Obama złożył podpis. Ameryka ma dwa miesiące, by uciec znad z klifu fiskalnego


Prezydent Barack Obama podpisał ustawę ratującą Stany Zjednoczone przed spadnięciem z tzw. klifu fiskalnego, czyli jednoczesną podwyżką podatków i wielkimi cięciami socjalnymi. Prezydencki podpis pojawił się pod kompromisową ustawą kilka godzin po je przegłosowaniu w Izbie Reprezentantów.

Osiągnięcie przez Kongres porozumienia ws. uniknięcia tzw. klifu fiskalnego ocenia się w USA jako odsunięcie na później trudnych decyzji o cięciach wydatków rządowych oraz zwycięstwo prezydenta Baracka Obamy ws. podniesienia podatków dla najbogatszych.

Chwilowy oddech

Dzięki podpisanej ustawie Stany Zjednoczone zdołają uniknąć zapaści w gospodarce, choć amerykańskie media podkreślają od wtorku, że dokument, pod którym Obama złożył swój podpis jest "kompromisem" nie zadowalającym ani demokratów ani republikanów i tak naprawdę dopiero z końcem lutego przed Kongresem i Białym Domem stanie decyzja dotycząca przyszłości USA.

Podpis prezydenta pozwala bowiem na dwa miesiące rozmów nad pełniejszą wersją ustawy, która - by uratować finanse największej gospodarki świata - musi zawierać zapisy o cięciach świadczeń socjalnych oraz regulować nowy system podatkowy.

Republikanie podzieleni

Ustawa, jaką podpisał Obama przewiduje, że utrzymane zostaną ulgi podatkowe dla osób, których roczne dochody są niższe niż 400 tys. dol., a 450 tys. dol. w przypadku par. Cięcia budżetowe, które automatycznie weszłyby od nowego roku, mają być odroczone o dwa miesiące.

Za to od razu weszły w życie przegłosowane cięcia w budżecie na obronność kraju, które sięgną ponad 50 mld dol. i cięcia w kilku innych sektorach opiewające na podobną sumę.

Porozumienie zostało uchwalone w Izbie Reprezentantów stosunkiem głosów 257:167. Razem ze 172 demokratami za ustawą zagłosowało 85 republikanów, przeciwko było 151.

"Klif" uderzyłby w miliony

Problem klifu fiskalnego polegał na tym, że gdyby do końca 2012 roku nie doszło w Kongresie do porozumienia w sprawie sposobów redukcji deficytu budżetowego, z końcem 2012 roku nastąpiłyby - na podstawie umowy Białego Domu z Republikanami w Kongresie z roku 2011 - automatyczne głębokie cięcia wszystkich wydatków rządowych na kwotę powyżej 600 mld dolarów. A jednocześnie wygasłyby tymczasowo wprowadzone za prezydentury George'a W. Busha niższe progi podatkowe i nastąpiłby wzrost podatków. Porozumienie nie zostało osiągnięte do 31 grudnia 2012 roku, w ostatecznym terminie, który wcześniej przyjęto. Niemniej nastąpiło, zanim większość instytucji finansowych wznowiła pracę po świątecznej przerwie, dlatego zwłoka miała minimalne znaczenie. Porozumienie nastąpiło po miesiącach zażartego sporu między Białym Domem i Republikanami w Kongresie. Demokrata Obama jest zdania, że większy ciężar zmniejszania deficytu powinni ponieść najzamożniejsi obywatele i w planie redukcji deficytu forsował podwyżkę wszystkich podatków o 1,6 bln USD w ciągu 10 lat. Republikanie nie godzili się dotąd na podwyższenie podatków i wzywali do głębszych cięć wydatków administracyjnych niż Demokraci i prezydent.

Konsekwencje dla milionów

Klif fiskalny bezpośrednio i właściwie "od zaraz" dotknęłyby kilkadziesiąt milionów Amerykanów. Dwa dni przed końcem roku analitycy stacji NBC policzyli, co "klif" będzie oznaczał dla przeciętnego obywatela i przeciętnego portfela.

Zmiany najbardziej dotknęłyby oczywiście najbiedniejszych. Poszkodowani zostaliby bezrobotni, a więc przede wszystkim osoby młode i w wieku przedemerytalnym, które w ostatnich latach straciły pracę w wyniku masowych zwolnień w wielu firmach.

Klif fiskalny miał spowodować cofnięcie świadczeń dla prawie pięciu milionów obywateli, którzy nie podjęli pracy po 26 tygodniach przysługującego im zasiłku dla bezrobotnych. To niebezpieczeństwo znów stanie się realne, jeżeli przed końcem lutego nie dojdzie do podpisania pełnego tekstu porozumienia.

Zagrożone były też pensje pracowników. Bez porozumienia pracodawcy musieliby oddać w ramach ubezpieczenia dodatkowe 2 proc. pensji zatrudnionych i z pewnością zrobiliby to, obcinając im je z przychodów.

W końcu doszłoby też do podniesienia podatków, które spowodowałoby zniknięcie z domowego portfela 400 dol. rocznie w grupie 20 proc. najuboższych obywateli, nawet 2 tys. dol. w grupie 60 proc. z tzw. niższej klasy średniej i ok. 14 tys. dol. z tych z wyższej klasy średniej. Najbogatsi podatnicy (2 proc. ogółu) zapłaciliby z kolei średnio 120 tys. dol. więcej.

Autor: adso//bgr / Źródło: reuters, pap