Przez piekło gułagu do indyjskiego raju. Wojenne sieroty z Polski spotkają się w USA

Dzieci były deportowane w głąb ZSRR głównie za przynależność do rodziny "wrogów ludowych"Wikipedia

Grupa pochodzących z Polski obywateli USA szykuje się do spotkania po latach. Wszystkich łączy niezwykły epizod z przeszłości. Jako dzieci przeżyli zsyłkę do Rosji, śmierć lub rozdzielenie z rodzicami, a bezpieczną przystań znaleźli w dalekich Indiach. Podobny los spotkał około 20 tysięcy Polaków.

Sprawą pochodzących z polski sierot zainteresował się jeden z dziennikarzy dziennika "New York Times", który opisał ją na swoim blogu o Indiach, na internetowej stronie gazety.

Bolesny exodus

Do spotkania mieszkających w USA Polaków ma dojść na początku sierpnia. Do Orchard Lake w Michigan przyjedzie łącznie 19 osób, wszystkie w podeszłym wieku. Tyle żyje w Stanach Zjednoczonych do dzisiaj, spośród tysiąca dzieci, które znalazły oazę spokoju podczas II Wojny Światowej w indyjskim stanie Nawanagar.

Jak wspomina 82-letni Franek Herzog, który dotarł do Indii w 1942 roku, tuż przed swoimi jedenastymi urodzinami, egzotyczny kraj był dla niego i jego kolegów "rajem" po dramacie upadku Polski i zsyłki w głąb ZSRR. Dzieci były tylko jedną z grup Polaków, które trafiły do Indii.

Łącznie znalazło się ich tam około 20 tysięcy. Większość przeżyła podobny dramat jak Herzog. Jego ojciec został zabrany przez NKWD i prawdopodobnie rozstrzelany. On sam z matką i braćmi został wysłany na Syberię. Kobieta zmarła niedługo po dotarciu do obozu, a dzieci zostały same.

Przystanek w "raju"

"Zbawieniem" dla 10-latka i wielu mu podobnych, okazała się inwazja III Rzeszy na ZSRR. Na mocy porozumień z rządem emigracyjnym w Londynie Polacy z ZSRR zostali wtedy zwolnieni z gułagów i mogli wyjechać z Kraju Rad. Tysiące dzieci, starszych i kobiet niezdatnych do służby wojskowej, przez Centralną Azję i Persję trafiło właśnie do Indii.

- Pierwsze co zrobiliśmy, to zjedliśmy porządny posiłek i poszliśmy pod prysznic. Co to był za luksus! - wspomina Herzog. Ostatecznie większość małych polskich sierot trafiła do obozu w Balachadi w stanie Gujarat, zbudowanego z inicjatywy Maharadży Jama Saheba Digvijaysinghjiego, który zapisał się w historii jako wielki przyjaciel Polaków. Jego imię nosi dziś zespół szkół społecznych w Warszawie. Patrona wybrali sami uczniowie.

"Musicie się spieszyć"

Po zakończeniu wojny większość Polaków nie chciała wracać do komunistycznej Polski i rozpierzchła się po świecie. Herzog i grupa jego znajomych to prawdopodobnie większość żyjących do dzisiaj mieszkańców indyjskich obozów na terenie USA.

- Mam jeszcze kilkoro znajomych w Wielkiej Brytanii, Australii i Polsce, ale lata idą naprzód i jest nas coraz mniej. Jeśli chcecie się jeszcze czegoś od nas dowiedzieć, musicie się spieszyć - napisał w e-mailu do dziennikarza "NYT" Herzog.

Autor: mk/roody / Źródło: New York Times

Źródło zdjęcia głównego: Wikipedia