Noblistka "zdobyła mandat". Historyczny dzień dla Birmy

Aktualizacja:

Birmańska opozycjonistka Aung San Suu Kyi zdobyła miejsce w parlamencie w niedzielnych wyborach uzupełniających - twierdzi jej ugrupowanie Narodowa Liga na rzecz Demokracji (NLD), powołując się na nieoficjalne wyniki głosowania. Sama partia miała natomiast zdobyć 30 miejsc z 45, które są przedmiotem głosowania. Oficjalne wyniki będą znane dopiero za kilka dni. Zwycięstwo opozycji będzie czysto symboliczne, bowiem cały parlament ma 1160 miejsc, z czego jedną czwartą ma zagwarantowane wojsko, a resztę niemal w całości okupuje przychylna im partia.

Lokale wyborcze otwarto w niedzielę o godz. 6.00 czasu lokalnego (1.30 w nocy czasu polskiego). 66-letnia laureatka Pokojowej Nagrody Nobla (z 1991 roku), którą władze przez 15 lat przetrzymywały w areszcie domowym, startuje w okręgu Kawhmu, pod Rangunem.

Analitycy zgodnie podkreślają, że władze Birmy nie są zachwycone perspektywą wejścia znanej na całym świecie opozycjonistki do parlamentu, ale muszą stworzyć wrażenie bardziej demokratycznych aby wyjść z trwającej od dziesiątków lat międzynarodowej izolacji.

Zmiany czy kosmetyka?

Rywalizacja w wyborach toczy się o 45 miejsc - 37 w izbie niższej, czyli Izbie Reprezentantów, 6 w izbie wyższej, czyli Izbie Narodowości, oraz o 2 w zgromadzeniach regionalnych. Narodowa Liga na rzecz Demokracji, której członkiem jest Suu Kyi, walczy o 44 mandaty.

Według nieoficjalnych wyników podawanych przez partię noblistki, udało się zdobyć 30 miejsc w parlamencie. Sama Suu Kyi miała wygrać w swoim okręgu znaczącą przewagą głosów. Jeśli te informacje potwierdzą się, będzie to milowy krok w historii tego południowo-wschodniego azjatyckiego kraju. Od przebiegu głosowania Zachód uzależnia zniesienie sankcji wobec Birmy, rządzonej przez nominalnie cywilne władze, składające się głównie z byłych członków junty.

Oficjalne wyniki zostaną podane dopiero za kilka dni. Jednak nawet wyraźne zwycięstwo opozycji nie będzie miało realnego wpływu na politykę Birmy. Wojskowi mają zagwarantowaną jedną czwartą miejsc w parlamencie, którego izba niższa ma 440 miejsc, a wyższa 224. 80 proc. pozostałych miejsc przypada z kolei zbliżonej do wojska Partii Związku Solidarności i Rozwoju. W wyborach startuje 160 kandydatów z 17 partii, w tym z sześciu nowo powstałych ugrupowań.

Zgniły kompromis?

Przez niektórych 66-letnia Suu Kyi, uważana za ikonę birmańskiej demokracji, krytykowana jest za to, że ubiegając się o miejsce w parlamencie idzie na kompromis z władzami, które przez 15 lat przetrzymywały ją w areszcie domowym, i podpisuje pakt z diabłem.

Jak relacjonował PAP polski obserwator wyborów Maciej Kuziemski z Instytutu Lecha Wałęsy, Suu Kyi mówiła na piątkowej konferencji prasowej w Rangunie, że nawet jeśli miałaby zostać wykorzystana przez rząd, to jest gotowa się poświęcić dla dobra narodu. - Noblistka podkreśla, że jakikolwiek sygnał zmian będzie dla niej ważniejszy niż osobiste koszty, które będzie musiała ponieść - relacjonował z Rangunu Kuziemski.

Noblistka podkreśla, że jakikolwiek sygnał zmian będzie dla niej ważniejszy niż osobiste koszty, które będzie musiała ponieść Maciej Kuziemski

W Birmie powoli zmienia się krajobraz polityczny. W marcu 2011 roku rządząca od lat junta przekazała formalnie władzę popieranej przez nią administracji cywilnej. Prezydent Thein Sein, były wojskowy, rozpoczął dialog z demokratyczną opozycją i zapowiedział dalsze reformy. W listopadzie Thein Sein podpisał znowelizowaną ustawę o partiach politycznych, która umożliwiła Suu Kyi powrót do polityki.

Dla teoretycznie cywilnych władz, składających się głównie z byłych członków junty, stawka w wyborach jest wysoka. Rząd liczy, że jeśli głosowanie zostanie uznane przez społeczność międzynarodową za sprawiedliwe, Zachód rozważy zniesienie sankcji gospodarczych. Po latach krytykowania generałów Zachód popiera trwające od roku reformy, które zaskoczyły nawet największych przeciwników władz w nowej stolicy, Najpjidaw.

Podzielona junta

Kuziemski mówił, że sami generałowie są podzieleni na skrzydło liberalne, którego głównym przedstawicielem jest prezydent Thein Sein, i twardogłowych. Zdaniem polskiego obserwatora niedawne reformy i obecne wybory są sygnałem, że do głosu dochodzi liberalne skrzydło, które chce "zagrać na nosie Chinom". Część generałów zorientowała się, że jeżeli kraj nadal będzie zwrócony w stronę Chin, to w perspektywie kilkunastu lat może stać się on chińską prowincją - mówił polski obserwator.

Dla mniejszości etnicznych, których w Birmie jest ponad 100, wybory to "mały kroczek na drodze do zagwarantowania ich praw" do religii czy nauczania własnego języka - opowiadał Kuziemski. Przedstawiciele mniejszości, z którymi spotykają się obserwatorzy, uważają, że pani Suu Kyi jest gwarantem poszanowanie tych praw. - Jej ojciec, szanowany generał Aung San uważał, że najlepszym rozwiązaniem dla Birmy jest, by została ona konfederacją z szeroko posuniętą autonomią - tłumaczył.

Jednak zdaniem opozycjonistów czy więźniów politycznych, którzy niedawno odzyskali wolność, decydujące będą dopiero wybory parlamentarne w 2015 r.


Źródło: PAP