Wywieźli go polonezem do leśnej głuszy. Gdy skalpowali, jeden z oprawców nie wytrzymał i zwymiotował. Zwłoki znaleziono po tygodniu, ale głowę ofiary dopiero trzy miesiące później. Zabójstwo wróciło z impetem po 20 latach. Za sprawą znanego polityka.
Jarosław Zieliński, wiceminister spraw wewnętrznych i administracji, widocznie miał dość tłumaczenia się z zarzutów, że patrole policyjne muszą pilnować jego prywatnego domu w Szwajcarii (kiedyś podsuwalskiej wiosce, dziś osiedlu miasta). O regularnych obowiązkowych patrolach w pobliżu domu ministra pisali sami policjanci w anonimowych listach, które trafiły najpierw do biura suwalskiej posłanki PO Bożeny Kamińskiej, a potem do ogólnopolskich mediów. Ministrowi zarzucono wykorzystywanie podległych sobie służb w osobistych celach.
Zieliński w tygodniku "Sieci" tłumaczył się, że patrole policyjne strzegły nie jego domu, a były po prostu rozstawione w niebezpiecznym miejscu "mafijnych porachunków", gdzie "jakiś czas temu znaleziono ludzką głowę obciętą przez bandytów w wyniku brutalnego zabójstwa".
Informacja okazała się tak intrygująca, że dziennikarze zaczęli badać, jaką zbrodnię miał na myśli minister. Przecież taka historia nie przeszłaby bez medialnego echa. Szukaliśmy po omacku, bo MSWiA odsyłało do policji, policja do prokuratury, a w suwalskiej prokuraturze akt sprawy już nie było. W końcu udało się ustalić jedno: to prawda, zabójstwo było i faktycznie głowę znaleziono niedaleko domu Jarosława Zielińskiego. Drobny szczegół – było to 20 lat temu, a minister nie był jeszcze ministrem, tylko nauczycielem języka polskiego.
Pozostało jeszcze pytanie: kto dokonał makabrycznego znaleziska? Czy aby nie sam Zieliński? - Odnalazł ją mieszkaniec Suwałk, wtedy osoba niepubliczna, a dziś publiczna – informował media Ryszard Tomkiewicz, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Suwałkach. Dopytywany, czy fragment ciała znalazł wiceminister Zieliński, odpowiedział: "Nie potwierdzam, nie zaprzeczam". Z nieoficjalnych przekazów z prokuratury płynęła sugestia: na szczątki natknął się Jarosław Zieliński i powiadomił policję.
Udało się nam zajrzeć do akt tej brutalnej zbrodni. Sprawa jest prawomocnie osądzona, winni skazani, a głowę – jak się okazuje - znaleźli zupełnie przypadkowi spacerowicze. W aktach sprawy nie ma wzmianki o obecnym ministrze.
Młodzi i starzy
Suwałki pod koniec lat 90. nieco podupadają. W wyniku reformy administracyjnej miasto traci status wojewódzkiego. Dorośli szukają pracy. Jeśli na ulicach widać jakieś samochody, to głównie polonezy i maluchy. Droższe auta to powód do zazdrości.
Młodzież z nudów wałęsa się po blokowiskach.
Wśród kolegów z "ośki", czyli z "osiedla", jest Emil O. Nieletni, słabo się uczy, ma złą opinię w szkole z powodu słabych ocen i wagarowania. Jest także Łukasz S., 18-letni ślusarz po zawodówce, bez pracy, na utrzymaniu rodziców. Tomasz S. też ma 18 lat, ale pracuje i nieźle zarabia. Wyjeżdża z miasta, bo bywa modelem na pokazach mody. Wszyscy są u progu życia, nie mają konfliktów z prawem. Jest jeszcze Dariusz G., 22-letni budowlaniec, ima się różnych zajęć.
Młodzi trzymają się razem, ale czasem mają kontakt ze starszymi. To Andrzej J. i Piotr W. - dobrze znani organom ścigania. W., 37-letni stolarz, jest akurat na przepustce z więzienia. "Wielokrotnie karany zarówno za przestępstwa przeciwko mieniu, jak i przeciwko życiu i zdrowiu" – napisze potem prokurator. 30-letni Andrzej J. jest na wolności. Powodzi mu się. Wyjeżdża na saksy, pracuje jako ślusarz, w Berlinie, zarabia 1600 marek niemieckich miesięcznie. "Wielokrotnie w przeszłości karany, głównie za przestępstwa przeciwko mieniu" – przypomni prokurator.
I jeszcze Robert Ł., 20-letni budowlaniec, na utrzymaniu matki. Z Andrzejem J. i Piotrem W. kojarzą się, ale pobieżnie, z pobliskiego baru. "Nieznane im były cechy jego charakteru (…) reakcja na alkohol, narkotyki, różnego rodzaju stresujące okoliczności" – stwierdzi potem sąd.
21 października 1999 roku Robert Ł. obchodzi swoje urodziny. Dzień później będzie uczestniczył w potwornej zbrodni.

