Odciąć się od Trumpa czy budować kapitał na jego dziedzictwie? "Jest myślenie o tym, co należy zrobić"

Źródło:
PAP

Kolejny impeachment Donalda Trumpa to test dla republikanów. Członkowie Grand Old Party muszą skalkulować, czy po zamieszkach na Kapitolu chcą odciąć się od byłego prezydenta i uznać go winnym wzywania do szturmu na budynek Kongresu, czy budować swój kapitał w oparciu o jego polityczne dziedzictwo – mówi ekspert Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych Mateusz Piotrowski.

Do uznania Donalda Trumpa winnym "podżegania do powstania" potrzebna jest w Senacie większość 2/3 głosów (67 ze 100 głosów). Proces, według zapowiedzi ma się rozpocząć po inauguracji Joe Bidena i przejęciu kontroli nad Senatem przez demokratów, ale nieprędko, gdyż priorytetowe dla nowej administracji jest zatwierdzenie kandydatów na stanowiska i przyjęcie kolejnej ustawy pomocowej w związku z pandemią COVID-19 - wskazuje Piotrowski.

OGLĄDAJ TVN24 W INTERNECIE >>>

Celem demokratów, którzy uważają, że Trump podżegał swoich zwolenników do szturmu na Kapitol, jest zablokowanie mu możliwości ubiegania się o najwyższy urząd w państwie w przyszłości. Może się to jednak stać dopiero po stwierdzeniu winy w Senacie. W drodze odrębnego głosowania, zwykłą większością głosów (51 ze 100) może zostać zablokowana możliwość objęcia przez niego jakiegokolwiek urzędu - czy to wybieralnego w wyborach czy mianowanego - tłumaczy ekspert.

- Jeżeli Trump zostanie uniewinniony w procesie w Senacie, to o tym drugim głosowaniu nie ma mowy. Tak mówi konstytucja USA, to jest dodatek do stwierdzenia winy, bez niego nie można zagłosować za tą sprawą – podkreśla. - Oczywiście, wszystko rozbija się o ewentualny ponowny start Trumpa w wyborach prezydenckich w 2024 roku, wątpię bowiem, żeby chciał on startować do Kongresu. Natomiast ten zakaz formalnie jest szerszy, nie precyzuje, że chodzi o najwyższy urząd, tylko o wszystkie funkcje państwowe - wyjaśnia Piotrowski.

Start Trumpa?

Według Piotrowskiego ewentualny start Trumpa w wyborach w 2024 roku raczej nie byłby zagrożeniem dla demokratów. - Trump stał się przegranym kandydatem w 2020 roku, a po zajściach na Kapitolu z 6 stycznia wcale nie byłby silny na tyle, żeby rywalizować z przyszłym kandydatem Partii Demokratycznej (Joe Biden zapowiedział, że nie będzie drugi raz kandydował- przyp. red.) – ocenia Piotrowski. I dodaje, że wśród republikanów może powstać przekonanie, że dla ich partii nie byłby korzystny ponowny start Trumpa w wyborach z ramienia GOP.

Zwraca też uwagę, że republikanie muszą "mieć z tyłu głowy" to, że jeśli w drodze impeachmentu Trump nie zostanie ostatecznie skazany, to może zdecydować się na start w wyborach jako kandydat niezależny. - On jednak ma ogromne poparcie i w tych ostatnich wyborach to udowodnił – podkreśla ekspert.

- Ruch Make America Great Again to platforma ludzi, która jest ewidentnie związana bardziej z Trumpem niż z Partią Republikańską. I to jest właśnie poniekąd zagrożenie dla republikanów, bo gdyby Trump wystartował jako kandydat niezależny, niechcący się identyfikować z republikanami, odebrałby im elektorat – przewiduje Piotrowski. - Szanse, że zdołałby wygrać, są raczej niewielkie, gdyż w historii USA system dwupartyjny zawsze dzielnie się bronił. I nawet cieszący się ogromnym poparciem kandydaci niezależni, którzy wychodzili z partii, zabierali jej znaczną część elektoratu, ostatecznie nie mieli wielkich szans - zauważa.

Według analityka PISM również ten aspekt republikanie muszą przemyśleć, rozważając kwestię "ewentualnej blokady Trumpa". - Wybory w 2024 roku byłyby wtedy '"na stracenie" – uważa Piotrowski. - Jeżeli kandydatem nie będzie Trump, to republikanie wystawią kogoś innego, a jednocześnie będzie startował Trump, który z pewnością odbierze im znaczący elektorat. Jestem w stanie wyobrazić sobie, że Trump uzyska bardzo zbliżony wynik do potencjalnego kandydata Partii Republikańskiej, co łącznie mogłoby być połową potrzebnych głosów do uzyskania prezydentury. I gdzie ci dwaj kłóciliby się o ten sam elektorat, demokrata zebrałby bezpiecznie swoją pulę - zauważa.

Ekspert wskazuje, że gdyby Trump został skazany w procesie impeachmentu, zostałby pozbawiony emerytury prezydenckiej i dodatkowych przywilejów określonych w Ustawie o byłych prezydentach, takich jak np. możliwość korzystania ze szpitala wojskowego czy środki na zorganizowanie własnego biura, oprócz środków na bibliotekę. - To są niewielkie straty, szczególnie dla Donalda Trumpa, który dysponuje olbrzymimi pieniędzmi i ma z pewnością doskonałe ubezpieczenie medyczne. Trump i tak swoją pensję prezydencką przekazuje na cele charytatywne, więc podejrzewam, że z emeryturą zrobiłby to samo – dodaje.

Natomiast byłemu prezydentowi nie odebrano by ochrony Secret Service. - To zostało tak przewidziane, że nawet jeżeli prezydent USA jest usuwany z urzędu, to nadal dożywotnio przysługuje mu ochrona – tłumaczy ekspert.

"Akt odwagi" 10 republikanów

Pytany o rozdźwięk w Partii Republikańskiej podczas głosowania w Izbie Reprezentantów w sprawie impeachmentu, Piotrowski ocenił, że wyłamanie się 10 republikanów "to akt odwagi". 13 stycznia izba zagłosowała za impeachmentem stosunkiem 232 głosów do 197 głosów przeciw. Jednak nawet wśród republikanów głosujących przeciwko impeachmentowi byli i tacy, którzy uznają wynik listopadowych wyborów Biden-Harris, zamiast Trump-Pence. - Większość kongresmenów Partii Republikańskiej jednak wierzy w obecny system wyborczy. W ramach tego samego systemu zostali wybrani i objęli mandat i kwestionowanie tego przez nich samych jest niebezpieczne – wskazuje Piotrowski.

- Skłaniałbym się ku temu, że ta 10, która się wyłamała, była jednak odważna, chociażby ze względu na groźby karalne (grożenie śmiercią), jakie padały pod adresem kongresmenów w przeddzień głosowania w Izbie Reprezentantów. Wierzę, że mogli być tacy, którzy nie zdecydowali się na to głosowanie, bo i tak demokraci mieli zabezpieczoną liczbę głosów, by impeachment przepchnąć. Więc dlaczego mieliby się narażać? Ale poza zagrożeniem życia mieli też na pewno na względzie kalkulację polityczną. Przedstawiciele w Izbie Reprezentantów mają jednak krótki dwuletni mandat, a wyborcom ciężko jest zapomnieć największe grzechy poszczególnych polityków – argumentuje ekspert.

Jak zwraca uwagę, "to była największa liczba kongresmenów w historii impeachmentu w USA, którzy wyłamali się z partii prezydenta i zagłosowali za ta procedurą". - Uważam, że to jednak coś znaczącego" – ocenia Piotrowski. W 2019 roku, gdy głosowano pierwszy impeachment Trumpa w związku z tzw. aferą ukraińską, nikt nie wyłamał się spośród republikanów w Izbie Reprezentantów, a w Senacie tylko Mitt Romney w jednym z dwóch głosowań.

Teraz wyłamanie się grupy 10 republikańskich kongresmenów analityk PISM postrzega jako oznakę "rozważania w Partii Republikańskiej tego, gdzie miałaby zmierzać po prezydenturze Trumpa".

Co z GOP?

Wśród republikańskich polityków poparcie dla Trumpa na pewno jest. Patrząc chociażby na głosowanie w sprawie certyfikacji głosów w Pensylwanii, 138 republikańskich kongresmenów zagłosowało przeciwko tej certyfikacji. Pokazuje to, że jednak gdzieś ta retoryka (o ukradzeniu wyborów - red.) budowana przez Trumpa działa i gdyby republikanie nie chcieli się z nim zgadzać, to w większości zagłosowaliby za certyfikacją – zauważa Piotrowski. Ale zastrzega przy tym, że z drugiej strony jest część wyłamujących się kongresmenów, jak np. Liz Cheney, trzecia osoba z GOP w Kongresie, córka byłego wiceprezydenta USA, neokonserwatystka związana z erą Busha juniora.

Teraz w Senacie głosowanie za skazaniem Trumpa rozważa sam lider republikanów w tej izbie Mitch McConnell. - McConnell dość ambiwalentnie wypowiada się, jeśli chodzi o głosowanie w Senacie. On sam go nie podejmie, ale nie stwierdza jednoznacznie, że będzie przeciw. To pokazuje, że w Partii Republikańskiej jest myślenie o tym, co należy zrobić, co naprawić, które zachowania potępić, by przeczekać – wskazuje ekspert PISM.

Pomimo pewnego upadku Trumpa w związku z przegraną, z którą on sam nie chce się pogodzić, pozostaje pytanie, czy po odejściu z Białego Domu będzie chciał zainwestować w pomysł własnych mediów, czy to tradycyjnych czy social mediów – zastanawia się Piotrowski. - Pozwoliłoby mu to na utrzymanie elektoratu politycznego - zainteresowania sobą i swoim ruchem Make America Great Again – dodaje.

Spytany o znaczenie nieobecności Trumpa na inauguracji Bidena 20 stycznia, Piotrowski wskazuje, że "jest to w pewnym sensie jakiś symbol. Zwraca uwagę, że w trakcie procesu certyfikacji wyborów to "wiceprezydent Mike Pence występował jako rasowy polityk, nie dał po sobie poznać jakichkolwiek sympatii politycznych; certyfikował zgodnie z procedurą własną porażkę".

Autorka/Autor:momo\mtom

Źródło: PAP