Ostatnia szansa Belgii na przetrwanie?


Dwóch polityków z wrogich obozów wzięło na siebie kierowanie negocjacjami o reformie kraju i sformowaniu nowej koalicji rządzącej w Belgii. W sobotę, po wielu tygodniach starań swoją porażkę ogłosił lider francuskojęzycznych socjalistów, Elio Di Rupo, a niektórzy politycy coraz głośniej mówią o realnej goźbie rozpadu kraju.

Powodem fiaska Di Rupo była niemożność przezwyciężenia waśni między frankofonami i Flamandami. Jego dymisję Król Belgów Albert II przyjął w sobotę wieczorem. W niedzielę wyznaczył mediatorów z dwóch stron dzielącej federalną Belgię granicy językowej: francuskojęzycznego przewodniczącego Izby Deputowanych Andre Flahauta oraz flamandzkiego przewodniczącego Senatu Danny Pietersa. Pierwszy reprezentuje francuskojęzyczną Partię Socjalistyczną, dominującą w pejzażu politycznym na południu kraju i w Brukseli; drugi zaś flamandzkich nacjonalistów z partii N-VA, którzy po tegorocznych, przyspieszonych wyborach w lipcu zostali największą siłą polityczną kraju, głosząc hasła dalszego uniezależnienia Flandrii.

- Obaj dostali misję mediacji w celu wznowienia negocjacji o sformowaniu rządu. To konieczne, by zapewnić dobrobyt gospodarczy i socjalny obywateli a także zapewnić trwałą reformę naszych instytucji - głosi komunikat Pałacu Królewskiego. W niedzielę obaj politycy omówili metodę negocjacji; we wtorek mają rozpocząć wielopartyjne konsultacje.

Trzy miesiące klinczu

Niemal trzy miesiące po wyborach parlamentarnych Belgia nie ma nowego rządu, gdyż partiom flamandzkim i francuskojęzycznym nie udało się uzgodnić reformy kraju i wzmocnienia regionów kosztem państwa federalnego, bez czego nie można zacząć rozmów koalicyjnych. Kolejne propozycje kompromisu wysuwane przez Di Rupo nie zadowoliły głównego partnera w rozmowach, a jednocześnie jego rywala politycznego, lidera N-VA Barta De Wevera.

Kością niezgody są nadal prawa wyborcze i językowe frankofonów żyjących we flamandzkich gminach pod Brukselą (znanych jako okręg wyborczy BHV), oraz przede wszystkim finansowanie regionów, w tym zadłużonej, zdominowanej przez frankofonów belgijskiej stolicy. Do zbliżenia stanowisk nie wystarczyła zgoda frankofonów na przeniesienie na poziom tworzących belgijską federację regionów i wspólnot językowych kolejnych kompetencji: w dziedzinie zdrowia, zatrudnienia, obrony cywilnej, zasiłków społecznych czy turystyki.

Strona frankofońska zrzuciła odpowiedzialność za fiasko w negocjacjach wprost na N-VA, a także na flamandzką partię chadecką CD&V urzędującego wciąż premiera Yvesa Leterme'a.

Ku rozpadowi?

Zdaniem komentatorów, do zgody może skłonić polityków jedynie groźba finansowego ataku spekulacyjnego na Belgię, która nie wychodzi z kryzysu rządowego, a jednocześnie ma dług publiczny zbliżający się do 100 proc. PKB. Politycy za wszelką cenę chcą uniknąć najgorszego rozwiązania, jakim byłoby rozpisanie kolejnych w tym roku wyborów parlamentarnych, które groziłyby dalszym wzmocnieniem N-VA.

Tymczasem w weekend niektórzy politycy zaczęli wprost mówić o groźbie rozpadu kraju. - Miejmy nadzieję, że do tego nie dojdzie, bowiem w przypadku podziału (na Flandrię i Walonię) największą cenę zapłacą najsłabsi - powiedziała francuskojęzyczna, socjalistyczna minister zdrowia i spraw społecznych Laurette Onkelinx w wywiadzie dla bulwarówki "La Derniere Heure".

Od 1 lipca Belgia sprawuje rotacyjną, półroczną prezydencję w Unii Europejskiej. Jednak zarówno program, jak i bieżące sprawowanie unijnego przewodnictwa są przedmiotem konsensu między partiami po obu stronach granicy językowej i nie pojawiają się w debacie politycznej. Za sprawy bieżące wciąż odpowiada dotychczasowy gabinet Leterme'a, który podał się do dymisji.

Źródło: PAP, tvn24.pl