W XXI wieku, zwłaszcza w Europie, takie historie nie mają prawa mieć miejsca. Ale miały. W norweskiej gminie Tysfjord i na brytyjskiej wyspie Jersey przez lata gwałcone i molestowane były setki dzieci, nawet czteroletnie. Opublikowane w ostatnim czasie raporty ze śledztw są porażające.
Liv jest dziś kobietą po trzydziestce. Mówi, że życie zawdzięcza swojej byłej nauczycielce. To ona przekonała ją do tego, żeby opowiedziała policjantom i dziennikarzom o swoich mrocznych sekretach. Kilkanaście lat temu nastoletnia Liv targnęła się na swoje życie po kolejnym gwałcie, którego dopuścił się na niej jej ojciec. Lekarzom udało się ją odratować. Nowa nauczycielka była zbawieniem, bo nikt w lokalnej społeczności jej nie znał.
- Była uprzejma. To był dobry pedagog. Bardzo ją polubiłam. Ona nie była jedną z nas. Przyjechała z zewnątrz. Inni nauczyciele byli znajomymi albo przyjaciółmi moich rodziców. Zawsze będę jej wdzięczna za to, że postanowiła działać. Kto wie, gdyby nie ona, być może nosiłabym w sobie dziecko swojego ojca - zwierzyła się Liv dziennikarzom norweskiej gazety "Verdens Gang".
Opublikowany w 2016 roku reportaż z udziałem Liv był kamieniem, który poruszył lawinę. Dzięki publikacji na światło dzienne zaczęły wychodzić kolejne przypadki molestowania seksualnego dzieci w niewielkiej społeczności Tysfjord na północy Norwegii. Położoną za kołem podbiegunowym gminę zamieszkuje około 2 tysięcy osób. W większości to Saamowie, zwani w Polsce Lapończykami.
Określenia "Lapończyk" Saamowie jednak nie używają, bo tego określenia pogardliwie używają wobec nich rdzenni Norwegowie. Saamowie to dla przeciętnego Norwega odmieńcy. W całym kraju jest ich około 60 tysięcy, czyli mniej niż Polaków. Przez wieki Saamowie padali ofiarą dyskryminacji, między innymi ze względu na swoją wiarę. Większość z nich to wyznawcy laestadianizmu, ortodoksyjnego odłamu luteranizmu. Przypominają amerykańskich amiszów - odrzucają wszystko, co nowoczesne. Niechęć otoczenia sprawia, że członkowie społeczności żyją we własnym kręgu, wzajemnie się kontrolując niczym w sekcie. Dlatego dopiero odważne wyznania Liv przerwały zaklęty krąg milczenia na temat pedofilii, której dopuszczali się członkowie wspólnoty.
- Pewnego dnia pewien mężczyzna poprosił mnie i moją przyjaciółkę o pomoc przy zbieraniu jagód . Zgodziłyśmy się. Kiedy poszliśmy do lasu, mężczyzna nas zgwałcił - mówiła Liv w "Verdens Gang".
Zwierzyła się, że po raz pierwszy padła ofiarą gwałtu, kiedy miała 9 lat. Oprawcą był jej ojciec. Dziennikarze nie zdecydowali się na publikację wielu drastycznych opowieści Liv. Kobieta ze szczegółami miała im opisać między innymi sceny gwałtów zbiorowych.
- Ciężko mi o tym mówić, nawet dziś. Oni patrzyli i śmiali się. Dziś mówią, że nie przypominają sobie tamtego dnia. Ale takich rzeczy nie da się zapomnieć. Szli na mszę, słuchali kazania, potem prosili o wybaczenie. Po mszy wszystko było okej. Znowu szli pić, dalej gwałcili - mówiła Liv. Po raz ostatni ofiarą napaści seksualnej padła, mając 19 lat.
Odwaga Liv sprawiła, że o pedofilii wśród norweskich Saamów zdecydowało się opowiedzieć głośno kolejnych 10 osób - kobiet i mężczyzn. Dzięki gazecie "Verdens Gang" ruszyło szeroko zakrojone śledztwo, którego efekty wstrząsnęły nie tylko Norwegią.
Nikt nie mówił, nikt nie słuchał
Liczby porażają. 151 przypadków napaści seksualnych przez kilkadziesiąt lat. 43 przypadki gwałtów, z czego 40 na dzieciach poniżej 14. roku życia. 82 poszkodowanych, 92 podejrzanych. Najstarsza sprawa dotyczy 1953 roku, najświeższa jest z sierpnia 2017 roku.
- To bardzo trudne doświadczenie, gdy czyta się o dzieciach w wieku 7 czy nawet 4 lat, które były narażone na powtarzające się gwałty przez większość swojego dzieciństwa. Kilka osób przełamało zmowę milczenia. Postanowili ze szczegółami opisać to, co ich spotkało. To niewiarygodne, że ten horror trwał tyle lat i wszyscy trwali w milczeniu - mówi Øyvind Rengård z norweskiej policji.
