Tornado w bazie "samolotów dnia zagłady". Dwa uszkodzone

[object Object]
E-4B to jedne z najdroższych samolotów USAUSAF
wideo 2/4

Silny wiatr wyrządził duże szkody w amerykańskiej bazie lotniczej Offutt, gdzie stacjonuje wiele specjalistycznych i cennych samolotów. "Szybko poruszające się" tornado przetoczyło się pośród maszyn i uszkodziło między innymi dwa E-4B, czyli "samoloty dnia zagłady".

Gwałtowna burza i towarzyszące jej tornado przeszło przez bazę w ciągu 30-40 minut. Wiatr osiągał prędkość 150 km na godzinę. Jak poinformowało samo dowództwo bazy, "zniszczenia były istotne". Uszkodzeniu miał ulec szereg budynków i samolotów. Nikomu nic się nie stało.

Nie zmieściły się do hangarów

W oficjalnym komunikacie opublikowanym trzy dni po burzy, 19 czerwca, nie było żadnych szczegółów na temat tego, jakie samoloty zostały uszkodzone. Po kilku dniach w mediach pojawiły się jednak informacje, że najbardziej ucierpiały dwa latające centra dowodzenia E-4B. Obie maszyny niedługo przed uderzeniem burzy miały zostać wprowadzone do hangarów. Jednak ze względu na swoje rozmiary (to przebudowane cywilne Boeing B747 Jumbo Jet - jedne z największych samolotów świata) nie mieściły się całkowicie. Na zewnątrz wystawały ich ogony. Wiatr był na tyle silny, że wykorzystał wystające duże stateczniki pionowe maszyn jak żagle. Tyle wystarczyło, żeby poruszać całymi samolotami, które zaczęły przemieszczać się po hangarze. Skala uszkodzeń nie została na razie ujawniona. Maszyny mają być badane przez specjalistów Boeinga i USAF.

Bezpieczniej niż w bunkrze

Ewentualne poważniejsze uszkodzenia obu E-4B będą sporym problemem dla lotnictwa wojskowego USA. To połowa floty tych "samolotów dnia zagłady" (ang. - Doomsday Planes), które są w praktyce latającym centrami dowodzenia. Na ich pokłady w wypadku poważnego zagrożenia dla USA mają wejść najwyżsi rangą dowódcy i politycy. Przede wszystkim prezydent i sekretarz obrony.

Wynika to z założenia, że wysoko w powietrzu będą znacznie bezpieczniejsi niż nawet w najgłębszych bunkrach. Nie można ich bowiem trafić głowicą termojądrową. Dzięki tankowaniu z latających cystern i załogach działających na zmianę każdy E-4B może teoretycznie utrzymać się w powietrzu nawet tydzień, zanim nie zostanie ustalone, gdzie można bezpiecznie wylądować i się schronić. Dzięki specjalistycznym systemom łączności obecni na pokładzie dowódcy mogą wydawać polecenie odpalenia rakiet z głowicami termojądrowymi z silosów czy atomowych okrętów podwodnych. W ogonie każdego E-4B zamontowano wyciągarkę z długim na osiem kilometrów kablem służącym za antenę. Dzięki niej można komunikować się nawet z zanurzonymi okrętami podwodnymi. Widoczny na grzbiecie samolotów garb to anteny do łączności z satelitami.

Konferencja prasowa na pokładzie E-4B w specjalnie przeznaczonej do tego celu sali. Na pokładzie jest miejsce dla kilkunastu dziennikarzy | USAF

Został jeden

Największym problemem E-4B są związane z nimi koszty. Standardowo ich załoga liczy co najmniej 48 osób, do 112 maksymalnie. Oznacza to wielkie koszty osobowe. Maszyna spala też dużo paliwa. Ogólnie rzecz biorąc, każda godzina lotu kosztuje 160 tysięcy dolarów. Zakup każdego E-4B kosztował około ćwierć miliarda dolarów. Z tego powodu Pentagon próbował się ich pozbyć w 2006 roku, ale już rok później, po odejściu sekretarza obrony Donalda Rumsfelda, jego decyzję anulowano. Nie zmieniło to jednak faktu, że E-4B są bardzo drogie w eksploatacji i stare, bo pochodzą z lat 70. Choć później je modernizowano, to zbliżają się do momentu, kiedy trzeba będzie szukać ich następców. Po uszkodzeniu dwóch E-4B przez tornado, gotowy do lotu pozostał tylko jeden, który był w innej bazie pełniąc dyżur w gotowości do startu. Jeszcze jeden jest niezdatny do służby, bo przechodzi gruntowny remont. Nie wiadomo, czy dwa uszkodzone będą remontowane. Jeśli zniszczenia poczynione przez wiatr są duże, to może to być nieopłacalne w wypadku tych już nie najnowszych maszyn.

Autor: mk / Źródło: thedrive.com, CNN, tvn24.pl

Źródło zdjęcia głównego: USAF