Od tego, że rząd przyjął Narodową Strategię Onkologiczną, Instytut Onkologii poszerzył swoją nazwę o słowo "narodowy", a rząd podpisał wieloletni program jego modernizacji – nikt jeszcze nie wyzdrowiał. Dlaczego, choć na tle wielu innych krajów europejskich na nowotwory zapadamy rzadziej, umieramy – częściej? I dlaczego potrzeba środkowego palca posłanki, żeby zacząć o tym mówić? Dla Magazynu TVN24 pisze Małgorzata Solecka.
Polacy, jak wynika z przeprowadzonych kilka lat temu badań, najbardziej boją się zachorować właśnie na nowotwór. Mimo to problematyka onkologiczna w debacie publicznej była przez lata praktycznie nieobecna. Ostatnio pojawiła się jednak w czołówkach mediów elektronicznych, na pierwszych stronach gazet, ba – nawet na ulicach w postaci billboardów. Wszystko przez wulgarny gest, wykonany przez posłankę Joannę Lichocką w kierunku opozycji, po wygranym przez PiS głosowaniu w sprawie blisko dwumiliardowej dotacji dla mediów państwowych. Opozycja w Senacie chciała te pieniądze przekazać na onkologię. Tym samym f**k Lichockiej – zapewne mimowolnie – trafił Polaków prosto między oczy.
Polska jest jedynym krajem Unii Europejskiej, w którym rośnie śmiertelność z powodu raka piersi. W większości nowotworów odsetek pięcioletnich przeżyć pacjentów (kluczowy wskaźnik w onkologii) jest niższy od unijnej średniej. Przykłady? Rak piersi – niespełna 63 proc., średnia UE – 72,4 proc. Rak prostaty – 53,3 proc., średnia UE – niemal 70 proc. Czerniak – 56,1 proc., wynik dla UE – 76,6 proc. Nie odstajemy natomiast, niemal wcale, w leczeniu raka płuca i raka trzustki. Czyli w nowotworach, w których przeżycia pięcioletnie uzyskać jest ekstremalnie trudno. Inni radzą sobie z tym niemal tak samo źle, jak my. Aż ciśnie się na usta pytanie: za jakie grzechy?
Grzech 1. Pycha
Czym innym niż pychą tłumaczyć fakt, że chcemy skutecznie leczyć choroby nowotworowe, będące ewidentnie na fali wznoszącej (jest i będzie ich coraz więcej i leczenie staje się coraz droższe), wydając na terapię niewspółmiernie małe środki?
Ministerstwo Zdrowia przekonuje, że pieniędzy na onkologię jest wyraźnie więcej. Co wynika z liczb? Wzrost wydatków w tej dziedzinie jest dokładnie taki sam, jak na całą ochronę zdrowia. W 2015 roku na onkologię wydawaliśmy 7,8 mld zł, na 2020 rok zaplanowano 11,2 mld zł. Różnica – 3,4 mld zł oznacza wzrost finansowania o 43 proc. W tym samym czasie publiczne nakłady na zdrowie (NFZ plus pieniądze budżetu państwa) wzrosły w zasadzie tyle samo: z 75 mld zł do planowanych 107 mld zł, czyli o 42 procent.
Czy pieniędzy jest rzeczywiście dużo więcej? Złudzenie! Dr Małgorzata Gałązka-Sobotka, ekspert ds. zarządzania w ochronie zdrowia z Uczelni Łazarskiego, wiceprzewodnicząca Rady Narodowego Funduszu Zdrowia, zwraca uwagę na spadek siły nabywczej pieniądza oraz wysoką inflację w sektorze usług zdrowotnych (według danych GUS sprzed kilku miesięcy – 6,5 proc. wobec 3 proc. inflacji). – To znaczy, że jeżeli w ciągu ostatnich lat odnotowywaliśmy wzrost nakładów w NFZ na same świadczenia zdrowotne na poziomie około 5 procent, to znaczy, że pomimo faktycznie rosnącej dynamiki nakładów, będziemy za to w stanie kupić mniej. I rzeczywiście dane ze sprawozdawczości nie są obiecujące, bo zarówno w podstawowej opiece, jak i w opiece specjalistycznej kupujemy porównywalnie tyle świadczeń co w 2015 roku – tłumaczyła niedawno na jednej z eksperckich konferencji.
To, w jakim miejscu jesteśmy, jeśli chodzi o wydatki na onkologię, najlepiej pokazują opublikowane przez Szwedzki Instytut Zdrowia dane, uwzględniające parytet siły nabywczej pieniądza w poszczególnych krajach. Polska, z 96 euro na mieszkańca rocznie, wyprzedza jedynie Rumunię, Bułgarię, Łotwę i – o włos – Estonię. Oczywiście, można powiedzieć, że biorąc pod uwagę poziom PKB, nie mamy się co porównywać z Niemcami (287), Holandią (274), Austrią (260) czy Belgią (257). Ale więcej od nas – i to znacząco – wydają też Czechy (147) czy Portugalia (115), którą notabene właśnie "przegoniliśmy" pod względem dochodu na mieszkańca. Różnica wydaje się niewielka – 19 euro. Ale to oznaczałoby wzrost nakładów na leczenie nowotworów o jedną piątą. Czyli – o mniej więcej dwa miliardy złotych.

Grzech 2. Chciwość
Jednym ze skutków niskich nakładów na ochronę zdrowia, nie tylko na leczenie nowotworów, jest bezwzględna walka o pieniądze między placówkami medycznymi. Trwa przeciąganie przykrótkiej kołdry między kardiologią, neurologią, onkologią. Przez wiele lat kardiologia w wyścigu o publiczne pieniądze zwyciężała, procedury kardiologiczne były wycenione znacząco wyżej niż pozostałe (to nie znaczy wcale, że za wysoko – były wycenione tak, że leczenie chorób układu krążenia nie przynosiło strat).
Efekt? Polska zaczęła piąć się w rankingach europejskich, bijąc się wręcz o pozycję lidera na przykład w leczeniu ostrych zespołów wieńcowych. Lepsze finansowanie, lepsze wyniki, więcej zdrowia. Sukces? Nie dla polityków. Ekipa poprzedniego ministra zdrowia Konstantego Radziwiłła zdecydowała o zabraniu części pieniędzy kardiologii i "sprawiedliwym podziale" między pozostałe gałęzie medycyny.
Sprawiedliwe dzielenie biedy ma jeszcze jeden skutek: niemal wszyscy chcą robić "wszystko". Mamy więc w NFZ ponad 28 tysięcy podmiotów – szpitali i poradni – które realizują pakiet onkologiczny. Przy braku koordynacji – tę dopiero testuje Ministerstwo Zdrowia, realizując pilotaż Krajowej Sieci Onkologicznej – pacjent porusza się na ścieżce onkologicznej co prawda nieco szybciej (o tym zdecydował jeszcze rząd Donalda Tuska w 2014 roku), ale w sposób chaotyczny. I na pewno nie ma gwarantowanej jednakowej jakości świadczeń. Standardy – w diagnostyce i w leczeniu, przede wszystkim chirurgicznym – co prawda powinny być takie same, ale to teoria. Praktyka (to również wnioski z pilotażu KSO) od niej znacząco odbiega.
Krajowa Sieć Onkologiczna ma dać pacjentom wszystko to, co już mają obiecywane od lat: szybki dostęp do lekarza i do diagnostyki onkologicznej, koordynatora, który od A do Z pokieruje leczeniem, wybór optymalnej terapii, a po jej zakończeniu – okresową kontrolę. Pilotaż ma się zakończyć w tym roku. Co z niego zostanie, zdecydują politycy.
Grzech 3. Nieczystość
W tym przypadku – intencji. Politycy, eksperci, publicyści od lat przekonują, że problemy ochrony zdrowia, zdrowie Polaków powinny się znajdować poza politycznymi podziałami. Przed wyborami parlamentarnymi, rzutem na taśmę, podpisano nawet "Pakt dla zdrowia". Gdyby słowa o "wznoszeniu się ponad polityczne podziały", jakie padają podczas debat o zdrowiu, miały jakąkolwiek moc, ich uczestnicy przemieszczaliby się, frunąc nad powierzchnią trotuarów.
Nie mają. Ochrona zdrowia jest jednym z pól najostrzejszej walki politycznej – i to od lat. Obecnie rządzący oczekują, że opozycja nie będzie wykorzystywać "dramatu pacjentów" do walki politycznej, jednak będąc w opozycji – wykorzystywali takich samych pacjentów bez żadnych skrupułów. Opozycja deklaruje chęć pozapolitycznej rozmowy o problemach systemu, a chwyta każdą okazję, by punktować słabości i niedociągnięcia obecnej ekipy.
Dwa miliardy złotych na onkologię zamiast na media państwowe to polityczny majstersztyk polityków Koalicji Obywatelskiej, co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Właściwie zdefiniowany cel (zachorowania na nowotwór obawia się praktycznie każdy) i dobrze dobrany moment (rozpoczynająca się kampania prezydencka) sprawiają, że z każdym dniem podpis prezydenta Andrzeja Dudy pod ustawą przyznającą mediom publicznym dofinansowanie z tytułu utraconych wpływów z abonamentu staje się coraz mniej realny.
Andrzej Duda ma czas do 6 marca, ale intensywne konsultacje i przede wszystkim wyniki sondaży, pokazujące, że zdecydowana większość Polaków oczekuje zawetowania (a przynajmniej niepodpisywania), dość precyzyjnie wskazują kierunek myślenia głowy państwa. Co więcej, w kuluarowych dyskusjach można usłyszeć od osób związanych z Pałacem Prezydenckim, że niewykluczona jest inicjatywa prezydenta zmierzająca do "dołożenia" pieniędzy (nie wiadomo, czy w kwocie dwóch miliardów) do Narodowej Strategii Onkologicznej, która została opracowana i przyjęta przez rząd właśnie z inicjatywy Andrzeja Dudy. A na którą w tym roku dodatkowych środków w tej chwili nie ma.
Grzech 4. Zazdrość
Paweł ma 34 lata i guza mózgu. Na portalu crowfundingowym zebrał właśnie niemal 150 tysięcy złotych, z których sfinansuje (30 tysięcy euro) terapię protonową w klinice w Niemczech. Resztę pieniędzy pochłoną wydatki na transport medyczny.
W 2015 roku w Instytucie Fizyki Jądrowej, w krakowskich Bronowicach, uroczyście otwarto ośrodek protonoterapii. Już wcześniej w tym samym miejscu pacjenci z nowotworami gałki ocznej mogli korzystać z najnowocześniejszej, dającej doskonałe efekty, metody leczenia. Pięć lat temu uruchomiono stanowiska do naświetlania (protonoterapia to zaawansowana metoda radioterapii, w której guzy bombardowane są wiązką protonów) nowotworów zlokalizowanych poza gałką oczną. Rocznie z leczenia w Bronowicach mogłoby korzystać nawet siedmiuset pacjentów. Pierwszych chorych ośrodek był gotowy przyjąć już w 2015 roku, jednak pierwszy (i jedyny w tamtym roku) pacjent pojawił się tam rok później. W kolejnym roku było ich kilkudziesięciu, w 2018 i w 2019 roku – około setki. Od kwietnia 2019 roku w Bronowicach nie mogą leczyć się dzieci, choć to właśnie dla nich protonoterapia powinna być wręcz pierwszym wyborem w leczeniu na przykład guzów mózgu. Powód? Niskie finansowanie procedury oraz bardzo wąska, ułożona przez onkologów i radioterapeutów, lista wskazań, w których protonoterapia może być sfinansowana ze środków publicznych.
Krakowski ośrodek, zlokalizowany poza placówkami medycznymi, stoi w ogromnym stopniu niewykorzystany, pacjenci zbierają kilkusettysięczne sumy w zbiórkach publicznych na komercyjną terapię za granicą (w Niemczech, Czechach, we Włoszech), a eksperci z zakresu radioterapii pracują nad strategią rozwoju tej metody leczenia w Polsce i już wiadomo, że w niedługim – stosunkowo – czasie powstaną przynajmniej dwa kolejne ośrodki, oferujące takie leczenie: w Narodowym Instytucie Onkologii w Warszawie i w Gliwicach. Dopiero wtedy, można się spodziewać, pacjenci będą mogli w znacznie szerszym zakresie korzystać z naświetlania protonami. Już mówi się o poszerzeniu listy wskazań, można się spodziewać również ustalenia wyższych stawek.

Grzech 5. Nieumiarkowanie
W jedzeniu, piciu, braku aktywności fizycznej, paleniu papierosów, zanieczyszczaniu środowiska. To akurat "robimy" sobie sami. Jednym z najważniejszych problemów polskiej onkologii jest profilaktyka. Zarówno ta podstawowa, pierwotna, dotycząca indywidualnych wyborów stylu życia, jak i bardziej zaawansowana, zależna od rozwiązań systemowych.
Ani Polacy nie dbają o swoje zdrowie, ani – od wielu lat – politycy nie podejmują takich decyzji, by wpłynąć na dokonywane przez obywateli wybory i je zoptymalizować. Wręcz przeciwnie, część decyzji politycznych wręcz popycha do błędów i zaniechań. Nie ma się co rozwodzić nad promowaniem przez prezydenta potraw mięsnych (wychwalanie walorów kaszanki) i nad tym, że były już minister zdrowia uważał smog za problem w dużym stopniu wydumany, przeciwstawiając go realnemu problemowi palenia tytoniu.
Ministerstwo Zdrowia pięć lat temu podjęło decyzję o zaprzestaniu wysyłania zaproszeń na badania profilaktyczne w kierunku kluczowych dla zdrowia Polek nowotworów... tłumacząc decyzję niską zgłaszalnością. Można się tylko domyślić, że decyzja ta wskaźników zgłaszalności wcale nie poprawiła. Badania w kierunku raka piersi wykonuje nie więcej niż 44 procent Polek, raka szyjki macicy – co piąta. Dla porównania w Islandii ten wskaźnik przekracza 90 proc., inne kraje skandynawskie uzyskują wyniki między 80 a 90 proc.
To ma się zmienić – takie są założenia Narodowej Strategii Onkologicznej, ale też innych działań, planowanych przez rząd. Badania profilaktyczne w kierunku częstych nowotworów mają się znaleźć w pakiecie badań profilaktycznych, z których będzie mógł bezpłatnie korzystać każdy po ukończeniu 40. roku życia (co pięć lat). To rozwiązanie Prawo i Sprawiedliwość umieściło w "piątce Kaczyńskiego" na pierwsze sto dni nowego rządu. Sto dni właśnie minęło, Ministerstwo Zdrowia na razie ogłosiło, że... prace trwają.
Grzech 6. Gniew
Sytuacja w onkologii od lat budzi sprzeciw nie tylko pacjentów, ale też lekarzy. Ci, którzy dopiero rozpoczynają swoją drogę zawodową, głosują nogami – wybierając inne specjalizacje. Wyniki jesiennego naboru na rezydentury (czyli etaty, w czasie których młodzi lekarze przygotowują się do egzaminu specjalizacyjnego) powinny być dla Ministerstwa Zdrowia nie tyle sygnałem ostrzegawczym, co syreną alarmową. Na 21 przyznanych etatów z onkologii i hematologii dziecięcej zgłosiły się trzy osoby. Na specjalizację z chirurgii onkologicznej – 11 na 35 miejsc. Na radioterapię onkologiczną – 14 na 60. Statystyki w innych specjalizacjach są podobne.
- Kto by chciał pracować jako onkolog, skoro pacjentom nie można zaproponować optymalnego, dostępnego na świecie leczenia? Gdy nie można leczyć zgodnie z aktualną wiedzą medyczną, bo NFZ narzuca ograniczenia i limity? – mówią młodzi lekarze, dodając, że wielu absolwentów kierunków lekarskich, którzy wiążą swoją przyszłość z onkologią, rozważa wyjazd z Polski i specjalizację za granicą, gdzie od początku będą mogli leczyć skutecznie i nowocześnie.
Nie jest prawdą, że młodych lekarzy do wyboru onkologii zniechęca konieczność pracy przede wszystkim w szpitalu i niemożność pracy w prywatnym gabinecie. Czyli – w dużym skrócie – to, że w onkologii nie ma pieniędzy. Dowód to wyniki naboru na specjalizację z radioterapii – akurat w tej specjalizacji lekarze zarabiają, i to w publicznych placówkach, wręcz niebotyczne stawki. Nie w pieniądzach więc rzecz, a w obawie przed tym, że będzie się dla pacjenta "lekarzem ostatniego kontaktu".

Grzech 7. Lenistwo
Grzech ciężki i powszechny, obciążający wszystkie – po kolei – ekipy rządzące polską ochroną zdrowia. O tym, że choroby onkologiczne z roku na rok, wraz ze starzeniem się społeczeństwa (wiek jest jednym z kluczowych czynników ryzyka w nowotworach), będą stanowić coraz większy problem – lub też wyzwanie – mówi się nie od pięciu, dziesięciu, ale od co najmniej dwudziestu lat. Mówi się, a robi się niewiele. Onkologię "zauważył" dopiero rząd Donalda Tuska, wprowadzając – niepozbawiony wad – pakiet onkologiczny. Premier Mateusz Morawiecki już w 2017 roku, podczas pierwszego expose, zadeklarował, że onkologia (obok kardiologii) będzie priorytetem rządu. Na razie jednak efekty tej deklaracji są umiarkowane i, co najważniejsze, nieprzekładające się na codzienność pacjentów onkologicznych.
Od tego, że rząd przyjął Narodową Strategię Onkologiczną, Instytut Onkologii poszerzył swoją nazwę o słowo "narodowy", a rząd podpisał wieloletni program jego modernizacji – nikt jeszcze nie wyzdrowiał.