"Nie wrócę do elektrowni, chyba że będę głodował"

Aktualizacja:

Poważna awaria w elektrowni atomowej Fukushima I skupiła uwagę mediów na japońskim przemyśle energetyki jądrowej. Spowodowało to ujawnienie skrywanych sekretów o realiach pracy w japońskich elektrowniach. Okazuje się, że ponad 80 procent pracowników to słabo opłacani najemni robotnicy, którzy z narażeniem życia pracują w warunkach silnego promieniowania i są zastraszani, aby z nikim o tym nie rozmawiać.

Po poważnej awarii w Fukushimie I część robotników zdecydowała się opowiedzieć o swoich doświadczeniach. Dziennikarze zainteresowali się też małymi organizacjami, które już od wielu lat próbowały zwrócić uwagę na ciężki los robotników najemnych w elektrowniach.

Katastrofa na horyzoncie

 
Zdjęcia fali tsunami zrobione w elektrowni Fukushima I (Fot. TEPCO) 

Jednym z robotników, którzy przełamał się i porozmawiał z dziennikarzami, jest Masayuki Ishizawa. W momencie trzęsienia ziemi 11 marca był w elektrowni Fukushima I i pracował przy remoncie reaktora nr. 3. Gdy tylko zaczęły się silne wstrząsy, wszyscy wybiegli z budynku.

- Zobaczyłem, że kominy i dźwigi kołyszą się jak trawa. Wszyscy krzyczeli w panice - wspomina Japończyk w rozmowie z "New York Timesem". Tłum ludzi rzucił się do bramy elektrowni, aby jak najszybciej wydostać się z zakładu. Jednak strażnik nie chciał nikogo wypuścić. Domagał się zgody przełożonych na nadzwyczajne opuszczenie pracy.

- Chciał dokładnie oglądać wszystkie identyfikatory, ciągle robił problemy. Zniecierpliwiony obejrzałem się na morze i zobaczyłem złowrogą ciemną kreskę na horyzoncie, wiedziałem że to wielka fala - wspomina 55-letni Ishizawa. - Zaczęliśmy krzyczeć na strażnika. "Co ty wygadujesz?! Nie widzisz, że zbliża się tsunami? - dodaje.

Większości pracowników w końcu udało się wydostać z elektrowni. Jednak kilkunastu jest po ponad miesiącu uznawanych za zaginionych. Właściciel elektrowni, koncern TEPCO, nie ujawnia jednak wiele informacji na ten temat. Dwa ciała przypadkiem znaleziono podczas akcji ratunkowych w uszkodzonych reaktorach.

Ciemna strona

Milczenie w sprawie zaginionych pracowników jest jednym z licznych fragmentów ponurego obrazu realiów pracy w elektrowniach. Kolejny to skrywane realia pracy ratowników w uszkodzonej elektrowni i ryzyko na jakie są wystawiani ludzie, którzy starają się opanować największy atomowy kryzys w powojennej Japonii.

Według dziennikarzy w całym japońskim przemyśle atomowym istnieją dwie kategorie pracowników. Pierwsza, stanowiąca około 12 proc. rzeszy 83 tysięcy osób pracujących w elektrowniach, to wysokoopłacani specjaliści zatrudnieni w wielkich koncernach jak TEPCO, Hitachi czy Toshiba.

Pozostałe 88 proc. to pracownicy najemni zatrudnieni przez małe firmy wynajmowane do okresowych prac przez koncerny. Są słabo opłacani, słabo wyszkoleni i nie dba się o ich zdrowie. - To skrywane oblicze przemysłu nuklearnego. Gdziekolwiek są niebezpieczne warunki, są wysyłani ci ludzie. Wiąże się to z wysokim niebezpieczeństwem dla nich i dla elektrowni - twierdzi Yuko Fujita, były profesor fizyki na Uniwersytecie Keio w Tokio.

Według japońskiej Agencji Bezpieczeństwa Nuklearnego i Przemysłu, ci słabo wykształceni ludzie, zwabiani do niebezpiecznej pracy relatywnie wysoką płacą byli w 2009 roku narażeni na 16-krotnie wyższe promieniowanie niż "elita", czyli pracownicy TEPCO. W uszkodzonej elektrowni Fukushima I, 88 proc. pracowników należała właśnie do tej niższej grupy. Także obecnie zdecydowana większość ratowników to właśnie pracownicy najemni.

Atomowe piekło

Dziennikarz pracujący dla "New York Timesa" zdołał przeprowadzić wywiady z kilkoma pracownikami kontraktowymi z elektrowni. Większość z nich nie chciała podać imion ze strachu przed Yakuzą (japońską mafią), która kontroluje cześć firm wynajmowanych przez koncerny. Część z nich to zwykli robotnicy budowlani, inni to rolnicy skuszeni wyższymi zarobkami.

Robotnicy opowiadają o pracy w ciągłym strachu przed zwolnieniem, ukrywaniem obrażeń przed pracodawcą oraz pracą w bardzo ciężkich i niebezpiecznych warunkach. W najgorszych przypadkach muszą wystawiać się na tak wysokie promieniowanie, że jeden zawór odkręcają na zmianę. W bezpiecznym miejscu stoi nadzorca z stoperem, który po kolei puszcza robotników, z których każdy przekręca zawór o trochę, po czym musi natychmiast wracać, ponieważ inaczej wystawi się na groźną dawkę radiacji. Praca w uszkodzonej elektrowni Fukushima I ma obecnie wyglądać podobnie.

Jeden z robotników, Takeshi Kawakami, opowiada o czyszczeniu zbiornika po zużytym paliwie jądrowym przy reaktorze nr. 1 w elektrowni Fukushima I. Pracownicy najemni pojedynczo schodzili do basenu, z którego spuszczono wodę i wyjęto pręty paliwowe, mopami oraz szmatami wycierali radioaktywny osad na ścianach. Każdy z nich nosił dozymetr, który dźwiękowo sygnalizował przekroczenie dopuszczalnej dawki promieniowania. Zazwyczaj ostrzegawczy sygnał rozlegał się po 20 minutach pracy.

Robotnicy starali się za wszelką cenę unikać napromieniowania, ale nie z obawy o zdrowie. - Jeśli twój dozymetr wykaże ponad 50 milisiwertów, tracisz pracę. To najgorsze - mówi anonimowo jeden robotnik.

Skrywana tajemnica

Od połowy lat 70. XX wieku około 50 pracownikom najemnym udało się uzyskać odszkodowania po wykryciu u nich białaczki i różnych form raka. W większości wypadków nie udaje im się jednak dowieść związku między chorobą a pracą w elektrowni. U Takeshi Kawakami wykryto raka żołądka i jelit, ale nie liczy na odszkodowanie.

Informacje o losie robotników rzadko przebijają się do japońskich mediów. W 2010 roku pojawił się raport o pracowniku z Fukushimy, który podczas prac w turbinie reaktora wytarł twarz ręcznikiem wcześniej użytym do zbierania radioaktywnej wody. Jego twarz uległa silnemu napromieniowaniu, ale los robotnika pozostaje nieznany, chociaż TEPCO zobowiązała się do dostarczania specjalnych ręczników do wycierania potu. Zazwyczaj jednak pracownicy są szczelnie oddzielani od mediów.

Pomimo takich doniesień nie ma problemów ze znalezieniem robotników. Masayuki Ishizawa mówi, iż za dwie godziny pracy w elektrowni otrzymywał 350 dolarów, dwa razy więcej niż w jego wcześniejszej pracy. Niektórzy z jego kolegów mieli otrzymać 1100 dolarów za dzień pracy. Stawki wahają się w zależności od oczekiwanego poziomu niebezpieczeństwa.

Ishizawa otrzymał propozycję powrotu do uszkodzonej elektrowni Fukushima I, ale odmówił, pomimo specjalnie hojnej płacy. - Nie wrócę do elektrowni, chyba że będę głodował - mówi Japończyk. - Potrzebuje pracy, ale bezpiecznej - dodał.

Źródło: nytimes.com