszą Joanna Chełstowska i Ludwik Kozłowski w książce "Riko i my", nic nie jadł, nie pił, nie ruszał się z mieszkania, siedząc w łóżku, w którym spał z panem. A potem pojawił się w kościele i poszedł z konduktem na cmentarz, uczestnicząc w całej ceremonii. TO KTO OPISAŁ HISTORIĘ TOLDO? CORRIERE CZY CI PAŃSTWPO? CO TO ZA KSIĄŻKA W OGOLE?

Pies na skrzyżowaniu

- Z naukowego punktu widzenia kot i pies są w stanie wyczuć swojego pana sześć stóp pod ziemią. Dla ich nosa to żaden wyczyn. Nie przypadkowo psy pracują przy poszukiwaniach ludzi w gruzowiskach i lawinach. Na cmentarzu i po drodze na cmentarz mogą też wyczuwać zapach domu, który przenosi tam rodzina zmarłego odwiedzająca grób. To bardzo silna woń i może się długo utrzymywać - mówi Jagna Kudła, lekarka weterynarii, specjalistka w terapii zaburzeń zachowania psów i kotów.

Nauka potwierdza także, że zwierzęta przeżywają “lęk separacyjny”. Widać to gołym okiem: po rozdzieleniu z panem nie chcą jeść, nie chcą się bawić. Mogą być za to bardziej aktywne, szukać pana, ożywiać się na widok kogoś podobnego i gasnąć, gdy zapach okazuje się nie ten.

Kudła: - Czas po stracie właściciela, który pies czy kot potrzebują, by się pozbierać, trwa około miesiąc. Ale nie u każdego, u niektórych rozwija się depresja i potrzebna jest farmakoterapia. Spokój, przewidywalność, stały rytm dnia, jak najmniej bodźców. A ludzie myślą: kotkowi umarł kotek, to damy mu nowego kotka???. Nic bardziej błędnego. Nowe towarzystwo tylko pogłębia stres, a najgorsze jest umieszczenie w schronisku. Cierpiący, wycofany kot jest mobbingowany przez inne koty. Nie dość że cierpi, musi walczyć o terytorium.

Max, siedmioletni husky codziennie przez ponad rok przychodził na skrzyżowanie w Szczecinie, z którego w 2010 roku jego pan odjechał do Norwegii. Siedział i patrzył w jednym kierunku. Pan przed wyjazdem znalazł mu nowy dom, ale Max z niego uciekał. Nowi opiekunowie siłą zabierali go ze skrzyżowania. Od roku czeka na swego pana
Video (Od roku czeka na swego pana): 300151

Czekał na pana jak Dżok, Fido i Hachikō. Z tą różnicą, że tych pomnikowych psów nikt nie porzucił.

- Nie można psu wytłumaczyć, że pan umarł? Wziąć na pogrzeb, jak kota Toldo? Może by się wtedy nie złościł na swojego pana? - pytam lekarkę.

- Ale zwierzęta się nie złoszczą - mówi Kudła. - One po prostu usiłują połączyć się ze swoim panem. Wyrzucone z samochodu czekają na ulicy, zostawione w mieszkaniu potrafią wydrapać dziurę w ścianie. Porzucenie i śmierć to dla nich to samo. Nie rozumieją, co się stało i myślą, że ten pan gdzieś tam jest.

Słonie, świnie, orki, mrówki

Zwierzę nie jest w stanie pojąć śmiertelności, bo jego świadomość rozwija się do poziomu świadomości pięcioletniego człowieka, który w tym wieku też tego nie rozumie. Życie nie ma końca, śmierć nie jest nieodwracalna. Zwierzę i dziecko rozumieją tylko separację, rozdzielenie z bliskim.

Z tą tezą niektórych naukowców polemizuje Teja Brooks Pribec, doktorantka Uniwersytetu w Sydney.

- A skąd mogłyby one [dzieci i zwierzęta] czerpać przekonanie o odwracalności separacji? - pyta doktorantka w swojej pracy "Animal Grief", opublikowanej w Animal Studies Journal w 2013 roku. CZYLI CO ONA UWAŻA - ŻE ZWIERZĘTA ROZUMIEJĄ CZYM JEST ŚMIERĆ?

Bobby z Edynburga czuwał na grobie, a Fido z Włoch i Hachikō z Japonii wychodzili po pana aż do swojej śmierci. Ale Dżok z Krakowa nie umarł na rondzie Grunwaldzkim. Po roku dał się przygarnąć pewnej wdowie, emerytowanej nauczycielce Marii Müller, jednej z osób, które go dokarmiały. Jakby zrozumiał, że pan nie wróci po niego już nigdy.

Nowa pani zmarła siedem lat później, też przed Dżokiem. Pies miał trafić do schroniska, ale w Wielkanoc 1998 roku znaleziono go martwego na torach. Niektórzy twierdzili, że celowo rzucił się pod pociąg.

Teja Brooks Pribec, powołując się na wiadomości BBC News z 6 maja 1999 roku, przypomina historię słonicy Damini w indyjskim zoo, która zagłodziła się po stracie przyjaciółki, zmarłej przy porodzie.

