Generał "czerwonych koszul" nie żyje. 250 rannych w Tajlandii


Raniony przed kilkoma dniami przez snajpera generał Seh Daeng, wojskowy strateg "czerwonych koszul" zmarł w szpitalu - podały tajskie służby medyczne. Liczba ofiar walk w Bangkoku wzrosła do 36, rannych jest około 250 osób, w tym sześciu obcokrajowców.

Zawieszony w obowiązkach od stycznia generał nie ukrywał w ostatnich dniach, że nie akceptuje rządowego planu wyjścia z kryzysu. Zaczął otwarcie popierać "czerwone koszule". Zarzucano mu dowodzenie oddziałami paramilitarnymi opozycji. W czwartek w czasie rozmowy na barykadach z zagraniczną prasą został postrzelony przez nieustalonych do tej pory sprawców.

Śmierć w nocy

Seh Daeng nie jest jedyną ofiarą przemocy na ulicach Bangkoku w ostatnich godzinach. W nocy z niedzieli na poniedziałek ponownie było gorąco. - Są dwie kolejne ofiary śmiertelne z ostatniej nocy, żołnierz i manifestant - powiedział cytowany przez AFP przedstawiciel tajlandzkiego pogotowia ratunkowego. 31-letni wojskowy zmarł w szpitalu od ran odniesionych w czasie patrolowania dzielnicy handlowej Silom.

Fotoreporter agencji Reutera donosił o ostrych starciach nocnych w okolicach luksusowego hotelu Dusit Thani w tej samej części miasta. Właśnie tam "czerwone koszule" wzniosły jedną ze swych barykad.

- Wszystkich ewakuowano z pokoi i goście spędzili noc w piwnicy - mówił fotoreporter. Jak dodał, na ulicy padło wiele strzałów. Lokalne media informowały też o wybuchach granatów i uszkodzeniach na piątym i 17 piętrze hotelu Dusit Thani. W budynku pozostali tylko dziennikarze.

Nie tylko Bangkok

Protesty powoli wychodzą też poza stolicę. Akty przemocy notowano na północy i północnym wschodzie. W niedzielę władze ogłosiły stan wyjątkowy w pięciu dalszych prowincjach. Obowiązuje on w sumie 22 regionach kraju i przewiduje m.in. zakaz zgromadzeń z udziałem więcej niż pięciu osób i szerokie uprawnienia wojska.

W prowincji Ubon Ratchathani demonstranci palili na drogach opony. Jedna z grup próbowała wedrzeć się do bazy wojskowej, ale rozpierzchła się, gdy żołnierze oddali strzały ostrzegawcze.

Miesiące protestu

Uliczne protesty reprezentujących uboższe grupy ludności wiejskiej "czerwonych koszul" trwają od połowy marca. Demonstranci domagają się, by premier Abhisit Vejjajiva natychmiast ustąpił ze stanowiska. Chcą też rozwiązania parlamentu i przedterminowych wyborów.

W towarzyszących protestom aktach przemocy zginęło od 10 kwietnia około 60 ludzi, w większości cywilów.

Władze Tajlandii potwierdziły w niedzielę, że będą kontynuować tłumienie zamieszek. Jakakolwiek przerwa w akcji nie jest potrzebna, gdyż wojsko "nie używa broni do działań przeciwko cywilom", lecz zwalcza wyłącznie "terrorystów" znajdujących się w szeregach demonstrantów - oświadczył rzecznik rządu Panitan Wattanayagorn.

Rzecznik odrzucił również wysuwany przez "czerwone koszule" postulat mediacji ONZ w konflikcie, wskazując, iż nie ma to sensu w odniesieniu do wewnętrznych spraw suwerennego państwa.

Rząd, chcąc złagodzić nastroje w stolicy, ustanowił poniedziałek i wtorek dniem wolnym od pracy. Otwarte pozostały banki i inne instytucje finansowe.

Źródło: PAP