Ma opinię najbardziej wyrachowanej kobiety show-biznesu i nie ma w tym przesady. Od początku kariery wchodzi w bliskie relacje z ludźmi, którzy mogą popchnąć ją do przodu, po czym porzuca ich, gdy stają się już niepotrzebni. Dla kariery gotowa jest na każde poświęcenie. Nie pali, nie pije, zdrowo się odżywia. Na pytanie: "Co jest dla Ciebie najważniejsze?", odpowiada: "Mam nadal ten sam cel, który miałam, będąc małą dziewczynką. Chcę rządzić światem". Madonna skończyła 60 lat.
Nie ma urody ani głosu swoich wielkich rywalek - jak choćby nieżyjącej już Whitney Houston czy sporo młodszej Beyonce - a jednak zdołała dotrzeć na sam szczyt. Więcej płyt od niej sprzedali jedynie Beatlesi. Jest znacznie bardziej inteligentna i błyskotliwa, niż sugerują to niektóre z jej artystycznych dokonań i gdyby nie fiksacja na punkcie skandali, którymi znaczy swoją karierę, moglibyśmy to dostrzec. Pewna siebie w stopniu graniczącym z megalomanią w 1982 roku, niemal nieznana młoda piosenkarka i tancerka o przeciętnym głosie i wyglądzie, mówiła: "Za kilka lat wszyscy mnie będą znali. Mam bowiem zamiar zostać jedną z największych gwiazd tego stulecia!"
Wypowiadała te słowa z absolutnym przekonaniem, zaskakując tupetem, bezczelnością i wiarą we własne możliwości. Notował je J. Randy Taraborrelli, znany dziennikarz i biograf gwiazd muzyki, przyszły autor głośnej "Biografii intymnej" Madonny. Napisał ją dekadę później, gdy dopięła swego i miała już status królowej popu.
Wszystko zawdzięcza katorżniczej pracy i równie wielkim ambicjom, rozbudzonym już w latach szczenięcych. - "Pracuje bez przerwy, 7 dni w tygodniu. Nie uznaje wakacji. Odpoczywa tylko w święta" – przyznają jej współpracownicy. "Historia jej kariery to opowieść o kobiecie gotowej poświęcić dla niej wszystko i wszystkich, "(...) no, może z wyjątkiem swoich dzieci" - dodaje jej dawny znajomy. Zawsze taka była. Jeden z jej pierwszych menadżerów, porzucony dla znacznie bardziej wpływowego, przed laty szaleńczo w Madonnie zakochany, mówi na serio: "Jest jedyną kobietą, jaką znam, która jeśli byłoby trzeba, gotowa jest zabić dla kariery. Wierzcie mi, zrobi to bez mrugnięcia okiem i bez wyrzutów sumienia".
Niegrzeczna dziewczynka z katolickiego domu
Lubi gdy tak się ją nazywa, robi zresztą wszystko, by przekonać swoich fanów, ze taka się już urodziła. Czarne loczki, oliwkowa cera, nadzwyczajna gibkość. To wszystko odziedziczyła po ojcu, przystojniaku włoskiego pochodzenia (z natury jest brunetką). Ojciec - jako jedyny spośród rodzeństwa Ciccone ukończył studia, zdobywając tytuł naukowy. Potem zakochał się w pięknej kobiecie pochodzenia francusko-kanadyjskiego, która mieszkała w Ameryce, w Bay City, w stanie Michigan i nosiła rzadko spotykane imię Madonna Fortin.
To imię odziedziczyła po niej najstarsza córka, gdy przyszła na świat 16 sierpnia 1958 roku, w pobożnym, katolickim domu, jako trzecia z dzieci państwa Ciccone. Potem urodziła się jeszcze trójka.
- Wychowałam się w naprawdę dużej rodzinie i w środowisku, w którym trzeba było umieć sobie radzić, żeby w ogóle ktoś cię zauważył - wspomina Madonna. - To przypominało życie w zoo. Potrafiłam nawet zrobić sobie krzywdę, na przykład celowo poparzyłam rękę, żeby tylko zwrócić na siebie uwagę - wspomina przyszła gwiazda. Wiedza o tym, że warto rozrabiać, by zostać dostrzeżonym, przyszła więc wcześnie.
Mama była aniołem i zarazem najlepszą przyjaciółką na świecie. Nie wyróżniała żadnego z dzieci, równo obdzielała miłością. Madonna (zwana dla odróżnienia Nonni) cierpiała na napady lękowe nocami, wtedy tarabaniła się do łoża rodziców i spała wtulona w mamę. Gdy miała 5 lat, mama zaczęła się dziwnie zachowywać. Przestała dbać o porządek, nagle robiło jej się słabo, nie mogła jak wcześniej bawić się zbyt długo z dziećmi. Te czuły, że coś jest nie w porządku, zwłaszcza bystra Nonny dociekała powodów dziwnego zachowania, ale rodzicie milczeli. Pewnego dnia mama trafiła do szpitala. Parę dni później ojciec przyszedł i powiedział, że nigdy już do nich nie wróci. Umarła na raka piersi.
Madonna nic z tego nie rozumiała i nie wierzyła ojcu. Czekała na jej powrót. Gdy wreszcie dotarło do niej, co wydarzyło się naprawdę, wpadła w rozpacz, że być może tata pójdzie w jej ślady. Teraz chodziła nocami do jego obszernego, pustego po jednej stronie łóżka. Gdy trzy lata później ojciec ożenił się po raz kolejny, znienawidziła z całego serca macochę. W dodatku w domu pojawiło się kolejnych dwoje dzieci. Doszła do wniosku, że musi sama zadbać o siebie, bo tata okazał się zdrajcą. Macochy nie znosiła także reszta rodzeństwa, choć ta ogromnie zabiegała o ich przychylność. Jedyną jej "winą" był fakt, że nie była ich ukochaną, piękną i ciepłą mamą.
Ojciec zapewniał dzieciom solidne, katolickie wychowanie, i jak dziwnie nie brzmiałoby to w kontekście skandali Madonny, ona sama nadal uważa się za osobę wierzącą. Przyznaje, że w najtrudniejszych momentach życia ucieka w modlitwę. Jak godzi jedno z drugim? Twierdzi, że nie ma z tym żadnego problemu...
Jeśli wierzyć opowieściom Madonny, już jako mała dziewczynka nienawidziła słabości - cudzych i własnych. Jej starszy brat wspomina ją jako niespokojne, wrzaskliwe dziecko. Robienie hałasu wokół siebie było jej zdaniem demonstracją siły. Dziewczynka stosowała już wtedy triki, inspirowane filmami, które oglądała z zapartym tchem w telewizji, żeby zwracać na siebie uwagę - nagle wskakiwała na stół i odgrywała numer z filmu z Shirley Temple. Parę lat później będzie go wykonywać w szkole na przerwach - do repertuaru dołoży już wtedy fikołka z widokiem na majtki - szybko odkryje, że chłopcy lubią ten widok. To będzie przedsmak skandali, jakie wiele lat później z premedytacją zacznie serwować publiczności jako gwiazda.
Jako nastolatka Madonna była wielką fanką gwiazd Starego Hollywood. Dostrzegła, że życie wielu z nich nie zawsze było wspaniałe. Zdawała się rozumieć, jak ogromne znaczenie odgrywała legenda o tym, iż pochodziły z ubogiej rodziny - czerpiąc z modelu kariery przysłowiowego pucybuta, który został milionerem. Taką właśnie dopisze po latach sobie, choć nie jest to prawdą. Jej ojciec nieźle radził sobie z utrzymaniem tak dużej rodziny. Madonna zawsze prowadziła żywot osoby z klasy średniej, nieźle sytuowanej.
Ciąg dalszy własnej "legendy" to opowieść o tym, jak zastępowała rodzeństwu matkę, opiekowała się nimi, odrabiała wspólnie lekcje - prawdą jest, że była zawsze znakomitą uczennicą - gotowała posiłki, sprzątała itd. W rzeczywistości Silvio zatrudniał zawsze tabuny gospodyń - to właśnie jedną z nich poślubił - które dbały o to, by dzieci były wolne od domowych obowiązków. Z kolei relacje z macochą obróciła w opowieść o dręczonym Kopciuszku. W wywiadach opowiadała, że podczas jednej z awantur, gdy miało dojść do rękoczynów, nowa pani Ciccone rozbiła jej nos, co było nieprawdą. Mimo żalu do ojca zawsze doceniała jego prawość: "Zawsze mogliśmy na nim polegać - mówi w biografii. - Był niezawodny, żył w zgodzie z tym, co głosił. Zawsze też dotrzymywał danego słowa. Był i jest też bardzo uczciwy".
"Chcę rządzić światem"
Choć spora część z kreowanej dla piarowych potrzeb "legendy" gwiazdy jest zmyślona, są w niej elementy prawdziwe. W "Biografii intymnej" autor potwierdza, że ci, którzy znali wtedy Madonnę, pamiętają, że już jako dziecko miała buntowniczą naturę. Ona sama wspomina, jak we wczesnym dzieciństwie siedziała w ogródku w Michigan, a mała córka sąsiadów, która chciała zaprzyjaźnić się z nią, podeszła do niej z kwiatkami mleczy. W odpowiedzi Madonna przewróciła ją na ziemię. - Moim pierwszym odruchem było to, że mam napaść na kogoś, kto był bardziej bezbronny niż ja. Dostrzegłam w jej niewinnych oczach, że mam szansę na przejęcie nad nią władzy - opowiada. Wiele lat później - będąc już na szczycie, na pytanie : "Co jest dla niej najważniejsze?", odpowie dziennikarzowi "Vanity Fair": "Mam nadal ten sam cel, który miałam, będąc małą dziewczynką. Chcę rządzić światem".
Ale bunt Madonny miał też całkiem inny charakter. Podczas gdy koleżanki robiły wszystko, by się upiększać, ona nie stosowała makijażu, nie goliła włosów pod pachami, chodziła w starych ciuchach, zakładanych na lewą stronę, a jej ambicją było zostać najlepszą uczennicą w szkole i dawać ojcu powód do dumy. I jak wszystko, co zaplanowała, to jej się udawało. Nie myślała jeszcze o muzyce - mimo że grała na fortepianie, a potem zainteresowała się jazzem - ale na poważnie uprawiała taniec. Należała też do kółka teatralnego, a kończąc college, otrzymała Nagrodę Tespisa za grę w wielu szkolnych sztukach - i zawsze grała w nich główną rolę. Jej nauczycielka widziała ją jednak jako tancerkę. Ojciec - inżynier, choć nie był zachwycony wyborem córki, przystał na egzaminy na wydział tańca i teatru Uniwersytetu Michigan. Madonna dostała się bez trudu, a świetne oceny zapewniły jej dodatkowo stypendium.
Ale to nie same studia okazały się milowym krokiem w jej przyszłej karierze, tylko spotkanie z Christopherem Flynnem, nauczycielem baletu, który szybko dostrzegł jej potencjał. Poznała też studentów uprawiających sztukę tańca klasycznego, co stanowiło dla niej wyzwanie. Flynn kładł nacisk na ciężką pracę i dyscyplinę, czemu skwapliwie się podporządkowała. Ponieważ Madonna potrafiła ćwiczyć taniec nawet do pięciu godzin dziennie, Flynna szybko zaskoczyły nadzwyczajne postępy, jakie robiła jego nowa uczennica. Koleżanki z przerażeniem patrzyły, jak w wolne dni o szóstej rano biegła do sali ćwiczeń. Zaczęła też zwracać uwagę na dietę, żeby utrzymać dobrą figurę.
Flynn, starszy od Madonny o trzydzieści lat, popchnął ją w kierunku kariery estradowej. Jego entuzjazm dla talentu Madonny dodał jej pewności siebie. "Nawet kiedy była już gwiazdą, odczuwała palącą potrzebę nauki. Miała głód nauki nie do zaspokojenia. Nieustannie zastanawiała się: "co jeszcze mogłabym zmienić, żeby być lepszą, doskonalszą"- wspominał po latach.
"Właśnie wtedy, w momencie rozpoczęcia studiów na Uniwersytecie Michigan, Madonna Louise Ciccone, przeciętne dziecko z katolickiej rodziny o surowych zasadach, zaczęła przeobrażać się w "Madonnę" - artystkę o wolnej duszy" - napisał Taraborrelli w biografii piosenkarki.
Christopher Flynn był również pierwszym homoseksualistą, z którym zaprzyjaźniła się Madonna. Zabierał ją do klubów dla gejów. W krótkim czasie dowiedziała się wiele o erotyzmie, co potem wykorzystywała podczas tańca, a później na estradzie. Pod jego wpływem rzuciła studia i pojechała do Nowego Jorku, bo czuła, że tam właśnie jej kariera ma szansę ruszyć z miejsca. Ojciec był zrozpaczony. Gdy odwiedził córkę i zobaczył, w jakich warunkach żyje - kątem u znajomych, w walącym się domu, wychudzoną, ale wciąż z uporem powtarzającą, że nie wróci na studia, bo chce spełniać swoje marzenia. Choć postąpiła wbrew jego woli, Silvio zamartwiał się o córkę, wpychał jej pieniądze i mówił, jak bardzo za nią tęskni. Odmawiała. Była zdania, że musi sama sobie radzić, skoro podjęła taką decyzję.
Pięć lat później mówiła Taraborrellemu: - Nigdy nie miałam wtedy pieniędzy. Co miesiąc szarpałam się, żeby zapłacić czynsz i za coś do jedzenia. Musiałam czasem żywić się po śmietnikach. Ale wiedziałam, że w końcu mi się uda.
Konkurencja wśród tancerzy była silna. Wiedziała, że jeśli chce zostać w Nowym Jorku, musi odróżnić się od innych. Potrzebowała widowni. No i pieniędzy. Zaczęła dorabiać, pozując nago do aktów w szkole sztuk pięknych. Opowiadała: - Byłam tak załamana i zdesperowana, że zrobiłabym prawie wszystko. "Była zadziwiającą i ekscytującą istotą, z rozwichrzonymi włosami i ogromnymi pokładami energii seksualnej, która tylko czekała na okazję, żeby wybuchnąć i zrobić wrażenie" - wspominają jej biografowie w dokumencie "Metamorfoza Madonny". Najpierw była w związku z uznanym graficiarzem, dzięki któremu miała co jeść i gdzie mieszkać, potem rzuciła go z dnia na dzień dla kogoś, kto mógł znacznie więcej. Tym kimś był zdolny muzyk Dan Gilroy z zespołu Breakfast Club, który zaczął ją uczyć gry na gitarze i na harmonijce, wreszcie na perkusji. W końcu zapragnęła śpiewać. Myślę, że zarzuciła ideę tańca, kiedy dostała się do zespołu i zaczęła chodzić z Danem" - wspomina jej pierwszy nowojorski chłopak. Zaczął się nowy etap w życiu Madonny, który miał ją zaprowadzić na szczyt, o jakim marzyła.
Po szczeblach kariery
Początkowo występowała jako wokalistka w nowojorskich klubach. Nie miała wielkiego głosu, nawet nie był szkolony, ale miała to coś, co sprawiało, że chciało się ją oglądać na scenie. "Tańczyła na stolach i rozbijała wszystko, co nawinęło jej się pod nogi. Była fantastycznym, dzikim dzieciakiem. Dan bardzo dużo ją nauczył. Kochał ją. Ale wiedziałem, że to nie potrwa długo" - wspominał były partner Madonny.
Co tydzień wertowała czasopisma z branży, takie jak "Backstage", "Show Business" i "Variety" w poszukiwaniu pracy. Znalazła ogłoszenie dotyczące francuskiego gwiazdora Patricka Hernandeza, który próbował stworzyć show i szukał dziewczyn do chórków i partii tanecznych. Był tylko jeden problem - śpiewał muzykę disco, a Madonna, jak całe jej otoczenie, nienawidziła tej muzyki. Jak bardzo musiała pragnąć kariery, jeśli gotowa była śpiewać coś, czego nie znosiła? I zrobiła to, zostawiając Dana. "Jeśli uważasz, że jestem dziwką, rozumiem cię, ale muszę to zrobić" - powiedziała mu przed wyjazdem. Tak właśnie uważał i nie rozumiał dlaczego "musi". Pojechała do Paryża, gdzie przez 3 lata występowała z zespołem. Ćwiczyła wokal, pisała teksty piosenek, ale nie zaistniała tam jako piosenkarka.
Wróciła do Nowego Jorku. I wtedy spotkała Camille Barbone, która pracowała w "Domu Muzyki" jako łowca talentów studia Gotham. Madonna mieszkała "na lewo" w jednym ze studiów tego domu. Właśnie opuściła kolejny zespół. Wymusiła na Camille obejrzenie jej kasety demo. "Kiedy obejrzałam jej występ, wiedziałam od razu, że mam do czynienia z potencjalną gwiazdą. Na scenie była ubrana w męską piżamę i wyglądała oryginalnie. Wspaniale potrafiła koordynować swoje ciało i umysł" - wspomina Barbone. Jej zachwyt Madonną zaowocował podpisaniem kontraktu. Opłaciła jej mieszkanie, posłała do nauczycielki aktorstwa. Przyznaje, że chyba była w niej zakochana.
Niebawem odkryła, że Madonna za jej plecami układa się już z kolejnym studiem. Porzuciła Camillę, jak wszystkich przed nią i po niej, uznając, że więcej już z nich nie wyciśnie. Tym razem jednak zrobiła coś znacznie gorszego - doprowadziła kobietę, która pomogła jej zaistnieć, do bankructwa. Camille zainwestowała bowiem w Madonnę wszystko, co miała. "To był twój własny wybór" - powiedziała jej Madonna, odchodząc. Po czym dodała, jak rasowa megalomanka: "Już tak mam, że przechodzę od jednych ludzi do drugich. Wybitnie utalentowani osobnicy tak mają".
Jej debiutancki singiel "Everybody" został wydany w październiku 1982 roku, a drugi "Burning Up" - w marcu 1983 roku. Oba stały się wielkimi hitami w Stanach Zjednoczonych, osiągając trzecie miejsce na liście "Billboardu". Po tym sukcesie zaczęła nagrywać swój debiutancki album "Madonna", wyprodukowany przez Warner Bros. Music. Wkrótce zagrała też w jednym z niewielu swoich udanych filmów - "Rozpaczliwie szukając Susan".
Niebawem miała już sporo naśladowczyń, a jej styl - połączenie punku i vintage, włosy w nieładzie i ostry makijaż, stał się modny wśród młodych dziewczyn. "Ludzie jeszcze nie wiedzą, jaka jestem dobra" - powiedziała w wywiadzie. Rok później nagrała słynny album "Like a Virgin", a w utworze tytułowym śpiewała, że chce wyglądać jak dziwka, ale wciąż być dziewicą. Zdobyła nominację w kategorii "nowy artysta" w plebiscycie MTV Video Music Awards. I pokazała próbkę tego, na co ją stać. Ubrana w suknię ślubną, welon i pas z napisem "boy toy" (zabawka dla chłopców), wykonała tytułową piosenkę podczas gali rozdania nagród, tarzając się po scenie i symulując masturbację. Została uznana za artystkę niemoralną, mającą zły wpływ na młode dziewczęta, co przyniosło jej oczywiście wzrost popularności. Po latach telewizja MTV nazwała jej występ jednym z najważniejszych w historii gal VMA.
Nigdy nie była wielką piosenkarką, ale jako zjawisko sceniczne, z perfekcyjnie dopracowanym show, była fascynująca. To był czas konserwatywnego Reagana, a ona okazała się wentylem dla wszystkich, których uwierały przesadnie pruderyjne mainstreamowe trendy. Jak się okazuje, było ich sporo.
Bez piorunochronu
W 1985 roku kręcąc teledysk do piosenki "Material Girl" Madonna poznała znakomitego aktora Seana Penna. Chyba nigdy nie wyglądała tak pięknie, jak w tym teledysku, inspirowanym głośnym filmem "Diamonds Are a Girl's Best Friend" z Marilyn Monroe.
"Mamy ze sobą tyle wspólnego, że mam wrażenie, jakby był moim bratem" - mówiła, gdy już byli parą. Choć faktycznie mieli, różnił ich nade wszystko stosunek do mediów: ona uwielbiała rozgłos, on go nienawidził. On reprezentował świat prawdziwej sztuki, ona - czystej komercji. Ale byli zakochani. Ślub wzięli w jej urodziny. Słowa przysięgi zagłuszały helikoptery, na plaży przed domem wściekły Penn napisał dla fotografów wielkimi literami "Fuck Off", co pokazały wszystkie media w Ameryce. Ona zadedykowała mu album "True Blue" ze słowami: "mój mąż to najfajniejszy człowiek we wszechświecie". Zdaniem krytyków muzycznych tą właśnie płytą zapewniła sobie status ikony lat 80. "True Blue" odniosła też olbrzymi sukces komercyjny, sprzedając się w ponad 25 milionach egzemplarzy. W 1986 r. Madonna została wokalistką roku.
Niestety wspólne życie szło im ciężko. On, obsesyjnie zazdrosny, wciąż pił i prawdopodobnie ją bił, choć piosenkarka zaprzecza. W czerwcu 1987 roku picie skończyło się wizytą Madonny w szpitalu. Nie złożyła jednak oficjalnej skargi na męża – groził mu powrót do więzienia za naruszenie warunków zawieszenia w odbywaniu sześćdziesięciodniowej kary, bo wcześniej skazano go za napaść na fana. Penn odsiedział połowę wyroku. Nienawidził nie tylko fotografów i dziennikarzy, ale każdego mężczyzny, który się do niej zbliżył. W trakcie pobytu w Nashville rzucił kamieniem w fotografia i uderzył go aparatem w głowę. Wkrótce w nocnym klubie w Los Angeles zaatakował znajomego Madonny, autora piosenek Davida Wolinskiego, bo ten pocałował ją w policzek na powitanie. Uderzył go w głowę... krzesłem. Znów został skazany na karę grzywny w wysokości 1000 dolarów, a sąd ustanowił roczny dozór kuratorski. Gdy zaczęła pracę z Nickiem Kamenem, Penn upierał się, że mają romans.
