Dżihadyści w Iraku to nie tylko wina USA. Obama pozbył się autorytarnego Malikiego


Wycofanie wojsk amerykańskich z Iraku nie było błędem Baracka Obamy. USA nie są w pełni odpowiedzialne za pojawienie sie dżihadystów z Państwa Islamskiego, bo winę za to ponosi były już premier Nuri al-Maliki - twierdzi w swojej analizie sytuacji w Iraku dr Patrycja Sasnal z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych. Jej zdaniem Obama odniósł w Iraku sukces w ostatnich tygodniach, bo przekonał samych Irakijczyków do pozbycia się Malikiego, który doprowadził do podziałów w biednym społeczeństwie.

Stany Zjednoczone swoją interwencją i obaleniem Saddama Husajna w 2003 r. otworzyły w Iraku puszkę Pandory. Wymuszając na szyitach, którym oddali władzę "czystkę" w życiu publicznym na wzór denazyfikacji Niemiec po II wojnie światowej polegającą na pozbyciu się sunnitów z partii Baas wiernych dyktatorowi, doprowadzili do wojny domowej.

Irakijczycy nienawidzą USA i Malikiego

Bilans wojny z lat 2005-08 pomiędzy szyitami, sunnitami, Kurdami, innymi mniejszościami oraz Amerykanami "to oficjalnie 190 tys. ofiar, a nieoficjalnie nawet ponad pół miliona" - stwierdza Sasnal w swej analizie.

"Każda ofiara śmiertelna zostawiła po sobie dużą rodzinę, opłakującą stratę i z dużym prawdopodobieństwem obwiniającą o nią Stany Zjednoczone. Tak do kilku milionów sfrustrowanych baasistów dołączyło kolejne kilka milionów wściekłych i rozżalonych krewnych ofiar. W sumie wyliczenia dają ponad 10 milionów niechętnych Amerykanom mieszkańców Iraku, łącznie z tymi, którzy przez lata zastanawiali się, dlaczego jątrzący podziały premier Nuri al-Maliki dostaje tak duże amerykańskie wsparcie finansowe i wojskowe" - dodaje ekspertka Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.

Podejście USA do Iraku zaczęło się zmieniać dopiero po objęciu urzędu prezydenta przez Baracka Obamę. Ten w końcu zrobił to, co rekomendował "słynny raport Iraq Study Group" z 2006 r., w którym 10 wysokich rangą amerykańskich dyplomatów polecało wyprowadzenie żołnierzy z tego kraju.

Sasnal zaznacza, że gdy Obama podejmował tę decyzję w 2009 i 2010 r., "nie można było przewidzieć, że Bliski Wschód zaraz wybuchnie". "Odpowiedzialności za wycofanie wojsk Obama nie ponosi, wręcz przeciwnie (...) – powinien był to zrobić. W przeciwnym wypadku nigdy władze irackie nie poczułyby się odpowiedzialne za kraj" - dodaje w analizie.

Dżihadyści to tylko częściowa wina Amerykanów

Zdaniem Sasnal, dzisiaj jest oczywiste, że Irak pod rządami Malikiego "oblał sprawdzian" z samorządności, bo premier tego kraju "prowadził politykę segregacji religijnej i marginalizacji politycznych rywali". To wtedy pojawili się na horyzoncie dżihadyści.

Ci, "przeczekawszy wyjście Amerykanów, nie sądzili, że dostaną dodatkowy prezent w postaci wojny domowej w Syrii i nagłego napływ gotówki z Zatoki Perskiej oraz sprzętu z Libii i Iraku. Kilka tysięcy niedobitków wojny w Iraku zainstalowało się w 2011 i 2012 w jednej z najbiedniejszych prowincji Syrii – Raqqa na północy. Żerując na lokalnej syryjskiej frustracji i biedzie, zasileni pieniędzmi od donatorów i z rabieży rozrośli się w kalifat Islamskiego Państwa, przekroczyli łatwą pustynną granicę z powrotem do Iraku i tam zaczęli prawdziwą ekspansję pośród milionów rozczarowanych życiem ludzi".

Amerykanie, których w kolejnych latach, a także w tym roku Maliki zaczął prosić o pomoc w rozprawieniu się z islamistami, słusznie jednak stwierdzili, że interwencja zbrojna przerzuci winę za ich pojawienie się z rządu w Bagdadzie na Waszyngton. Dlatego Obama prawdopodobnie - jak pisze Sasnal - poprzez swoich ekspertów dawał w ostatnich miesiącach do zrozumienia sojusznikom Malikiego, że USA pomogą Irakowi dopiero wtedy, gdy ci opuszczą autorytarnego polityka.

Obama odniósł pewien sukces

W końcu ten przekaz został zrozumiany i wobec utraty kontroli nad wielkimi terenami na północy kraju, Obama wydał zgodę na bombardowania i pomoc humanitarną skierowaną do Kurdów i innych mniejszości religijnych, pokazując, że USA potrafią zadbać o Irak, żądając w zamian niewiele - pozbycia się Malikiego.

"Wydaje się więc, że stosując dyplomację zamiast bomb – albo przynajmniej nie tylko bomby, bo Amerykanie jednak ostrzeliwują pozycje dżihadystów - Obama osiągnął zamierzony efekt". Teraz jednak najwięcej zależy od nowego premiera Haidala Al-Abadiego. Jeżeli stworzy on rząd reprezentujący wszystkich Irakijczyków to USA prawdopodobnie zdecydują się na pomoc wojskową i finansową, która nie ominie też sunnitów - spadkobierców reżimu Husajna pozbawionych przez ponad dekadę siły i swoich funkcji.

Sasnal uważa jednak, że "w długiej perspektywie naprawdę niewiele zależy od Obamy i USA", bo Irak jest przede wszystkim biedny. Prawie 30 proc. jego mieszkańców żyje poniżej granicy ubóstwa, a dodatkowo społeczeństwo jest młode, bo 60 proc. stanowią w nim osoby przed 30. rokiem życia. Te pamiętają tylko amerykańskie interwencje, począwszy od wojny w Zatoce Perskiej w 1990 r.

To jednak nie problem Amerykanów, a Irakijczyków - konkluduje Sasnal.

Autor: adso//gak / Źródło: tvn24.pl, TVN24 Biznes i Świat

Tagi:
Raporty: