"Syjoniści muszą oczekiwać niszczycielskich gromów". Śmierć generała rozpęta wojnę?


Odwet jest kwestią czasu - oznajmiają irańscy wojskowi, zapowiadając "niszczycielskie gromy". Ci, którzy igrają z ogniem, zaznają ognia - odpowiada premier Izraela. Czy śmierć irańskiego generała w Syrii może spowodować kolejny konflikt na Bliskim Wschodzie?

Dżipy zatrzymały się na Krzyczącym Wzgórzu. To był już kolejny przystanek na drodze patrolu. Tym razem jednak znalazł się on wyjątkowo blisko swojego celu - zaledwie 300 metrów od Izraela. Mohammad Issa (znany jako Abu Issa), Dżihad Mugnija i Mohammad Ali Allahdadi zapewne i tym razem wysiedli z aut - doniesienia mówią o co najmniej dwóch pojazdach - by przez lornetki przypatrzeć się okolicy. Co dokładnie robili na syryjsko-izraelskiej granicy dwaj bojownicy Hezbollahu i generał irańskich Strażników Rewolucji?

Hezbollah to powstała w latach 80. organizacja z bazą w Libanie, której celem jest walka z Izraelem. Sięgająca po metody terrorystyczne organizacja jest dzieckiem ajatollaha Ruhollaha Chomeiniego, ojca irańskiej rewolucji islamskiej z 1979 r. Hezbollah to zbrojne ramię Iranu u granic Izraela, ramię dość samodzielne, ale niezdolne do życia bez reszty ciała. Szczególnie teraz, gdy obok tradycyjnej roli zastraszania Izraela i trzymania w szachu libańskich polityków, Hezbollahowi przypadło jeszcze jedno, być może najważniejsze w historii, zadanie - utrzymanie przy życiu reżimu Baszara el-Asada, kolejnego sojusznika - choć w związku z trwającą od 2011 r. wojną domową w Syrii słuszniej byłoby mówić o "kliencie" - Teheranu w regionie. Nadzór nad tym finansowanym przez nich zadaniem sprawują Irańczycy.

Do ataku doszło w tej okolicytvn24.pl / Shutterstock

Co generał robił na Wzgórzach Golan?

Jednym z nich był gen. Mohammad Ali Allahdadi. Niedługo po wizycie na Krzyczącym Wzgórzu - kilkadziesiąt minut potem, może trochę później - on, Abu Issa i Mugnija oraz czterech innych członków patrolu już nie żyło. W pobliżu wsi Mazraat Amal, pięć kilometrów od granicy z Izraelem, w dżipy trafił pocisk, zabijając wszystkich. Kto strzelał? Pierwsze doniesienia mówiły o śmigłowcach Apache, potem stacjonujący na Wzgórzach Golan żołnierze ONZ donieśli o dwóch dronach przelatujących nad nimi ze strony Izraela. Godzinę później żołnierze zobaczyli dym i powracające drony. Ich misja przeprowadzona 18 stycznia 2015 r. zakończyła się powodzeniem.

Wzgórza Golan są okupowane przez Izrael od 1967 roku, a Izrael i Syria są formalnie w stanie wojny, której zapobiegać mają stacjonujące w regionie "błękitne hełmy". W wyniku wojny domowej w Syrii sytuacja skomplikowała się jeszcze bardziej - już tylko północne rejony graniczące ze Wzgórzami są pod kontrolą Damaszku, południowe są we władaniu rebeliantów. I to właśnie oni byli oficjalnie powodem wizyty gen. Allahdadiego w okolicy.

Irańczyk, według oświadczenia Strażników Rewolucji (IRGC) - potężnej alternatywnej siły zbrojnej Iranu o gigantycznych wpływach na irańską politykę i gospodarkę - "dokonywał inspekcji regionu Al-Kunajtira" jako "doradca" Syryjczyków w ich walce z "terrorystami". Allahdadi - członek elitarnej jednostki IRGC Al-Quds, zajmującej się działaniami poza granicami Iranu - miał udzielać przy tym swoim syryjskim towarzyszom "kluczowych porad", jak zwalczyć rebelię.

