"Nie przerażać stopniem upośledzenia". Rosja nie kocha swoich sierot

Dzieci niepełnosprawne w Rosji Андреа Маццарино/Human Rights Watch

- U nas na obozie odpoczywają normalne dzieci! Tańczą, płynnie mówią po angielsku. Wyobraźcie sobie, co się zacznie, kiedy one zobaczą tamtych – tak kierowniczka położonego pod Moskwą obozu dla dzieci uzasadniała, dlaczego nie chce nawet wpuścić na teren ośrodka kilku autokarów z niepełnosprawnymi umysłowo nastolatkami ze stołecznych domów dziecka. Sprawa odbiła się w Rosji szerokim echem i wywołała dyskusję o traktowaniu niepełnosprawnych dzieci, a przede wszystkim niepełnosprawnych sierot w tym kraju.

5 czerwca 48 wychowanków domów dziecka z Moskwy przyjechało kilkoma autokarami do ośrodka Rakieta w rejonie nogińskim. Dzieci w wieku od 6 do 16 lat miały spędzić w nim kilka tygodni. Nie zostały jednak wpuszczone na teren kolonii, mimo że pobyt został opłacony przez władze Moskwy, a kolonie zorganizowała firma turystyczna, która wygrała przetarg.

Inne dzieci

Rosyjska dziennikarka Wiera Szengelia, która pojechała z dziećmi, by napisać reportaż o ich wakacjach, była oburzona tym, w jaki sposób je potraktowano – nie dostały od kierownictwa kolonii nawet wody i jedzenia po długiej podróży.

Naczelnik kolonii dla dzieci usiłowała tłumaczyć się, że nie wiedziała, "jakiego rodzaju dzieci" mają przyjechać do podległego jej ośrodka.

- Według słów kierownictwa obozu były to dzieci upośledzone w stopniu ciężkim, przez co personel nie mógł zapewnić im bezpieczeństwa i odpoczynku, a z dziećmi nie było rzekomo personelu medycznego – mówił po incydencie dziennikarzom szef moskiewskiego departamentu ochrony społecznej Władimir Pietrosian. Jak podkreślił, tłumaczenie to było całkowicie nieuzasadnione, m.in. dlatego, że z dziećmi przyjechało pięć pielęgniarek.

- Ministerstwo zdrowia przyjęło postanowienie, że upośledzenie umysłowe nie jest przeciwwskazaniem do wypoczynku w ośrodkach uzdrowiskowych – podkreślił Pietrosian.

Obrzydzenie i przerażenie

Dziennikarka portalu informacyjnego vesti.ru Maria Swiesznikowa, komentując incydent, stwierdziła, że "rozumie, dlaczego kierownictwo podjęło tak kontrowersyjną decyzję".

"Pomijając brak odpowiedniego miejsca i przeszkolonego w opiece nad umysłowo niepełnosprawnymi dziećmi opiekunów" – zauważa Swiesznikowa – "trzeba wziąć pod uwagę to, co najważniejsze: tam były też najzwyklejsze zdrowe dzieci. Niczego nie podejrzewając, przyjechały na tradycyjny wypoczynek: pobudka, gimnastyka, wyprawy, konkursy, tańce. Dla nich całkowitym zaskoczeniem byłoby pojawienie się na tym samym terenie innych dzieci. Przy czym takich, z których stanem należy się ciągle liczyć, które potrafiłyby u nieprzygotowanego dziecka wywołać gwałtowną negatywną reakcję, obrzydzenie, przerażenie" – czytamy na portalu vesti.ru.

Dziennikarka jest przekonana, że rodzice "normalnych dzieci" zabraliby je z kolonii i zażądali zwrotu pieniędzy.

Nie narażać na widok

Ten krótki komentarz zmusza do refleksji, w jaki sposób traktowane są przez społeczeństwo rosyjskie osierocone dzieci niepełnosprawne umysłowo lub ruchowo. Często usuwa się je sprzed oczu społeczeństwa, by nie "przerażać" stopniem ich upośledzenia.

