Niezwykły ratunek na oceanie. Boeing z 270 pasażerami szukał jachtu


Pasażerowie kanadyjskiego Boeinga 777 przeżyli niezwykłą "przygodę" podczas lotu z Vancouver do Sydney. Ich samolot stał się na chwilę maszyną ratowniczą i latał na małej wysokości zygzakiem, a oni wyglądali przez okno szukając wzywającego pomocy jachtu.

Maszyna należąca do linii Air Canada w poniedziałek nad ranem czasu lokalnego zbliżała się właśnie do końca swojej długiej 12-godzinnej podróży w poprzek Pacyfiku i załoga szykowała się do rozpoczęcia zniżania. 270 pasażerów spodziewało się, że za mniej niż godzinę będą w Sydney.

Samolotem na ratunek

Około godziny ósmej rano z pilotami skontaktowali się kontrolerzy obszaru i przekazali im informację, że w pobliżu ich pozycji uruchomił się automatyczny nadajnik satelitarny EPIRB, oznaczający wzywanie pomocy z małego jachtu. Kapitan obliczył, że ma około 300 kilometrów do miejsca, z którego nadchodziły sygnały i uznał, że zapas paliwa pozwala mu na rozpoczęcie akcji ratowniczej.

- Wykonaliśmy więc zwrot i zaczęliśmy zniżanie z naszej wysokości przelotowej około 11 kilometrów - powiedział kapitan samolotu Andrew Robertson. - Wiedziałem, że będziemy musieli być naprawdę nisko, żeby coś zobaczyć. Nadlatując nad wskazany obszar byliśmy na mniej niż dwóch kilometrach - dodał pilot.

Kapitan uprzednio wyjaśnił pasażerom niecodzienną sytuację awaryjną i poprosił wszystkich o wyglądanie przez okna. Okazało się, że jedna osoba na pokładzie miała przy sobie silną lornetkę, którą przejął pierwszy oficer.

Udane "polowanie"

To właśnie pilot uzbrojony w lornetkę pierwszy dostrzegł dryfujący jacht, w momencie gdy samolot wszedł w łagodny zakręt w kierunku Sydney. Z wysokości niemal dwóch kilometrów nie udało się jednak dokładnie rozpoznać sytuacji na pokładzie.

Samolot wykonał więc nawrót i przeleciał drugi raz nad jachtem, tym razem na wysokości zaledwie nieco ponad kilometra. Udało się stwierdzić, że na pokładzie widać trzy sylwetki, z których dwie okazały się później być torbami. Załoga przesłała dokładną pozycję jachtu na brzeg. Stało się to w mniej niż pół godziny od uruchomienia nadajnika EPIRB.

Kapitan podkreślił, że żeglarz miał szczęście, bowiem sygnał z jego nadajników ratunkowych był bardzo słaby. - Usłyszeliśmy go dopiero z około kilometra - stwierdził Robertson.

Happy end

Po zlokalizowaniu jachtu samolot zawrócił do Sydney. Poszukiwania zajęły 40 minut. Samotny żeglarz spędził natomiast jeszcze 14 godzin na swoim uszkodzonym jachcie, zanim podjął go statek ratowniczy. Jego łódź była na tyle uszkodzona, że pozostawiono ją na morzu.

Tego rodzaju akcje są niezwykle rzadkie. Robertson, który lata za sterami samolotów Air Canada od 1973 roku, nigdy nie brał udziału w czymś podobnym.

Autor: mk//gak/k / Źródło: Aviation Herald, "The Globe and Mail"