"My jesteśmy świąteczni zakładnicy. Rodzina, dziewczyna, wszyscy pytają, co się dzieje"

Źródło:
TVN24

To wyjątkowo ponure święta dla tysięcy kierowców ciężarówek, którzy utknęli na granicy Wielkiej Brytanii i chcą z Dover dostać się do Unii Europejskiej. Francja wstrzymała ruch na granicy, bo na Wyspach pojawiła się groźna odmiana koronawirusa. Z czasem zgodziła się wpuścić kierowców, którzy będą mieli negatywny test na obecność wirusa, ale to niewiele zmienia. Tysiące z nich nie wrócą na święta do domów w całej Europie.

Po kolejnej dobie czekania i niepewnej sytuacji części kierowców puściły nerwy. Doszło do szarpaniny i przepychanek z policją. - Jest bardzo niedobrze. Chcemy tylko zrobić test i pojechać dalej, wrócić do domu – mówi Alexandru, kierowca ciężarówki z Rumunii.

Wszystko po tym, jak w obawie przed nową mutacją koronawirusa Francuzi zamknęli granicę z Wielką Brytanią. Zamknięty został nie tylko eurotunel pod kanałem La Manche ale wstrzymane zostały też przeprawy promowe.

OGLĄDAJ TVN24 W INTERNECIE >>>

Na granicy cierpliwości

W brytyjskim porcie Dover i na drogach do niego prowadzących utknęło kilka tysięcy kierowców ciężarówek, w tym wielu Polaków. Na miejscu w Dover rozmawiał z nimi brytyjski korespondent "Faktów" TVN. - My jesteśmy, jak można zacytować, świąteczni zakładnicy – mówi jeden z tirowców. Niektórzy w tym gigantycznym korku stoją już trzecią dobę. - Rodzina, dziewczyna, wszyscy pytają, co się dzieje. A my nie mamy nawet żadnych informacji, co się dalej stanie – mówi Patryk Koluch, kierowca ciężarówki. Przede wszystkim nie mają też ciepłego jedzenia i dostępu do sanitariatów. Parking w porcie nie jest w stanie pomieścić już kolejnych ciężarówek. - To, co się dzieje, żeby ludzie tutaj po kilkadziesiąt godzin stali bez toalety, bez jedzenia, bez picia, to jest totalne lekceważenie – stwierdza Adam Ciechański, kierowca ciężarówki. Suchy prowiant i wodę dla uwięzionych w porcie kierowców pierwsi zorganizowali rumuńscy wolontariusze. Po południu, jak w mediach społecznościowych zapewnia polska placówka dyplomatyczna, z Londynu na miejsce wyjechali z żywnością polscy konsulowie. - Półlitrową wodę dostałem. A stoję tu już 60 godzin – relacjonuje jeden z kierowców.

Test przepustką na prom

O północy z wtorku na środę Francja zaczęła wpuszczać kierowców na swoje terytorium, ale wjechać tam mogą tylko osoby z negatywnym wynikiem testu na obecność wirusa. - Jakie testy? Nie ma żadnych testów. Pytam policjantów i oni nic nie wiedzą o żadnych testach – słyszymy od polskiego kierowcy, który utknął na brytyjskiej granicy. Pierwsze promy z Dover przypłynęły między do francuskiego portu w Calais. - Nikt, kto będzie miał pozytywny wynik testu zrobionego w Dover nie dostanie się na prom. Z naszego punktu widzenia każdy z testem negatywnym będzie mógł swobodnie jechać dalej – przekonuje Jean-Marc Puissesseau, pracownik portu w Calais.

Ale korek w Dover cały czas się wydłuża. Polskie Centrum Informacji Konsularnej pod tym numerem telefonu udziela pomocy wszystkim, którzy utknęli w Dover. Numer dostępny jest też na stronie ambasady i w jej mediach społecznościowych. Premier zapewnia, że jest w kontakcie z władzami brytyjskimi i francuskimi. - Otrzymałem zapewnienie, że szybko wdrożona akcja testowa powinna rozładować korek, który tam się pojawił – oświadczył Mateusz Morawiecki.

- Jestem zdruzgotany. Ja mam półtora tysiąca kilometrów do pokonania – żali się Tomasz Ptak, kierowca ciężarówki z Polski. Zatoru jednak nie uda się rozładować szybko. Władze mówią, że odblokowanie portu może potrwać nawet kilka dni. Gdyby nie zamknięcie granic, ci kierowcy byliby już w domu.

Autorka/Autor:momo

Źródło: TVN24