– To jest nie w porządku wobec poległych. Po prostu. Tu już nie chodzi o nas, ale o tych, którzy tam leżą na Powązkach i gdzie indziej. Wszędzie właściwie – mówi Halina Jędrzejewska, wiceprezes Związku Powstańców Warszawskich. Tak komentuje decyzję Ministerstwa Obrony Narodowej, by podczas wszystkich uroczystości z udziałem wojska wraz z apelem pamięci odczytywać nazwiska ofiar katastrofy smoleńskiej. Jędrzejewska nie wyobraża sobie, by tak mogło być również 1 sierpnia.
– Tego nie można łączyć – mówi w pełnej emocji rozmowie kombatantka. Gdy wybuchło Powstanie, nie miała jeszcze 18 lat, ale już od dawna działała w konspiracji. Rodowita warszawianka, pseudonim "Sławka". Wiedziała, że gdy wybije godzina "W", będzie sanitariuszką liniową batalionu AK "Miotła". Jeszcze podczas Powstania dwukrotnie została odznaczona za bohaterstwo i odwagę Krzyżem Walecznych.
Po upadku stolicy trafiła do obozów jenieckich Sandbostel i Oberlangen. Po wyzwoleniu wyjechała do Anglii, gdzie służyła w Pomocniczej Służbie Kobiet w Polskich Siłach Powietrznych. Do Warszawy wróciła w połowie 1946 r. Jednak nie wspomina o tym wszystkim, gdy spotykamy się w jej mieszkaniu na warszawskiej Ochocie. Woli podkreślać zasługi tych, którzy 72 lata temu polegli w walce.
Paulina Chacińska, TVN24: Ten dzień, 1 sierpnia – jak on jest dla państwa co roku ważny? Ta rocznica, te uroczystości, ten apel poległych? To, że jesteście razem, wszyscy?
Halina Jędrzejewska: Powiem pani, że to dla wszystkich ważny dzień. To nawet nie trzeba rozmawiać. To po prostu trzeba być i popatrzeć, jak wyglądają twarze… [zawiesza głos, powstrzymuje łzy]. Widzi pani, to jest taka dziwna sprawa. Dla większości z nas okres Powstania Warszawskiego, samo Powstanie, jest niewątpliwie najważniejszym okresem w naszym życiu. Nie wiem, cóż ja mogę o tym powiedzieć więcej? Rzecz polega na tym, że jak przychodzi ten czas, to my – każdy z nas – nie możemy spać, mamy przed oczami obrazy, myślimy o tej czy innej walce. Myślimy o naszych kolegach i koleżankach. Niech mi pani wierzy, że jak mówię o walce przy kamieniu na Dzikiej czy gdzie indziej, ja mam naprawdę tych ludzi przed oczami. To aż trudno uwierzyć, ale tak jest. Może to jakaś nieprawidłowość w naszej tkance mózgowej? Ale tak jest.
Czy apel smoleński pani zdaniem powinien być odczytywany razem z apelem poległych?
Oni zginęli w walce, dobrowolnie, nikt ich nie zmuszał do walki. Bo przecież to wszystko, cała Armia Krajowa – jak państwo wiecie – to byli ochotnicy. Nikt nas nie zmuszał, nikt nas nie namawiał do niczego. Mogliśmy pójść albo nie. Jeśli ludzie giną w tej walce z myślą o tym, że to jest dla ich kraju, to nie można tego łączyć z grupą ludzi, która – bardzo przykro, że tak się stało, wszyscy żałujemy, wszyscy żeśmy to opłakiwali – zginęła w wypadku lotniczym. W ciężkim, straszliwym, niespotykanym wypadku lotniczym. Staraliśmy się ich wszyscy uczcić wtedy, kiedy była na to pora. I jest pora na ich rocznicę.
Ale uważam, że naprawdę z niczym nie można łączyć naszego apelu. Bo to jest coś bardzo specyficznego. Poza tym ludzie, których zapraszamy czy którzy przychodzą z własnej inicjatywy na uroczystości, przychodzą, żeby pomyśleć o tych, którzy walczyli i którzy w tej walce ginęli. My to pamiętamy. Dla nas to są twarze, osoby. My mamy mnóstwo twarzy przed oczami w tym momencie. To jest coś bardzo specyficznego i bardzo osobistego. Przecież z każdego oddziału w poszczególnych walkach ginęli ludzie. Rzadko się zdarzało, żeby w dużej akcji nikt nie zginął, to było coś wyjątkowego. Na ogół ginęli w większej lub mniejszej grupie. Tylu naszych przyjaciół zginęło. Tylu ludzi, których znaliśmy z okresu okupacji albo już tylko z Powstania.
Rada Muzeum Powstania Warszawskiego podjęła uchwałę, by apel pozostał w niezmienionej formie. Pani zasiada w radzie, ale również jest pani wiceprezesem Związku Powstańców Warszawskich, który o uchwałę wnioskował. Jak do tego doszło? Jak przebiegała dyskusja?
Mieliśmy taki plan, żeby do tych naszych działań włączyć Radę Muzeum. Nie wiedzieliśmy, jak się wszyscy jej członkowie zachowają. Uważam, że w sposób niezwykle dla nas miły zachowała się przewodnicząca rady, która wstawiła ten punkt do porządku obrad na ten dzień. I ona to podniosła, powiedziała, że jest taka sprawa, wyjaśniła, o co chodzi, i postawiła krótkie pytanie: "co państwo na to?". No, to ja zabrałam głos, bo uważałam, że dobrze będzie, jeśli ktoś z powstańców to zrobi. Popatrzyłam na kolegów i po prostu powiedziałam, co myślę. Że od bardzo, bardzo wielu lat apel poległych na pl. Krasińskich był zawsze taki sam. Zmieniał się tylko o tyle, że jak czasem dostaliśmy jeszcze jakieś informacje, że pominięta została jakaś grupa, jakiś oddział – przypadkowo – to o tyle apel się zmieniał. Poszerzaliśmy go o tę grupę ludzi.
Oczywiście to było wszystko dobrze sprawdzane, że to nie jest tylko czyjś pomysł, tylko faktycznie jakiś oddział został pominięty albo pojedyncza osoba, dowódca, co byłoby karygodne. Więc jeśli okazało się, że jest taki błąd zrobiony, to żeśmy zaraz naprawiali. I poza tym był to po prostu ten sam apel poległych, nic ponad to.
Apel jest przygotowywany przez MON, odczytują go wojskowi…
Apel co roku był przygotowywany przez nas, tylko był przesyłany do wojska, ponieważ oni musieli to zatwierdzić. I nie było nigdy problemu. Może na początku, kiedyś ktoś usiłował nam coś narzucić, lata temu, ale daliśmy sobie z tym radę. I było wszystko w porządku.
Wracając do rady [Muzeum Powstania Warszawskiego – red.], uważaliśmy, że trzeba jasno postawić sprawę, że my nie chcemy tego [apelu smoleńskiego – red.]; że uważamy, że to jest niesłuszne. A poza tym ja osobiście uważam, że to jest nie w porządku wobec poległych. Po prostu. Tu już nie chodzi o nas, ale o tych, którzy tam leżą na Powązkach i gdzie indziej. Wszędzie właściwie.
W tym roku też wysłaliście państwo treść apelu do MON?
Napisaliśmy tylko pismo. Nawet uważałam, że właściwie to nie ma po co posyłać, bo to jest to samo co w zeszłym roku. Ale napisaliśmy: potwierdzamy – to było napisane wyraźnie – że nie zmieniamy nic w apelu; że apel jest identyczny, taki, jaki był w ubiegłym roku. I takie pismo poszło. Samego apelu nie posyłaliśmy. Po prostu stwierdziliśmy, że chcemy, aby ten apel brzmiał absolutnie identycznie jak było w poprzednich latach, w ubiegłym roku.
Wiem, że umówiliście się państwo, że do piątku czekacie na odpowiedz z MON. Jeśli jej nie będzie, w przyszłym tygodniu macie zaplanowane spotkanie. Są już pomysły na alternatywy?
Zobaczymy. Szczerze mówiąc, ja cały czas o tym myślę. Liczę się z tym, że nie będzie żadnej odpowiedzi. Albo będzie taka, która będzie dla nas mocno nieprzyjemna. Ale przyznam, że nie wiem, nie mam pomysłu, co zrobić.