Policja przeprasza i tłumaczy, że nie mogła zrobić nic, by zapobiec licznym tragediom. Bo w lokalnej społeczności komisariat to ostatnie miejsce, do którego miejscowi idą z problemami.
- W tej niewielkiej społeczności istniały mechanizmy, które utrudniały wypłynięcie tej sprawy. Ci ludzie są ze sobą bardzo zżyci, zamykają się na innych. Mają poczucie, że reszta Norwegów spogląda na nich z góry. Mamy materiały świadczące o tym, że niektórzy ludzie zgłaszali wcześniej te sprawy na policję, ale mieliśmy za mało danych. Bardzo żałuję, że nie byliśmy w stanie zrobić więcej. Wielu ludzi wolało nie rozgrzebywać starych ran. Oni doświadczyli ogromnej presji ze strony przyjaciół, obwiniano ich za rozpad rodzin. To był dla nich ogromny wysiłek - tłumaczy Tone Vangen z norweskiej policji.
Opracowywany przez rok oficjalny raport mówi: "Nie ma powodu, by sądzić, że odrębność etniczna lub kwestia wiary mogły wytłumaczyć skalę zjawiska. Ale z pewnością czynniki kulturowe odegrały ogromną rolę w tym, że nikt nie zgłaszał się do odpowiednich władz. Saamowie cenią sobie silne więzi rodzinne i lojalność wobec swojej wspólnoty. W tym przypadku były to czynniki, które stworzyły zmowę milczenia na temat tej tragedii. Wiele ofiar nie chciało opowiadać swoich historii z obawy przed zerwaniem więzi rodzinnych i szkodzeniem swojej wspólnocie. Z drugiej strony przez lata narastała chęć do przerwania zmowy milczenia".
Pierwszą nieudaną próbę zainteresowania władz problemem pedofilii w Tysfjord opisała "Verdens Gang", publikując fragment listu do Jensa Stoltenberga, byłego premiera Norwegii, obecnie Sekretarza Generalnego NATO: "Szanowny Panie Premierze Jensie Stoltenberg. Proszę o pomoc, Pana i pański rząd, w celu powstrzymania wykorzystywania seksualnego dzieci i młodych ludzi w Tysfjord - Listopad 2007".
W 2007 roku rząd nie zbagatelizował sprawy, sprawą zajęły się lokalne media. Ale w Tysfjord zabrakło odwagi, żeby zmierzyć się z mrocznym problemem, który musiał pozostać w ukryciu przez kolejną dekadę.
- To była mieszanka milczenia Saamów związana z lojalnością, ale i wstydem. Oni przez długi czas byli dyskryminowani, mieli poczucie niższości. Jednocześnie wszyscy wokół zachowywali się jak głusi. Dlaczego nikt o tym nie powiedział, dlaczego nikt nie słuchał? - retorycznie pyta Lars Magne Andreasen, dyrektor lokalnego muzeum z Tysfjord.
Kilkudziesięcioletnia zmowa milczenia dodatkowo potęgowała skalę potwornych zachowań. Socjolodzy z raport Uniwersytetu w Tromsø postanowili porównać przypadki przemocy i molestowania seksualnego wśród młodych Norwegów i wśród Saamów. Autorzy badania przepytali anonimowo 11 tysięcy osób. 30 procent rdzennych Norwegów przyznało się, że przynajmniej raz w życiu było bitych lub/i wykorzystanych seksualnie. Wśród Saamów odsetek ten wyniósł aż 45 procent.
- Teraz najważniejsze jest zapobieganie. Z tego całego zła musi narodzić się dobro. Cieszę się, że w sprawę zaangażowało się całe społeczeństwo. Dostajemy pomoc. Mamy do wykonania mnóstwo pracy po to, żeby takie koszmarne sytuacje nigdy więcej nie miały miejsca - podkreśla Tor Asgeir Johansen, burmistrz Tysfjord.
Vibeke Larsen, przedstawicielka mniejszości Samów przy norweskim parlamencie, tuż po pierwszej publikacji "Verdens Gang" podkreślała, że sprawcy pedofilii w Tysfjord byliby ukrywani jeszcze przez lata, gdyby nie odwaga ofiar.
- To narodowa tragedia. Jej rozmiar jest tak ogromny, że trudno sobie wyobrazić, by tak mała społeczność mogła poradzić sobie z nim sama. Chcę wyrazić swój podziw dla ludzi, którzy wyciągnęli tę sprawę na światło dzienne i opowiedzieli swoje przejmujące wspomnienia. Przełamując tabu na temat wykorzystywania seksualnego, zmieniają społeczeństwo, którego są częścią - mówiła Larsen.
Dom z horroru
Norweskie media porównują mroczną historię z Tysfjord do potężnej afery seksualnej z brytyjskiej wyspy Jersey, która wybuchła w 2007 roku, ale jej echa pobrzmiewają do dziś. W miejscowym poprawczaku Haute la Garenne przez kilkadziesiąt lat podopieczni byli wykorzystywani seksualnie przez dorosłych. Wszystko działo się za cichym przyzwoleniem policji, a nawet władz wyspy. Jedna z ofiar, dziś 60-letnia Madeleine Vibert, opublikowała traumatyczne wspomnienia w książce "They Stole My Innocence" ("Zabrali mi niewinność" tłum. red.). Tłumaczy, dlaczego prawda musiała czekać na ujawnienie przez kilka dekad.
- Opowiadałam o swoich przeżyciach personelowi placówki, zgłosiłam sprawę lokalnej opiece społecznej, ale nikt mi nie wierzył. Mówili mi, żebym nie zmyślała, że nikt inny nie opowiada takich rzeczy. Przestałam się skarżyć. Początkowo byłam zła, ale potem powiedziałam sobie i innym dzieciom, że po prostu musimy być silni i wzajemnie się wspierać - wspomina pani Vibert i opisuje "warunki", jakie dzieciom stworzyli "opiekunowie".
- W piwnicy zbudowali coś w rodzaju basenu. Kazali nam tam schodzić. Na miejscu było nawet dziesięciu mężczyzn, którzy czekali, by nas wykorzystać - opowiada kobieta.
"They Stole My Innocence" opisuje liczne nieudane próby ucieczki z poprawczaka. Kończyły się zawsze tak samo - w policyjnym radiowozie. Relacje pani Vibert potwierdza opublikowany w tym roku przez brytyjskie władze specjalny raport, dokumentujący to, co działo się w "domu z horroru", bo tak poprawczak z Jersey okrzyknęły brytyjskie tabloidy. Z raportu wynika, że od zakończenia II wojny światowej wyspa Jersey niczym magnes przyciągała pedofilów, którzy znajdowali pracę jako opiekunowie w ośrodkach dla dzieci.
Do działającego do połowy lat 80. poprawczaka Haute la Garenne trafiały dzieci z zaburzeniami emocjonalnymi lub pochodzące z rodzin patologicznych. Dla zwyrodnialców były łatwym celem. Autorzy raportu przesłuchali ponad 650 osób, które w dzieciństwie przebywały w ośrodku. Śledczy oceniają, że przez kilkadziesiąt lat w Haute la Garenne mogło dojść do ponad pół tysiąca gwałtów. Siedmioro byłych wychowawców siedzi już w więzieniu, ale sprawiedliwości nigdy w pełni nie stanie się zadość, bo wielu sprawców już nie żyje.
Wielu wychowanków "domu z horroru" zeznało, że w latach 60. raz na jakiś czas do ich ośrodka przyjeżdżał Jimmy Saville, zmarły w 2011 roku słynny prezenter telewizji BBC. Prowadzone od 2012 roku policyjne śledztwo ponad wszelką wątpliwość udowodniło, że Saville był pedofilem, który w całej Wielkiej Brytanii dopuścił się 214 przestępstw seksualnych, w tym 34 gwałtów. Wśród ofiar Saville'a była między innymi Madeleine Vibert.
Na liście "gości" poprawczaka na wyspie Jersey przewija się też nazwisko Edwarda Heatha, premiera Wielkiej Brytanii w latach 1970-1974. Wina zmarłego w 2005 roku Heatha nie została przesądzona, ale śledczy stwierdzili, że "gdyby żył, to byłby podejrzany lub przesłuchany w związku z siedmioma różnymi sprawami". Ofiary molestowania z Jersey przez lata nie potrafiły doczekać się słowa przepraszam. Padło dopiero w lipcu tego roku.
Zbyt często nikt nie chciał uwierzyć w to, co mówiły dzieci. - Niewygodna prawda była zamiatana pod dywan, bo tak wszystkim wokół było najłatwiej. Z całego serca przepraszam. Nie zrobiliśmy tego, co należy. Ludzie bardziej dbali o zachowanie status quo, o ciche życie niż o dobro dzieci - oświadczył Ian Gorst, szef ministrów Jersey. Za skruchą nie poszły czyny. Konkluzja raportu w sprawie pedofilii na wyspie jest alarmująca.
- Nawet po zakończeniu naszych prac system opieki nad dziećmi na Jersey jest daleki od doskonałości. W świetle zebranych dowodów doszliśmy do wniosku, że dzieci na Jersey wciąż nie otrzymują odpowiedniej pomocy i wciąż narażone są na poważne ryzyko.
Autor jest dziennikarzem "Faktów z Zagranicy" w TVN24BIS