Zgorzel gazowa, popularnie nazywana gangreną, to zakażenie wywoływane przez bakterie beztlenowe głównie z rodzaju Clostridium. "Do zakażeń dochodzi najczęściej w wyniku urazu. Zdecydowany wzrost liczby zakażeń zaobserwowano w warunkach działań wojennych", czytamy w artykule opublikowanym na łamach Polskiego Przeglądu Chirurgicznego. Po kilku dniach od przedostania się drobnoustroju do organizmu, wokół rany pojawia się obrzęk i zaczerwienienie, a tkanki otaczające chore miejsce pod wpływem dotyku wydają charakterystyczny, trzeszczący dźwięk. Dookoła rany tworzą się pęcherze wypełnione ropą, wydzielającą odrażający zapach zgnilizny oraz gazem. Przebieg choroby jest bardzo szybki, a nieleczona - kończy się śmiercią.
Skrajnie zagrażająca życiu infekcja
Pierwszy opis zakażenia zgorzelą gazową pojawił się już w starożytnym Rzymie. Inne doniesienia pochodzą z okresu wojen napoleońskich, kolejne z czasów I wojny światowej. "W dostępnym piśmiennictwie podkreśla się fakt, iż współcześnie nawet w warunkach wojennych odsetek zakażeń zgorzelą gazową zmniejszył się znacznie z 5 proc. - od czasu wojny w Wietnamie do 0,1 proc. w chwili obecnej" - czytamy w PPCh.
Tym, co sprawia, że choroba rozprzestrzenia się coraz silniej na froncie wojny w Ukrainie, jest przede wszystkim brak możliwości sprawnej ewakuacji rannych, do którego przyczyniają się rosyjskie ataki dronowe. Ranni są opatrywani w podziemnych bunkrach i piwnicach opuszczonych budynków, a takie warunki nie są optymalne dla leczenia tak poważnego stanu, jakim jest gangrena.
- Zwykle leczenie zgorzeli gazowej obejmuje chirurgiczne oczyszczenie rany (poprzez usunięcie zakażonej tkanki) oraz dożylne podawanie bardzo silnych antybiotyków - tłumaczy w rozmowie z "The Telegraph" dr Lindsey Edwards, wykładowczyni mikrobiologii w King’s College London. - To skrajnie zagrażająca życiu infekcja: nieleczona ma śmiertelność bliską 100 procent - podkreśla.
Nie da się ich ewakuować na czas i po prostu nie przeżywają
Tymczasem w podziemnych bunkrach zarówno precyzyjne zabiegi chirurgiczne są niezwykle trudne, a często wręcz niemożliwe do przeprowadzenia. Jeszcze większy problem medycy mają z właściwym i szybkim doborem optymalnego antybiotyku - ograniczony dostęp do laboratoriów sprawia, że z cudem graniczy chociażby wykonanie posiewu, który pozwoliłby określić, jaki lek najlepiej sprawdzi się u danego pacjenta. W efekcie lekarze sięgają po antybiotyki o jak najszerszym spektrum działania, a to z kolei prowadzi nie tylko do mniejszej skuteczności leczenia, ale również rosnącego problemu antybiotykoodporności.
Jak mówią lekarze pracujący z ofiarami działań wojennych na ukraińskim froncie, u wielu pacjentów pierwszy kontakt z medykiem następuje nawet po kilku tygodniach od powstania urazu. - Widzimy coraz więcej ludzi z obrażeniami, które normalnie dałoby się przeżyć - takimi jak amputacje czy przypadki wymagające tylko transfuzji krwi - którzy umierają w terenie - mówi w rozmowie z brytyjskim dziennikiem Alex, lekarz-wolontariusz. - Tak wielu z nich nie da się ewakuować na czas i po prostu nie przeżywają - dodaje.
Autorka/Autor: pwojc/ap
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock