"Chcę tylko moje dziecko z powrotem". Strażacy w ogniu krytyki

Aktualizacja:

Rodziny strażaków, którzy zaginęli w czasie akcji gaśniczej w Tianjin, nie mają żadnych oficjalnych wiadomości o losie swoich bliskich. Władze unikają kontaktu z nimi, a w sobotę nie wpuściły ich na konferencję prasową. Ponadto bliscy skarżą się, że kontraktowi strażacy są gorzej traktowani przez władze niż zawodowcy. Bilans ofiar środowej eksplozji przekroczył już setkę. Zaginionych może być drugie tyle.

Liu Runwen to syn strażaka, który jako jeden z pierwszych przybył na miejsce pożaru w Tianjin w środę. Od tego czasu nie ma wiadomości o losie ojca. - Z telewizji dowiedziałem się, co się stało. Do teraz nikt się ze mną nie skontaktował - powiedział mężczyzna w rozmowie z CNN.

W takiej samej sytuacji jest matka 18-letniego Liu Zhiqiao, który od pół roku służy w straży pożarnej. Zaginął w sobotę. Kobieta tego samego dnia próbowała dostać się na konferencję prasową w Hotelu Tianjin, ale rodzinom zaginionych strażaków odmówiono wstępu.

- Chcę tylko moje dziecko z powrotem - powiedziała potem dziennikarzom.

Krzyki rodzin strażaków zwróciły uwagę dziennikarzy, a kamera jednej z telewizji przez szparę w drzwiach nagrała, jak ochrona hotelu nie pozwala im wejść do sali konferencyjnej.

"Zasługują na równe traktowanie"

Przedstawiciel władz miasta Gong Jiansheng na konferencji oświadczył, że w czasie walki z ogniem śmierć poniosło 21 strażaków. Urzędnicy nie chcieli jednak podać, ile osób uznano za zaginione. W niedzielę media poinformowały, że może ich być co najmniej 95 - większość z nich mają stanowić właśnie strażacy.

Gong wyjaśnił, że najnowszy bilans ofiar (112 osoby) zawiera już tzw. strażaków kontraktowych, czyli osób pracujących na tych samych zasadach co strażacy zawodowi, ale nie cieszący się takimi samymi przywilejami i poważaniem.

Po konferencji prasowej zagraniczni korespondenci, w tym dziennikarze CNN, ruszyli na poszukiwania rodzin zaginionych strażaków. Spotkali m.in. rodziców dwóch strażaków kontraktowych z prowincji Hebei. - Nawet jeśli powiedzą, że nasze dzieci nie żyją, to powinni traktować je tak, jak traktują strażaków zawodowych - powiedział ojciec mężczyzn. - Nieważne, czy żyją, czy zginęli, zasługują na równe traktowanie.

Strażacy sprowokowali kolejne eksplozje?

Media, w tym ogólnokrajowa telewizja CCTV, rozmawiały ze strażakami, którzy jako pierwsi pojechali gasić pożary w Tianjin. Mówili oni, że gasili ogień wodą. Pojawiły się wątpliwości, czy gaszenie pożaru wywołanego przez środki chemiczne wodą nie spowodowało kolejnych wybuchów. CNN podaje, że niektóre z substancji trzymanych w magazynach gwałtownie reagują na kontakt z wodą.

Chińskie władze unikają odpowiedzi na to pytanie od kilku dni. Krytycy zrzucają winę na strażaków, twierdząc, że są słabo wyposażeni i niewłaściwie wyszkoleni. W szczególności krytykują strażaków kontraktowych, którzy rekrutowani są z biednych obszarów wiejskich.

Wielkie wybuchy w magazynach

Do wybuchów doszło w środę w strefie przemysłowej, gdzie przechowywane były toksyczne chemikalia i gazy. Eksplozje były odczuwalne w promieniu wielu kilometrów i widoczne przez satelity. Według policji pierwsza eksplozja nastąpiła w kontenerach w magazynach niebezpiecznych materiałów należących do firmy Ruhai Logistics. Państwowe media podały, że zatrzymano szefów tego przedsiębiorstwa.

Siła pierwszego wybuchu odpowiadała detonacji trzech ton trotylu, a druga eksplozja była równa detonacji 21 ton tego materiału - poinformował chiński ośrodek nadzoru nad trzęsieniami ziemi. W akcji ratowniczej uczestniczy około tysiąca strażaków i ponad 140 samochodów strażackich. Oddalone o ok. 120 km od Pekinu Tiencin jest ważnym portem i ośrodkiem przemysłowym i jednym z najnowocześniejszych miast Chin. Według danych z 2013 roku aglomerację zamieszkuje ok. 15 mln ludzi.

Autor: pk//gak / Źródło: CNN, PAP