Apel bez asysty wojskowej? Wyobraża to pani sobie?
To byłaby bardzo duża przykrość. Dla nas to jednak ma inną rangę, jak wojsko nam towarzyszy. W końcu byliśmy wojskiem. Lepszym, gorszym, lepiej lub gorzej wykształconym, ale wojskiem. Nie wyobrażam sobie braku asysty. Choć może powinniśmy już sobie zacząć wyobrażać? I myśleć o alternatywie. Nie wiem, będziemy się musieli naradzać. Ale to naprawdę problem. Nie wyobrażam sobie, jakby to mogło być…
Tu nie chodzi zresztą o nas. W końcu my jesteśmy pokoleniem odchodzącym, wiadomo. To już jest szybki spacerek na Powązki czy gdzie indziej. To jest zrozumiałe, naturalne. Przyszła ta pora. Ale chcielibyśmy, żeby choć do końca naszego życia to było tak czczone jak trzeba. A ja ciągle mam wiarę w to – spotykam się dużo z młodzieżą, więc może ta wiara jest uzasadniona – że oni, młodzi, w przyszłości, jak nas już nie będzie, będą dbali o to. Jak pani myśli?
Myślę, że będą.
Ja też tak myślę. Ludzie narzekają, że młodzież taka samolubna, myśli tylko o własnych sprawach, o kasie, jak to się mówi. Ale ja znam tak wielu młodych ludzi, którzy tak ciężko pracują absolutnie społecznie. Nic z tego nie mają poza zmęczeniem, bo też nie zawsze im się nawet mówi "dziękuję". Młodzież nasza jest naprawdę wspaniała. I niechby pamiętali o tym [rocznicy Powstania – red.]. Mam nadzieję, że będą pamiętać. Przynajmniej ci, z którymi mamy kontakt. I ci, którzy nas wspierają, pomagają nam, a jest to spora grupka. Myślę, że oni to będą mieli w głowach. I w sercu. Do końca życia.
Jest pani trochę zawiedziona, że dziś nie słucha państwa środowisko powołujące się na spuściznę śp. Lecha Kaczyńskiego, który zawsze tak bardzo podkreślał państwa rolę i bohaterstwo?
Wie pani, na pewno powinno być inaczej; bez względu na to, kto jest w rządzie. Zdaje mi się, że to taka sprawa, która powinna być ponad podziałami. To dotyczy w gruncie rzeczy całego naszego kraju, całego naszego społeczeństwa. Ale my jako Związek [Powstańców Warszawskich – red.] jesteśmy – tak uważam – bardzo w porządku wobec śp. Lecha Kaczyńskiego. Faktem jest, że to dzięki niemu jest Muzeum Powstania Warszawskiego. Przecież myśmy lata całe o nie walczyli. Miało być na Bielańskiej, był kamień węgielny już położony; miało być na Woli, biegaliśmy na Wolę, oglądaliśmy ten teren, nic z tego też nie wyszło. Co jakiś czas był wielki krzyk, że już będzie muzeum, i okazywało się, że to klapa kompletna, więc naprawdę byliśmy mu ogromnie wdzięczni za to, że on podjął tę decyzje i konsekwentnie rozpoczęto budowę muzeum, nawet na rocznicę zdążono. Przecież to my wystąpiliśmy o to, żeby była tablica poświęcona Lechowi Kaczyńskiemu, która wisi w Muzeum.
Jak pani rozmawia z innymi powstańcami, to czy w sprawie apelu jest zgoda?
Nie mogę powiedzieć, czy absolutnie wszyscy powstańcy mają to samo zdanie, bo być może biorą rożne względy pod uwagę i może podjęliby inne decyzje. Ale wszyscy, z którymi rozmawiałam, a rozmawiałam z wieloma osobami, uważają, że – mówiąc zwyczajnie – to jest skandal, że w ogóle taka propozycja mogła paść w stosunku do nas. A raczej nie do nas! Nie do nas, ale do tych, co tam leżą, do poległych. Bo to jest apel o nich, dla nich. Pod tym względem uważam, że nie jesteśmy podzieleni.