Nie wszyscy w to wierzą. Co generał i jego kompania robiła tak blisko granicy Izraela, skoro w Syrii nie brakuje miejsc do walki z rebelią, a Wzgórza Golan są relatywnie spokojnym regionem? I czy obecność takiej grupy niedaleko izraelskich pozycji była przypadkowa zaledwie trzy dni po tym, gdy przywódca Hezbollahu szejk Hasan Nasrallah zagroził Izraelczykom odpowiedzią, jeśli będą atakować cele w Syrii?

- Odwet jest otwartą sprawą. Odpowiedź nie jest tylko prawem Syrii, ale prawem całej osi oporu [Hezbollah-Syria-Iran - red.]. Kiedy to prawo zostanie wykorzystane, jest zależne od konkretnych kryteriów. To może się zdarzyć kiedykolwiek - mówił 15 stycznia Nasrallah. Za co miałby się mścić Hezbollah?

Izraelskiej lotnictwo co najmniej kilkukrotnie w trakcie trwania syryjskiej wojny domowej dokonywało nalotów na cele na jej terytorium. Informacji tych nie potwierdza oczywiście sam Tel Awiw (który niemal nigdy nie potwierdza swoich ataków), ale amerykańskie media powołujące się na swoich informatorów w Białym Domu czy Pentagonie, donosiły w ciągu tylko ostatnich kilkunastu miesięcy o kilku nalotach maszyn izraelskich. Ich celem nie były wcale dżihadystyczne oddziały Państwa Islamskiego czy związanego z Al-Kaidą Frontu Al-Nusra, ale właśnie bojownicy Hezbollahu.

To, czego bowiem najbardziej obawia się Izrael, to właśnie wzmocnienie Hezbollahu. Dlatego też celem Izraelczyków były m.in. magazyny rosyjskich rakiet przeciwokrętowych Jachont, które miały zostać przekazane bojownikom. W innych przypadkach celami ataków były składy pocisków przeciwlotniczych, czy konwoje z rakietami ziemia-ziemia. Hezbollah ze swojej strony nie pozostawał dłużny, urządzając zasadzki na izraelskich żołnierzy patrolujących Wzgórza Golan.

"Niszczycielskie gromy"

Tym razem w Teheranie też nikt nie miał wątpliwości, kto stoi za atakiem na dwa dżipy. - Syjoniści muszą oczekiwać niszczycielskich gromów - grzmiał gen. Mohammad Ali Dżafari, naczelny dowódca Strażników Rewolucji. - Widzieli już w przeszłości, jak nasz gniew narasta - dodawał, zapewniając, że Strażnicy Rewolucji "pozostaną nieugięci, aż do upadku syjonistycznego reżimu", a "islamska rewolucja przekroczyła geograficzne granice" Iranu.

Gen. Dżafari obiecuje "niszczycielskie gromy"ISNA

Inni irańscy wojskowi wtórowali Dżafariemu. Gen. Mostafa Izadi mówił, o "gruchoczącej odpowiedzi", która spotka Izrael. Inny generał zaś, Nasser Solatni, obiecywał "odpłatę". Drugi po Dżafarim w szeregach IRGC gen. Hosejn Salami był tylko nieco bardziej powściągliwy, mówiąc, że Iran "z pewnością rozważy specjalną zemstę tej sprawie". Minister obrony (jednocześnie generał Strażników Rewolucji) gen. Hosejn Dehghan wezwał zaś "ruch oporu" do kontynuowania walki aż do "wyeliminowania reżimu syjonistycznego". Jako "obłąkany środek" nazwał atak z kolei umiarkowany szef irańskiej dyplomacji Mohammad Dżawad Zarif, powstrzymując się jednak od mocniejszych słów w tonie swoich umundurowanych rodaków.

Allahdadi, Issa oraz Mugnija zostali okrzyknięci "męczennikami". Podczas pogrzebu Allahdadiego Dżafari nazwał swojego podwładnego "umiłowanym Boga", którego powinni brać za przykład inni irańscy oficerowie. Dużo ciepłych słów ze strony Irańczyków padło też o Dżihadzie Mugniji, który był synem słynnego Imada, jednego z liderów Hezbollahu zabitego w zamachu w Damaszku w 2008 r. Odpowiedzialny za wiele akcji terrorystycznych (m.in. prawdopodobnie w Buenos Aires w 1994 r.) Imad Mugnija również zginął prawdopodobnie z rąk Izraelczyków. Jego syn zaś aż do śmierci cieszył się ponoć względami potężnego szefa Al-Quds Kassema Solejmaniego.

Dlaczego?

Niemal pewne jest jednak, że to nie Dżihad, stosunkowo niski rangą w Hezbollahu, ale właśnie Allahdadi i Issa byli celami ataku, jeśli założyć, iż był on przeprowadzony celowo. Dlaczego?

Gen. Dehghan wzywa do "wyeliminowania reżimu syjonistycznego"ISNA

Niezależnie od oficjalnej roli, o jakiej mówiło IRGC, według doniesień prasowych Irańczyk był ekspertem od pocisków balistycznych i nadzorował budowę nowych placówek Hezbollahu wzdłuż granicy syryjskiej, z których potencjalnie można by ostrzeliwać Izrael. Teheran bezpośrednio nie odniósł się do tych doniesień, ani nie powiedział wprost, czego Allahdadi szukał na pograniczu, niemniej gen. Salami po śmierci wojskowego oznajmił, że "budowanie nowej infrastruktury obronnej" dla muzułmanów żyjących niedaleko okupowanych przez Izrael Wzgórz nadal będzie celem Iranu. Czy miał na myśli obronę przeciw antyassadowskim rebeliantom?

Co może się znajdować w takich "placówkach obronnych"? Można przypuszczać, iż nie tylko mają one służyć jako umocnienia przeciwko rebeliantom syryjskim walczącym z Hezbollahiem, ale także mogą skrywać pociski ziemia-ziemia, którymi Hezbollah ostrzeliwuje od czasu do czasu Izrael. Tel Awiw, mimo że rozwija z powodzeniem system obrony przeciwrakietowej, obawia się szczególnie pocisków irańskiej produkcji Fateh-110, których posiadaniem chwalił się już Hezbollah. Te relatywnie nowoczesne rakiety o półtonowej głowicy są znacznie bardziej celne, a przede wszystkim mają większy zasięg (do 300 km) od do tej pory używanych, co sprawia, że teoretycznie mogłyby sięgnąć nawet ośrodka atomowego w Dimonie na pustyni Negew w południowym Izraelu.

Taka perspektywa nie napawa izraelskich wojskowych optymizmem, stąd celem dotychczasowych nalotów Izraelczyków na Syrię były właśnie transporty rakiet dla Hezbollahu. Jeśli Allahdadi rzeczywiście nadzorował uzbrajanie posterunków bojowników w ten rodzaj broni, też mógł się znaleźć na celowniku Izraelczyków nieprzypadkowo. Choć nie brak głosów przeciwnych.

Krótko po ataku w Mazraat Amal anonimowe wysoko postawione w izraelskich służbach bezpieczeństwa źródło agencji Reutera przekonywało, że Allahdadi, Issa i Mugnija byli przypadkowymi ofiarami czegoś, co miało być rutynową akcją. - Myśleliśmy, że uderzamy we wrogi oddział szykujący się do ataku na nas na granicy - powiedziało źródło, dodając, że "szczególnie nie spodziewano się", iż wśród ofiar będzie irański generał. - Wszczęliśmy alarm, zobaczyliśmy pojazd, zidentyfikowaliśmy go jako wrogi i oddaliśmy strzał. To była ograniczona operacja taktyczna - przekonywało źródło agencji Reutera.

Jednak nie przekonało wszystkich. Dziennikarze izraelskiego dziennika "Haarec" spekulowali, że izraelski wywiad mógł wiedzieć, kto jedzie konwojem. Wątpliwości co do tego nie mają Irańczycy. Oficjalnie minister obrony Izraela, do którego - w porozumieniu z premierem - należy ostateczne decyzja o podjęciu podobnej akcji, nie odpowiedział na pytanie o odpowiedzialność za atak. - To byli źli ludzie, wszyscy - podkreślił jednak Mosze Jaalon, mówiąc o członkach konwoju, dodając, że na Wzgórzach Golan zapobieżono prowadzonemu wespół z Hezbollahem "irańskiemu planowi" otwarcia nowego frontu. - Zaczęli z rakietami i kilkoma bombami. Zdajemy sobie sprawę, że najwyraźniej chcą teraz bardziej znaczących ataków terrorystycznych - dodał Jaalon.

Co dalej? Trzy opcje Hezbollahu

Mimo buńczucznych zapowiedzi o nieuchronności zemsty płynących z Teheranu i od Hezbollahu, jej możliwość jest ograniczona przez okoliczności, w jakich działają i Irańczycy, i wspierani przez nich bojownicy. To ograniczenia nie tylko materialne, ale i geopolityczne, nakładające się na większe problemy, z którymi borykają się i szefowie Hezbollahu, i irańscy przywódcy.

Hezbollah ma w zasadzie trzy wyjścia:

1) rozpętać wojnę na pełną skalę z Izraelem z terytorium Libanu lub/i Syrii. Doświadczenie wojny z 2006 r. wskazuje jednak, że może to być wojna nie tyle zwycięska, co najwyżej "nieprzegrana". Dodatkowo może ona słono kosztować Hezbollah, którego siły w samym Libanie mogą zostać w ten sposób nadwyrężone. Dodatkowo co najmniej 5 tys. bojowników organizacji zaangażowanych jest w walkę z rebelią w Syrii, co mocno uszczupla jej potencjał. Mało prawdopodobne jest też, by na pełnej skali zemstę zezwolił Teheran, co najmniej jeszcze przez kilka tygodni zaangażowany w negocjacje z mocarstwami ws. swojego programu atomowego.

Groźby dowódców Strażników Rewolucji to jedno, ale zgoda na zaprzepaszczenie prób dialogu z Zachodem poprzez rozpętanie kolejnego konfliktu na Bliskim Wschodzie to inna kwestia. Co ciekawe, sam Najwyższy Przywódca Iranu ajatollah Ali Chamenei, ostateczna i najwyższa instancja władzy w Iranie, nie zabrał do tej pory głosu w sprawie śmierci Allahdadiego. Milczy też pragmatyczny konserwatysta prezydent Hasan Rowhani, który w ostatnich tygodniach rzucił wyzwanie Strażnikom Rewolucji.

2) innym wyjściem dla Hezbollahu i Iranu byłoby po prostu nierobienie niczego i zachowanie spokoju. Ta opcja wydaje się jednak niewygodna ze względów propagandowych. Gdy wróg, którego zniszczenie, a co najmniej pokonanie, jest sensem istnienia "osi oporu", bierność wobec jego postępowania nie wydaje się zbyt dobrym pomysłem wobec karmionych dotychczasowym przekazem zwolenników. Mylny sygnał mógłby też odebrać Izrael, który milczenie Hezbollahu mógłby uznać za jego słabość i zachętę do dalszych akcji.

3) jedynym "rozsądnym" wyjściem wydaje się dla Hezbollahu i Iranu "zemsta na zimno", czyli ograniczona w skali akcja odwetowa przeprowadzona na chłodno po być może wielotygodniowych lub wielomiesięcznych przygotowaniach. Pozostaje kwestią otwartą, czy będzie to akcja wewnątrz Izraela czy też poza jego granicami; wymierzona w cele wojskowe czy też w cele cywilne?

"Reżim syjonistyczny przekroczył nasze czerwone linie"

O tym, że Hezbollah - jak sam zapowiada - odpowie, przekonani są sami Izraelczycy. - Niemal na pewno odpowiedzą. Przewidujemy to, ale sądzę, że eskalacja (konfliktu) nie jest w interesie żadnej ze stron - oznajmił jeden z izraelskich rozmówców agencji Reutera.

Tymczasem Iran nie przestaje grozić. - Reżim syjonistyczny przekroczył nasze czerwone linie - oznajmił w środę wiceminister spraw zagranicznych Iranu Hosejn Amir Abdollahian, dodając, że ostrzeżenie Izraelowi wysłano za pośrednictwem Amerykanów.

Tego samego dnia na pozycje izraelskie na Wzgórzach Golan spadły cztery rakiety wystrzelone z Syrii. Nikt nie przyznał się do ich wystrzelenia. Izrael o ostrzał oskarżył Hezbollah. - Ci, którzy igrają z ogniem, zaznają ognia - oznajmił premier Benjamin Netanjahu.

Autor: Maciej Tomaszewski / Źródło: tvn24.pl