Stracił miliony, zamieszkał na bezludnej wyspie. Po 20 latach eksmisja?


W tej historii jest wszystko: stracony majątek, nieszczęśliwa miłość i samotne życie. Koniec dla współczesnego australijskiego Robinsona Crusoe także może być dramatyczny. Po blisko 20 latach życia na bezludnej wysepce, sąd nakazał mężczyźnie jej opuszczenie.

Wyspa Odnowy leży u północno-wschodnich wybrzeży Australii. Ma zaledwie 1,53 ha powierzchni. Ale dla 60-letniego Davida Glasheena już od blisko 20 lat jest wszystkim, co ma. Tutaj ratunek znalazł dawno temu kapitan William Bligh i jego towarzysze, wyrzuceni z pokładu HMS Bounty przez zbuntowanych marynarzy.

Upadek i ratunek

Glasheen mieszka na wysepce od 1993 r. Jeszcze kilka lat wcześniej był rekinem biznesu w Sydney. Wszystko zawaliło się w 1987 r. Krach na giełdzie kosztował Glasheena 6,5 mln funtów.

Wyspa Odnowy leży w pobliżu wybrzeży Australiiopenstreetmap_org-cc-by-sa

Samotny mieszkaniec wyspy jest samowystarczalny. Uprawia warzywa, warzy własne piwo. Ludzie, których z rzadka widuje, to załogi przepływających w pobliżu jachtów.

- Tutaj zacząłem doceniać to, co jest naprawdę ważne. Prawda, uczciwość, szacunek, takie proste rzeczy - mówi Glasheen dziennikarzowi "Daily Telegraph", który odwiedził go w samotni.

Jedynym towarzyszem jest pies Quasi. Ale w przeciwieństwie do Crusoe, Glasheen doskonale wie, co dzieje się w świecie. Korzysta z internetu - dzięki bateriom słonecznym - i nadal gra na giełdzie.

Nie znalazł Pani Piętaszkowej

To przez internet kilka lat temu współczesny Crusoe poszukiwał towarzyszki życia - jak sam to określił - Pani Piętaszkowej. Otrzymał setki odpowiedzi na anons, ale nie miał szczęści w miłości. Co prawda pewna kobieta przyjechała nawet do niego z odległego blisko 2 tys. km Brisbane, ale długo nie wytrzymała na wyspie.

Glasheen stracił złudzenia. - Jedyną moją nadzieją jest, że znajdę na plaży jakąś syrenę - gorzko żartuje.

Nie wypełnił umowy

Być może i to nie będzie mu dane. Zresztą z jego własnej winy.

Glasheen mógł zamieszkać na Wyspie Odnowy pod pewnym warunkiem. Wydzierżawił od rządu Australii jedną trzecią wyspy za 13 tys. funtów rocznie na 43 lata. Większości tej sumy nie musiał płacić, ale w zamian został zobowiązany do znalezienia partnera biznesowego, z którym wybudują ośrodek turystyczny i przystań rybacką o łącznej wartości minimum 131 tys. funtów. Do dziś tego nie zrobił.

Szefowie rządowej instytucji, która sprawuje nadzór właścicielski nad wyspą, już od 2000 r. próbują usunąć Glasheena. Sprawa trafiła w końcu do sądu. Niedawno Sąd Najwyższy Queensland orzekł, że Glasheen musi opuścić wysepkę.

- Ten wyrok jest po prostu straszny - mówi mężczyzna, zapowiadając apelację. Pytany, co zrobi, jeśli będzie musiał opuścić wyspę, odpowiada: - Nie mam pomysłu. Na razie żyję. Jutro mogę być martwy.

Autor: //gak / Źródło: Daily Mail