"Do podobnego zdarzenia omal nie doszło w Edgar"s Mission Farm Sanctuary" - pisze doktorantka. Chodzi o schronisko dla zwierząt hodowlanych niedaleko Melbourne w Australii. - "Kiedy zmarła świnia Daisy, jej bliska towarzyszka Alice leżała na jej grobie dwa dni i dwie noce, odmawiając jedzenia i nie ruszając się".

Na przełomie lipca i sierpnia 2018 roku naukowcy, dziennikarze i tysiące odbiorców mediów śledzili orkę Tahlequah, która w pobliżu kanadyjskiej wyspy Wiktoria z Archipelagu Arktycznego przez siedemnaście dni unosiła na powierzchni wody swego potomka. Młode zmarło prawdopodobnie kilka godzin po porodzie, a obserwatorzy martwili się, że matka padnie z wycieńczenia.

Ken Balcomb, założyciel Centrum badań nad Wielorybami, w rozmowie z CNN powiedział: Ona wie, że cielątko jest martwe. Myślę, że to jest żałoba matki. Ona nie chce, żeby dziecko odeszło. Podejrzewamy, że straciła też swoich dwóch potomków, którzy przyszli na świat osiem lat temu.

///wideo z orką///

Nie był to pierwszy waleń, który w ten sposób żegnał się ze swoim dzieckiem.

Słonie przykrywają ciała zmarłych młodych ziemią i gałęziami i wracają do miejsc pochówku. Sroki, kruki i wrony znoszą trawę do swych zmarłych i czuwają przy nich, nim odlecą.

Teja Brooks Pribec nazywa te czynności rytuałami pogrzebowymi i na dowód tego, że zwierzęta wiedzą, że mają do czynienia ze śmiercią, przytacza badania nad mrówkami.

Mrówki układają zmarłych członków społeczności w stosy. Wiedząc, że mają one najlepiej rozwinięty węch wśród owadów, znany socjobiolog Edward O. Wilson pokrył jedną z żywych mrówek substancją chemiczną, którą te zwierzęta wydzielają po śmierci. Mrówka ruszała nogami, ale pozostałe, ignorując to, zaniosły ją na stos.

Ultrafiolet

Wśród ludzi są zwolennicy teorii, że koty widzą zmarłych teraz, na ziemi.

"Babcia mojej koleżanki niedawno zmarła i zostawiła kota. Codziennie po szkole razem z moją koleżanką chodzimy nakarmić tego kota (a raczej kotkę) i pobawić się z nią, żeby nie czuła się samotna. Od śmierci babci mojej koleżanki Mruczka zaczęła się dziwnie zachowywać np: wchodzi do szafy z ubraniami babci mojej koleżanki, charczy chociaż w pobliżu nie ma żadnego niebezpieczeństwa, i miałczy przy drzwiach, tak jak to robi zawsze gdy ktoś przez nie wchodzi. Kotce powiększają się też niespodziewanie źrenice i często ślepo patrzy się w drzwi pokoju zmarłej babci. Mruczka ograniczyła się do jednej saszetki Whiskas dziennie, chociaż normalnie pożera je ze trzy - opisuje heppy kotek na portalu paranormalne.pl.

Naukowcy powiedzieliby: Mruczka odczuwa lęk separacyjny. - Podejrzewamy, że Mruczka może widywać ducha babci - pisze heppy kotek. - Ciekawi mnie tylko to dlaczego charczy, skoro babcia mojej koleżanki była dla niej wspaniałą opiekunką. Bardzo boimy się czy Mruczka nie umrze z tęsknoty, i chcemy się też przekonać czy to naprawdę możliwe, żeby kotka zobaczyła, albo chociaż wyczuła ducha.

ziwk2 na innemedium.pl: - Byłem świadkiem takiej sceny, gdy psy nagle rozszczekały się na portret wiszący na ścianie. Pomimo, że go świetnie znały, bo portret nieżyjącego Dziadka tam wisiał od lat, to tym razem przerażone rozszczekały się na niego i starały się trzymać jak najdalej od ściany, ale i jak najbliżej ludzi. Ponieważ była to Wigilia, a więc dzień szczególny, to Babcia stwierdziła, że Dziadek zaglądnął z pytaniem "Co słychać?".

Naukowcy na razie udowodnili, że koty, psy i inne nieludzkie zwierzęta widzą promieniowanie ultrafioletowe, niedostępne dla oka człowieka. Co jest w tych falach, ludzie mogą tylko zgadywać.

Suka, która oszczeniła się w grobie rodziców Beaty Santorek na cmentarzu w Nowosielsku nie mogła znać ich za życia. Ale córka jest przekonana, że nie znalazły się tam przypadkowo. - W mojej rodzinie zawsze było dużo zwierząt, znalezionych na ulicy. Rodzice zaopiekowali się nawet ranną kawką, która mieszkała na drzewie pod oknem w kuchni i przyfruwała na obiad. Te psy musiały czuć, że w grobie rodziców nie stanie im się krzywda, że ktoś im pomoże. Wszystkie znalazły nowy dom.

Poprzedni weekend 27-28.10.2018
2 tygodnie temu 20-21.10.2018
3 tygodnie temu 13-14.10.2018
4 tygodnie temu 06-07.10.2018
5 tygodni temu 29-30.09.2018
Zobacz wszystkie