Urodzona we Włoszech, deportowana do Kosowa. Wróci do Francji?


Francuski prezydent Francois Hollande oświadczył w sobotę, że romska nastolatka Leonarda, której odesłanie do Kosowa wywołało we Francji kontrowersje i protesty, może powrócić do Francji i kontynuować tam naukę, jeśli złoży taki wniosek. Ale wrócić może tylko bez rodziny.

Hollande dodał, że podjął taką decyzję ze względów humanitarnych, choć w związku z wydaleniem rodziny nie "naruszono żadnego przepisu prawa". Dodał, że lokalne władze otrzymają instrukcje zabraniające zatrzymywania uczniów w czasie, gdy przebywają pod opieką szkoły.

Dziewczyna, z którą agencja AFP rozmawiała w Kosovskiej Mitrovicy, na północy Kosowa, zadeklarowała jednak, że nie zostawi rodziny i nie wróci do Francji sama. - Nie tylko ja muszę wrócić do szkoły, ale też moi bracia i siostry - powiedziała.

MSW: Odesłanie było zgodne z prawem

Wcześniej w sobotę opublikowany został raport francuskiego MSW, z którego wynikało, że odesłanie dziewczyny i jej rodziny do Kosowa było zgodne z obowiązującym we Francji prawem. Przyznano jednak, że zatrzymanie uczennicy w czasie szkolnej wycieczki nie było niezbędne.

W dokumencie zarekomendowano także, by wprowadzić zakaz wszelkich interwencji policyjnych w godzinach zajęć szkolnych.

Ministerstwo spraw wewnętrznych informowało w tym tygodniu, że rodzina wielokrotnie odmawiała wyjazdu z Francji. Policja zatrzymała ojca Leonardy i 8 października wydaliła go do Kosowa. Nazajutrz zatrzymała matkę i pięcioro jej rodzeństwa, oprócz samej 15-latki, która była wtedy z klasą na szkolnej wycieczce. Dziewczyna została zatrzymana tego samego dnia przez policję w autobusie na oczach kolegów.

Protesty przeciw deportacji

W czwartek i piątek tysiące francuskich licealistów demonstrowało domagając się umożliwienia dziewczynie powrotu do Francji.

Przebywający w Kosowie ojciec dziewczyny oświadczył, że raport resortu jest "katastrofą". - Nie poddajemy się jednak. Moje dzieci były zintegrowane we Francji. Będziemy walczyć, bo w Kosowie moje dzieci są obce - mówił Reshat Dibrani.

"Spaliłem moje pozwolenie na pobyt"

Kilka dni temu media poinformowała, że 47-letni mężczyzna przyznał, że on jako jedyny z całej rodziny urodził się w Kosowie, które ogłosiło niepodległość od Serbii w 2008 roku. Jak relacjonował, wraz z rodziną udał się w 2008 roku do Francji z Włoch, bez żadnych dokumentów. - Spaliłem moje pozwolenie na pobyt we Włoszech, a także pozwolenie żony. Francuskim władzom powiedziałem, że wszyscy jesteśmy z Kosowa i występujemy o azyl - dodał. Wyjaśnił, że miał nadzieję, iż w ten sposób zwiększy szanse na uzyskanie we Francji azylu dla siebie i rodziny.

Powiedział też, że wcześniej wystąpił o obywatelstwo włoskie dla dzieci, ale otrzymał odpowiedź, że nie stanie się to przed ukończeniem przez nie 18. roku życia. Na sześcioro dzieci Dibranich pięcioro, w tym Leonarda, urodziło się we Włoszech. Jedynie najmłodsza córka, obecnie 17-miesięczna, urodziła się we Francji.

Dibrani powiedział francuskiej agencji, że uzyskał zapewnienie adwokata, że "dzieci wrócą do Francji, ponieważ nie pochodzą z Kosowa".

Autor: dln//kdj / Źródło: PAP