Do tego w przeciwieństwie do żony Sean był (i jest) wybitnym aktorem. Tymczasem oboje zagrali w fatalnym filmie "Niespodzianka z Szanghaju", gdzie on był świetny mimo koszmarnego scenariusza, ona jak (prawie) zawsze - fatalna. Dostała Złotą Malinę - jedną z ośmiu, jakie dziś ma na koncie - dla najgorszej aktorki. Po 4 latach ich związek zakończył się rozwodem. Nie mieli szans na bycie razem. Wiele lat później Madonna miała powiedzieć, że Penn był jedynym mężczyzną, którego naprawdę kochała. Ale chyba jednak nie tak bardzo jak karierę.
Kilka lat później, gdy jej biologiczny zegar zaczął tykać, zaprosiła go na spotkanie i zaproponowała... by został ojcem jej dziecka. Fakt, że Sean był już wtedy szczęśliwym mężem pięknej Robin Wright, dla Madonny nie był rzecz jasna przeszkodą. On oczywiście odmówił, zwłaszcza że wkrótce przyszła na świat córka z jego związku z Robin. Ale to było dopiero w 1996 roku. Ciekawe, że w drugim związku Sean okazał się idealnym ojcem i mężem. W przypadkowy romans wpakował się po prawie 20 latach pożycia.
Skandale ponad wszystko
Chyba dobrze, że rozstali się, zanim wokół Madonny znów rozpętała się burza. Skoro uznała, że skandale będą jej znakiem firmowym, poszła na całość. Teledysk nagrany do piosenki "Like A Prayer" (1989), łączący wedle jej słów "religijną i seksualną ekstazę", sprawił, że głosy oburzenia środowisk katolickich przetoczyły się przez świat z intensywnością wcześniej niespotykaną. Madonna tańczy w nim w bieliźnie na tle płonących krzyży, choć teoretycznie w całym przedsięwzięciu chodzi o zwrócenie uwagi na rasizm. Bądźmy jednak szczerzy - dla piosenkarki był to wyłącznie pretekst. W nawoływanie do bojkotu Madonny zaangażował się tym razem sam papież Jan Paweł II. Efekt był oczywiście odwrotny niż oczekiwano - stacja MTV przyznała teledyskowi miano "przełomowego w historii", a głosami jej widzów wybrany został najlepszym wideoklipem roku 1989. Słynny tekst piosenkarki: "Krucyfiksy są zmysłowe, bo Jezus był seksowny, jak gwiazdor filmowy" - sprawił, że zaczęto mówić o nowej rewolucji w seksie.
Ośmielona rozgłosem i powodzeniem "Like a Prayer" poszła jeszcze dalej, ale tym razem miała oberwać, i to zdrowo. W 1992 roku wydała bowiem płytę wraz z albumem fotograficznym, przy której wszystko, co robiła wcześniej, było niewinną igraszką. Płyta "Erotica" miała być produktem ambitnym, okazała się zaś wyłącznie skandalicznym i to w bardzo złym smaku. W muzyce pop do tej pory nie mówiło się o seksualności w sposób dosłowny, a takie tematy, jak zachowania sadomasochistyczne, pozostawały w oczywisty sposób sferą tabu. Ukazaniu się płyty towarzyszyła książka - rodzaj albumu ze zdjęciami, o wymownym tytule "Sex". Madonna snuje w niej niesmaczne historyjki o swoim życiu intymnym, a zdjęcia, do których zaprosiła m.in. rapera Vanilla Ice, modelkę Naomi Campbell, czy gwiazdora gejowskiego porno Joey Stefano ukazują takie formy seksu, jak sadomasochizm, seks grupowy, homoseksualizm. Wszystkie wykonał amerykański fotograf Steven Meisel, a ich bohaterowie żałowali potem udziału w projekcie. Książka opakowana była w folię do złudzenia przypominającą... prezerwatywy.
Do porażki "Erotiki" przyczynił się też wulgarny film "Sidła miłości", w którym Madonna, pokazywana jak ją Pan Bóg stworzył, epatowała golizną, metalowymi zaciskami na sutkach i serią elementów rodem z kina porno. Czarę goryczy przelał jej występ w programie Davida Lettermana, gdzie opowiadała ordynarne dowcipy, a wreszcie rzuciła tekst, który oburzył nawet ateistów za oceanem. W pewnym momencie krzyż, jaki nosi zawsze na szyi, na skutek jej gestykulacji urwał się z łańcuszka i wylądował w dżinsach właścicielki. "No proszę, sami widzicie, nawet Jezus próbuje dobrać mi się do majtek!" - krzyknęła. W studiu zapadła cisza, gospodarz szybko zmienił temat, ale media nie zostawiły na gwieździe suchej nitki.
Było zbyt późno, gdy zorientowała się, że przesadziła. Tłumaczyła, że to tylko jej fantazje erotyczne. Została surowo ukarana, bo płyta okazała się najgorzej sprzedającym krążkiem, jaki kiedykolwiek nagrała. Dodatkowo została niemal obłożona anatemą. Protestował już nie tylko Watykan. W Ameryce wycofano ją wraz z książką z rynku. Piosenki nawet nadawane w nocnych porach budziły sprzeciw.
Macierzyństwo
Gdy opadł kurz po skandalu, Madonna nabrała apetytu na dwie rzeczy: zostanie matką oraz na rolę w filmie muzycznym Alana Parkera "Evita", opowiadającym prawdziwą historię ukochanej żony prezydenta Argentyny Juana Perona - Evy Peron - modelki, aktorki, uwielbianej przez rodaków, uważanej za jedną z najbardziej fascynujących kobiet na świecie. O rolę zabiegała także wielka Meryl Streep, wydawało się więc, że Madonna jest bez szans. Parker wybrał jednak zawodową piosenkarkę, czego Streep nigdy mu nie wybaczyła.
O dziwo, Madonna zagrała w tym filmie - czy raczej wyśpiewała, choć nie zabrakło tu czysto aktorskich zadań - rolę życia, nagrodzoną zresztą Złotym Globem. Znakomicie wypadła także w scenach tanecznych i tym samym spełniła swoje wielkie marzenie - bo przecież jej pierwotnym zamiarem było zostanie zawodową tancerką, nie piosenkarką. Wcześniej dobre recenzje zebrała też za rolę femme fatale w filmie "Dick Tracy". Z Warrenem Beatty - reżyserem i aktorem grającym rolę tytułową, miała zresztą głośny romans.
Film Parkera zbiegł się z czasem, gdy nagle uznała, że pora zostać matką. Miała 37 lat, była u szczytu kariery, a właściwie tkwiła na szczycie od lat. Małżeństwo z Pennem rozpadło się, nim stali się rodziną, zaczęła więc szukać kandydata na ojca. Po odrzuceniu "propozycji" przez byłego męża, zawsze mająca słabość do Latynosów piosenkarka, najzwyczajniej w świecie poderwała biegającego w parku trenera fitnessu Carlosa Leona - zamerykanizowanego nowojorczyka kubańskiego pochodzenia. Tabloidy relacjonowały na bieżąco ich wzajemne relacje, piosenkarka opowiadała, że planują ślub - choć nawet nie przeszło jej to przez myśl - wprowadziła go na "artystyczne salony" jako swojego chłopaka, ale tak naprawdę, jak Carlos nazwał to dosadnie - był dla niej wyłącznie "ogierem rozpłodowym".
Gdy zorientowała się, że jest w ciąży, jej zainteresowanie Leonem wyraźnie osłabło. Spełnił swoją rolę, jak wszyscy, których "używała" do realizacji planów, i stał się niepotrzebny.
Pochodząca z tego związku dziś 21-letnia Lourdes Leon ma jednak dobry kontakt z ojcem, a Madonna nigdy nie próbowała go ograniczać. Dziś jest studentką Alma Mater swojej matki, i dokładnie tego samego wydziału - teatru, filmu i tańca. Podobna do matki, ale znacznie ładniejsza (geny ojca też rozpoznać łatwo), świetnie radzi sobie jako modelka, również dobrze tańczy, ale bardziej niż śpiew interesuje ją aktorstwo. Studiuje także performance. Niedawno wyszło na jaw, iż spotykała się w college'u z rozchwytywanym dzisiaj, nominowanym do Oscara gwiazdorem "Tamtych dni, tamtych nocy" Timothée Chalametem.