Jak podkreślają autorzy raportu "Porzucone przez państwo", opracowanego przez Human Rights Watch we wrześniu 2014 roku, w Rosji bezzasadnie wysoka jest liczba dzieci niepełnosprawnych, przebywających w specjalnych instytucjach.

Dokument powstał w oparciu o rozmowy z ponad 200 dziećmi, ich rodzicami, aktywistami społecznymi oraz pracownikami 10 ośrodków dla dzieci niepełnosprawnych w różnych miastach w Rosji.

Bez opieki

"Niepełnosprawność ma ok. 45 proc. dzieci przebywających w specjalnych instytucjach państwowych, podczas gdy wśród ogólnej populacji dzieci w Rosji dzieci niepełnosprawne stanowią tylko 2-5 proc." - podkreśla autorka raportu. Dodaje, że takie dzieci często są pozbawiane nie tylko uwagi personelu, ale podstawowej opieki, takiej jak mycie.

"Wiele dzieci cierpi z powodu nienależytego wyżywienia, a także braku opieki medycznej i rehabilitacji, co doprowadzało do znacznego zahamowania rozwoju fizycznego i intelektualnego" – czytamy w raporcie, którego autorzy podkreślają, że "personel, często w dobrej wierze, wiąże dzieci, nie pozwalając im na samodzielne działanie. Wiele dzieci zajmuje tzw. 'pokoje leżące', z których niemal nie wychodzą, a większość czasu spędzają, leżąc na łóżku. W wielu przypadkach dostają mocne leki uspokajające, psychotropowe, by nie przeszkadzały personelowi swoją nadpobudliwością".

"Dzieci przebywające w instytucjach zamkniętych spotykają się z całym szeregiem czynników, które stanowią przeszkodę w adopcji lub trafieniu do rodziny zastępczej" – piszą autorzy raportu Human Rights Watch.

Nie rokuje

Niemal 30 proc. dzieci niepełnosprawnych w Rosji mieszka w państwowych instytucjach, w oderwaniu od rodziny i społeczeństwa. Wiele z nich to sieroty.

Duża liczba dzieci niepełnosprawnych pozostaje w ośrodku tylko dlatego, że lekarze przekonują rodziców, że dziecko "nie rokuje" i że rodzice nie będą w stanie zapewnić mu należytej opieki.

Przeszkody

Jednocześnie, jak podkreślają autorzy raportu, dzieci niepełnosprawne stykają się z całym szeregiem przeszkód, uniemożliwiających adopcję lub oddanie dziecka do rodziny zastępczej. Brakuje też wsparcia ze strony państwa dla rodzin, które adoptowały dziecko. Częste są też próby przekonywania, że "adopcja dziecka niepełnosprawnego wiąże się z ogromnymi kosztami, przed którymi urzędnicy chcą ostrzec".

Rosjanie nie kwapią się do adopcji dzieci. "85 proc. z nich nie bierze takiego rozwiązania pod uwagę" – informuje m.in. Radio Swoboda.

Władze państwa są jednak w stanie skutecznie zablokować wyjazd rosyjskich dzieci za granicę.

Dwa lata po uchwaleniu przez rosyjski parlament tzw. "ustawy Dimy Jakowlewa" (przyjętej w styczniu 2013 roku jako odpowiedź na tzw. listę Siergieja Magnitskiego), która zakazywała Amerykanom adopcji rosyjskich dzieci, na nowy dom i rodziców czekało ok. 200 dzieci, które nie zdążyły wyjechać do Stanów Zjednoczonych zanim zaczął obowiązywać ten restrykcyjny przepis. Wiadomo, że co najmniej pięcioro dzieci spośród tych, które nie zdążyły wyjechać do USA, już nie żyje.

Pretekst

Adoptowany w lutym 2008 roku przez parę Amerykanów Dima Jakowlew zginął w wyniku nieszczęśliwego wypadku cztery miesiące później – ojciec adopcyjny na dziewięć godzin pozostawił go w zamkniętym nagrzanym od słońca samochodzie. Chłopiec w chwili śmierci miał rok i dziewięć miesięcy. Amerykanin został uniewinniony, choć groziło mu do 10 lat więzienia.

O sprawie zrobiło się głośno, zwłaszcza gdy amerykańskie władze sporządziły tzw. listę Magnitskiego i wpisały na nią osoby, które przyczyniły się do śmierci rosyjskiego prawnika pracującego dla amerykańskim funduszu Hermitage Capital. Odkrył on i nagłośnił przypadek masowej korupcji urzędników. W listopadzie 2008 roku został aresztowany i oskarżony o nadużycia finansowe. Bity i prześladowany zmarł w więzieniu w 2009 r., nie doczekawszy procesu.

Przyjęciu "ustawy Dimy Jakowlewa" towarzyszyła intensywna kampania antyamerykańska w rosyjskich mediach federalnych. Kilka tysięcy dzieci, co roku adoptowanych przez amerykańskie i europejskie rodziny, nie miało już szans na wyjazd z kraju.

Niczyje

Reżyser Olga Siniajewa, autorka filmu o niepełnosprawnych sierotach, była jedną z organizatorek protestu "Niczyje. Pułk sierot", który odbył się w centrum Moskwy 1 czerwca, w Międzynarodowy Dzień Dziecka. Protestujący chcieli zwrócić uwagę na to, że w Federalnym Banku Danych figuruje niemal 90 tys. sierot, z których wiele to dzieci niepełnosprawne.

- Oficjalne dane świadczą o tym, że w domach dziecka przebywa ok. 87 tys. sierot. Te dane są jednak znacznie zaniżone, takich dzieci może być w różnego rodzaju ośrodkach dwa razy więcej. Przy czym nie są to pełne sieroty, których rodzice nie żyją – mówiła Siniajewa w rozmowie z Radiem Swoboda. – Wskaźnikiem efektywności gubernatora jest niska liczba sierot w domach dziecka, dlatego rodzice pozostawiają swoje dzieci, oświadczając, że mają trudną sytuację materialną i co pół roku je ponawiają. Dziecko znajduje się w systemie, a w rzeczywistości nie ma go w żadnych bazach domów dziecka. Nie szuka się dla niego rodziny. A jednocześnie może ono latami przebywać w tym systemie zamkniętych internatów i ośrodków – podkreśliła reżyser.

Nieludzka ustawa

- Uważam, że "ustawa Dimy Jakowlewa" jest niehumanitarna i nieludzka. Najpierw trzeba zbudować swój system pomocy, a dopiero później coś komuś zakazywać. Nie wolno płacić losem dzieci – powiedziała Siniajewa. – Doskonale wiemy, że spośród sierot, które nie zdążyły zostać adoptowane, zanim zaczęła obowiązywać ustawa zakazująca adopcji rosyjskich dzieci Amerykanom, wiele już nie żyje. Na przykład Kadyr czy Dasza z zespołem Downa. W Rosji nie ustawiają się kolejki chętnych do adoptowania 2800 dzieci z tym zespołem – powiedziała reżyser.

- Różne fundacje charytatywne zbierają pieniądze na leczenie dzieci. Ale ani razu nie widziałam, żeby zbierano na leczenie sierot. Takie dzieci chorują "na państwowym". Można się jedynie domyślać tego, jaka jest jakość takiego leczenia, skoro pieniędzy na operacje dla dzieci z pełnych rodzin szuka się w pozapaństwowych źródłach. Po prostu o sieroty nie ma się kto upomnieć – podkreśliła Siniajewa.

"Nie przerażać stopniem upośledzenia". Rosja nie kocha swoich sierot
"Nie przerażać stopniem upośledzenia". Rosja nie kocha swoich sierotHuman Rights Watch

Autor: Agnieszka Szypielewicz\mtom / Źródło: Radio Swoboda, medusa.io, hrw.org, vesti.ru

Źródło zdjęcia głównego: Андреа Маццарино/Human Rights Watch