Alkohol, narkotyki, plan
22 października to piątek. Tego dnia Piotr wychodzi na przepustkę z zakładu karnego w Warszawie. Przejmują go dwaj kumple, "warszawiacy", i zawożą skodą do Suwałk. Piotr korzysta, że urwał się ze smyczy. Razem w "warszawiakami" wyciągają z domu Andrzeja, który akurat przyjechał z Niemiec. Włóczą się po mieście – odwiedzają agencję towarzyską, piją w kolejnych barach. Są jak wędrująca bez celu wataha. Nad ranem dzwonią domofonem do 20-letniego budowlańca Roberta i ściągają go na libację. Wszyscy kończą w domu Andrzeja. Na suto zakrapianej alkoholem porannej imprezie pojawiają się też narkotyki.
- Dzień wcześniej miałem urodziny, brałem amfetaminę - zezna później Robert w sądzie. - Na imprezie też coś brałem, ale chyba do picia, nie do wąchania.
Wkrótce dołączają młodzi: Emil, Łukasz, Tomasz i Darek. Jeden z nich dostał cynk, że jest do kupienia BMW i chcą pogadać o tym ze starszymi. Rozmowa schodzi jednak na inny tor. Piotr przypomina sobie, że kiedyś pobili go nieznani sprawcy. - Trzeba to wyjaśnić! – zapala się mocno wstawiony Andrzej.
I może w tym miejscu skończyłoby się "wyjaśnianie", może uczestnicy imprezy upiliby się bardziej, może zasnęli, może w końcu by się rozeszli. Ale z nocnej zmiany wraca ojciec Andrzeja i wyrzuca całą bandę z domu. Andrzej wychodzi z nimi i nie odpuszcza – trzeba znaleźć sprawcę pobicia.
Znają nazwisko chłopaka, który może coś wiedzieć, rozpracowali, gdzie mieszka. Rozpoczyna się polowanie.

Wywieźć, przesłuchać i pobić. Ale nie zabić…
Jest sobota, południe. Trzy samochody - polonez, fiat 126p oraz skoda - suną przez miasto, aż zatrzymują się w jednej z osiedlowych uliczek. Zaczepiają przypadkowych przechodniów i wypytują o numer mieszkania. Bingo! Otwiera starsza kobieta, mężczyźni wdzierają się do środka, przetrząsają wszystkie kąty. Pusto. Tego, kogo ścigali, nie zastali w domu.

Krzysiek miał pecha, bo mieszka w tej samej klatce co ten, którego szuka zdesperowana grupa. Wracał właśnie na obiad, przy sobie ma wyniki badań ze szpitala, książeczkę zdrowia i książeczkę honorowego dawcy krwi. Te dokumenty pomogą potem śledczym w trudnej identyfikacji zwłok.
Oprawcy w pijanym widzie uznają, że on także może coś wiedzieć.
- Krzysiek był w porządku, nie miałem do niego pretensji - powie na rozprawie skruszony Piotr.
- On nie miał nic wspólnego z pobiciem, miał się tylko dowiedzieć, kto to zrobił - zezna Andrzej.
Niewinne "wypytanie" zamienia się w brutalne przesłuchanie.
W biały dzień, pośrodku osiedla, zwijają go do poloneza, ręce krępują paskiem. Razem z nim wsiadają do samochodu "starzy": Andrzej i Piotr, dosiada się 20-letni Robert. "Warszawiacy" ze skody nie chcą się mieszać w lokalne porachunki, tak więc za Suwałki wyjeżdża już tylko polonez i fiat.
Skręcają w przypadkową szutrową drogę. Okazuje się, że prowadzi do gospodarstwa, a przecież szukają odludzia. Krążą dalej, ostatecznie trafiają na leśny dukt, 200 metrów w głąb lasu. Ktoś dowozi kolejną zgrzewkę piwa z pobliskiego baru.
"Młodzi" (Emil, Łukasz, Tomasz i Dariusz) trzymają się z dala od poloneza, a potem z dystansu obserwują narastający koszmar. Są jak sparaliżowani, ale nie zawracają. Nie próbują też przerwać okrutnego spektaklu.
"Zadzikowaliśmy człowieka"
Przy leśnej skarpie klęczy Krzysiek, Piotr trzyma w ręku pasek, którym przesłuchiwany ma skrępowane ręce. Piotr bije i pyta, Krzysiek uparcie milczy. Sekcja zwłok wykaże później złamanie wielu żeber. Rozjuszony młodzik Robert tnie nożem typu motylek jeden policzek Krzyśka, potem drugi. Andrzej odciąga Roberta, próbuje uspokoić kolejnym piwem. Nieskutecznie.
- Zabiję skurwysyna! - wrzeszczy Robert i biegnie na skarpę.
- Po raz pierwszy coś takiego widziałem. Zobaczyłem u Roberta wzrok, który mnie przeraził. Do Piotra też nic nie docierało - zezna potem przed sądem 30-letni Andrzej.
W pewnej chwili Krzysiek stacza się ze skarpy razem z Piotrem, wyglądają jakby w uścisku, jakby się bili. Wściekły Robert zbiega za nimi i zanim ktokolwiek orientuje się, 20-letni budowlaniec zadaje 27 ciosów nożem. Osiem jest śmiertelnych.
- Stałem jak wryty. On był w szale, ja go takiego nie znałem - stwierdzi w sądzie Piotr. - Był szalony, miał oczy przewrócone, coś bełkotał...

"Zarówno świadkowie, jak i sami podejrzani mówią, że ofiara została 'oskalpowana', przy czym (...) 'oskalpowanie' miało polegać na zdarciu skóry z głowy, tak jak to czynili kiedyś Indianie (...). Kiedy opowiadali innym o zabójstwie (...), twierdzili, że kiedy (...) był 'skalpowany', to jedna z obecnych tam osób z wrażenia zwymiotowała" - odczytuje w akcie oskarżenia prokurator.
- Nie zrozumiałem nic z aktu oskarżenia. Brakuje w tym scenariuszu tylko Freddiego Kruegera – mówi rok później na sali sądowej 30-letni Andrzej. - Zobaczyłem, jak młody wymiotuje, ale nie widziałem żadnego podrzynania gardła czy skalpowania. Tylko ciosy. A tak w ogóle, to Krzysiek był moim kolegą i... To przerasta moją osobę... Mam dość.
Dwa dni po zbrodni, 24 października 1999 roku, do dyżurki komendy miejskiej policji w Suwałkach dzwoni anonimowy mężczyzna. Opowiada, że w lokalnym barze słyszał rozmowę, z której jasno wynika, że ktoś został zabity.
- "Zadzikowaliśmy człowieka" - cytuje dosłownie. Ale szczegółów jest zbyt mało, policja nie ma szans na odnalezienie ofiary.

Ciało bez głowy
Kilka dni później nieznajomy dzwoni na policję ponownie. Tym razem podaje ważne informacje: miejsce zbrodni, dane ofiary i samochody sprawców. Policja podejmuje śledztwo, typuje podejrzanych, co nie jest trudne. Dużo gorzej idzie przeszukanie kompleksu leśnego w Szwajcarii, jesienna pogoda nie pomaga w tropieniu. Ciało odnajdują dopiero po tygodniu. Nie ma głowy.

Jeszcze tego samego dnia policja zatrzymuje i wnioskuje o tymczasowy areszt dla "starszych" - ślusarza Andrzeja i stolarza Piotra oraz dla 20-letniego budowlańca Roberta. Są podejrzani o zabójstwo.
- Byłem w stanie załamania psychicznego. Jakby prokurator powiedział, że zabiłem papieża, to też bym mu przytaknął - zezna w sądzie Robert. Do końca nie jest w stanie wyjaśnić, dlaczego to zrobił. - Przyznałem się do zabicia i chcę ponieść za to odpowiedzialność. Inni tego nie zrobili – powie podczas przesłuchania.
"Młodzi": Emil, Łukasz, Tomasz i Dariusz odpowiadają z wolnej stopy za porwanie. Bo pozbawili wolności, widzieli, co się działo i nie reagowali. Ale nie zabili.
Czaszka na rozlewisku
Badania DNA potwierdzają, że ofiarą jest Krzysiek, choć identyfikacja jest trudna. Wielość ran na ciele, żerowanie dzikich zwierząt na zwłokach i najważniejsze – brak głowy. Zostanie znaleziona dopiero trzy miesiące później.
Był koniec lutego, w kalendarzu zima, ale w powietrzu czuć już przesilenie. Szła wiosna. Na popołudniowy niedzielny spacer poza miasto wybrała się para - kobieta i mężczyzna. 150 metrów od szosy głównej skręcają na nierozmarznięte jeszcze bagienne tereny wzdłuż rzeki Maniówka, skąd widać zabudowania Szwajcarii. Tam natykają się na głowę, a właściwie czaszkę. Powiadomiona policja przyjeżdża natychmiast, prokurator – kilka godzin później. W raporcie z oględzin zanotuje:
"Godzina 18.30, temperatura powietrza +3 stopnie, duże zachmurzenie bez opadów atmosferycznych, oświetlenie sztuczne, latarka".
Zwłoki, znalezione trzy miesiące wcześniej, znajdowały się w lesie po prawej stronie szosy. Czaszkę znaleziono kilkaset metrów od reszty ciała, po jej lewej stronie. Pod samą drogą jest przepust, którym płynie Maniówka. Śledczy musieli odpowiedzieć na pytanie, jak to się stało, że głowa jest tak daleko. Bo sami sprawcy nigdy nie przyznali się do jej odcięcia.

"Nie ulega wątpliwości, że zwłoki były jedzone przez dzikie zwierzęta. Najbardziej prawdopodobnym gatunkiem, które żerowało na zwłokach ofiary, jest jenot. (…) Nie można jednoznacznie stwierdzić, czy głowa ofiary została oddzielona przez sprawców, czy przez zwierzęta (…) Raczej zwierzęta przeciągnęły ją w to miejsce" - napisał w ekspertyzie prof. Włodzimierz Jędrzejewski z Zakładu Badania Ssaków PAN w Białowieży.
Jest wina, jest kara
Sąd Okręgowy w Suwałkach skazał "młodych" (Dariusza, Łukasz i Tomasza) na kary więzienia w zawieszeniu za to, że "wspólnie i w porozumieniu pozbawili Krzysztofa wolności". Emil, jako nieletni, dostał 10 miesięcy prac społecznych na rzecz PCK.
Proces "starych" toczył się kilka lat. Zza krat aresztu oczekiwali na wyrok i pisali: "Wysoki sądzie, prokurator żądał ode mnie 20.000 zł łapówki", "prokurator cenzuruje moje listy do gazety", "proszę o dowiezienie z aresztu do najbliższego USC, bo urodziła mi się córka i chcę dać jej nazwisko, żeby matka dziecka dostała alimenty", "prokurator zrobił ze mnie OKROPNEGO Mordercę".
Dopiero w 2004 roku, po dwóch apelacjach i kasacji w Sądzie Najwyższym, Andrzej J., Piotr W. i Robert Ł. zostali ostatecznie skazani odpowiednio na: 7 lat, 10 lat i 25 lat więzienia.
Robert, za dobre sprawowanie, może wyjść na wolność po 20 latach, czyli w tym roku.
Zbrodnia miała miejsce prawie 20 lat temu. Jarosław Zieliński wiceministrem spraw wewnętrznych i administracji jest od trzech lat. Zapytaliśmy go, co wie o tej zbrodni – czy był świadkiem w sprawie, czy był o nią pytany przez policję. Minister nie odpowiedział na wysłany SMS i nie odbiera telefonu.