Polska i kraje bałtyckie jak Berlin Zachodni?


Rozmieszczenie w naszym kraju i u naszych sąsiadów amerykańskiego sprzętu wojskowego przypomina wzmacnianie zachodnich sektorów Berlina w czasach zimnej wojny. Nie przypomina natomiast obrony dawnych Niemiec Zachodnich, ponieważ do 1990 r. na tym terytorium stacjonowało kilkaset tysięcy żołnierzy US Army i rozlokowana tam była amerykańska broń jądrowa.

20 sierpnia 1961 r. Od kilku dni miasto Berlin jest podzielony murem i zasiekami, które zostały wzniesione z polecenia Moskwy przez komunistyczne władze Niemiec Wschodnich. Mur miał definitywnie zamknąć w socjalistycznym państwie robotników i chłopów kilkanaście milionów obywateli NRD, którzy jeszcze do niedawna mogli w miarę swobodnie uciekać na Zachód, przechodząc ze wschodniej części miasta do zachodnich sektorów Berlina: amerykańskiego, brytyjskiego i francuskiego.

Zbudowanie muru zablokowało ucieczki do RFN i zagwarantowało przetrwanie NRD. Ale postawiło potężny znak zapytania nad przyszłością Berlina Zachodniego. Położone w dużej odległości od reszty Niemiec Zachodnich miasto wydawało się być zdane na łaskę i niełaskę Związku Radzieckiego. Mieszkańcy Berlina Zachodniego i władze zachodnioniemieckie nie były pewne, czy Stany Zjednoczone, Wielka Brytania i Francja będą w stanie obronić zachodnie sektory i czy w ogóle będą gotowe bronić miasta. Nie było dla nikogo tajemnicą, że bez reakcji Waszyngtonu i zachodniego sojuszu, radziecka inwazja na Berlin Zachodni skończyłaby się szybką kapitulacją miasta.

Wtedy, latem 1961 r., nie mając wielu możliwości, administracja amerykańska i osobiście prezydent John F. Kennedy przekazali Moskwie wyraźny sygnał, gdzie jest wykreślona czerwona linia. Było to utrzymanie zachodniego charakteru zachodniej części Berlina i podtrzymanie jego silnych związków z resztą Niemiec Zachodnich i całego świata zachodniego. Już raz w latach 1948–49 alianci zachodni wspierali z powietrza Berlin Zachodni, kiedy na 10 miesięcy miasto było na rozkaz Stalina odcięte od świata.

"Ich bin ein Berliner"

Kilkanaście lat później, gdy na Kremlu rządził Chruszczow, który polecił budowę Muru Berlińskiego, prezydent Kennedy jeszcze raz zademonstrował, że ZSRR nie może liczyć na to, iż Ameryka porzuci Berlin Zachodni. Niewiele ponad tydzień po zamknięciu granicy wewnątrz Berlina, Kennedy, korzystając z prawa do utrzymywania przez wojska zachodnie lądowego korytarza transportowego do miasta, polecił wzmocnić załogę Berlina Zachodniego i skierował tam z Niemiec Zachodnich nieliczny, symboliczny, dodatkowy kontyngent o sile 1500 żołnierzy amerykańskich. Zachodni Berlińczycy byli zachwyceni. Przeglądając kroniki filmowe z tamtego czasu oraz ówczesne gazety niemieckie, widać, z jakim ogromnym entuzjazmem Berlińczycy powitali wzmocnienie amerykańskich oddziałów w mieście. Dodatkowo NATO dało do zrozumienia, o czym wiedzieli na pewno w Moskwie, że Berlin Zachodni będzie objęty gwarancjami nuklearnymi Waszyngtonu.

W ten sposób symboliczna obecność wojskowa w zachodnich sektorach zagwarantowała Berlinowi Zachodniemu nietykalność ze strony Moskwy aż do końca istnienia NRD w latach 1989/1990 r. Poczucie bezpieczeństwa Berlińczyków wzmacniały dodatkowo wizyty wiceprezydenta USA Lyndona Johnsona, generała Luciusa Claya (kierował operacją mostu powietrznego do Berlina w 1948/49 r.) czy wreszcie samego JFK, który w czerwcu 1963 r. wygłosił legendarne słowa "Ich bin ein Berliner". Do Berlina zresztą często przyjeżdżali prezydenci amerykańscy, między innymi Ronald Reagan, który w 1987 r. wzywał Gorbaczowa do zburzenia muru.

Szachy z Putinem

Zapowiedź rozmieszczenia amerykańskich czołgów i artylerii w Polsce i krajach sąsiednich dzisiaj jest w pewnym sensie podobna do wzmacniania Berlina Zachodniego. Zachód, w tym Amerykanie, nie są dzisiaj gotowi do budowy stałych baz na naszym terytorium, choć takie jest życzenie krajów położonych na wschodzie NATO. Waszyngton, za zgodą europejskich sojuszników, stawia bardziej na symbolikę. W tym wypadku ta symbolika nie ma błahego znaczenia, ponieważ odgrywa podwójną rolę: daje poczucie większego bezpieczeństwa państwom i narodom, które po prostu boją się Rosji Putina, a z drugiej strony jest to wysyłanie Moskwie czytelnego sygnału, że Polska, Litwa, Łotwa, Estonia, Rumunia czy Bułgaria to państwa w pełni należące do zachodniego sojuszu i w pełni cieszą się protekcją amerykańskiego supermocarstwa. Wiadomo przecież, że aby zrównoważyć potęgę wojskową Rosji w Europie Wschodniej, NATO i USA musiałyby rozmieścić tutaj plus minus kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy na stałe. Na razie jest to nierealne, ale w tym wypadku nie tyle liczby, ile stanowczość i właśnie symbolika odgrywają kluczową rolę w geopolitycznych szachach z Putinem. Właśnie on, nieprzewidywalny i agresywny prezydent Rosji, jest największym "sojusznikiem" Polski w staraniach o bazy natowskie czy amerykańskie. Jeśli Putin nadal będzie groził Ameryce i deptał zasady pokojowego sąsiedztwa w Europie między Zachodem a Moskwą, to być może powstaną u nas kiedyś duże bazy wojskowe. I wtedy będzie można powiedzieć, że Polska przypominać będzie bardziej Niemcy Zachodnie z lat zimnej wojny niż Berlin Zachodni z tego samego okresu. I jeszcze raz, odwołując się do symboliki zachodnioberlińskiej: tak, jak wtedy do zachodnich sektorów, tak dzisiaj do Polski czy krajów bałtyckich co jakiś czas przyjeżdżają amerykańscy przywódcy i zapewniają nas o wsparciu. Rok temu Barack Obama powiedział na placu Zamkowym, że Polska nigdy już nie będzie samotna. To tylko symbolika, ale lubimy słuchać takich słów, podobnie jak zachodni Berlińczycy zachwycali się słowami JFK.

Autor: Jacek Stawiski / Źródło: TVN24 Biznes i Świat

Źródło zdjęcia głównego: U.S. Army

Tagi:
Magazyny:
Raporty: