Zakaz palenia w miejscach publicznych, to jedna z tych kwestii, która podzieliła warszawiaków. Większość przyjęła go z radością, inni denerwowali się i mówili o skandalu. Klamka zapadała 15 listopada 2010. Przepisy ograniczające prawa palaczy wprowadzono dokładnie rok temu. Z jakim skutkiem?
- Bunt był, oburzenie było, bo nie spodziewałam się że ten zakaz wejdzie w Polsce tak szybko - tłumaczy Ola, którą spotkaliśmy w klubie Plan Be przy placu Zbawiciela. Przyznaje, że jeszcze rok temu nie potrafiła sobie wyobrazić piwa bez chmurki dymu z papierosa. Teraz ocenia, że była to dobra decyzja. Zgadzają się z nią właściciele klubów, którzy zakaz witali równie niechętnie.
"WOW to miejsce ma inny zapach"
- Obawialiśmy się, że do klubu będzie przychodzić mniej ludzi, ale z drugiej strony na zachodzie zakaz ten zmienił ludzi. Również po wprowadzeniu go u nas ludzie w Planie Be mówili "Wow, to miejsce ma swój zapach". Wreszcie wchodziło się do miejsca, które nie było w kolorze szarości. Wcześniej można było tu powietrze ciąć nożem – mówi Michał Antczak, menadżer Planu Be.
W zeszłym roku wielu palaczy nie chciało się pogodzić z ograniczeniem ich wolności. Drwili, że wkrótce osoby otyłe będą zmuszane do przymusowego odchudzania. Wydaje się, że przez rok emocje jednak opadły. Między innymi dlatego, że zakaz nie jest bezwzględny. Kluby i restauracje mogą wyznaczać miejsca dla palących, więc ci bez problemu mogą znaleźć w stolicy lokal dla siebie.
- Zrobienie osobnych miejsc dla palaczy było kosztowne, ale z dzisiejszej perspektywy, uważam, że ten kompromis jest dobry. Nie straciliśmy klientów – przekonuje Łukasz Lubaszka, współwłaściciel klubu Klaps w Pawilonach.
"Trochę jak bohema artystyczna"
Decyzja o zakazaniu palenia w miejscach publicznych oczywiście najbardziej spodobała się... większości, czyli tym, którzy nie palą w ogóle.
- Ja się bardzo ucieszyłam. Moje włosy nie śmierdzą dymem jak wychodzą z imprezy, klubu, pubu, gdziekolwiek wejdę. Tak samo na przystankach. Ja byłam bardzo zadowolona – mówi Justyna w Klubie Klaps.
Nałogowi palacze, którzy musieli przełknąć tę pigułę rozczarowania i podporządkować się większości, starali się wprowadzenie zakazu sami sobie zracjonalizować. "Będę mniej palił", "Poznam więcej ludzi na dymku", "Na zachodzie wychodzą na zewnątrz, to i my możemy". Nawet najwięksi miłośnicy palenia z czasem pogodzili się z tym, że teraz mogą palić już tylko w palarniach, lub na świeżym powietrzu z dala od przystanków autobusowych.
Czasami o zakazie zapominają
- Siedzenie przy dymku ma swoje zalety, przypomina trochę bohemę artystyczną, ale już teraz tak zakaz mi nie przeszkadza. Zobaczyłam jak to wygląda za granicą. Na studiach poznałam ludzi przy papierosie, zakaz palenia pomaga w nawiązywaniu nowych znajomości – przekonuje Ola w palarni Planu Be.
Od wprowadzenia zakazu minął już rok, jednak zdarza się czasami, że ktoś o nim zapomni. W szczególności, gdy wypije o kilka piw za dużo - Do tej pory są klienci, którzy się dziwią, że nie można palić w środku, proszą o popielniczki. Czasami po kilku piwkach, czy shotach, zdarza im się zapalić w środku. Trzeba zwracać im uwagę - tłumaczy Eliza, barmanka z klubokawiarni Chłodna25.
A WY JAK OCENIACIE PIERWSZY ROK Z ZAKAZEM PALENIA?
CZY JEGO WPROWADZENIE TO BYŁA DOBRA DECYZJA?
ZMIENILIŚCIE ZDANIE W TEJ SPRAWIE?
CZY ZAKAZ WSZĘDZIE JEST EGZEKWOWANY?
Podzielcie się wrażeniami pisząc na warszawa@tvn.pl lub bezpośrednio do autora tekstu b.andrejuk@tvn.pl