Tajlandia znosi stan wyjątkowy. Sytuacja wciąż napięta


Tajlandia znosi stan wyjątkowy w Bangkoku i sąsiednich prowincjach, który wprowadzono dwa miesiące temu w związku z antyrządowymi protestami.

Rządowy dekret o stanie wyjątkowym pozwalał na wprowadzanie godziny policyjnej, aresztowanie i przetrzymywanie podejrzanych bez stawiania im zarzutów, daleko idącą cenzurę mediów, zakazywanie politycznych zgromadzeń składających się z więcej niż pięciu osób, zakazywanie wstępu do niektórych części Bangkoku. Mimo tak szerokiego spektrum możliwości rząd starał się unikać stosowania najcięższych środków.

Silne wpływy obalonego premiera

Protesty rozpoczęły się w listopadzie ubiegłego roku. Protestujący żądali ustąpienia premier Yingluck Shinawatry. Zarzuca się, że na jej decyzje ma wpływ jej brat, były premier, Thaksin Shinawatra, odsunięty od władzy w 2006 roku w wyniku przewrotu wojskowego. Były szef tajlandzkiego rządu został zaocznie skazany w 2008 r. na więzienie za korupcję.

Przedterminowe wybory zakłócone

Chcąc wyjść z kryzysu politycznego, władze 2 lutego zorganizowały przedterminowe wybory. Nie przekonało to jednak opozycji, która chciała odłożenia głosowania do czasu przeprowadzenia reform politycznych. Antyrządowi demonstranci domagają się powołania "rady ludowej", której zadaniem byłoby wprowadzenie zmian niezbędnych do ukrócenia korupcji w polityce.

Wybory parlamentarne przeprowadzone 2 lutego zostały zakłócone w 10 procentach lokali wyborczych. W tej sytuacji nie ogłoszono wyników, przedłużając pełnomocnictwa dotychczasowych władz. Opozycja podkreśla, że przed wyborami muszą zostać przeprowadzone reformy mające na celu walkę z korupcją w życiu politycznym. Trybunał Konstytucyjny Tajlandii odrzucił żądanie opozycyjnej Partii Demokratycznej dotyczące unieważnienia przedterminowych wyborów parlamentarnych.

Protesty nie osłabły w ostatnich tygodniach, ale teraz w większości ograniczają się do dzielnicy biznesowej Bangkoku. Groźba dalszej przemocy pozostaje jednak realna, zwłaszcza po zmianach na szczycie ruchu popierającego rząd. Nowi przywódcy ruchu zapowiedzieli "walkę zębami i pazurami".

Zamieszki odbijają się na turystyce. Jak twierdzi tajskie Ministerstwo Turystyki, liczba turystów odwiedzająca Tajlandię zmalała o 4 proc. w porównaniu do tego samego okresu przed rokiem.

Wojsko nie chce ingerować

Pod koniec lutego dowódca tajlandzkiej armii Prayuth Chan-ocha wezwał do dialogu rząd i demonstrantów. W wystąpieniu telewizyjnym dowódca powiedział, że w obecny protest zaangażowanych jest o wiele więcej różnych grup niż podczas poprzednich niepokojów w 2010 roku. Jak wskazał, trudno określić, kto stoi po której stronie. Antyrządowe demonstracje z marca i maja 2010 roku zostały krwawo stłumione przez wojsko. Od początku obecnego konfliktu politycznego mająca w Tajlandii duże wpływy armia sygnalizowała, że nie chce się w niego mieszać, ale może mediować. Od 1932 roku, kiedy nastąpił wojskowo-cywilny zamach, który doprowadził do ustanowienia monarchii konstytucyjnej, kraj ten doświadczył 18 przewrotów lub prób ich dokonania.

Rząd opuścił ogarnięte zamieszkami miasto i obraduje 80 km od Bangkoku. Premier Yingluck przybyła na posiedzenie na wózku inwalidzkim po skręceniu kostki w czasie wysiadania z samochodu.

W atakach dokonywanych od początku protestów zginęły już co najmniej 23 osoby.

Autor: kło/jk / Źródło: PAP, Reuters

Tagi:
Raporty: