Zaniedbania, błędy, zlekceważone dowody. Szok po raporcie ws. śmierci rocznej dziewczynki

Poppi miała zaledwie 13 miesięcy

Wielka Brytania w szoku po najnowszych doniesieniach ws. śmierci 13-miesięcznej Poppi Worthington. Sąd Najwyższy oskarżył policję o bierność, brak profesjonalizmu i ogromne zaniedbania. Wskazał także winnego, którego nie udało się znaleźć przez wiele miesięcy śledztwa. Okazuje się, że roczna dziewczyna krótko przed śmiercią została zgwałcona i mogła zostać uduszona przez partnera matki.

Poppi Worthington zmarła w grudniu 2012 roku krótko po tym, jak trafiła do szpitala. Mimo śledztwa nie udało się ani ustalić przyczyny zgonu, ani nikogo oskarżyć. Dopiero w ubiegłym tygodniu Sąd Najwyższy wskazał, że dziewczynka krótko przed śmiercią została najprawdopodobniej brutalnie zgwałcona przez opiekuna w domu w Barrow (Wielka Brytania).

Mężczyzna zaprzecza tym doniesieniom i ukrywa się przed wymiarem sprawiedliwości. "Guardian" pisze, że ukrywa się poza Wielką Brytanią.

Tuszowana sprawa?

Sędzia Sądu Najwyższego Peter Jackson swoje ustalenia ws. okoliczności śmierci Poppi opracował niemal dwa lata temu, jednak ich publikacja nastąpiła dopiero w ubiegłym tygodniu. Brytyjskie media sądzą, że sprawę śmierci rocznej dziewczynki próbowano tuszować.

Nadal nie ustalono przyczyny jej śmierci, ale - jak napisano - mógł to być efekt duszenia lub ataku serca.

Policji nie udało się zdobyć głównego dowodu w sprawie, czyli ostatniej pieluchy dziewczynki pomimo tego, że ciotka zeznała, że podniosła ją z podłogi i wyrzuciła do kubła na śmieci przed domem. Policjanci zabezpieczyli w sumie pięć pieluch, ale najprawdopodobniej żadna z nich nie należała do dziewczynki. Do badań wysłano jedną z nich, a na wyniki trzeba było czekać aż 14 miesięcy. "Na pieluszce nie znaleziono śladów krwi zawierających znaczące ilości materiału DNA Poppi" - napisano.

- To powód do powątpiewania, czy pielucha należała do Poppi - skomentował te doniesienia rzecznik policji w Kumbrii. Dziennik "Independent" ustalił, że pielucha należała najprawdopodobniej do brata bliźniaka Poppi.

Policja nie zabezpieczyła także wielu innych dowodów: rękawiczek ratowników medycznych, prześcieradła z łóżka matki i jej partnera, poduszki i prześcieradła z łóżeczka dziewczynki. Policja nie zrobiła w domu wizji lokalnej, ani nie zabezpieczyła sypialni.

Zaniedbania policji, sądu, lekarzy

Patolog pięc dni po śmierci dziewczynki prowadziła sekcję zwłok i - jak wynika z dokumentów - dwukrotnie wzywała do siebie policjantkę prowadzącą śledztwo, by powiedzieć jej, że do śmierci Poppi nie doszło z przyczyn naturalnych, ale z powodu "bezprawnego czynu". Argumentowała, że obrażenia narządów płciowych mogły być efektem gwałtu. Policjanci z kolei stwierdzili, że ustalenia patolog były wynikiem pochopnego "wyciągania wniosków". Mimo swoich podejrzeń patolog nie opracowała wstępnego raportu na początku 2013 roku, a dopiero końcowy kilka miesięcy później. Za to została także skrytykowana przez Sąd Najwyższy.

Sędzia SN oświadczył, że "ogromne opóźnienie" sprawiło, że w związku ze śmiercią Poppi nie przeprowadzono "prawdziwego" śledztwa. Zarzucił policji 12 poważnych zaniedbań, m.in. to, że natychmiast po śmierci dziewczynki nie pobrano wymazów od opiekuna i nie wysłano ich do badań. Skrytykował także koronera, który zajął się sprawą w październiku 2013 roku za to, że zlekceważył sprawę i bez przyjrzenia się jej uznał, że dziecko zmarło z przyczyn "nieustalonych".

Sąd Najwyższy w swojej ocenie nie pozostawił wątpliwości: szereg zaniedbań popełniły tutaj policja, sąd i pracownicy opieki zdrowia.

Serce Poppi przestało bić

Wszystko wydarzyło się wieczorem 11 grudnia 2012 roku. Matka położyła dziewczynkę i jej rodzeństwo spać, a następnie oglądała telewizję. Jej partner pożegnał ją i powiedział, że idzie spać. Zabrał jednak ze sobą laptop, na którym - jak ustaliła policja - grał w gry, oglądał filmy pornograficzne, a potem zasnął. Ok. godz. 2 w nocy matka Poppi weszła na górę i zabrała laptop, by z niego skorzystać. Sam komputer potem w trakcie trwania śledztwa "zaginął".

Przebieg dalszych wydarzeń wynika już wyłącznie z zeznań mężczyzny. Sąd Najwyższy uznał je za niewiarygodne. Opiekun Poppi powiedział policji, że nad ranem zbudził go płacz dziewczynki. Poppi miała być "sztywna i zimna". Zszedł jeszcze po pieluchę na dół, ale jej nie zmienił, zabrał dziewczynkę do swojego łóżka. Po jakimś czasie miał odkryć, że ciało dziewczynki jest bezwładne.

Zbiegł na dół i kazał matce dziewczynki wezwać pogotowie. Ratownicy medyczni napisali w swoim raporcie: "bardzo blada, woskowa, nie oddychała".

Serce dziewczynki nie biło i mimo resuscytacji mała pacjentka zmarła w szpitalu.

Autor: pk/tr / Źródło: Independent, Telegraph, BBC