Mimo że matka skandalistka nieustannie przekracza wszystkie istniejące granice, córkę wychowuje niezwykle surowo. Sama nigdy nie paliła, nie piła alkoholu, ponoć nawet nie spróbowała "marychy" i zdrowo się odżywiała, uprawiając przy tym intensywnie sport. To samo serwuje dzieciom, bo - jak wiadomo dziś - ma ich sześcioro. Przyrodni brat Lourdes - 18-letni Rocco John Ritchie, pochodzi z drugiego jej małżeństwa z reżyserem Guyem Ritchiem. Poza synem z tego dziwnego związku, bo para nieustannie była rozdzielona (ona w trasie koncertowej, on na planie filmowym) wyniosła zainteresowanie kabałą. Używa nowego imienia - Estera, ponieważ wierzy, że jest inkarnacją królowej Estery, obchodzi święto Pesach, upamiętniające przejście Izraelitów przez Morze Czerwone. Nieważne, że za to "duchowe doświadczenie" Centrum Berga pobiera opłatę 4000 USD i świetnie żyje z "duchowości celebrytów".
Stosunek do macierzyństwa gwiazdy mocno ewoluował od czasów młodości, gdy zapewniała, że "nigdy żadnych dzieci" i chwaliła się trzema skrobankami. Poza własną dwójką ma jeszcze czworo adoptowanych i wszystkie pochodzą z jej ukochanego Malawi. Ostatnie, bliźnięta, adoptowała przed dwoma laty, w wieku 58 lat.
Przedsiębiorstwo Madonna
Obchodząca 16 sierpnia 60. urodziny (w co uwierzyć nie sposób) Madonna, to od lat nie tylko piosenkarka i kobieta show-biznesu, lecz najprawdziwsze przedsiębiorstwo rozrywkowo-biznesowe, do tego świetnie prosperujące. Oprócz muzycznych dokonań jest twarzą i właścicielem licznych przedsięwzięć (wydawnictwa, kolekcji odzieżowych, sieć siłowni). Jest również filantropką i założycielką fundacji Raising Malawi.
Można nie lubić balansującego na granicy kiczu stylu Madonny, jej piosenek i zachowania na scenie, ale nie sposób nie doceniać tego, jak radzi sobie od niemal czterech dekad. W wieku 60 lat ma ciało 30-latki, co zawdzięcza codziennym, pięciogodzinnym treningom na siłowni. W konkurencji z nią na scenie padają jak muchy 20-latki, które angażuje na trasy koncertowe, by robiły jej "background". Tym samym zaprzecza teorii, że w show-biznesie jest miejsce wyłącznie dla kobiet młodych.
Na liście stu najważniejszych kobiet XX wieku wydanej przez "Ladies’ Home Journal" zajmuje 37. miejsce - obok koronowanych głów i pań parających się polityką.
Od kilku lat próbuje też sił w reżyserii. Z różnym skutkiem, ale po kiepskim debiucie w 2008 roku widać spory postęp w ambitnym przedsięwzięciu "W.E. Królewski romans" – opowieści o wielkiej miłości króla Edwarda VIII, który zrzucił dla niej koronę. Film, choć zawiera wiele uproszczeń i naiwności, ogląda się go z przyjemnością, przy okazji poznając nowe, liryczne oblicze Madonny. Wciąż tak samo, jak mając lat 20, uwielbia się uczyć, a uczennicą jest pojętną.
Choć z częścią rodzeństwa nie ma najlepszych relacji. Gardzi bratem-niedołęgą, którego usunęła z grona współpracowników, ale również drugim, młodszym od siebie, który związał się z sektą i nie chce rzucić narkotyków. Tak jak powiedziała w dzieciństwie - nie znosi słabości - cudzych i własnych, a tych, którzy nie próbują z nimi walczyć, skreśla z listy znajomych. Brzmi okrutnie? Taka właśnie jest Madonna. Dziś fantastycznie dogaduje się nareszcie z ojcem. Przy wszystkich zastrzeżeniach Silvio jest z niej też bardzo dumny.
Jedna z niewielu jej wiernych przyjaciółek ma swoją teorię a propos relacji Madonny z ludźmi i faktu, że ich porzuca dla kolejnych. Jej zdaniem to od początku ucieczka przed byciem samej "pozostawioną", przed ponownym przeżyciem tego, czego pięcioletnia dziewczynka doświadczyła po śmierci matki.
Wydaje się, że najszczerzej Madonna opowiedziała o sobie w kontrowersyjnym filmie "W łóżku z Madonną"(1992), będącym zapisem jej trasy koncertowej. - Wiem, że nie jestem najlepszą piosenkarką ani tancerką na świecie. Zdaję sobie z tego sprawę. Ale nic mnie to nie obchodzi. Lubię pociągać za sznurki - stwierdziła po prostu.
Nic nie zmieniło się od tamtej pory.