"Wszyscy wołali o pomoc". Strażak z Londynu opowiada o nadziei i o bezsilności


Tego co widzieli i słyszeli nie zapomną do końca życia. Strażacy, którzy walczyli z pożarem wieżowca Grenfell Tower w Londynie mówią o poczuciu bezradności, o desperackiej walce o życie i o nadziei na uratowanie mieszkańców uwiezionych w płonącym budynku. Wywiad z jednym ze strażaków przeprowadziła brytyjska telewizja Sky News.

- Nie wiedzieliśmy, ilu osobom udało się w porę ewakuować, a ile jest uwięzionych. Było bardzo dużo krzyków, wrzeszczały dzieci i dorośli. Szczególnie zapadł mi w pamięć krzyk jednego dziecka, był przejmujący i wyższy niż inne głosy - opowiadał Damian Magee, jeden ze strażaków, który brał udział w akcji ratowniczej.

- Wszyscy wołali o pomoc. Była w nich jakaś nadzieja, że ci strażacy, którzy byli na dole, zdążą ich uratować - relacjonował.

Jak jednak przyznał, w trakcie akcji ratowniczej strażacy czuli się bezsilni, co łamało im serca.

- Mały chłopiec zszedł schodami z mamą, która była w złym stanie. A ten maluch, mógł mieć z pięć lat, wydawał się ok, choć był w szoku - mówił Magee. - Zapytałem go, z którego mieszkania uciekli i czy ktoś z nimi jeszcze był. A on się do mnie odwrócił i powiedział: był mój brat. Ale on już nie żyje - powiedział.

Londyńska policja metropolitalna podała w sobotę, że w pożarze Grenfell Tower zginęło co najmniej 58 osób i nie musi to być bilans ostateczny.

Według nieoficjalnych informacji telewizji Sky News ofiar śmiertelnych może być ponad 70. Wcześniej "The Times" pisał, że może to być nawet 100.

Zbudowany w 1974 roku 24-piętrowy blok mieszkalny Grenfell Tower, w którym znajdowało się 120 mieszkań, zapalił się krótko przed godz. 1 czasu lokalnego (godz. 2 w Polsce) z wtorku na środę. To jeden z najpoważniejszych pożarów w budynku mieszkalnym w historii Wielkiej Brytanii.

Autor: mm//rzw / Źródło: AP, PAP

Tagi:
Raporty: