"Ulice zamieniły się w jakieś piekło"

[object Object]
W Hongkongu trwają antyrządowe protestytvn24
wideo 2/6

Gaz łzawiący i armatki wodne kontra koktajle Mołotowa wystrzeliwane z procy - tak wyglądały w niedzielę ulice Hongkongu w kolejnym dniu antyrządowych protestów. - Ulice zamieniły się w jakieś piekło - powiedziała w programie "Dzień po dniu" w TVN24 Dorota Nowakowska, Polka przebywająca w Hongkongu. - Mam wrażenie, że nikt nie panuje nad sytuacją - dodała.

W wielu częściach Hongkongu regularnie dochodzi do starć między policją a uczestnikami trwających od czerwca antyrządowych protestów. Demonstranci domagają się między innymi przeprowadzenia demokratycznych wyborów władz regionu i niezależnego śledztwa w sprawie działań policji.

Hongkoński rząd popierany przez władze w Pekinie wykluczył jednak ustępstwa.

"W naszym hotelu gaz dostawał się wszędzie"

Do najostrzejszych starć doszło w pobliżu kampusu politechniki w Hongkongu. Jest to jedna z kilku uczelni, na terenie której w ostatnich dniach barykadowali się demonstranci. Protestujący rzucali cegły, strzelali z łuków i miotali koktajlami Mołotowa przy użyciu proc. Policja odpowiadała gazem łzawiącym.

Na ulicach pojawiły się także armatki wodne. Według komunikatu policji jeden z funkcjonariuszy został ranny po tym, jak ktoś strzelił do niego z łuku. Do najnowszej eskalacji protestów doszło po postrzeleniu jednego z demonstrantów ostrą amunicją - w czasie starć 11 listopada. Raniony 21-latek nie był uzbrojony.

- Ulice zamieniły się w jakieś piekło - relacjonowała w TVN24, w niedzielnym programie "Dzień po dniu", Dorota Nowakowska, Polka przebywająca w Hongkongu. - Dzisiaj zgromadzona jest jakaś gigantyczna liczba policjantów, pojawiło się również wojsko. Młodzi ludzie protestują i nie zamierzają przestać, bo chcą walczyć o to, żeby ich prawa zostały zachowane. Zdają sobie sprawę, że nigdy nie będą niezależni od Chin, ale chcą walczyć o to, by Chiny utrzymały tę regulację, która była umówiona wcześniej - wyjaśniała.

Niedziela był ostatnim dniem jej pobytu w Hongkongu. - Byłam tu siedem dni i przez tyle dni trwały protesty. W naszym hotelu gaz dostawał się wszędzie, nawet tam, gdzie mieszkałam, na 12. piętrze - dodała.

Turyści muszą radzić sobie ze sporymi trudnościami. - Momentami nie działały metro i autobusy. Musiałam pokonać dziś kawał drogi, ale pewien miły człowiek sam z siebie zatrzymał się i wywiózł mnie z córką z dala od epicentrum walk - powiedziała Dorota Nowakowska.

"Na początku policja ostrzegała, dziś już tego nie robi"

- Mam wrażenie, że nikt nie panuje nad sytuacją. Ani jedna, ani druga strona nie chce ustąpić, niemniej jednak studenci nie są tak uzbrojeni jak policja. A ona w momencie aresztowania wobec nich jest bardzo brutalna - podkreślała. - Byłam dziś świadkiem takiego aresztowania na ulicy. Czterech chłopców, którzy brali udział w protestach, nie robili nic, tylko szli, mieli ciemne ubrania, parasolki i zostali brutalnie pobici - relacjonowała.

Jak zmieniały się protesty przez cały tydzień? - Na początku policja ostrzegała przed gazem łzawiącym, dziś już tego nie robi. Wystrzeliwują olbrzymie ilości gazu - podsumowała Dorota Nowakowska w TVN24.

Turystka o protestach w Hongkongu: nikt nie panuje nad sytuacją
Turystka o protestach w Hongkongu: nikt nie panuje nad sytuacjątvn24.pl

Autor: lukl//now / Źródło: tvn24.pl

Źródło zdjęcia głównego: Reuters TV

Raporty: