Syndrom Ramadi. Gra szyitów i "półśrodki Obamy" wiodą do katastrofy

Ramadi i duża część prowincji Anbar znajduje się w rękach dżihadystówEPA/tvn24.pl

Niedawne sukcesy w walce z Państwem Islamskim: odbicie Tikritu i likwidacja dwóch przywódców IS przez amerykańskie siły specjalne, skłoniły do optymistycznych komentarzy, że wkrótce nastąpi ofensywa w celu odzyskania Mosulu. Jednak upadek Ramadi, miasta leżącego o 100 km od Bagdadu obnaża - zdaniem ekspertów - brak realistycznej strategii w wojnie z islamistami.

Zdobycie w ostatnich dniach miasta Ramadi, stolicy kluczowej prowincji Anbar w Iraku, przez siły tzw. Państwa Islamskiego (IS) to poważna porażka walczących z nim wojsk rządowych wspomaganych z powietrza przez USA i sprzymierzone państwa arabskie.

Doszło do tego w sytuacji, gdy skłócone ze sobą siły polityczne w Iraku, reprezentujące dwie wrogie grupy religijne: sunnitów i szyitów, zdają się być bardziej zainteresowane walką ze sobą nawzajem niż z dżihadystami.

IS "ma zdolność do regeneracji"

- Zdobycie Ramadi przez IS to bardzo znaczące i negatywne wydarzenie, podkreślające niezdolność sił irackich do odparcia ofensywy islamistów i obrony swego kraju. Ukazuje ono także, że same siły lotnicze wspierające Irakijczyków nie wystarczają; przydałyby się wojska lądowe - twierdzi ekspert z europejskiego biura German Marshall Fund of the United States, Ian Lesser.

Z kolei Marcin Piotrowski z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych zwraca uwagę na strategiczne i symboliczne znaczenie Ramadi w prowincji Anbar, gdzie w latach 2006-2007 Amerykanom udało się przeciągnąć na swoją stronę sunnitów popierających początkowo miejscową Al-Kaidę.

- Ramadi jest najważniejszą prowincją sunnicką w Iraku, tradycyjnie żyjącą z tranzytu i handlu z Jordanią. Jego utrata pokazuje, że IS może tracić pewne tereny, ale ma też zdolności do regeneracji i zajęcia innych. Kontrofensywa IS służy zdobyciu kontroli nad kluczowymi szlakami komunikacyjnymi w Iraku i Syrii, dzięki czemu może nadal przerzucać swoje oddziały między różnymi frontami - tłumaczy Piotrowski.

Sunnickie klany czują się zdradzone

Po wycofaniu prawie wszystkich swoich wojsk z Iraku w 2011 r. USA liczyły, że uda się wzmocnić rządową armię iracką i doprowadzić do współpracy między sunnitami i szyitami poprzez usunięcie szyickiego premiera Nuriego al-Malikiego. Jego polityka dyskryminacji sunnickiej mniejszości zaostrzyła sekciarski konflikt i zwiększyła wpływy Iranu w Iraku.

Nowy premier Hajder al-Abadi, który objął rządy w ubiegłym roku z "błogosławieństwem" USA, przyrzekł w szerszym zakresie niż jego poprzednik podzielić się władzą z politykami sunnickimi, włączyć sunnitów do rządowych sił bezpieczeństwa i uzbroić lokalne oddziały samoobrony w prowincji Anbar. Tylko częściowo dotrzymał obietnic. Zwłaszcza wodzowie klanów plemiennych z Anbar mają do niego pretensję, że wojsko i policja są zdominowane przez szyitów. Członkom klanów sunnickich nie dostarcza się też przyrzeczonej broni, a szyicka milicja działa niezależnie od rządu i jest narzędziem Teheranu.

Szyicka milicja sterowana z Teheranu

Według liderów sunnickich w Anbar milicja ta jest równie brutalna co oddziały Państwa Islamskiego. Taką opinię wyraził także były wicepremier Iraku Rafe al-Issawi na panelu w waszyngtońskim Brookings Institution na początku maja. W rezultacie, sunniccy żołnierze irackiej armii uczestniczący w walkach z IS przechodzą często na stronę islamistów. Z kolei siły IS złożone są z fanatyków sunnickich, którzy mordują szyitów, uważając ich za heretyków. Sekciarski konflikt uniemożliwia utworzenie armii rządowej o silnym morale, utożsamiającej się z państwem irackim - sztucznym tworem założonym około 100 lat temu przez mocarstwa zachodnie na gruzach imperium ottomańskiego.

Kiedy Ramadi zostało zdobyte przez IS, którego oddziały mordowały miejscowych działaczy popierających rząd, sunnici z prowincji Anbar wezwali Abadiego do przysłania na pomoc milicji szyickiej. Premier nie czynił tego wcześniej m.in. pod presją Waszyngtonu. Tym razem odpowiedział na apel, ale nie uratowało to już Ramadi. Upadek miasta wystawił Abadiego na kolejne ataki przeciwników, głównie z kręgu byłego premiera Malikiego, którzy twierdzą, że za bardzo współpracuje z sunnitami.

Irak jest skorumpowany, a armia ma niskie morale

- Utrata Ramadi mówi bardzo wiele o irackiej polityce i jej wpływie na siły rządowe, które są zdominowane przez szyitów, skorumpowane, słabo wyszkolone i nie mają odpowiedniego morale i woli walki - mówi Piotrowski.

Zdobycie Ramadi wywołało serię komentarzy na temat nieskuteczności strategii USA, także politycznej. USA wywierają naciski na Abadiego, aby ukrócić rolę milicji szyickiej i w akcjach bojowych przeciw IS podporządkować ją dowództwu armii rządowej.

- Jeśli Waszyngton nie chce, by szyicka milicja samodzielnie uczestniczyła w walkach, to trzeba sobie zdawać sprawę z kosztów takiej taktyki - twierdzi Ian Lesser.

"Półśrodki" Obamy to błąd

Przede wszystkim jednak krytykuje się sprowadzenie udziału USA tylko do ataków lotniczych. Zdaniem eksperta wojskowego American Enterprise Institute Fredericka Kagana jest to „polityka półśrodków”, która nie działa w konfrontacji z tak zdeterminowanym przeciwnikiem jak IS.

„Porażki w walce z IS w Iraku nie byłyby tak druzgocące, gdyby USA i ich sojusznicy prowadzili ofensywę przeciw temu ugrupowaniu gdzie indziej. Plan prezydenta Baracka Obamy ograniczył jednak, niestety, nasze wysiłki do Iraku, a tymczasem IS zdobył wyznawców na Synaju, w Jemenie, Libii, Afganistanie, co jest częścią jego strategii na drodze do umocnienia się w Iraku i Syrii i rozszerzania tam kalifatu” - napisał Kagan w portalu A.E.I.

Ramadi jest stolicą największej prowincji IrakuRafy/CC BY-SA 3.0

Amerykanie tylko szkolą i doradzają

Obecnie w Iraku przebywa ok. 3 tys. żołnierzy amerykańskich, ale stacjonują oni w zamkniętych bazach i mają tylko doradzać oraz szkolić armię iracką. Nie wolno im włączać się do działań bojowych, ani nawet towarzyszyć na polu walki Irakijczykom. Zdaniem krytyków powinni bywać na froncie, by lepiej np. namierzano naloty na pozycje IS – co zalecał w ubiegłym roku przewodniczący Kolegium Szefów Sztabów generał Martin Dempsey.

Prezydent Obama odrzuca jednak wszelkie takie propozycje, w obawie uwikłania wojsk USA w kolejną wojnę. Tymczasem według ekspertów polityka taka, zwłaszcza odmowa szerszego zaangażowania w walkę z IS w Syrii, gdzie dżihadyści także opanowali znaczne tereny, gwarantuje co najmniej przedłużenie wojny na długie miesiące.

Upadek stolicy Anbar oznacza bowiem także - jak podkreślił w „Foreign Policy” Hassan Hassan – że trudno dziś liczyć na mobilizację sunnickich liderów w tej prowincji, którzy w latach 2006-2007 zadecydowali o pokonaniu Al-Kaidy. W IS mają oni dziś dużo silniejszego przeciwnika – i brakuje im większego wsparcia ze strony USA.

Autor: adso//gak / Źródło: PAP

Źródło zdjęcia głównego: EPA/tvn24.pl

Tagi:
Raporty: