11-letnia harcerka zginęła w niedzielę przygnieciona przez drzewo, które złamało się podczas burzy w miejscowości Borowy Młyn w powiecie międzyrzeckim. Pomimo podjętej natychmiast akcji ratunkowej nie udało się uratować życia 11-latki.
Ucieczka nad jezioro
- Żeby wydobyć to maleństwo spod drzewa, trzeba było zrobić pod drzewem podkop, tak to wyglądało. To było bardzo duże drzewo - mówi Maciej Graczyk, ojciec trojga uczestników obozu.
Burza nad obozowiskiem w lesie rozpętała się w niedzielę ok. godz. 16.30-16.45. Opiekunowie ewakuowali podopiecznych na pobliską plażę. - Kiedy kadra się zorientowała, że jest zagrożenie życia, i że trzeba się ewakuować, wydała rozkaz do ucieczki nad jezioro - dodaje Graczyk. Gdy wszyscy ewakuowani stanęli na plaży okazało się, że brakuje jednego z dzieci.
- Drzewa, które się łamały, to nie były suche drzewa, tylko wielkie, duże, zdrowe sosny, także moim zdaniem nie było tu możliwości przewidzenia takiej sytuacji - mówi Leszek Masklak z wielkopolskiego oddziału ZHR-u.
Przesłuchania prokuratury okręgowej
- Na bieżąco przesłuchujemy osoby, które przebywały na obozie, w tym m.in. opiekunów oraz dzieci, które mieszkały z dziewczynką w namiocie. Chcemy ustalić, dlaczego została tam sama - powiedział rzecznik prokuratury okręgowej w Gorzowie Wielkopolskim Dariusz Domarecki.
Śledczy wyjaśniają, czy opieka nad dziećmi była sprawowana we właściwy sposób i dlaczego dziewczynka pozostała w namiocie, mimo ewakuacji pozostałych dzieci.
Za narażenie podopiecznego na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia lub zdrowia grozi kara od 3 miesięcy do 5 lat pozbawienia wolności.
Komentarzy 0